Dezerter, jak najdalej przez śnieg I

Na granicy gór Ural szybko zaczęło świtać. W jednej chwili ciemny granat nieba ustąpił miejsca jaskrawym smugom biegnącym ze wschodu skutej lodem Syberii. Jasne refleksy rozciągały się po zasypanych nieskazitelnie białym śniegiem polach, aż w końcu całą dolinę nakryły ciepłe promienie słońca, a delikatna bryza owiała wszystko na swojej drodze.

Aleksander Iwanowicz siedział w bezruchu, oparty o ciepłą ścianę kominka, w którym wesoło trzaskał ogień i obserwował, jak grupa konnych jeźdźców zbliża się do Jej domu. Jechali w wojskowym szyku, z obstawą po bokach i wysuniętym przodzie, który tworzyło trzech chorążych. Wszyscy odziani w ciemnozielone mundury Rosyjskiej Gwardii i szare płaszcze, chroniące ich przed kąsającym mrozem. Przy siodłach broń; wypolerowane na połysk muszkiety rzucały krótkie przebłyski, gdy padało na nie światło pochodni. Jeden z żołnierzy miał nawet berdysz — Aleksander widział, jak naostrzona głownia podryguje w rytm końskiego chodu. Miny, z jakimi kierowali wierzchowce ku rezydencji, zdradzały, że wcale nie chcieli tu być. Tu, na granicy gór Ural i Syberii, krainy, z której się nie wraca.

Trzydziestu jeźdźców. Trzydzieści jeden koni. Ostatni koń puszczony luzem, drepczący obok chorążych z pustym siodłem.

 

— Przyjechali po mnie — powiedział krótko, dostrzegając sylwetkę zwiadowcy, puszczonego przodem, by powiadomić domowników o przybyciu carskich żołnierzy.

 

— Nie możesz wiecznie uciekać — odparła rudowłosa dziewczyna, przysiadając obok niego, na parapecie i ujmując jego szorstkie dłonie w swoje, ciepłe i miękkie. — Zostań.

 

— Wiesz, że nie mogę. Jestem mordercą i dezerterem. Moje miejsce jest na szubienicy.

 

— Nie mów tak — jęknęła dziewczyna, przysuwając się bliżej. — Twoje miejsce jest przy mnie.

 

— Nie sądzę, żeby twój ojciec, wysoko postawiony i bogaty urzędnik, chciałby mieć w rodzinie zwykłego myśliwego. Nawet jeśli jego jedyna córka go kocha i co noc zakrada się do jego szopy na odludziu.

 

— Ty też nie jesteś bez winy, pamiętasz? — zaśmiała się krótko rudowłosa i trąciła go w ramię. — Dzisiaj wieczorem to ty zakradłeś się do mnie.

 

— Nie odwracaj kota ogo...

 

— Zostaniesz tutaj i koniec — przerwała mu ostro, kładąc palce na lufie jego karabinu. — Przekonam ojca, by odprawił żołnierzy lub ich przekupił, by zaniechali poszukiwań. Powiemy, że byłeś tu kilka dni temu, szukałeś schronienia, ale odmówiliśmy ci pomocy i umarłeś gdzieś w lesie.

 

— To na nic. Oni wiedzą, że tu jestem. Ścigają mnie od samej Moskwy i nie sądzę, żeby zaprzestali, póki Car nie otrzyma mojej głowy na talerzu.

 

— Czyli, co? Tak po prostu oddasz im się w ręce, czy będziesz uciekać całe życie?

 

Druga opcja przynajmniej pozwala uniknąć śmierci, pomyślał Aleksander, sprawdzając stan broni. Zrabowana na żołnierzach Napoleona, po nieudanym oblężeniu stolicy, strzelba była już mocno zużyta i przetarta, w kilku miejscach sypał się rdzawo-brązowy pył. Kolba mocno obita i porysowana. Z nieciekawej sytuacji ratował go jednak nowy, niedawno wmontowany zamek skałkowy i prosta, czysta lufa; bez śladów sadzy, prochu i rdzy. Raz jeszcze wyjrzał przez okno, na zwiadowcę i pędzący za nim orszak, który lada chwila zawita do rezydencji na skraju świata.

Nie patrzył na nią. Bał się.

Bał się, że ujrzy w jej dużych, zielonych oczach strumienie łez. Nie chciał tego widzieć. Chciał odejść, ratować ją przed konsekwencjami ukrywania dezertera.

Nie patrzył na nią.

Patrzył na carskich żołnierzy, wjeżdżających na posesję. Patrzył na trzydzieści jeden rumaków, z czego ostatni przeznaczony dla niego; związanego, pobitego i ogłuszonego. Tak postępują z jeńcami rosyjskie siły. Patrzył na zwiadowcę, zeskakującego z grzbietu konia i biegnącego ku drzwiom. Głośne uderzenie mosiężnej kołatki o dębowe drzwi wyrwało go z zamyślenia.

 

— Na mnie już czas — powiedział smutno, kierując się w drugi kąt pokoju, gdzie stał dzban z tłuszczem i leżały świeżo wyprane ubrania.

 

Wiedział, że po niego przyjdą, pomyślała rudowłosa. Wszystko sobie przygotował. Następnie patrzyła, jak jej ukochany sięga do naczynia i potężnymi garściami wyciąga z niego pokłady niedźwiedziego sadła. Nacierał nim ramiona, tors, stopy i twarz, upewniając się, że wszystko jest szczelne i warstwy niczego nie przepuszczą.

Zimy w Rosji trzymają długo i potrafią zabić źle przygotowanych śmiałków, którzy odważają się podróżować przez kraj. Syberia ma w tym największy udział. Na jej terenach ginie nawet pięć osób dziennie, ale to statystyki, które tworzy carski rząd. Nikt bowiem nie ma tyle odwagi, by ruszyć przez Krainę Śniegu i szukać zaginionych. Dlatego on tam ucieka, pomyślała. Myśli, że da radę przebić się przez zamiecie i zgubi pościg. Tylko co potem? Co zrobi, gdy będzie bezpiecznie? Zostanie tam i zacznie normalne życie, czy wróci do niej? Była rozdarta. Z jednej strony chciała wiedzieć, z drugiej — wolała, by przyszłość pozostała nieznana, by wszystko toczyło się tak, jak powinno. Z wolą Boską.

W czasie, gdy ona biła się z myślami, Aleksander był już gotowy do drogi. Czuł jak, sadło lepi mu się na skórze i ciągnie ze sobą bobrze futro, którym mężczyzna obszył koszulę i spodnie, by chronić ciało przed niskimi temperaturami. Do niewielkiej torby z wilka wrzucił kilka sucharów, zwój bandaży, proch, garść naboi i dwie butelki spirytusu. Gardził alkoholem, ale nigdy nie wątpił w jego rozgrzewające właściwości, które mogą uratować mu życie. Raz jeszcze sprawdził broń; była wyczyszczona w miarę możliwości i nabita. Dopiero gdy był pewny swego, podszedł do rudowłosej dziewczyny i otarł łzy, które strumieniem spływały po policzkach.

 

— Wrócę — powiedział powoli. — Wrócę cały i zdrowy.

 

— Wiem — odparła łamiącym się głosem. — Pomodlę się za ciebie. Pisz czasem, dobrze?

 

Nie odpowiedział. Kiwnął tylko głową, ucałował jej policzek i zniknął. Nie chciał czułego pożegnania, bo wiedział, że wróci. Obiecał.

 

Żołnierze podjechali pod same drzwi rezydencji i zeskoczyli z wierzchowców, lądując miękko na białym śniegu. Byli to czterdziestoletni mężczyźni, jak oceniła rudowłosa dziewczyna, przyglądając im się zza zamkniętego okna. Wszyscy o ogorzałych, naznaczonych trudami walk twarzach i smętnych spojrzeniach. W dłoniach ściskali gotowe do strzału muszkiety, a jeden z nich — berdysz, którym pomagał sobie na śliskich schodach. To właśnie on powiedział coś cicho, po czym wszyscy stanęli w półokręgu, bacznie obserwując drzwi.

 

— Miejmy to za sobą — wydukał zwiadowca, ponownie uderzając kołatką o dębowe wrota.

 

Nikołaj, lokaj, służący w rodzinie rudowłosej od dwudziestu lat, natychmiast je otworzył, jakby cały czas przy nich czekał i nasłuchiwał.

 

— W czym mogę służyć? — zapytał lekko ochrypłym głosem i wskazał na swoją osobę.

 

— My do gubernatora, Mikołaja Ratyrywicza — odpowiedział wysoki, chudy mężczyzna; zapewne dowódca, sądząc po stanowczym tonie.

 

— Pan Mikołaj jest obecnie w Kijowie, u chorej matki — odparł lokaj, wskazując na otwarte drzwi stajni, w których jeszcze kilka dni temu stały olbrzymie, bogato zdobione sanie. — Wróci za tydzień.

 

— W takim razie nie będzie pan miał nic przeciwko, jeśli obejrzymy rezydencję, prawda?

 

— A w jakim to celu?

 

— Sądzimy, że ukrywa się tu niejaki Aleksander Iwanowicz, były sierżant z Siódmego Korpusu Kawalerii, który dopuścił się zdrady stanu, morderstwa i dezercji — wyrecytował mężczyzna z berdyszem.

 

— Wedle prawa powinien zostać pojmany i stracony, lecz zdołał uciec i błąka się teraz po rozdrożach. W normalnych okolicznościach zostawilibyśmy tę sprawę lokalnym władzom, lecz łaskawie nam panujący Car Aleksander Pierwszy Romanow chce jego głowę na srebrnej tacy — wyjaśnił dowódca, wręczając lokajowi pergamin z listem gończym, na którym widniała carska pieczęć.

 

— To pomyłka — zaprzeczył mężczyzna, ostrożnie wycofując się do środka. — Nikt w ostatnim czasie nie zapuszczał się w te rejony, ale skoro już szukacie, to w niższych partiach leży miasto. Może wasz uciekinier schował się właśnie tam.

 

— Ukrywanie dezertera niesie ze sobą poważne konsekwencje — dodał szybko ten z berdyszem, obracając go w dłoniach i mierząc lokaja surowym spojrzeniem. — On tu jest i pan o tym wie. Proszę nie utrudniać.

 

Widząc, że żołnierz nie żartuje, Nikołaj odsunął się na bok i wpuścił ich do środka. Co on wyprawia, pomyślała rudowłosa, patrząc, jak kolejni wojskowi znikają za progiem jej domu. Szybko wybiegła ze swojego pokoju i bez najmniejszego dźwięku przekradła się na tyły rezydencji, na balkon, z którego roztaczał się widok na zasypany śniegiem plac. Widziała ślady zmierzające w stronę lasu i przytknęła dłonie to ust, wypowiadając słowa modlitwy.

 

— Boże miej go w Swojej opiece... — urwała, czując, że ktoś ją obserwuje. Nie myliła się. Kilka kroków za nią stał dowódca zbrojnego oddziału w asyście czterech ludzi. Słyszała, jak podchodzą bliżej, aż w końcu znaleźli się tuż obok niej.

 

Kątem oka dostrzegła, że nie patrzą na nią. Patrzą na płytkie ślady, powoli znikające pod padającym śniegiem. Spowoliliśmy ich, pomyślała, teraz wszystko w rękach Boga.

 

*Od Autora*

To opowiadanie dało mi pierwsze miejsce w konkursie literackim, zorganizowanym w między szkolnych zawodach. Postanowiłem do niego wrócić, lecz ma masę błędów xD a i nie spodziewałem się zrobić z niego serii, więc z publikacją będzie różnie.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • GeraltRiv 14.08.2016
    Dzięki za anonimowe 5. Czuję się zauważony i doceniony :)
  • Angela 14.08.2016
    Pisałam Ci już, że Twoje opisy są bardzo dobre, nadal podtrzymuję tą opinię : D 5
  • Ewoile 14.08.2016
    Tak jak obiecałam - jestem ^^
    Od razu mówię, że nie lubię historii osadzonych w naszych realiach, ale ta zapowiada się całkiem ciekawie. W jednym miejscu widziałam literówkę (ale już nie pamiętam gdzie) i zamiast "lokalnym władzą" powinno być raczej "lokalnym władzom".
    Z dwóch pierwszych zdań w ostatnim akapicie zrobiłabym jedno, stosując zabieg z podwojonym "że", a mianowicie; Kątem oka dostrzegła, że nie patrzą na nią, że patrzą na płytkie ślady, powoli znikające pod padającym śniegiem. Ale to moja propozycja, wydaje mi się, że tak by lepiej brzmiało, ale ogólnie nie jest to błędem.
    Jak na razie przyczepić się mogę tylko do spokoju i ułożenia tych Służb, tak troszkę mało wiarygodnie przez to wypadli. Jakby nie patrzeć to Rosjanie, a oni się nie patyczkują ;))
    A, i jeszcze jedno - dlaczego Aleksander tak długo zwlekał? Zaczął uciekać, gdy ci zajechali na podwórze. To bez sensu, przecież gdyby ulotnił się od razu po dostrzeżeniu ich na horyzoncie, zdążyłby uciec, a ślady przykryłby śnieg.
    Opisy nie są za długie, ale i nie za krótkie, ogólnie - ładnie ;))
    Ode mnie 5, ale dopiero gdy będę miała dostęp do laptopa, bo jak na razie zmuszona jestem funkcjonować na telefonie.
  • GeraltRiv 14.08.2016
    Dzięki. To zdanie ja bym zostawił. Jak dla mnie z kropką brzmi lepiej, niż drugi raz rozdzielać przecinkiem i słowem "że". LIterówkę zaraz poprawię. W dialogach nigdy nie byłem za mocny xD ale staram się. Z opisami chciałem tak w skrócie i obrazowo, nie chce tego rozpisywać bo zakryją akcję. Jeszcze raz dzięki
  • Dzik 01.12.2016
    Niezłe opowiadanie, niezły temat 5/5. Życzę więcej równie dobrych tekstów

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania