Poprzednie częściDiabolik Lovers- Prolog

Diabolik Lovers- Rozdział Piąty

Po kilku minutach, które dla mnie ciągną się w nieskończoność, Ayato puszcza mnie. Wstaje z kolan i wyciera kąciki ust z mojej krwi. Jego zielone oczy lśnią.

- Wystarczy- mówi, mijając mnie. Rzuca mi obojętne spojrzenie i wychodzi, trzaskając drzwiami.

Patrzę na drzwi, mając nadzieję, że Ayato nie postanowi nagle wrócić i mnie ponownie...Kręcę głową, nie chcąc o tym myśleć. Muszę stąd uciekać. Ale najpierw wstać. Nie jest to proste, bo mam wrażenie, że moje kości ważą tonę. Jednocześnie nogi mam jak z waty. Każdy ruch szyją skutkuje ukłuciem. Przejeżdżam po niej palcami i nabieram głośno powietrza, wyczuwając dwie małe dziurki. Z ranek wciąż sączy się krew, spływając mi po obojczykach. Nawet nie chcę patrzeć na swoją twarz, bojąc się jak bardzo została poraniona. Opanowując drżenie, podchodzę do drzwi składzika i naciskam klamkę. Na krótką chwilę ogarnia mnie przerażanie, że zamek nie zaskoczy i zostanę tu zamknięta na niewiadomo jak długo, ale udaje mi się wydostać na zewnątrz. Trzaskam drzwiami i, zataczając się z lekka, wyruszam na poszukiwania toalety.

Stojąc przed lustrem, uważnie wpatruję się w swoją twarz. Całą jej powierzchnię aż do brody znaczą maleńkie czerwone punkciki, na szczęście już nie krwawiące; takie same odnajduję na swoich rękach i palcach. Rany nie są głębokie, ale przy każdym dotknięciu dają znać o swoim istnieniu. Od zaschniętej krwi moja skóra przybrała czerwony odcień; mam od niej także posklejane włosy. Wyglądam jak niedoszła ofiara mordercy, której cudem udało się uciec. I jeszcze ten wielki plaster... Strach pomyśleć, co by się ze mną stało, gdyby w porę nie zjawił się Ayato. W duchu mu dziękuję za uratowanie życia i, pomimo faktu, co sam później zrobił, naprawdę jestem mu wdzięczna.

Odkręcam kran i wkładam dłonie pod lodowaty strumień wody. Moje ręce płoną z bólu. Zaciskając zęby, trę nimi o siebie, by zmyć ślady krwi. Woda barwi się na różowo i spływa odpływem. Ochlapuję twarz, mocząc bluzkę pod spodem. Odrywam kilka listków stojącego przy umywalce ręcznika papierowego, moczę je i przykładam do szyi jako prowizoryczny opatrunek. Woda na dnie umywalki jest już czerwona, kiedy zakręcam kran. Owijam mokry papier w kilka suchych warstw i wychodzę z łazienki.

Przez jakiś czas błąkam się po szkolnym korytarzu, przyciskając papier do ran na szyi, twarzy i rękach. Ból ustąpił lekkiemu ćmieniu, jednak z tym da się wytrzymać. Nie bardzo wiem dokąd mam iść i, chociaż najchętniej wyszłabym ze szkoły, to nie mogę tego uczynić. Na pewno nie w moim obecnym stanie, bo jestem pewna, że daleko bym nie uciekła. Do klasy również nie mogę wrócić- w końcu nawet nie przekroczyłam jej progu, więc to by było dziwne, gdybym nagle się tam pojawiła. I do tego cała zakrwawiona. Nikt nie może mnie teraz zobaczyć. Najlepszym wyjściem byłoby ukrycie się gdzieś i przeczekanie aż wszyscy opuszczą budynek szkoły, żebym mogła bezpiecznie wyjść. Przez chwilę myślę, gdzie mogłabym spokojnie przeczekać do końca zajęć, a kiedy w mojej głowie pojawia się myśl, odwracam się i na pięcie.

Ku mojej uldze nie dostrzegam nikogo przed schowkiem, wchodzę więc do środka i zamykam drzwi na klucz. Nie ma tu zbyt wiele miejsca - o ściany opierają się szczotki i mopy, na dole stoją wiadra, a półki po obu stronach pomieszczenia uginają się od wszelakich środków czystości, ścierek oraz szmat - ale i tak uznaję, że w całej szkole nie znajdę lepszej kryjówki. Przechodząc na sam koniec schowka, potykam się o coś leżącego na podłodze. O szkolną torbę, którą rano dał mi Reiji. Jest otwarta; ze środka wypadły książki, zeszyty, piórnik z ołówkiem, temperówką, worek z kapciami na zmianę. I moja komórka, którą biorę do rąk. Udaję mi się ją włączyć, więc nie jest zepsuta, co przyjmuję z uśmiechem. Lecz kiedy odblokowuję telefon, rzednie mi mina.

Zero nieodebranych połączeń i zero nieprzeczytanych wiadomości.

Czyli przez cały ten czas tata nawet nie próbował się ze mną skontaktować. Nie interesowało go co u mnie, jak sobie radzę, czy w ogóle bezpiecznie dotarłam do domu Sakamakich. Nie dał nawet znaku, czy jego podróż się udała. Zupełnie nic. Czuję nagły smutek i, chociaż sama się nie odzywałam, żal do ojca, że ma mnie kompletnie gdzieś. Po tym jak powiedział mi o misji nawracającej, obiecywał, że będzie się odzywał i że zadzwoni do mnie natychmiast jak tylko znajdzie się w Europie, nieważne jak późno w nocy czy wcześnie rano miało by to być. Kiedy wsiadałam do taksówki, nie wspominał o tym, jednak wierzyłam, że dotrzyma słowa. Przecież zawsze to robił. Gdyby pojawiłby się jakiś problem, poinformowałby mnie o tym. Nigdy niczego przede mną nie ukrywał, mówił mi o wszystkim, bo wiedział, że zrozumiem, że tak zostałam wychowana. Mimo to ogarnia mnie gorycz, bo tata mnie okłamał. I jeśli uda mi się do niego dodzwonić, powiem mu o tym.

Wchodzę w spis kontaktów, wybieram numer ojca, naciskam zieloną słuchawkę, przykładam komórkę do ucha i po sekundzie rozlega się mechaniczne:

- Przepraszamy, nie ma takiego numeru.

 

 

Komori Seiji siedział na parapecie pokoju, w którym aktualnie stacjonował i wpatrywał się w komórkę, którą ściskał w dłoni. Czekał na telefon. Ale nie od niej, nie od Yui. Doskonale wiedział, że nawet jeśli bardzo by chciał, nie mógł do niej zadzwonić. I nie mógł dopuścić, by ona się z nim skontaktowała. Dlatego wcześniej, w tajemnicy przed nią, zmienił swój numer, by w przyszłości nie miała możliwości porozmawiania z nim. Dał jej komórkę z zapisanym numerem, żeby uwierzyła, że będą w kontakcie. Bolało go, że musiał ją okłamać, ale wiedział, że tak będzie dla niej lepiej. Wszystko, co robił, robił z myślą o jej bezpieczeństwie. Była dla niego najważniejsza na świecie i był gotowy zrobić dla niej wszystko. Dlatego tak strasznie żałował, że nie może do niej zadzwonić i zapewnić jej, że wszystko z nim w porządku. Bo to, że się martwiła, było pewne jak to, że po nocy nastaje dzień.

Zamknął oczy, przejechał sękatą dłonią po zmierzwionych włosach, czochrając je jeszcze bardziej i wtedy odezwał się telefon w jego dłoni. Odebrał natychmiast.

- Słucham?

- To ja- w słuchawce rozległ się zimny męski głos, który Seiji znienawidził od pierwszego razu, gdy go usłyszał.

- Wiem. Któż inny mógłby dzwonić na numer, który mi podałeś- rzucił sucho i nieświadomie mocniej zacisnął palce na komórce.

- Dzwoniła do ciebie?- chodziło mu o Yui. Nigdy nie wymawiał jej imienia, zawsze mówiąc o niej bezosobowo, co doprowadzało Seijiego do szału, niezmiennie, kiedy to słyszał. Zupełnie, jakby to jak jego córka miała na imię było jakąś zakazaną informacją.

- Niby jak? Nie powiedziałem Yui o nim.

- Na pewno? Dobrze wiesz, co się stanie, jeśli mnie oszukasz i się o tym dowiem- powiedział mężczyzna lodowatym tonem. Seiji na chwilę przymknął oczy.

Kiedyś, kiedy po raz pierwszy się spotkali, ten głos przyprawiał go o dreszcze przebiegające po kręgosłupie i napawał przerażeniem. Kojarzył mu się z koszmarami i tym momentem, kiedy człowiek leżąc w łóżku, wpatruje się w ciemność, bojąc się zasnąć. Śmiało mógł powiedzieć, że czuł strach na sam dźwięk jego głosu. A jego propozycja okazała się jeszcze gorsza.

- Nie kontaktowałem się z Yui. I ona ze mną też nie- rzucił Seiji oschłym tonem.

Przez siedemnaście lat, w czasie których wychowywał Yui i potajemnie spotykał się z mężczyzną, z którym rozmawiał przez telefon, zdążył się przyzwyczaić do brzmienia jego głosu i groteskowej postaci wysokiego mężczyzny, z mocną zarysowaną szczęką, głęboko osadzonymi, ciemnymi oczami i długimi włosami.

- Mam nadzieję, że mówisz prawdę.

Seiji prychnął.

- Nie naraziłbym jedynej córki na śmiertelne niebezpieczeństwo.

Mężczyzna zaśmiał się, jakby Seiji opowiedział mu dobry kawał.

- Ale kogoś innego już tak, nieprawdaż?

Seiji natychmiast się rozłączył, nie zaszczyczając swojego rozmówcę słowem pożegnania.

Poczuł jak jego ciało całe się napina. Wiedział, doskonale wiedział o kogo mu chodziło. Nie musiał wypowiadać jej imienia, żeby Seiji domyślił się o kim mowa. W całym swoim dotychczasowym życiu miał dwie osoby, które kochał nad życie i dla których był gotowy na każde poświęcenie. Yui, która znajdowała się daleko od niego, w rezydencji należącej do szanowanego rodu wampirów czystej krwi, zupełnie sama, przestraszona i pozbawiona kontaktu z jedyną osobą, która dotychczas nigdy jej nie zawiodła. Aż do teraz.

Oraz Misae, która zaginęła kilka lat po tym jak razem z Seijim przygarnęli Yui jako niemowlę i uczynili ją swoją córką. Po której zostało tylko oprawione w ramkę zdjęcie, jako jedyne wspomnienie, że ktoś taki jak ona w ogóle kiedyś istniał. Seiji zamknął oczy i zatopił się w bolesnych wspomnieniach.

Misae.

Jego żona.

Najukochańsza na świecie kobieta. Zawsze miła, uśmiechnięta, chętna do pomocy i życzliwa dla wszystkich. O niesamowicie dobrym sercu, która z otwartymi ramionami przyjęła obce dziecko i pokochała jak swoje.

I która swoim nagłym zaginięciem złamała serca dwóm osobom, które potrzebowały jej najbardziej na świecie.

Seiji spojrzał zamglonym wzrokiem na widok za oknem. Ulice w dole rozświetlały wysokie lampy, w koronach ciemnych drzew szumiał delikatny wiatr, a na nocnym niebie wisiał księżyc w kształcie rogalika. Gdzieś tam daleko, za lasem, w innym mieście znajdowała się jego ukochana i jedyna córka, pozostawiona sama sobie wśród szóstki krwiożerczych wampirów. Pomimo że obiecano mu, że Yui nie stanie się żadna krzywda podczas jej pobytu w rezydencji Sakamakich, bał się o nią. Przecież to były bestie, w dodatku martwe, więc nie dało się ich zabić. Nawet jeśli dziewczyna chciałaby się bronić, bez specjalnie do tego przystosowanej broni nie miałaby żadnych szans. A w tą Seiji jej nie zaopatrzył, nie mogąc zdradzić swojej prawdziwej profesji. Mógł mieć tylko nadzieję, że wszystko będzie dobrze, że zgodnie z umową Yui pozostanie bezpieczna.

 

 

Ayato siedział z twarzą ukrytą w dłoniach na ławce przy oknie i intensywnie myślał. Od samego początku, gdy tylko pojawiła się na progu rezydencji, chciał ją ugryźć. Pragnął krwi, której zapach oszałamiał. Która odbierała zmysły i rozsądek. I której nie potrafił się oprzeć. Nawet nie próbował, wiedząc, że nic by to nie dało- ta krew zbyt silnie na niego działała, żeby mógł tak łatwo z niej zrezygnować. Marzył o tym, by jej skosztować od momentu ich pierwszego spotkania.

I kiedy w końcu jej spróbował, zrozumiał, że skądś znał jej zapach i smak, że kiedyś już pił podobną jej, nie dokładnie taką samą, ale równie charakterystyczną jak tamta. Nie wiedział skąd ją kojarzył, był tylko pewien, że na pewno jej kiedyś próbował. I że działała na niego równie mocno, co kiedyś krew jego matki.

Ayato podniósł czujnie głowę, gdy na korytarzu rozległy się czyjeś kroki. Po zapachu krwi poznał, że to nie była Yui, tylko jakaś inna dziewczyna. Miała brązowe włosy związane w kok na czubku głowy i okulary w drucianych oprawkach. Zatrzymała się, kiedy dojrzała postać przy oknie.

- Wszystko w porządku?- spytała niepewnie.

Ayato rzucił jej obojętne spojrzenie i na powrót przyjął poprzednią pozycję, ignorując ją. Jej krew wydzielała przyjemny aromat, ale wampir nie czuł pragnienia. Raczej znudzenie.

Kiedy nie uzyskała odpowiedzi, dziewczyna podeszła bliżej. Zauważyła, że siedzący przed nią chłopak miał niesforne włosy, których kosmyki układały się każdy w inną stronę, ładnie umięśnione, sprężyste ciało i duże dłonie o palcach pianisty. Wstrzymując oddech jak przed skokiem do wody, pochyliła się nad nim.

- Coś się stało?

Ayato natychmiast poderwał głowę i obrzucił dziewczynę lodowatym spojrzeniem. Zauważyła jaki był przystojny z tymi jasnymi ustami, mocno zarysowaną szczęką i kocimi oczami w zielonym kolorze. Świetnie komponowało się to z czerwonymi włosami i nadawało mu wygląd pewnej siebie osoby. Ale wzrok, któym ją obdarzył krył w sobie tyle dzikości, że nieznajoma poczuła nagły niepokój. Ukłoniwszy się szybko, rzuciła krótkie: „przepraszam” i uciekła w popłochu, jakby obawiając się, że chłopak zacznie ją gonić. I Ayato mógł to zrobić, mógł rzucić się w pościg za nią, bez trudu ją dogonić i wgryźć się w jej ciało. Mógł...ale nie chciał. Bo wiedział, że krew tej dziewczyny nie będzie tak smaczna jak ta, która płynęła w żyłach Yui. I że tylko zmarnowałby czas, uganiając się za nią.

Zamiast tego starał się skupić na postaci jasnowłosej dziewczyny, której smak krwi czuł jeszcze w ustach. Potrafił odczytać jej zamiary; słowa pojawiały się w jego głowie niczym zapisane na kartce. Ayato wiedział, że po tym jak ją ugryzł, poszła zmyć z siebie krew, ukryła się w szkolnym schowku i czekała na koniec zajęć, aby potem móc dać nogę. Planowała to od samego początku, kiedy dowiedziała się, że przyszło jej zamieszkać z szóstką wampirów; myślała o tym na okrągło, a on tylko z uśmiechem przyglądał się jej poczynaniom. Już raz próbowała uciec; naprawdę była aż tak głupia, żeby robić to ponownie? Skoro wiedziała jak to może się skończyć? Ayato poczuł jak na jego twarzy wykwita szeroki, drapieżny uśmiech.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania