Diabeł i Anioł w mundurze Wehrmachtu.

Diabeł i Anioł w mundurze Wehrmachtu.

Ciąg dalszy losów Ireneusza w okupowanym Poznaniu.

 

Dzień zapowiadał się całkiem dobrze. Kiedy Irek jak zwykle przed ósmą rano szedł do warsztatu Pani Schuster, nie spotkał po drodze ani jednego patrolu. Ulice były puste, a na całej trasie z Wildy na Gwarną, którą jak zwykle przemierzał pieszo, widział zaledwie kilku poznaniaków. Chłopak miał co prawda bardzo mocną przepustkę wystawioną przez sztab Wehrmachtu, ale zawsze widok patrolu przyprawiał go o gęsią skórkę. Dokument wystawiony przez sztab Wehrmachtu, z którego wynikało, że pracuje dla armii, musiał robić i robił wrażenie, bo choć zatrzymywany był już wiele razy, zawsze puszczano go wolno.

Tylko czasami na twarzach niemieckich żandarmów pojawiało się zdziwienie i niedowierzanie, że młody Polak ma taki papier.

A ów dokument załatwił znajomy... Pani Schuster, major pracujący w sztabie na Alejach Marcinkowskich. Oficer ten, co nie było dla chłopca żadną tajemnicą często odwiedzał szefową, która zaraz znikała na jedną, czasami dwie godziny, po czym wracała w znakomitym humorze. Jak Irek się domyślał wehrmachtowiec „pocieszał” kobietę, która swojego męża widziała raz na pół roku, albo nawet rzadziej (był oficerem Kriegsmarine, a jego okręt stacjonował we Francji).

Major załatwiał warsztatowi naprawy radioodbiorników swoich kolegów ze sztabu. A że było ich sporo, to właśnie Irek zawoził i odbierał stamtąd wszelkiej maści radia.

Pewnego dnia, kiedy zawoził kolejne radio do sztabu, jak zwykle pokazał przepustkę i wszedł do środka. Kiedy tu przychodził szedł zawsze do biura do znajomego oficera i tam zostawiał radio. Tym razem majora nie było w biurze, więc usiadł na korytarzu i postanowił na niego poczekać. Kiedy tak siedział zaczepił go jakiś oficer i zapytał co tu robi. Irek, tak jak umiał starał się wytłumaczyć Niemcowi, że właśnie przywiózł radio z naprawy, pokazując stojący na podłodze odbiornik. Oficer nawet nie dał mu dokończyć, zaczął krzyczeć i po chwili zjawiło się kilku żołnierzy, którzy złapali chłopaka i wyprowadzili na dziedziniec stawiając pod ścianą z rękami uniesionymi do góry. Irek był przerażony. Niemcy stali i krzyczeli na niego, a on ze strachu praktycznie niczego nie mógł zrozumieć, poza tym, że jest polską świnią i bandytą.

Sytuacja była bardzo groźna, a co gorsza w tym miejscu jego przepustka nic nie była warta. Jednego tylko był pewien. Jego życie zawisło na bardzo, bardzo cienkiej linie.

Nie wiadomo, jak by dla niego skończyła się ta historia gdyby nie łut szczęścia. W pewnym momencie wjechał do środka samochód i z niego wysiadł „jego oficer”, który podszedł i zapytał co się stało. Irek był tak przestraszony że słowa grzęzły mu w ustach. W końcu powiedział tylko: radio. Major mimo protestów żołnierzy wziął chłopca pod rękę i wyprowadził przed sztab, każąc mu iść do warsztatu. Irek szczęśliwy z takiego obrotu sprawy pobiegł pędem na Gwarną. Kiedy tam dotarł opowiedział wszystko Pani Schuster. Kobieta zadzwoniła do sztabu i okazało się, ze nic mu nie grozi, ale od tej pory nie ma już wchodzić do środka, tylko dojść do posterunku przy bramie i prosić o zawołanie majora.

Można założyć, że gdyby „jego oficer” spóźnił się, albo nie przyjechał akurat w tym momencie, Irek został by aresztowany i zawieziony do więzienia, albo do siedziby Gestapo, a po przesłuchaniu trafiłby pewnie do obozu koncentracyjnego położonego w forcie VII, miejscu o którym wiedział każdy poznaniak i którego wszyscy omijali dalekim łukiem. Irek słyszał kilka razy, jak jego wuja, elektryk opowiadał o tym miejscu. To było piekło na ziemi. Wuja był kilka razy w tym miejscu i naprawiał uszkodzony transformator. Pracował tak szybko jak umiał, ale kątem oka widział co z więźniami, którzy słaniali się na nogach, byli zarośnięci i brudni robili niemieccy strażnicy.

Jedną z ulubionych „zabaw” było zrzucanie więźniów z idących prawie pionowo kilkudziesięciu schodów, a potem krzykiem wydawano rozkaz natychmiastowego powrotu. Niestety kilku ludzi po upadku już się nie podniosło. Do takich nieszczęśliwców podbiegał strażnik i bił pejczem, albo kopał starając się zmusić go do powstania. Często także puszczał psa, który rzucał się na ofiarę, rozrywając jej ciało, aż tryskała krew, co doprowadzało psa do jeszcze większej furii. A w oczach esesmanów widać było nienawiść tak okrutną, że pracującemu niedaleko człowiekowi ciarki przechodziły po plecach. Oni znęcali się dla zabawy, co chwile widząc spadającego więźnia wybuchali śmiechem. To było dla normalnego człowieka czymś niepojętym, taka mieszanina sadyzmu, wściekłości i braku jakiegokolwiek szacunku dla drugiego człowieka. A przerażenie ofiar tylko wzmagało zaciętość, wściekłość i zarazem radość gnębicieli.

Kiedy Irek tak stał z podniesionymi rekami, oczyma wyobraźni widział siebie bitego i zagryzanego na śmierć przez psa. To było coś, co w kilka minut zmieniło młodzieńca, jakby mu przybyło przynajmniej kilka lat.

Jak pokazuje powyższa historia w życiu zawsze przydaje się trochę szczęścia, szczególnie w takich strasznych czasach.

Irek w ciągu krótkiego czasu poznał zachowania dwóch oficerów Wehrmachtu Diabła i Anioła. Jeden wyzywał go od polskiego bandyty, a drugi uratował mu najprawdopodobniej życie. Tacy też byli, bo nie wszyscy Niemcy byli nazistami. Los czasami decydował na którego z nich się trafiało. Pierwszy oznaczał śmierć, drugi dawał szanse na dalsze życie.

 

P.S. Opis obozu i tortur z kolejnych zebranych przeze mnie wspomnień, człowieka który przeżył pięć niemieckich obozów koncentracyjnych. To niesamowita historia, którą przedstawię w którymś z kolejnych odcinków.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Zaciekawiony 08.11.2017
    Najpierw mamy:
    "Dzień zapowiadał się całkiem dobrze"
    Po opisie paru faktów z tego dnia przychodzi wtrącenie tłumaczące rolę Majora. Następują tu opisy mówiące o jakimś nieokreślonym czasie w którym to Major odwiedzał zakład, a bohater rozwozi części. Gdy więc nagle pojawia się:
    "Pewnego dnia, kiedy zawoził kolejne radio do sztabu" - powstaje konsternacja. Czy mówimy o tym samym dniu, czy to element wtrącenia i mowa o zupełnie innym?

    Lepiej zamienić to na:
    "I właśnie tego dobrze się zapowiadającego dnia, gdy zawiózł kolejne radio do sztabu..." aby upewnić czytelnika że kontynuujemy opowieść, zakończoną w momencie informacji, że bohater idzie rano do pracy i wszystkie ulice są puste.

    Nie da się skasować jednego "sztabu Wermahtu"?

    "miejscu o którym wiedział każdy poznaniak i którego wszyscy omijali" - miejscu... które omijali.

    "Irek słyszał kilka razy, jak jego wuja, elektryk opowiadał" - chm... elektryk jego wuja?
    "Wuja był kilka razy w tym miejscu" - wuja to jakieś imię?

    To takie zgrubne. W paru miejscach brakowało ogonków czy kropek.
  • Ozar 08.11.2017
    Zaciekawiony. Dziękuje za uwagi. Może rzeczywiście trzeba było przejrzeć tekst dokładnie (był napisany tak z 15 lat temu). To właściwie jest zbitka 2 wspomnień.j Jedna to Irek, a druga to opowieść o forcie VII. Co do wuja, to pozwoliłem sobie na mała zamianę i w opowieść wuja bohatera wstawiłem słowa człowieka, który był więźniem fortu VII.
  • illibro 11.11.2017
    Bardzo dobry pomysł. Warto o tym pisać. Ciekawa historia. Ps.Ja sam od pewnego czasu nie używam w tekstach określeń typu "jakiś", "jakikolwiek" bo według mnie to mało oddaje istotę sprawy i psuje tekst. Lepiej konkretnie coś słowem opisać. Podoba mi się ogromnie nagła zmiana położenia bohatera, to daje kopa opowieści. Dla mnie ok. Pozdro
  • Ozar 16.11.2017
    illibro. Dzieki za komentarz. To kolejne z zapisanych kiedyś wspomnień ludzi, którzy przeżyli koszmar wojny. Ja z tych wspomnień robie opowiadania, bo tak chyba lepiej się czyta.
  • Angela 24.11.2017
    Przednie, przez tekst się płynie, napisane lekko, a i tak jak już kiedyś pisałam, tematyka zacna : ) 5
  • Ozar 24.11.2017
    Illibro, Angela dziękuje za komentarz.
  • Ozar 25.11.2017
    Illibro, Angela dziękuje za komentarz. Czas okupacji był koszmarem i dlatego jak mi się wydaje warto wrzucać takie wspomnienia.
  • Zaciekawiony 25.11.2017
    A wspomnienia skąd zbierałeś? Przekazy rodzinne?
  • Ozar 25.11.2017
    To stara sprawa. Miałem okazję rozmawiać z wieloma ludźmi, którzy przeżyli okupację i starałem się zapisać to co mi przekazali. To były lata 80-te i wtedy nie było komórek, dyktafonów itd. Pisałem wsio na kartkach w zeszycie i dzięki Bogu mam te zeszyty do dzisiaj. Nie wiem, dlaczego to robiłem tu kłania się jakaś metafizyka, albo coś podobnego. Teraz przerabiam to na opowiadania, bo tak łatwiej to przełknąć.
  • Ozar 25.11.2017
    Jakoś tak zawsze wydawało mi się, że te wspomnienia są bezcenne. To takie kartki historii pisane przez zwykłych ludzi.
  • Zaciekawiony 25.11.2017
    Takie historie są ciekawe, choć często powtarzalne w ogólnych zarysach. Sam zastanawiam się nad literackim opracowaniem pewnych rodzinnych opowieści z tego okresu. Zbieg okoliczności sprawił, że zginęła wtedy prawie cała rodzina, a pozostali uratowali się w ciekawych okolicznościach.
  • Ozar 25.11.2017
    Wrzucę za chwilę wspomnienie o zatruciu gazem w Poznaniu. To fakt autentyczny. Akcja działa się w 1939/1940 roku w Poznaniu.
  • Ozar 25.11.2017
    Zaciekawiony To są perełki i warto je opracować i wrzucać. Ludzi , którzy pamiętają ten koszmar jest coraz mnie i młodzi ludzie nie ma ją pojęcia jak wtedy było.
    A może chciałbyś to wrzucić na portal historyczny w którym jestem redaktorem. To mały portal, ale ma od lat swoich czytelników. Napisz na rodgar25@wp.pl to dam Ci namiar na portal.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania