Poprzednie częściDesperacja - rozdział I

Desperacja - rozdział III

Rozdział III

 

Co się stało? Czyżby... Uderzył ją czymś. Jakimś twardym narzędziem. Pamiętała. I wciąż czuła się tak, jakby miało jej rozsadzić czaszkę. Jęknęła. Dalej była otumaniona i z trudem poruszała kończynami, ale zmysły powoli powracały. Leżała na czymś. Było dość miękkie. I głosy. Wyraźnie słyszała głosy.

- To było zbyt pochopne. Znajomość saiyańskiego to jeszcze żaden dowód.

- Lepiej być ostrożnym. Poza tym te blokady w jej umyśle... Podejrzana sprawa. To może być wtyczka.

Ten drugi głos bez wątpienia należał do Aloizo. Co kombinował? Kim on był? Kim ona była? W tej chwili chciała tylko się podnieść. Ból nie ustępował, ale ciało zaczynało jej się słuchać. Podparła się łokciami i otworzyła oczy. Znajdowała się wciąż w tym samym salonie, tyle że na kanapie.

- I jak wyniki?

- Nie ma w sobie genów saiyańskich.

Spojrzała na mężczyzn. Aloizo rozmawiał z postawnym rudym młodzieńcem. Razem gapili się w jakieś urządzenie. Za żadne skarby nie wiedziała kim jest ten drugi osobnik, a już tym bardziej nie rozumiała, o co im chodzi. Dlaczego została tak potraktowana?

- Wszystko wskazuje na to, że jest w połowie Vulcanką, w połowie człowiekoidem... chociaż, co do tego ostatniego... Jest odchylenie od normy. To może być jakaś rasa jeszcze przez nas nie sklasyfikowana – rzekł Aloizo.

- Pół Vulcanką? Żartujesz... - Rudy wyglądał na mocno wstrząśniętego. - Muszę coś sprawdzić. Mogę się mylić, ale jeśli nie, to... Kurwa...

Akurat kiedy Adlin zdołała się podnieść, mężczyźni chwycili ją pod ramiona i wywlekli z pokoju.

- Co z nią na razie zrobimy? - spytał Aloizo.

- Na razie do skrytki.

- Myślisz, że to wystarczy?

- Powinno, póki nic nie pamięta.

Próbowała się wyszarpać, ale wciąż była oszołomiona po ostatnim ciosie w głowę. Nie miała pojęcia co się dzieje i dokąd ją ciągnął. Strach zaczynał robić swoje. Zawlekli ją do niewielkiej sypialni i początkowo myślała, że po prostu chcą ją w niej zamknąć. Ale horror dopiero się zaczynał. Aloizo odsunął dywan i podniósł klapę w podłodze, prowadzącą do czegoś w rodzaju schowka. Nie wiedziała czemu, ale na ten widok wpadła w istną panikę.

- Nie... Nie zamknięcie mnie tam! - wrzasnęła i bez wątpienia wyszarpałaby się rudemu, gdyby jego kompan nie pomógł mu ją przytrzymać.

Zaczęli ją ciągnąć w kierunku skrytki, co wcale nie okazało się proste, bo w przypływie paniki kobieta odnalazła w sobie spore pokłady energii. Ogarnęła ją wręcz histeria. Szarpała się, wierzgała i wrzeszczała na całe gardło.

- Nie to, nie to... Nie, nie... błagam... tylko nie tam!!!

Na nic się zdały jej protesty. W końcu wrzucili ją do środka, jak worek kartofli i zamknęli wieko. W środku było tak ciasno, że z trudem dało się tam usiąść, a przez szczeliny dochodziło niewiele światła. Przez chwilę Adlin leżała nieruchomo, jakby kompletnie sparaliżowana strachem. Jej serce waliło jak oszalałe, a ciało drżało w konwulsjach. Atak histerii powrócił.

- Wypuśćcie mnie!!! Wypuśćcie mnie!!! - zaczęła krzyczeć i tłuc z całych sił w wieko.

Wrzeszczała i uderzała tak długo, aż zabrakło jej tchu. Ponownie legła na plecy i załkała. Dalej nie mogła opanować drżenia, była tak roztrzęsiona, tak przerażona i rozhisteryzowana, jakby nagle znalazła się krok od śmierci. Oddychała płytko i nierówno, a jej tętno nabrało zawrotnego tempa. To był najbardziej skrajny atak paniki, jaki mogła sobie wyobrazić. I nie chodziło o klaustrofobię. Nie, to było coś znacznie większego. Coś niczym pierwotny, nieopisany, niewyobrażalny strach, który tak głęboko wbił się w jej jestestwo, że przebijał się przez wszystkie możliwe blokady.

Spokojnie... oddychaj... spokojnie... to nic... przecież to nic... opanuj się... spokojnie... - powtarzała w głowie, jak mantrę, by wziąć się w garść, ale strach okazał się zbyt silny.

- Otwórzcie!!!

Zaczęła znowu wrzeszczeć i walić z całych sił w klapę, tym razem stopami. Nie przestawała. Uderzała i uderzała, bez ustanku, raz po raz, aż wpadła w istny szał. Klapa wgięła się, a zawiasy zaczęły puszczać. Adlin kopała dalej, będąc w istnym amoku. Nie mogła ustąpić, nie mogła. I nie sądziła, że się uda, ale w końcu się uwolniła.

Wygramoliła się na zewnątrz, czując, że dalej nie przestaje się trząść. Wzięła głęboki wdech, jeden, drugi, trzeci. Starała się opanować rozdarte na strzępy nerwy, oddychać powoli, uspokoić się. Drżenie rąk zaczynało ustępować, amok powoli mijał.

Do sypialni wpadł Aloizo, najwyraźniej zaniepokojony hałasem. Spojrzał na Adlin z zaskoczeniem i niepokojem, następnie zmarszczył brwi. Jego pięści zacisnęły się i zaczął iść w jej kierunku. Kobieta ze strachem przycisnęła się do ściany.

- Wiesz coś... o mnie? - wydukała drżącym głosem.

- Tak – szepnął mężczyzna tonem, który przyprawiał o dreszcze.

- Proszę... powiedz... - Czy aby na pewno? Czy na pewno tego chciała? Teraz już chyba nie było odwrotu. - Kim jestem?

- Potworem.

Zamachnął się na nią, ale tym razem, jakimś cudem udało jej się zrobić unik. Nie chciała się bić, nawet nie wiedziała, czy potrafi, więc po prostu uchylała się za każdym razem, gdy Aloizo próbował ją uderzyć. Nie miała czasu zastanawiać się, czemu idzie jej tak sprawnie, teraz zawładnął nią instynkt samozachowawczy. Kiedy do tej pierwotnej części jej jestestwa dotarło, że sama ucieczka na nic się nie zda, po kolejnym uniku sama zaatakowała i wymierzyła napastnikowi prawy sierpowy. Zachwiał się, ale tylko na sekundę. Próbował powalić ją kopniakiem, ale ona chwyciła go za nogę i podcięła drugą. Aloizo tylko poszedł jej śladem i znajdując się w parterze, również próbował uderzyć ją w łydki. Podskoczyła, odbiła się dłońmi od podłogi i zrobiła salto do tyłu, lądując w bezpiecznej odległości. Przy łóżku stało pudło pełne rupieci. Aloizo pochwycił wystający z niego łańcuch i jednym zamachem obwinął go wokół jej łydki. Pociągnął. Kobieta upadła. Przysunął ją bliżej i uniósł pięść. Adlin przeturlała się. Zamiast ją uderzyć, zrobił dziurę w podłodze. Kopnęła go tak mocno, że wbił się w półki, zrzucając z nich przy okazji wszystko. Kobieta zdjęła łańcuch, ale on zdążył go pochwycić. Wstała. Chciała uciec. Naprawdę nie miała ochoty na walkę, ale on zaczął ją obchodzić ją dookoła, nie dając jej możliwości na wycofanie się. Kopnął srebrny świecznik, który przed chwilą wylądował na podłodze z całą resztą. Przedmiot ze świstem poleciał w jej stronę, ale go odbiła. I o to chodziło. To był wybieg, by zyskać na czasie. Aloizo znalazł się za nią i zacisnął łańcuch wokół jej szyi. Odruchowo próbowała zerwać go ze swojego gardła, ale nie była w stanie. Czuła, jak miażdży jej krtań i zatrzymuje dopływ powietrza. Szamotała się. Zmobilizowała resztki sił i z całym impetem przycisnęła napastnika do ściany. Nagłymi zrywami ciała uderzał nim tak kilka razy. Nie puszczał. W końcu przełamała instynkt i zaczęła myśleć. Przestała ciągnąć za łańcuch, tylko z całej siły wbiła łokieć w brzuch oponenta. Nie spodziewała się aż takich efektów. Puścił ją, upadł i zwinął się z bólu. Z przerażeniem obserwowała, jak Aloizo z trudem podpiera się dłonią i próbuje wstać, obficie plując krwią. Przez chwilę nie wiedziała, co robić. Stała i gapiła się na niego. Ostatnim desperackim zrywem chwycił leżące na podłodze spore nożyce i rzucił w jej kierunku. Złapała je między dwa palce i równie szybko cisnęła je w niego. Z taką siłą, że wbiły mu się przez oko w mózg, na tyle głęboko by zabić. Ciąłem targnęło kilka ostatnich drgawek, po czym zastygło martwe na podłodze. Adlin zrobiło się niedobrze. Wcale nie chciała go zabijać, to był odruch. Nie mogła uwierzyć, że to zrobiła, ale wszystko na to wskazywało. Stała tu żywa, a on leżał martwy. Powoli obeszła ciało dookoła, jakby mając nadzieję, że to jednak nie jest prawda, że ma zwidy. Ale nie, to rzeczywiście się stało. Zamordowała go. Gołymi rękami. Sama. Wszystko działo się tak szybko. Nie była do końca pewna, jakim cudem jej się udało.

Drzwi otworzyły się w z trzaskiem. Stał w nich rudy młodzieniec. Najpierw spojrzał na ciało, potem na Adlin. Ich spojrzenia spotkały się. Kobieta nawet się nie zastanawiała. Wyskoczyła przez okno bez uprzedniego otwierania go. Po prostu rzuciła się na szybę, nie przejmując się potłuczonym szkłem. Zaczęła biec. Chciała tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Gonił ją, więc przyspieszyła. Na szczęście znajdowali się na uboczu i ulice były puste. Przed sobą miała mur. Odbiła się od ściany budynku i wylądowała na nim zwinnie. Gnała wzdłuż, aż dotarła do kolejnej kamienicy. Wskoczyła przez otwarte okno do środka, przebiegła przez czyjeś mieszkanie i wypadła na zewnątrz, po drugiej stronie. Chwyciła się barierki i zeskoczyła z wyższej części schodów na niższą, a potem na ziemię. Biegła dalej. Po raz kolejny odbiła się od ściany, przeskoczyła przez ogrodzenie i znalazła jakąś opuszczoną ruderę. Miała nadzieję, że go zgubiła.

 

W środku panowała nieprzyjazna pustka. Nikt tu od dawna nie mieszkał. Przez powybijane okna wpadał zimny wiatr, unosząc z betonowej podłogi kłęby kurzu. Gdzie nie gdzie leżały fragmenty odkruszonego tynku i połamane deski. Przypominało to trochę miejsce niedokończonej budowy, przez które przeszła nawałnica. Adlin jednak nie dbała teraz o brak walorów estetycznych. Chciała przede wszystkim się ukryć. Przycisnęła się do ściany, tuż przy drzwiach, i nasłuchiwała. Napastnik mógł widzieć, gdzie się schowała, bo przez większą część pościgu miała go na ogonie. Tkwiła w pełnym skupieniu i mobilizacji za pewne dość krótko, ale jej się wydawało, że minęły godziny, nim usłyszała kroki. Przełknęła ślinę i zacisnęła pięści. Schyliła się szybko i sięgnęła po kawałek deski. Uniosła go do góry. Stała tak, dalej przyciśnięta do ściany, gotowa wymierzyć cios swą prowizoryczną bronią. Stała i drżała. Serce jej waliło. Czuła się, jak wtedy, jak na lotnisku. Drzwi zaskrzypiały. Zamachnęła się. Otworzyły się na oścież. Rzuciła się na napastnika. Nie sądziła, że tak wiele może wydarzyć się w ułamku sekundy. Jedną ręką chwycił ją za nadgarstek, drugą za szyję i przycisnął do ściany. I wtedy zdała sobie sprawę, że nie jest to ten sam człowiek, który ją gonił. To jednak bynajmniej nie przyniosło jej ulgi. Wpatrywała się w nią para czarnych oczu, z których jedno przysłaniał detektor. Mężczyzna był od niej nieco niższy, ale i tak wzbudzał w niej jeszcze większy strach, niż wszystko to, co wydarzyło się w ciągu ostatniej godziny. Sama nie wiedziała dlaczego. Nawet go nie znała. Tak przynajmniej sądziła.

- Mogę wiedzieć, co tu się wyprawia? - warknął.

Przez chwilę nie była w stanie wydobyć z siebie głosu. Wypuściła deskę z dłoni i na moment wstrzymała oddech. Chciała coś powiedzieć, naprawdę chciała, ale za każdym razem, gdy próbowała, z jej gardła nie wychodziło ani piśnięcie. Zrobiła parę gwałtownych wdechów, ponownie otworzyła usta i po sekundzie zdołała wykrzesać z siebie jakieś dźwięki.

- Ktoś ty? - wydukała urywanym głosem.

Nie sądziła, że wyraz jego twarzy aż tak się zmieni, ale wszystko wskazywało na to, że kompletnie zbiła go z tropu. Rozszerzył oczy i otworzył usta, jakby zgłupiał do reszty. Wydawało się wręcz, że teraz to on nie jest w stanie nic powiedzieć. Przez chwilę gapił się na nią w osłupieniu i najwyraźniej zachodził w głowę, co się dzieje równie mocno, co ona. Jednak coś przerwało im ten wspólny trans.

- Wyłaź, suko! Wiem, że tam jesteś! Nie obchodzi mnie, co pamiętasz, a czego nie! Mamy rachunki do wyrównania!

Bez wątpienia był to głos rudego. Adlin zamarła, choć nie sądziła, że jeszcze cokolwiek może ją zaskoczyć. Przełknęła ślinę i ponownie usłyszała kroki, tym razem szybsze. Niedomknięte wcześniej drzwi teraz praktycznie wyleciały z zawiasów. Kobieta spojrzała z trwogą na napastnika, ale widziała go tylko przez ułamek sekundy. Drugi mężczyzna puścił ją na moment i wystrzelił z dłoni potężny strumień energii, pozostawiając po rudym tylko zgliszcza. Adlin otworzyła usta, ale wydobyło się z nich jedynie ciche jęknięcie. Słowa znowu uwięzły jej w gardle. Osunęłaby się na podłogę, gdyby nie to, że mężczyzna wciąż ją przytrzymywał.

- Spytam jeszcze raz... Mogę wiedzieć, co tu się, kurwa, wyprawia? - Tym razem wyraźnie wyartykułował każde słowo, jakby upewniając się, czy aby na pewno zostaną zrozumiane.

Po wielkich trudach Adlin odzyskała zdolność mowy.

- Nie wiem... Nic nie wiem... Nic nie pamiętam... Przysięgam – wydyszała.

Puścił ją i rzeczywiście osunęła się na podłogę. Dopiero teraz zaczęła zwracać uwagę na szczegóły. Wiele nie pamiętała, ale jako takie pojęcie o wszechświecie pozostało. Sporo rzeczy coś jej mówiło, coś przypominało. Zauważyła, że osobnik nosi mundur armii lorda Friezy, tyle zdołała skojarzyć. I czy to przypadkiem nie był ogon obwinięty wokół jego pasa? Nie ważne. Teraz to naprawdę się nie liczyło. Miała dużo większe zmartwienia. Po co tu przybył? Po nią? Żeby ją zabić? Aresztować? Czyżby... Z przerażeniem rozszerzyła oczy, gdy zdała sobie sprawę, że to rzeczywiście ona mogła być tą poszukiwaną.

- Powiedz, co pamiętasz – rzekł mężczyzna. Tym razem spokojniej, ale oschle.

Coś podpowiadało jej, że lepiej nie kłamać.

- Urwisko... Ocknęłam się na urwisku nad miastem. Znaczy się... nie do końca ocknęłam. Miałam strzykawkę, dwie fiolki... Tak jakbym sobie coś... I nic nie pamiętałam. Nawet imienia. I miałam coś napisane na ręce. Że mam lecieć do Omis, nikomu nie ufać – powiedziała wszystko jednym tchem. - A... Miałam przy sobie to.

Drżącą ręką wyjęła paszport z wewnętrznej części kurtki. Nie sądziła, by wylegitymowanie się miało w czymkolwiek pomóc. Właściwie mógł to być gwóźdź do trumny, ale i tak czuła, że jest już martwa. To koniec. Definitywny koniec. I może lepiej? Miała już dość. Pogodziła się z myślą o śmierci. A póki co chciała się przynajmniej czegoś o sobie dowiedzieć.

Mężczyzna spojrzał na paszport zmieszanym wzrokiem. Wpatrywał się weń przez chwilę, jakby próbując pozbierać fakty i poukładać je w logiczną całość. W końcu prychnął z politowaniem.

- Adlin Nollan, co? - Pogardliwie rzucił dokumentem w jej stronę. - Próbowałaś zdezerterować?

Przez chwilę kobieta nie miała zielonego pojęcia, o czym on w ogóle mówi. Gapiła się na niego zmieszana.

- Nie rozumiem... Ja już naprawdę nie...

- Nie masz na imię Adlin, tylko Ti Pring – mruknął. - Pracujesz dla Friezy, tak jak ja. Mogę zrozumieć dezercję, ale kasacja pamięci? Poważnie?

Wciąż nie docierało do niej, co mówi. Jak to dla Friezy? Jak to dezercja? Dlaczego wcześniej chcieli ją zabić? O co w tym wszystkim chodziło?

- Ale przecież... W jaki sposób... - mamrotała, nie wiedząc nawet do końca, co chce powiedzieć.

- Parę dni temu otrzymaliśmy wiadomość, że twoja kapsuła spaliła się w atmosferze Kalsedoni. Frieza to olał. Wybierał się na jakieś ważne spotkanie i miał to w dupie, przynajmniej tymczasowo. Niby wypadek, ale gdyby kapsuła była uszkodzona, to chyba wysłałabyś jakiś sygnał. Nie mówiąc o ewakuacji. Chciałem to sprawdzić, więc użyłem detektora, żeby cię odszukać. Dziwne, dopiero teraz twój poziom energii zaczął wracać do normy i to powoli. To pewnie przez te chemikalia, co wypłukały ci mózg.

Najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że teraz jego słowa zaczynały nabierać sensu. Ale wciąż nie chciała w to wszystko wierzyć. Nie chciała wierzyć, bo jeśli mówił prawdę... Na wszystkie skarby tego wszechświata, mówił prawdę. Bo po co miałby kłamać?

- Zostanę stracona? - wybełkotała, wciąż nie potrafiąc pogodzić się z tym, co przed chwilą usłyszała.

- Niekoniecznie. Jeśli powiesz, że walnęłaś się w łeb przy ewakuacji i straciłaś pamięć, to może ci uwierzą. Tylko musisz jakoś doprowadzić włosy do poprzedniego stanu, bo inaczej wyczują, że coś jest nie tak. No i lepiej się spieszyć, bo jak się połapią i kogoś tu wyślą, to razem będziemy w dupie. - Nacisnął coś na detektorze i odwrócił się do niej plecami. - Potrzebne mi informacje, gdzie w Redrein na Kalsedoni można znaleźć kogoś, kto przywraca wspomnienia. Tak, w tej chwili. I nie zadawaj pytań.

Adlin nawet go nie słuchała. Popadła w zadumę. Próbowała wszystko sobie poukładać i im więcej o tym myślała, tym większy ciężar ją przytłaczał. Rozumiała już, czemu tak bardzo chciała się uwolnić. Chyba. Nic nie pamiętała, a jednak dalej pragnęła uciec. I wciąż miała tyle pytań, tak wiele niewiadomych, tak wiele nie rozumiała.

- Jesteśmy przyjaciółmi, czy coś? - wydukała niepewnie.

Nie wiedziała, czy aby na pewno chciała usłyszeć odpowiedź. Zresztą i tak jej nie otrzymała. Mężczyzna chwycił ją za ramię i pociągnął w stronę drzwi.

- Dokąd idziemy? - spytała z przestrachem.

- Przywrócić ci pamięć.

Zaparła się nogami ze wszystkich sił.

- Ale ja nie chcę.

Zatrzymał się i popatrzył na nią z niedowierzaniem.

- Słucham?

Sam dźwięk jego głosu przyprawił ją o ciarki, nie mówiąc już o spojrzeniu. Jednak postanowiła powiedzieć prawdę.

- Chyba wiem, czemu wtedy wymazałam sobie pamięć... - wydusiła z siebie. - Ja... Jeśli to wszystko prawda... Tamten człowiek nazwał mnie potworem. Nie wiedziałam, o co mu chodzi, ale... Chyba... Chyba już wiem. - Głos jej się załamał, a usta drżały. - Tamta osoba... Nie chcę nią być... Nie chciałam nią być... Tak mi się wydaje.

Mężczyzna zmarszczył brwi i popatrzył na nią groźnie.

- Posłuchaj... - wysyczał. - Nadstawiam za ciebie karku, więc lepiej nic już nie mów.

Ponownie ją chwycił i dalej ciągnął za sobą.

- Dlaczego po prostu nie pozwolisz mi odejść? Myślałam, że jesteśmy przyjaciółmi – zaprotestowała Adlin.

- Nigdy nie powiedziałem, że jesteśmy przyjaciółmi.

- To czemu po mnie przyleciałeś?

Znowu się zatrzymał, spojrzał na nią wilkiem i uniósł zaciśniętą pięść. Wyglądał na wściekłego.

- Bo nie lubię, jak robi się mnie w chuja. Możesz się wypinać na Friezę ile wlezie, ale na mnie się nie wypniesz. Mieliśmy umowę.

- Jaką umowę?

Nie miała po co pytać, ani po co protestować. Nic, co by powiedziała, czy co by zrobiła, nie mogło już zmienić jej położenia. Przegrała.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Szczur 05.03.2016
    Piszesz naprawdę dużo i szacun za to, że nie porzucasz swoich historii, tylko zawsze starasz się do nich coś dorzucić, ubarwić, rozbudować. Największą popularność pewnie zawsze będzie miał ISET, ale mnie kupiły Ti-Pringi i zawsze będzie mnie cieszył humor, jak i alternatywna historia z DBZ.
  • Vampircia 05.03.2016
    Nie szalałabym z tą największą popularnością;) Największą popularność to miały moje stare yaoice.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania