Doktor
Siedzieli stłoczeni w małym pokoju. Stalowe drzwi uniemożliwiały im wyjście, a oni sami już lekko wyczerpani pragnieniem i głodem, nie mieli sił, aby ruszyć się z miejsca. Kiedy Patryk ujrzał mdlejącego mężczyznę, który w normalnych warunkach mógłby roznieść pozostałą dwudziestkę na strzępy, strach jeszcze bardziej w nim wzmógł. Całkowicie rozumiał, iż był on po prostu wycieńczony. Skoro jednak taki kolos jak on, padał na twarz z braku sił, jakie Patryk miał szanse na przeżycie w tym getcie.
Co jakiś czas następowała wymiana osób w pokoju. Wychodzili i już nie wracali. Czasami było słychać strzał. Jeden. Nie trudno wywnioskować co oznaczał. Niekiedy wrzucano nowych do celi. Przerażeni, bardzo często zmaltretowani, wchodzili do pokoju, nie potrafiąc przewidzieć dalszego rozwoju wydarzeń. On też nie miał pojęcia co go czeka. Nie miał bladego pojęcia jak długo tu był.
W końcu otworzyły się drzwi. Stanęło w nim trzech mężczyzn w obdartych ubraniach. Różnili się tylko wigorem i bronią trzymaną w ręku od całej reszty. Stojący pośrodku młodziak wskazał na niego palcem.
— Ty, idziesz z nami.
Wstał. Jego nogi lekko się zachwiały. Siedząc w miejscu, nawet nie miał pojęcia, w jakim jest stanie. Chwiejąc się, podszedł do drzwi. Poleciał jak deska do przodu i nawet nie zorientował się, gdy dostał z kolby w twarz.
— Co ty pedał jesteś? Lecisz na mnie?!
Patryk nie odezwał się słowem. Usłyszał tylko śmiech pozostałych. O dziwo uderzenie nie bolało i gdyby nie nos, z którego polała się krew, nawet nie odnotowałby tego faktu. Nawet ból nie był wstanie wytrącić go z otępienia.
— Wstawaj!
Podniósł się szybko. Ktoś wypchnął go na korytarz. Zatoczył się nieporadnie, jak niemowlak na nowo musiał nauczyć się stawiać kroki.
— Idź przodem.
Poszedł. Był tak potulny, jak tylko potrafił. Miał tylko nadzieję, że w końcu któryś z nich pociągnie za spust. Nie miał już siły walczyć.
Doprowadzili go do drzwi. Wepchnęli do następnego pokoju. Ten był jednak inny. Nieskazitelnie czysty i z lustrem weneckim tuż przed nim. Pośrodku stało krzesło, a obok niego stolik z przyrządami medycznymi.
— Siadaj. Usłyszał z głośnika.
Posłuchał. Po chwili weszła do środka kobieta z obstawą. Podeszła do niego, zdezynfekowała szyję.
Obrócił się.
— Patrz przed siebie!
Wyprostował głowę. Czuł, jak kobieta coś mu wstrzykuje.
W końcu odeszła.
Po pięciu minutach poczuł palący ból w gardle. Zupełnie tak, jakby ktoś włożył mu żarzący się węgiel do gardła. Zaczął się dusić, z ust poleciała mu krew. Serce zaczęło kołatać, tak mocno, że myślał, iż padnie na zawał. W głowie pojawiły się mroczki. Zemdlał.
Po drugiej stronie lustra weneckiego stał on. Przyglądał się śmierci Patryka, obserwując każdą jego reakcję.
— Szlag by trafił, to wszystko.
— Czyli nadal nic doktorze.
Mężczyzna odwrócił się. Dopiero teraz zauważył, iż ktoś za nim stoi.
— Na razie żaden obiekt nie wytworzył przeciwciał. Wszyscy padają tak samo.
— Spokojnie doktorze, mięsa nam nie zabraknie.
To było pewne. Ludzie, którzy przeżyli jakimś cudem wybuch bomby Irken 7 ciągnęli tu niczym szczury do sera. Gdy tylko dowiadywali się, że ktoś przeżył, masowo przybywali do bezpiecznego, jak im się wydawało, miejsca. Było ich tysiące. Tuż przed wejściem do bunkra sortowano ich. Zasada była prosta. Tych bardziej inteligentnych i dzieci zostawiano w spokoju i dawano im możliwość socjalizacji z resztą ludzi. Pozostała część trafiała w jego ręce. Jako próbki do badań nad lekarstwem.
Wielu z tutejszych miało sporo czasu. Zapasy żywności mogły im starczyć na dobre kilkadziesiąt lat. Jeżeli wirus wybije wszystkich na zewnątrz, to zacznie brakować mu żywicieli i choroba przestanie się rozprzestrzeniać. Ci, co pozostaną w bunkrze, przeżyją.
Spojrzał na swoją dłoń. Udało mu się opóźnić rozwój choroby. Czasu jednak nie zostało mu zbyt wiele i tylko mógł czekać, aż mięśnie się po prostu rozpadną. Nie miał na to czasu. Musiał żyć.
— Przyprowadzić następnego. Już!
W jego głosie wyczuć można było panikę. Żołnierz stojący za nim doskonale zdawał sobie z tego sprawę i potrafił to wykorzystać. Wiedział bowiem, że ludzie podstawieni pod ścianą są zdolni do wszystkiego, by przeżyć.
Komentarze (8)
Dziwi mnie, że pisząc tak dobrze, jak tekście „Doktor”, napisałeś pod moim prostacki komentarz. Prowokacja dla hecy? To, że w internetowych portalach nie jestem oceniany pozytywnie, o niczym nie świadczy. Gdybam bazgrał tak, jak sugerujesz, nie byłbym publikowany w papierowych gazetach o zaostrzonym rygorze.
Pozdrawiam
Nie bardzo zrozumiałem zakończenie. Z czego zdawał sobie sprawę żołnierz i co potrafił wykorzystać?
Pozdrawiam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania