Poprzednie częściDesperacja - rozdział I

Desperacja - rozdział II

Rozdział II

 

Wciąż nie mogła się otrząsnąć po dzisiejszym zdarzeniu. Zameldowała się w innym hotelu, usiadła na kanapie z podkurczonymi nogami i tkwiła w tej pozycji bardzo długo. Tym razem nie zdołała powstrzymać łez. Była wściekła i wystraszona. Nic nie wiedzieć, nic nie pamiętać i na dodatek nie móc się stąd wydostać. Co jeszcze miało ją spotkać? Czuła się osaczona, jakby wszystko nagle zaczęło obracać się przeciwko niej. Nic dziwnego, że nerwy jej puściły.

- Komputer... - wydukała, pociągając nosem. - Pokaż mi listy gończe poszukiwanych członków AFL.

Na ekranie zaczęły wyświetlać się zdjęcia, a Adlin oglądała je, czując, jak serce podchodzi jej do gardła. Czekała na moment, kiedy ujrzy swoją twarz, czekała w napięciu, ale ten moment nigdy nie nastał. Obejrzała wszystko po kilka razy i nie znalazła swojej podobizny. To jednak w niczym nie pomogło. Dalej czuła ból, rozgoryczenie i niepewność. Mogła przecież zmienić twarz. A nawet, nawet jeśli obrała zły trop, nie mogła żyć złudzeniami. Żaden człowiek nie porwałby się na tak desperacki krok bez wyraźnego powodu. Musiało wydarzyć się coś dużego, coś przed czym chciała za wszelką cenę uciec. Tylko co? Czy aby na pewno chciała wiedzieć?

Każda chwila normalności była na wagę złota. Pewnie dlatego Adlin postanowiła na jeden moment zapomnieć o wszystkim i najzwyczajniej w świecie się upić. Usiadła w barze, który wizualnie nie pasował do reszty miasta. Przypominał raczej skansen. Wszystko w drewnie, mnóstwo rupieci dookoła, ale to właśnie dodawało uroku temu miejscu. Było inne, pomagało się odprężyć, pomagało zapomnieć o bożym świecie, a piwo romulańskie to potęgowało. Sączyła je w samotności, nie dbając już o nic. Po prostu chciała nie myśleć. Przy stoliku obok trójka Klingonów grała w karty i zachowywała się dość głośno. Miała to jednak gdzieś, nawet, kiedy śpiewali rubaszne piosenki.

 

Siekiera, motyka, baba goła.

Frieza to jest pierdoła.

Siekiera, motyka bum cyk cyk.

Frieza to stary pryyyyyk.

Siekiera, motyka, smętna bajka.

U Friezy miękka fajka.

Siekiera, motyka, małpi bój.

Frieza to jest zbój!!!

 

- Chuj – mruknęła.

Nie sądziła nawet, że ją usłyszą. Właściwie sama nie wiedziała, czemu to powiedziała. Niby odruch, ale jednak nie do końca.

- Co? - spytał jeden z Klingonów.

- Chuj. W piosence było „chuj”, nie „zbój”.

Zdziwili się. Ona nie mniej. Znała tę piosenkę, choć chyba lepiej było się do tego nie przyznawać. Nie miała zielonego pojęcia, gdzie ją słyszała, ale na pewno ją znała.

- Rzeczywiście, chyba było „chuj” - zauważył inny Klingon. - A w ogóle co tak sama siedzisz? Chodź do nas, czwarta osoba do kart się przyda.

Co jej zależało? I tak nie miała nic lepszego do roboty, niż użalanie się nad sobą. Dosiadła się, choć czuła się w tym towarzystwie trochę nieswojo. Nie widziała, czy zawsze tak było, ale dla niej wszyscy Klingoni wyglądali tak samo. Ci nie stanowili wyjątku. Poza tym, że jeden z nich miał brodę. Dwaj pozostali byli niemalże identyczni.

- Jestem SenoJ – rzekł brodaty. - A to jest T'raH i T'maH, bliźniacy.

Przynajmniej jedno się wyjaśniło.

- Adlin – przedstawiła się.

- Umiesz grać w sap-kap?

Czy umiała? Nie wiedziała. Tak samo jak nie wiedziała o tym, że zna antyimperialistyczną pijacką przyśpiewkę. Za pewne czekało ją jeszcze wiele zaskoczeń. Kto wie, może potrafiła nawet pilotować statki kosmiczne, albo wyplatać wiklinowe kosze. To było w tym wszystkim najdziwniejsze. Prawdopodobnie pamiętała różne rzeczy, ale nie zdawała sobie z tego sprawy, póki nie naprowadził jej na to, jakiś odruch.

- Spróbujmy – rzekła.

To było naprawdę niesamowite uczucie odkryć nagle umiejętność, o której się nie wiedziało. Zupełnie, jakby różne wspomnienia tkwiły tam gdzieś poszatkowane i wymieszane. Niektóre głębiej, niektóre płycej. I do jakiegoś stopnia musiały być osiągalne. Choć zapewne znalazłyby się też takie, które powinny pozostać w ukryciu.

- Ma ktoś kartkę do zapisania wyników? - spytał T'raH.

- Zaraz... - Adlin uświadomiła sobie, że przez cały ten czas chodziła z ulotką w kieszeni. - Może być? - Podała ją mężczyźnie.

- Terapia gniewu? - Klingon zaczął się śmiać, po czym niespodziewanie ściszył głos. - Słyszałem plotkę, że to przykrywka AFL.

- Spiłeś się – warknął na niego brat.

Adlin uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Grali dalej, jak gdyby nigdy nic. Naprawdę przez chwilę poczuła się normalnie. Nie wiedziała, czy właśnie w taki sposób zwykła spędzać wolny czas, ale czuła, że znalazła się we właściwym miejscu. Klingoni znowu zaczęli śpiewać pijackie piosenki, a ona odruchowo przyłączyła się i znowu przyłapała się na tym, że jakimś cudem zna tekst. Biorąc pod uwagę fakt, jak ambitne były słowa, nie koniecznie uważała to za powód do radości. Skąd znała takie rzeczy? Nie wyglądała na amatorkę alkoholu i klozetowego humoru.

 

Leży kupa, leży duża - smród z niej się wynurza.

Od tej pory już śmierdziało,

Wszystkim kupę się zachciało.

Teraz na wsi wszyscy srają, liśćmi dupę podcierają.

 

Klingoni wybuchnęli śmiechem, po czym dało się słyszeć dźwięk stukających o siebie szklanek.

- Zdrowie! - krzyknął SenoJ.

- Zdrowie! - zawtórowali mu bracia.

- Haaraam! - przyłączyła się Adlin po raz pierwszy od „wypadku” czując namiastkę beztroski.

Popatrzyli na nią zmieszani.

- Po jakiemu to? - spytał T'maH.

Tym razem to kobieta wyglądała na zbitą z tropu. Otworzyła usta, jakby śpiesząc z wyjaśnieniami, ale zająknęła się, gdy zdała sobie sprawę, że nie potrafi udzielić rzetelnej odpowiedzi.

- Nie wiem... - wydukała.

Poczuła się idiotycznie. Miała nadzieję, że nie wzbudzi żadnych podejrzeń, ale chyba się przeliczyła. Samo jej się powiedziało. Nie wiedziała czemu. Po prostu. Ale oni nie mieli o niczym pojęcia, nie mogli mieć. Powiedzieć im prawdę? Pewnie by nawet nie uwierzyli. A kto wie, może ona wpakowałaby się w kłopoty? I tak już mogła je mieć. Zafrasowała się i zabrała ulotkę.

- Przepraszam... - mruknęła, odwróciła wzrok i wyszła.

Przychodzenie tu od samego początku było złym pomysłem.

 

Adlin leżała na łóżku i przyglądała się wymiętej ulotce. Nie bardzo wierzyła w plotkę o przykrywce AFL, ale w głębi duszy chciała, aby była to prawda. Jeśli rzeczywiście miała jakieś powiązania z tym ruchem, może mogli jej pomóc? Chociaż podpowiedzieć, co powinna zrobić. Pragnęła tylko wskazówek, jakichś informacji o jej prawdziwym celu. Bo czym było życie bez celu? Nie miało sensu. Gdyby umieli naprowadzić ją na właściwy tor, to by jej wystarczyło. Nie musiałaby sobie przypominać. Nie wszystko.

Z ciekawości poszukała informacji o terapii gniewu w lokalnej sieci. Oczywiście, nawet jeśli powiązania z AFL istniały, nikt by tu o tym wprost nie napisał. Ale chciała chociaż zabić czas, albo po prostu zaspokoić swoją ciekawość. „Aloizo Mrek – zajrzy do twojego umysłu i pomoże odnaleźć ci wewnętrzny spokój” - przeczytała. Brzmiało to na tyle zabawnie, co ironicznie. Wewnętrzny spokój – niczego innego nie pragnęła tak bardzo, ale jej problemem nie był gniew tylko strach i zagubienie.

Nie sądziła, że naprawdę się na to zdecyduje, ale z samego rana tam poszła. Tonący brzytwy się chwyta, a ona była już gotowa przyjąć każdą pomoc. Nie wiedziała nawet czego się spodziewać, poszła tam z braku alternatywy. Miała nikomu nie ufać, ale żeby przetrwać, potrzebowała wsparcia. Być może podejmowała ryzyko, ale teraz już jej to nie obchodziło. Chciała wreszcie poczuć ulgę.

Miejsce wyglądało przytulnie, jak starodawny salonik. Podłogę pokrywał wzorzysty dywan, a drewniane półki zapełnione były książkami. Przedpotopowe biurko i krzesła tylko dodawały uroku całości. Na stoliku stała nawet lampa naftowa.

- W czym mogę pomóc?

Mężczyzna, który ją powitał miał długie białe włosy, cienkie i jedwabiste. Oczy przenikliwie niebieskie i bardzo bladą cerę. Trudno było ocenić jego wiek, choć na twarzy nie znać było zmarszczek. Sęk w tym, że jego spojrzenie przywodziło na myśl kogoś, kto swoje już przeżył. Trudno to było określić. Po prostu takie Adlin miała odczucia względem niego.

- Pan Mrek? - spytała niepewnie.

- Tak, to ja. Przyszła pani na terapię gniewu?

Uśmiechał się szeroko i sprawiał wrażenie miłego do przesady.

- Nie zupełnie... To... może zabrzmieć dziwnie – podjęła z wahaniem. - Ale... mój problem... - przełknęła ślinę. Czego właściwie się bała? - Nie pamiętam wielu rzeczy... Jak się nazywam, kim jestem...

- Moje zdolności telepatyczne są mocno ograniczone. Obawiam się, że nie mogę pomóc w czymś takim – odparł z troską Aloizo.

- Nie muszę pamiętać wszystkiego, po prostu... Może jest w tym jakiś sens? Chcę wiedzieć...

Mężczyzna westchnął ze współczuciem i wskazała krzesło.

- Usiądź, zobaczymy, co da się zrobić.

Nie wiedziała, czego się spodziewać, więc wciąż czuła niepokój. Zadrżała, kiedy Aloizo stanął za nią i objął dłońmi jej głowę, choć zrobił to bardzo delikatnie. Nic jednak się nie stało, nic nie poczuła, żadnej zmiany. Po prostu siedziała nieruchomo i czekała na jakieś rezultaty. Jakiekolwiek. Możliwe, że tak to właśnie działało. Nigdzie nie było powiedziane, że efekty są widoczne od razu.

- Dziwne – powiedział mężczyzna, gdy zdjął dłonie z jej głowy. - Masz skomplikowany umysł, ale coś musiało poczynić w nim spore spustoszenia. Być może jakiś środek chemiczny. Jest tam tyle blokad... Nie sądzę bym zdołał z ciebie cokolwiek wydobyć. Ale przeszukam kontakty. Może znajdę kogoś, kto dał by radę ci pomóc.

Mężczyzna przeprosił i na chwilę zostawił Adlin samą. Poczuła się trochę lepiej. Wciąż istniała szansa, że uda jej się znaleźć utracony cel. Nie widziała powodu, by nie ufać temu osobnikowi. Wszystko wskazywało na to, że jest bardzo uczynny wobec innych ludzi, że chce im pomagać. Właśnie kogoś takiego potrzebowała. Na jej twarz powrócił uśmiech. Z poczuciem ulgi zaczęła się przechadzać po pokoju i oglądać książki. Większość z nich była stara i zniszczona, choć znalazłyby się też nowe pozycje. Z zadowoleniem zauważyła, że kojarzy niektóre tytuły.

„Zagłada Saiyan – tragedia czy wybawienie” – mówił tytuł książki, którą wyciągnęła. Widziała już kiedyś tę okładkę. Trzymała w rękach tę książkę. Czytała ją. Była tego pewna. Nie umiała sobie w pełni przypomnieć treści, ale nie miała wątpliwości, że ją zna. Tak jak w przypadku gry w karty, czy piosenek, po prostu przypomniało jej się nagle. I tak, jak wcześniej, ucieszyła się, bo to pomagało jej pozbierać zgubione części siebie, niczym układankę. Przekartkowała książkę i zatrzymała się na żółtych stronach, okraszonych nagłówkiem „teksty źródłowe”. Zaczęła ją czytać. Szło jej to z zadziwiającą łatwością.

- Me teehro asaam, me k'aaho keenam – wypowiedziała. - Budząc strach, otrzymasz szacunek...

Popadła w tak głęboką zadumę, że nawet nie zauważyła, że Aloizo zdążył wrócić i praktycznie zaglądał jej przez ramię.

- Skąd znasz saiyańki? - spytał podejrzliwie.

Adlin podskoczyła. Nie sądziła, że ją słyszał. Spojrzała na niego zbita z tropu i zauważyła, że ten przygląda się jej tajemniczo.

- Nie wiem... Nie pamiętam... - wybełkotała.

Mężczyzna wciąż spoglądał na nią w ten sam niepokojący sposób, jakby próbował przejrzeć ją na wylot. Zniknął jego serdeczny wyraz twarzy. Adlin przestraszyła się i prawie przysunęła do ściany, odruchowo starając się zwiększyć odległość między nimi. On jednak zbliżył się do niej i powoli wyjął jej książkę z ręki, po czy, z tym samym spokojem odłożył ją na półkę. Kobieta wlepiła wzrok w jego jaskrawe oczy i nagle poczuła mocne uderzenie w głowę.

 

--

 

Zmodyfikowane teksty piosenek pochodzą z tej strony http://www.gigante.pl/

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania