Domowe Ognisko cz4 ostatnia (Romans/Fantastyka)

Długo mogłabym opowiadać, co się wydarzyło w tym czasie. O remoncie, narodzinach naszej córki, Kathy i pierwszych latach małżeństwa, w ciągu których oboje staraliśmy się żonglować czasem pomiędzy szkołą, pracą i opieką nad dzieckiem. To wtedy również zmienialiśmy naszą myśliwską chatkę w dom z prawdziwego zdarzenia.

Tom był świetnym weterynarzem. Zwierzęta go kochały, ludzie zabiegali o to, by je leczył. Ja pracowałam w domu jako księgowa kilku firm i zajmowałam się dzieckiem. Po kilku latach, udało mi się zarejestrować własną firmę, a nawet zatrudniałam parę osób. Nie było nam łatwo, ale nigdy niczego nam nie brakowało.

W 2000 roku, w miesięcznym odstępie od siebie, zmarli dziadkowie Toma. Pozostawili nam w spadku farmę. Nie mieliśmy czasu, by się nią zająć, więc postanowiliśmy ją sprzedać. Odnaleźliśmy znajomego developera. W tym czasie rynek nowych domów przeżywał rozkwit i sto pięćdziesiąt hektarów pod zabudowę było warte fortunę. Za uzyskane pieniądze Tom postawił swoją klinikę, tak jak planował, nieopodal naszego domu. Nawet po tym wydatku pieniędzy zostało nam tyle, że spokojną przyszłość mieliśmy zagwarantowaną. To były dobre lata, w których dni pędziły jak szalone, jeden za drugim. Nic dziwnego więc, że nie zapadły mi w pamięć tak dokładnie i ze wszystkimi szczegółami, jak początki naszego związku.

Mimo tego, że zainstalowaliśmy ogrzewanie olejowe, Tom nadal lubił często palić ogień w kominku. Każdego roku przygotowywał sporą ilość drewna właśnie w tym celu. Jednak wiosną 2012 roku zaczęłam myśleć, że chyba oszalał. Kilka razy w tygodniu zwoził pickupa pełnego pociętych drzew i każdego dnia po pracy, zanim jeszcze wszedł do domu, rąbał drewno przez kilka godzin. Nigdy nie zgodził się na kupno żadnej maszyny, która mogłaby mu w tym pomóc.

- Jestem staroświeckim gościem, siekiera mi wystarczy. Zresztą, gdy robię to własnymi rękami, w każdy kawałek drewna wkładam swoje serce - mawiał.

Przyszedł czerwiec, który tamtego roku był niezwykle upalny. Tom cały czas zwoził drewno, mimo że drewutnia od dawna była pełna. Nie zwalniał ani trochę. Spędzał całe weekendy i każdą wolną chwilę z siekierą w ręku. Hałdy porąbanych polan piętrzyły się po podwórku, równo poukładane pod plandekami. Patrzyłam przez okno, jak się poci i co chwila przysiada, zmęczony upałem. Pewnego dnia wyszłam zanieść mu szklankę mrożonej herbaty i widząc go, siedzącego na pieńku, dyszącego jak pies, nie wytrzymałam.

- Czyś ty do końca rozum postradał, panie Sanders?! Nie na twój wiek takie zabawy. Poza tym dość już będzie tego drewna.

- Pamiętasz – wysapał – co ci powiedziałem, kiedy wracaliśmy stąd po naszej pierwszej wizycie w osiemdziesiątym dziewiątym? Obiecałem, że nie pozwolę, by kiedykolwiek znów było ci zimno.

- No i z tym, co tu masz naskładane, nie zmarzniemy przez co najmniej trzy lata.

- Jak dojdę do pięciu, to skończę.

Uśmiechnął się szeroko i duszkiem wypił herbatę, po czym wrócił do machania siekierą.

Pokręciłam tylko głową i odeszłam, mrucząc pod nosem coś o starych upartych osłach i kryzysie wieku średniego. Jeszcze przez trzy tygodnie trwało to opałowe szaleństwo. Pewnego dnia, pod koniec czerwca, Tom wszedł do domu i oświadczył, że z drewnem koniec.

- No wreszcie – westchnęłam z ulgą – możesz mi teraz wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodziło?

Obserwowałam, jak jego twarz tężeje, a zęby zaciskają się. W końcu powiedział cicho:

- W przyszłym roku nie będzie mnie tu, by narąbać ci drewna.

- Co ty opowiadasz? Czemu miało by cię tu nie być?! – Poczułam, jakby w żołądku tężała mi bryła lodu.

- W lutym byłem na badaniach... Znaleźli u mnie guza. Siedzi w mózgu, a lekarze nic nie mogą zrobić. Ja umieram, Lisa.

Poczułam, jakby ziemia się pode mną rozstąpiła. Wszystko co powiedział, usłyszałam wyraźnie, ale nie mogłam zrozumieć. Tom patrzył, na mnie z bólem w oczach, śledząc uważnie emocje na mojej twarzy.

- Dlaczego mi nic nie powiedziałeś? Jak mogłeś mi tego wcześniej nie powiedzieć?! – krzyknęłam i rozpłakałam się wreszcie, a ból i strach palił moją pierś. W końcu uchwyciłam się nadziei. - Coś musi się dać zrobić! Znajdziemy innych lekarzy, zadzwonię do Kathy.

- Posłuchaj mnie przez chwilę. Ja też jestem lekarzem, być może tylko od krów, ale jednak - wziął głęboki oddech - Sukinsyn jest wielkości pomarańczy. To koniec. Chcę spędzić ostatnie dni we własnym domu, z moją piękną żoną, nie włócząc się po szpitalach.

- Nie! Nie zgadzam się! Nigdy w życiu się nie poddałeś! Dlaczego teraz nie chcesz walczyć?! Powiedz mi, że wszystko będzie dobrze i zacznij coś robić, do cholery!

Nawet nie wiedziałam, kiedy wstałam i zaczęłam krzyczeć. Łzy ciekły mi po policzkach a głos łamał mi się coraz bardziej z każdym słowem.

- Mam świetną polisę na życie. Na koncie w banku jest pokaźna suma. Kathy jest na swoim, niedługo sama zacznie na siebie zarabiać. Obie macie zapewniony byt, nawet, jeśli zdecydujesz się więcej nie pracować. Naprawdę, będzie dobrze.

- Nie obchodzi mnie to! Nie chcę żadnych pieniędzy, nie interesuje mnie drewno, chcę, żebyś ze mną był! Proszę, zostań...

- Oczywiście, że zostanę... - powiedział cicho, tuląc mnie do siebie.

Jeszcze tego samego dnia, zapłakana, dzwoniłam do naszej córki – studentki czwartego roku medycyny na uniwersytecie w Nowym Yorku. Obie poruszyłyśmy niebo i ziemię. Znalazłyśmy światowej sławy specjalistów, mój ojciec wykorzystał resztę znajomości, które posiadał w „Wielkim Jabłku”. Tom posłusznie jeździł ze mną wszędzie i poddawał się wszystkim badaniom. Teraz myślę, że robił to tylko dla mnie, żebym nie mogła sobie wyrzucać, że czegokolwiek zaniedbałam. Zmarł czternastego grudnia 2012 roku, miał czterdzieści trzy lata. Tej samej nocy spadł pierwszy śnieg.

Podczas pierwszych miesięcy bez niego wydawało mi się, że to ja umarłam. Nie chciałam nikogo widzieć, z nikim rozmawiać. Kathy wzięła kilka wolnych tygodni od szkoły, została ze mną do nowego roku. Myślę, że bała się, iż mogę sobie coś zrobić. Prawda jest taka, że myślałam o tym niejednokrotnie. Zamknęłam swoją firmę i oczywiście klinikę. Tamtej zimy nawet nie przyszło mi do głowy, by rozpalać kominek, nie chciałam robić niczego. Rodzina i znajomi przyjeżdżali w odwiedziny, przynosili jedzenie, oferowali pomoc. Dziękowałam im grzecznie i po paru minutach wymawiałam się migreną. Nie umiałam być wśród ludzi.

Moje otępienie trwało przez cały rok. Gdy nadeszła jesień, za każdym razem, gdy wyglądałam przez okno, spodziewałam się zobaczyć Toma, rozłupującego drewniane polana. Wydawało mi się, że każde skrzypnięcie starego domu to jego kroki. Czułam jego obecność, ale wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia.

Zima 2013 roku nadeszła wcześnie. Był środek listopada i stałam właśnie przy zlewie zmywając naczynia, gdy zobaczyłam pierwszy, wolno spadający, płatek śniegu. Nie zastanawiałam się, gnana impulsem, rzuciłam wszystko i wybiegłam na zewnątrz. Porwałam naręcze polan z nakrytego plandeką stosu obok drewutni i wbiegłam z powrotem do domu. Bardzo rzadko sama rozpalałam ogień. Tom zawsze się tym zajmował, poza tym ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nie byłoby mi łatwo nawet, gdybym wiedziała, co robię. W końcu wcisnęłam w tlącą się rozpałkę całe pudełko zapałek, i gdy ogień zaczął rozchodzić się po drewnie, nie mogłam powstrzymać łez.

Klęczałam przed kominkiem, zbyt roztrzęsiona by się podnieść, wycierając zapłakane oczy rękawem swetra, gdy usłyszałam, jak otwierają się frontowe drzwi. Podskoczyłam wystraszona, odwracając głowę w ich kierunku. W wejściu stał Tom i trzymając w rękach szczapy drewna, otrzepywał o próg buty oblepione śniegiem.

- Zimno jak diabli. Kakao gotowe? - powiedział, nawet na mnie nie patrząc.

W pierwszej chwili nie wiedziałam, jak mam zareagować. „Postradałam zmysły”, to była moja pierwsza myśl. Wpatrywałam się w niego, nadal przecierając oczy, zbyt sparaliżowana, by zrobić cokolwiek innego. Mój mąż zbliżył się do mnie i zrzucając polana koło kominka, pocałował mnie w policzek. Poczułam na twarzy jego zmarznięte usta i gorący oddech, i mimo iż dalej nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje, wiedziałam, że dzieje się to naprawdę.

- To co z tym kakao? - zapytał zwyczajnie.

- Tom! – krzyknęłam, zarzucając mu ręce na szyję – Ty żyjesz! Wróciłeś do mnie!

- Jasne, że tak. Zajmę się ogniem, a ty uciekaj do kuchni. Powoli się już ściemnia.

Nie mogłam go jednak puścić, na zmianę całowałam go i odsuwałam się, by popatrzeć na jego twarz, upewnić się, że to naprawdę on. Był tak cudowanie prawdziwy, czułam ciepło jego skóry, miękkość jego kruczoczarnych włosów, lekko przetykanych siwizną. Spędziliśmy tę noc przed kominkiem na niedźwiedziej skórze, tak jak każdego roku przez dwadzieścia trzy lata, gdy spadał pierwszy śnieg. Tyle nocy z wyjątkiem tej jednej, straconej rok wcześniej. To już jednak nie miało znaczenia. Mój Tom wrócił do mnie i tylko to się liczyło.

Obudziłam się tuż przed świtem. Ogień w kominku zgasł, a mojego męża nie było koło mnie. Przeszukałam cały dom nawołując głośno, jednak nigdzie go nie było. Usłyszałam w pamięci jego odległy głos: „W każdy kawałek drewna wkładam swoje serce” i nagle mnie olśniło: „Ogień!”. Po raz kolejny wybiegłam na zewnątrz jak wariatka, nie tracąc nawet czasu na to, by cokolwiek na siebie założyć. Czułam, jak śnieg wbija się igiełkami zimna w moje bose stopy, walczyłam o każdy oddech, przyciskając zmarznięte drewno do nagiej piersi. Gdy znalazłam się z powrotem w domu, przewróciłam wszystko do góry nogami w poszukiwaniu zapasowego pudełka zapałek. Wreszcie udało mi się je znaleźć i w pośpiechu roznieciłam ogień. W napięciu wpatrywałam się w drzwi, czekając, aż ponownie pojawi się w nich mój ukochany. Na próżno.

Przez następny miesiąc moje życie obracało się wokół kominka, przeprowadziłam się na dół do salonu. Przez pierwsze dni prawie nie spałam, podtrzymując ogień. Potem próbowałam rozpalać ognisko o różnych porach dnia i nocy, myśląc, że może to ma znaczenie. Potem przyszło mi do głowy, że być może to śnieg jest potrzebny, by dopełnić zaklęcia. Cały czas w podświadomości kołatała mi się myśl, że ta noc mogła być tylko urojeniem mojego umęczonego tęsknotą umysłu, jednak nakazałam sobie w to nie wierzyć. Chciałam, aby to była magia. „Takie rzeczy po prostu się umie, jeśli ma się babcię Indiankę.” - te słowa, które Tom wypowiedział dawno temu, cały czas kołatały mi się w głowie. Modliłam się, by tak właśnie było.

W grudniu, na święta przyjechała nasza córka ze swoim chłopakiem i byłam zmuszona zaprzestać swoich eksperymentów. Mimo tego, że cały czas wracałam pamięcią do tej listopadowej nocy, pierwszy raz od śmierci Toma poczułam, jakbym znowu żyła. Potrafiłam śmiać się i żartować, nawet zabrałam córkę na świąteczne zakupy. Po nowym roku, kiedy wróciła do Nowego Yorku, znów zostałam sama. Wielokrotnie próbowałam rozpalać ogień w kominku w nadziei, że mój mąż stanie w drzwiach z naręczem drewna, jednak wszystkie moje próby zakończyły się fiaskiem. Zima skończyła się wcześniej, niż bym tego chciała.

Przez cały rok czekałam na pierwszy śnieg. Wróciłam na dobre do życia, zaczęłam znowu pracować, odwiedzać rodzinę i przyjaciół. Czułam, że Tom naprawdę jest ze mną i dodawało mi to siły. Już z końcem września kupiłam podpałkę, kilka pudełek zapałek, i ustawiłam stosik drewienek w palenisku tak, by wystarczyło podłożyć pod niego ogień. Codziennie oglądałam pogodę, czekając na pierwszą prognozę mówiącą o śniegu. Przyszło mi czekać do początku grudnia.

Był to mroźny czwartkowy poranek, wzięłam wolne z pracy, siedziałam na kanapie pod oknem, wyczekując pierwszych kryształowych płatków. Na blacie w kuchni stały dwa kubki, a w garnku na kuchence czekało ciepłe kakao. Co chwilę sprawdzałam moją wiązkę chrustu, przygotowaną na podpałkę, podnosiłam zapałki i odkładałam je z powrotem, cała drżąc z niepewności i podniecenia. Chwilę przed dziewiątą rano mocny powiew wiatru przyniósł ze sobą śnieżną zadymkę. Rzuciłam się w stronę kominka, odpalając od razu kilka zapałek naraz i ogień od razu buchnął w odpowiedzi. Wstałam i z rękami przyciśniętymi do twarzy wbijałam wzrok w drzwi wejściowe.

Kilka chwil później drzwi uchyliły się i stanął w nich uśmiechnięty Tom z naręczem drewna. Zatrzymał się, stojąc tyłem do mnie, by otrzepać buty o próg.

- Zimno jak diabli. Kakao gotowe? - zapytał od wejścia.

Nie mogłam powstrzymać śmiechu. To działało, naprawdę działało! On znów był ze mną!

- Boże, jak ja za tobą tęskniłam! - krzyknęłam, ruszając w jego stronę.

Rzuciłam mu się na szyję, wytrącając polana z rąk i nieomal przewracając go na ziemię. Nie mogłam przestać go dotykać, łapiąc jego kurtkę, czapkę, ramiona, upewniałam się, że jest prawdziwy.

- To co z tym kakao ? – zapytał, obejmując mnie w pasie.

Coś zaczęło mi się wydawać nie w porządku. Zaczęłam przyglądać mu się intensywnie, studiując jego twarz. Uśmiechał się do mnie, ale tak zwyczajnie. Nie umiem do końca wytłumaczyć, czego mi w nim brakowało, ale wydawał się być niekompletny.

- Tom, dobrze się czujesz? - już wtedy, gdy zadawałam to pytanie, uderzyła mnie jego niedorzeczność.

- Jasne, że tak. Zajmę się ogniem, a ty uciekaj do kuchni. Powoli się już ściemnia. - powiedział.

Po czym pozbierał rozrzucone polana i ruszył w stronę kominka, zostawiając mnie przy otwartych drzwiach. Na dworze ostre zimowe słońce iskrzyło na spadających płatkach śniegu. Spojrzałam na kuchenny zegar, była dopiero dziewiąta rano. Zamknęłam drzwi, czując jak łzy wzbierają mi w oczach, a gardło się zaciska. Ten mężczyzna, duch, czymkolwiek był, był jedynie cieniem mojego Toma. Jego odbiciem, klatką wyciętą z filmu naszego życia.

Weszłam do kuchni i rozlałam kakao do kubków, po czym przyniosłam je do salonu i usiadłam razem z nim na kanapie. Mimo, że łzy lały mi się ciurkiem, zdobyłam się na uśmiech.

- Jak było w pracy, Tom? - wykrztusiłam.

Spędziliśmy w salonie cały dzień. Rozmawialiśmy, on czasem odpowiadał na moje pytania, a czasem nie, czasem odpowiadał na inne pytania niż te, które mu zadałam, jednak w jakiś sposób był ze mną.

W końcu przenieśliśmy się na niedźwiedzią skórę i nie obchodziło mnie czy istota, z którą jestem, jest moim Tomem, czy tylko jego wspomnieniem. Tej nocy nie umiałam zasnąć, pilnowałam ognia, słuchając cichego pochrapywania mężczyzny śpiącego obok mnie. Wpatrywałam się w okno, śnieżna burza miała się ku końcowi, wraz z ostatnim płatkiem śniegu dom utonął w ciszy, a ja znów zostałam zupełnie sama.

Tom wraca do mnie każdej zimy wraz z pierwszym śniegiem, przynosząc ciepło i kolejny oddech życia, który musi mi wystarczyć na cały rok. Przez lata miałam wiele powodów do szczęścia. Kathy została kardiologiem, dała mi czwórkę wspaniałych wnuków, które są moim oczkiem w głowie. Rodzina i przyjaciele wytrwali przy mnie i nigdy nie pozwolili, bym czuła się samotna. Za kilka miesięcy będę prababcią. Jednak sensem mojej egzystencji jest ta jedna jedyna noc w roku, kiedy w drzwiach staje mój mąż i otrzepując buty o próg, mówi: „Zimno jak diabli. Kakao gotowe?”. Przez pierwsze lata to powitanie doprowadzało mnie do płaczu, przypominając, kim lub czym jest naprawdę. Potem nauczyłam się czekać na te słowa z utęsknieniem.

Dziś jest ta noc. Na stole stoją dwa parujące kubki, a domowe ognisko od dawna jest gotowe do rozpalenia. Włączam odtwarzacz muzyki, by umilić sobie czekanie, słuchając starej płyty kompaktowej. To stało się moją małą tradycją. Już za chwilę spadnie śnieg i znów go zobaczę. Mój wiecznie młody mąż, wróci do domu i popatrzy na mnie - pomarszczoną staruszkę, jakbym była najpiękniejszą kobietą na świecie, a ja naprawdę staję się nią dla niego raz w roku. Z głośnika zaczyna dobywać się smutna melodia, która brzmi tak, jak powinien brzmieć spadający śnieg, gdyby wydawał jakiś dźwięk.

Już po chwili dołącza do niej melancholijny śpiew Madeleine Peyroux, a za oknem spada pierwszy płatek śniegu...

Weary blues from waitin'

Lord, I've been waitin' so long

These blues have got me cryin'

Oh, sweet daddy please come home

 

The snow falls 'round my window

But it can't chill my heart

God knows it died the day you left

My dream world fell apart.

 

Weary blues from waitin'

Lord, I've been waitin' so long

These blues have got me cryin'

Oh, sweet daddy please come home

Oh, sweet daddy please come home

 

Through tears I watch young lovers

As they go strollin' by

And all the things that might have been

God forgive me if I cry

 

Weary blues from waitin'

Lord, I've been waitin' so long

These blues have got me cryin'

Oh, sweet daddy please come home

Oh, sweet daddy please come home*

 

*Weary blues, w aranżacji Madeleine Peyroux.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 11

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (38)

  • ausek 07.01.2016
    No i poryczałam się. Świetne opowiadanie! :) 5
  • Nazareth 07.01.2016
    Z jednej strony mi przykro, z drugiej poczytuję to sobie za nie lada komplement.
  • Luna 07.01.2016
    To na pewno jest prawdziwa historia, ale kogo? Twoja? Twojej przyjaciółki?
  • Nazareth 07.01.2016
    Niestety muszę cię rozczarować. Historia jest całkowicie zmyślona, jestem tego pewny bo osobiście wszystko zmyśliłem ;) Nie chciałem jednak mówić wcześniej, bo zależało mi bardzo, na realiźmie i na tym by opowieść była wiarygodna i chciałem sprawdzić czy mi się udało.
  • KarolaKorman 07.01.2016
    ,,Poczułam, jakby ziemia się pode mną.'' - coś zgubiłeś
    ,,nie mogła sobie wyrzucać, że czegoś zaniedbałam. '' - tu też
    No ja też oczywiście, ale sprawdź daty, bo coś się nie zgadza. Gratuluję pomysłu, a piosenkę zaraz odtworzę :) Zasłużone 5 :)
  • Nazareth 07.01.2016
    Diziękuję za znalezienie błędów, faktycznie coś musiało mi umknąć przy ostatniej edycji. Co jest nie tak z datami? Chyba za długo patrzyłem na ten tekst bo nie umiem znaleźć.
  • KarolaKorman 07.01.2016
    Nazareth Nie wiem kiedy bohaterka to opisuje, ale wygląda, że jest już co najmniej 2040 rok.
  • Nazareth 07.01.2016
    KarolaKorman Zgadza się, mniej więcej coś koło tego :D
  • KarolaKorman 07.01.2016
    Nazareth, to wszystko się zgadza, tak się skrupulatnie trzymałeś dat, że końcówka wydała mi się niewiarygodna :)
  • Nazareth 07.01.2016
    KarolaKorman Daty w całym tekście miały dodawać realizmu, i oryginalnie historia miała się kończyć w roku bierzącym. Uznałem jednak, że nie wpełni oddaje to uczucia bohaterki, i nie było by to ostateczne zakonczenie historii. Wpadło mi oczywiście do głowy by przenieść, fabułę o jakieś 30 lat wstecz, ale doszedłem do wniosku, że wolałbym w tamtym okresie umiejscowić historię dziadków Toma :)
  • KarolaKorman 07.01.2016
    Nazareth To teraz wystarczyłoby zrobić krótką notkę o tym, bo ja zgłupiałam na koniec :)
  • Nazareth 07.01.2016
    KarolaKorman Eeeee... lubię konfundować ludzi :) Zostawię jak jest:) a tak zupełnie poważnie wstawienie daty 2040 trącało by SF czego nie chcę robić. Data bierząca uwiarygodnia historię za bardzo. Czasem niedomówienie, jest dobre, lepszy jest tylko myślący czytelnik, który zwraca uwagę na szczegóły. Jeżeli ten zabieg z datą sprawi, że ktoś dłużej nad tekstem pomyśli to może zostanie mu w głowie jego ukryte przesłanie.
  • KarolaKorman 07.01.2016
    Nazareth Może masz rację. A jak chodzi o tę wzmiankę, to nie myślałam o początku tylko coś w stylu - minęło ileś tam lat... na koniec tekstu, ale w sumie piszesz o tym, że zaraz będzie prababcią to wszyscy się domyślą. Chyba niepotrzebnie się przyczepiłam, sorki :)
  • Nazareth 07.01.2016
    KarolaKorman Nic się nie stało :) A sprawę przemyślałem i doszedłem do wniosku, że faktycznie nie zaszkodziłoby dodać parę wskazówek odnoszących się do upływu czasu.
  • KarolaKorman 07.01.2016
    *No ja też oczywiście się poryczałam. Z tego wszystkiego zżarłam komentarz :)
  • Luna 07.01.2016
    To jest zmyslone!? Gratuluje, jestem pod wieeeeeeelkim wrażeniem.
  • Nazareth 07.01.2016
    Bardzo mi to schlebia. Dziękuję
  • Patrzę wyżej i chyba nie jestem jedyną, którą ogarnęło wzruszenie, nie spodziewałam się tego i ogromnie się cieszę, że mogłam to przeczytać. Koniec był wisienką na torcie i twym ogromnym atutem w moich oczach. Dałeś mi tę świadomość, że chętnie wrócę do kolejnych twoich tekstów pisanych prozą. Masz delikatny, przejrzysty styl pisania, sprawia on wrażenie dopracowanego (z każdym rozdziałem miałam większą pewność, co do tego stwierdzenia).
    Utwór jest przykładem, dla potwierdzenia, że nie ocenia się książki po okładce. Moje opcje krążyły wokół różnorodnych tematów, jak mógłbyś zakończyć tę historię, moja wyobraźnia pracowała. Dlatego jeszcze bardziej się cieszę, że tak mnie zaskoczyłeś.
    Słuchając "Pearl Jam - Indifference" rozdział wywołał u mnie jeszcze większe emocje.
    Zdałam sobie tez sprawę, że przekręciłam imię głównej bohaterki, gdzieś na początku komentarzy, napisałam "Lizy" - no mówi się trudno, mam nadzieję, że nie będziesz miał mi tego za złe (podobnie jak literówek w pierwszym komentarzu).
    Wspomniałeś, że nie wiesz, czy byłbyś w stanie jakoś mi pomóc przy "rozbudowie" mojego romansu, widzę tutaj dużo rzeczy, których mogłabym się od ciebie nauczyć. Dlatego jestem rada :D
    Czuję, że to był cudowny czas spędzony z twoim opowiadaniem, choć przyznam szczerze, na początku miałam wątpliwości, rozwiałeś je jednak całkowicie.
  • Nazareth 17.04.2016
    Emilio, szczerze nie wiem od czego zacząć. Jestem niezwykle wdzięczny za obzerne komentarze które mi zostawiłaś. Są one dla mnie niezwykle cenne, ponieważ pozwalają mi zrozumieć jak moje opowiadanie zostało odebrane. Czy zabiegi, których próbowałem powiodły się. Wychodzi na to że nie które tak a inne nie. Przedewszystkim jednak niczego nie mam ci za złe, literówek niezauważyłem (w komentarzach moim zdaniem są zresztą dopuszczalne wszystkie błędy :) ) a gdybyś wczoraj zapytała mnie o imię mojej bohaterki to pewnie miałbym poważne problemy by sobie je przypomnieć :)
    Czytając twoje komentarze pod dwiema pierwszymi częściami uśmiechałem się pod nosem, mimo iż wyraźnie czułem twoje zniechęcenie do histori. Oznaczały bowiem, że odebrałaś ją tak jak chciałem by była odebrana. Początek miał być sielankowy, trochę sztampowy, przywodzący na myśl amerykańskie filmy i seriale.Co za tym idzie wiał nudą i ciężko się z tym kłucić :) Początkowo ta historia miała zaczynać właściwie od części 4. Uznałem jednak, że przechodząc od razu do sedna, nie zapiszę się ona w niczyim sercu ani pamięci. Musiałem ją więc opakować. Sprawić by czytelnik mógł poznać i polubić bohaterów, zżyć się z nimi chociaż odrobinę. Dopiero wtedy przesłanie i zakończenie będą miały właściwy wydźwięk i emocjonalną wagę, którą mieć powinny. Stąd sielanka, brak większych problemów, szpaler dobrych zakończeń. Dodatkowo pragnąłem uśpić uwagę czytelnika :)
    Cieszę się, że podobał ci się remont. Cała scena z uwięzieniem w chatce podczas śnieżycy miała być osobnym opowiadaniem ale potrzebowałem nadać akcji jakiegoś biegu gdyż idylla i mnie powoli zaczynała nużyć, postanowiłem wpleść je więc tutaj i cieszę się, że tak dobrze się wpasowało.
    Zakończenie. Jak wspomniałem to ono było trzonem tej histori gdyż to do niego wszstko dążyło i od niego wszystko wyszło w mojej głowie. Miało zaskakiwać bardzo chciałem by było... inne. Tak jak ci pisałem romans, sam wsobie jest gatunkiem o wielkim potencjale ale najbardziej zzyskuje w połączeniu z czymś jeszcze. Fantastyką, horrorem, historią czym kolwiek. To jak biżuteria, klejnot potrzebuje oprawy równie bardzo jak oprawa klejnotu.
    Mój warsztat był kiedyś dopracowany. Ale pożuciłem pisanie (a nawet czytanie) na długi okres czasu, w pogoni za innym marzeniem. Teraz powoli, nieśmiało wracam jak syn marnotrawny na łono literatury. Próbuję odzyskać to co straciłem w biernych latach i nauczyć się nowych rzeczy, mając nadzieję stać się jak najlepszym "opowiadaczem" (nie lubię w odniesieniu do mnie słowa "pisarz")
    Cieszę, się, że ci się podobało. Po tej auto reklamie którą sobie zrobiłem u ciebie było by mi bardzo wstyd gdybyś się zawiodła na tym opowiadaniu. Jest mi niezmiernie miło, że mnie odwiedziłaś i zostawiłaś wspaniałe komentarze z którym mogę się uczyć jak tworzyć kolejne opowieści. Jeszcze bardziej cieszy mnie tylko obietnica twoich kolejnych odwiedzin pod moją inną prozą. Żeby się jakoś za to odwdzięczyć postanowiłem podzielić się z tobą małą tajemnicą. W jednym z zeszytów zalegających moją szufladę, zamaszystym acz koślawym pismem jest skreślony rys innego opowiadania: historii dziadków Toma, którą pewnego dnia mam zamiar napisać. W niej jednak nie będzie już niczego z sielanki :)
  • Nazareth, ja niestety wiem od czego mam zacząć - wybacz, za moją późną odpowiedź.
    Jeśli chodzi o wrażenia, jakie wywarły na tobie moje komentarze, ogromnie się cieszę, że mogłeś coś z nich wyciągnąć, coś potwierdzić, bądź czemuś zaprzeczyć. Czuję się po części zmanipulowana emocjonalnie w twoim opowiadaniu. Masz rację, w pierwszej części jeszcze pałałam pozytywną iskrą, w drugiej zaczęła ona przygasać. Cieszę się, też że nawet trafiłam w amerykańskie filmy/seriale.
    Jeśli chodzi o rozpoczęcie od czwartej części, nie wiem czy ta by mnie uwiodła ta historia. Ująłeś to idealnie "nie zapisałaby się w moim sercu", natomiast teraz, gdy o niej myślę nadal uśmiecham się na wyobrażenie ich wspólnego drewnianego domku, gdzie w mroźną zimę trzaskali siekiera meble. Uwagę moją uśpiłeś, nie powiem (nawet nie wiem, czy wspomniałam w komentarzu), że przez moment zwątpiłam, czy w opowiadaniu pojawi się coś nowego. Czuję się jeszcze lepiej wiedząc, że było to twoim zamiarem. I jeśli świadomie tak poprowadziłeś historię mój respekt rośnie.
    Syn marnotrawny został powitany przez ojca z uśmiechem, może i nawet metaforą ojca nie jestem, ale witam cię z uśmiechem i cieszę się, że wróciłeś do pisania. Sama również zaczynam i stawiam pierwsze kroki. Powiem, szczerze, że słowo "pisarz", jest dość nadużywane. Sama wolę aby ludzie, kiedyś, a może nawet i teraz? Bardziej pamiętali opowiadanie niż mój nick. Nie powiem, miałam okres,kiedy chciałam być sławna, piękna, bogata i młoda. Nie będę kłamać, że większa ilość czytelników mnie nie cieszy, bo cieszy. Jak również każda opinia, zerknięcie, czy przeczytanie. Czasami człowiek przeczy samemu sobie, dlatego nie wiem jeszcze jak siebie nazwać. Wiem, jakbym nie chciała być nazywana (tutaj jesteśmy blisko poglądami), ale jeśli chodzi o chęci to zwyczajnie nie dorosłam intelektualnie do takiego zasobu słów, aby to określić. Może kiedyś, może za niedługo, kto wie?
    Możesz mieć moje słowo, że zerknę. Ostatnio skrupulatnie zaczęłam planować wasze opowiadania, ponieważ moja zachłanna natura, aż chciała jednym ruchem szczęki posilić się wszystkimi opowiadaniami, które wpadły mi w ręce. Dlatego sobie formuję, spisuję i czekam (powiem, że czekanie na zerknięcie do opowiadania jest ekscytujące). Oczywiście są i takie osoby, które zdążyły mnie zniechęcić do swojej twórczości, a szkoda. Potencjał tkwi, ale ludzie mocno skaczą, robiąc manifest (tak w kontekście naszej rozmowy na forum).
    Pozdrawiam i życzę weny!

    P.S. Och! Niesamowite, że ktoś jeszcze tworzy notatki do powieści na kartkach papieru, rozumiem, że można zgubić, czy też zniszczyć,ale to jednak taka ogromnie sentymentalna forma. Osobiście, bardzo ją lubię, choć unowocześniam pisząc na samoprzylepnych karteczkach i wieszając na biurku w miliardach zakamarków - takie kolorowe hobby.
    P.S.2 jak widać wyżej również lubię pisać długie komentarze, choć ich wysokość zależy głównie od weny i czasu.
  • Nazareth 20.04.2016
    Emilio, lepiej późno niż wcale - jak to mówią. :) Oczekiwanie na komentarz może być równie miłe jak jego otrzymanie, więc nie masz za co przepraszać.
    Wybacz manipulację, ale powody miałem szlachetne. Twoją rozrywkę ;) Czy nie jest to właśnie zadaniem "gawędziarza" by tak manipulować czytelnikiem żeby on uwierzył w jego historie? Skoro mowa o czytelnikach to również i mnie bardzo cieszą. Śmieszą mnie autorzy, twierdzący że piszą wyłącznie dla siebie ale publikujący swoje utwory. Nie wiem dlaczego piszą oni, wiem, jednak że ja piszę by moimi historiami się dzielić. Umilić komuś popołudnie, albo chociaż kilka minut podczas których czeka na pociąg. Dlatego cieszę się za każdym razem gdy toś czyta moje opowiadania, tym bardziej gdy wywołają u niego na tyle silne emocje, że zechce się nimi ze mną podzielić. Odwięczę się za to tworząc następne historie, miejmy nadzieję, że lepsze. Sława jest mi jednak nie potrzebna, młody nigdy się nie czułem, piękno schowało by się pod moją długą gęstą brodą, a bogactowa którego poszukuje nie da się przeliczyć na pieniądze. Więc można powiedzieć, że również nie zależy mi na żadnych z tych rzeczy.
    Notatki robię nagminnie. Zapełniam kartki i zeszyty a piszę najchętniej staromodnym piórem :) Mimo że charakter pisma mam prawie równie paskudny jak charakter właściwy, czuję że ta forma pozwala mi się zbliżyć do tego co piszę. Jest to osobiste, na codzień pracuję rękami, fizycznie. Lubię widzieć efekty swojej pracy, tworzyć, może z tego właśnie wynika moje zamiłowanie do zapełniania tuszem pustych kartek. Komputer z koleji wydaje mi się bezduszny, odległy i oficjalny. Unikam go jak tylko mogę.
    Z tego jak wyszło "Domowe Ognisko" jestem zadowolony, ale nie jest to jeden z moich ulubionych tekstów własnego autorstwa. Jeżeli więc faktyczne do mnie zajrzysz (co mi bardzo schlebia) pozwolę sobie ci coś polecić. Teksty które są mi najbliższe mimo, że z regóły dość krótkie. Bajki, będące zdecydowanie moją ulubioną formą. Niektóre z nich być może aspirują do baśni lub nawet powiastek filozoficznych (być może). "Coś", Dąb i Wiatr", "Latający chłopiec", Skrzacie harce", Skrzynia Skarbów" i "Książę i Kowal". Czytając twoje teksty i wypowiedzi, odnoszę wrażenie, że podobnie jak ja, lubisz zastanawiać się nad istotą rzeczy, rozważać możliwości i problemy nad którymi większość ludzi nie widzi powodu by się zastanawiać. Dlatego właśnie myślę, że mogą przypaść ci do gustu.
    P.S. Czuję się powitany i bardzo się cieszę, że znów piszę. Warto to robić dla takich ludzi jak, ci których tutaj spotykam :)
  • Kociara 26.04.2016
    Piękna opowieść aż trudno uwierzyć że całkowicie zmyślona, ale to świadczy że jesteś świetny w wymyślaniu takich rzeczy :)
  • Nazareth 26.04.2016
    Dziękuje ci bardzo. W zmyslaniu zawsze byłem niezły ;)
  • Ritha 13.05.2016
    Beczę :( Aż muszę zapalić. PIĘKNE! 5
  • Nazareth 14.05.2016
    Nie płacz, będzie dobrze :) Cieszę się, że ci się spodobało i nie musisz żałować odpuszczonego filmu :) (byłby to dla mnie straszny wstyd, gdyby po mojej bezwstydnej autoreklamie było inaczej ;) )
  • Ritha 14.05.2016
    Absolutnie nie żałuje. Powinieneś pomyśleć o czymś dłuższym, ja bym Cię chciała mieć w druku! Postawiłabym na półce obok "Pamiętnika" Sparksa, chyba jedynej książki, która doprowadziła mnie do łez :p
  • Nazareth 14.05.2016
    To bardzo miłe co mówisz (piszesz), ale nie wiem czy stać mnie na dłuższy romans. Chociaż, kiedyś miałem zamiar opisać historię dziadków Toma :) Może jeszcze to zrobię, jeśli znajdę czas :)
  • vilemo 10.07.2016
    No tak , popłakałam sobie, normalka. Naz, jesteś wrażliwym facetem! Tak bardzo potrafisz wczuć się w kobiecą psychikę jakbyś sam był kobietą. To piękna i wzruszająca opowieść. Sama nie raz myślę o przyszłości, że zostanę sama, bez mojego ukochanego. Kocham go tak bardzo,że nie wyobrażam sobie życia bez niego. Staram się o tym nie myśleć. Ale po przeczytaniu twojego opowiadania znów mnie to naszło. Spoglądam na niego, pogrążonego w swojej ulubionej grze komputerowej. Śledzę emocje pojawiające się na jego przystojnej twarzy. A on nawet nie ma pojęcia jakim torem podążają moje myśli. Chyba przestanę pisać. Twoje opowiadania są tak głębokie i poruszające, a to co ja piszę to zwykły szajs. Chylę przed tobą czoło! Pozdrawiam i oczywiście daję 5
  • Nazareth 11.07.2016
    Naz, jesteś wrażliwym facetem! Tak bardzo potrafisz wczuć się w kobiecą psychikę jakbyś sam był kobietą. - nie bardzo wiem jak mam to potraktować... więc przyjmę, że był to komplement XD
    Cieszę się, że byłem wstanie wzbudzić w tobie emocje przez to opowiadanie, taki był jego cel. Proszę cię jednak nie rezygnuj przez nie z pisania bo czułbym się z tym paskudnie! Nie wspominając już nawet, że ja osobiście lubię czytać twoje teksty i w żdnym razie nie uważam by były "szajsem". Gdybym ja miał przestać pisać za każdym razem gdy znajduję na opowi kogoś kto w mojej ocenie jest lepszym pisarzem niż ja musiałbym się poddać już z pięć albo więcej razy. Proszę cię więc bardzo pisz dalej!
  • vilemo 11.07.2016
    Oczywiście,że to był komplement!!!! Czy wiesz ile kobiet marzy o tym aby mężczyźni potrafili pojąć naszą psychikę! To bardzo rzadka rzecz aby poznać faceta, który potrafi nas zrozumieć bez wielogodzinnego wykładu. Przez te cholerne zmęczenie nie dodałam "...bez obrazy" Dopiero po wysłaniu przeczytałam swój komentarz, ale już było za późno. Przyjmij więc to jako komplement przez duże K.
  • Nazareth 11.07.2016
    Jasna sprawa Vilemo ;) dziękuję :) chociaż moja była pewnie by sie z tobą w tej kwestii nie zgodziła, zwykła mi mowić ze mam wrażliwość emicjonalną taboretu kuchennego XD
  • alfonsyna 11.07.2016
    Wiesz co... przeczytałam w końcu (dojrzałam do tej decyzji :P) i chyba dobrze zrobiłam. Nie poryczałam się (wybacz), przeciwnie - zostałam z uśmiechem na ustach - bo mnie zwyczajnie zostało po tym tekście dużo pozytywnych emocji i nie znajduję powodu do płaczu. W moim obiorze po prostu ta historia przepełniona jest nadzieją - na to, że takie trochę odrealnione bajki (mam na myśli te głównie sielankowe początki) są w jakiś sposób możliwe, jeśli tylko trafi się na odpowiednią osobę, która będzie nam w tym towarzyszyć i dzięki której nie zwątpimy nawet w trudnym momencie (przykład - śnieżyca) i nawet śmierć nie jest tak naprawdę żadną przeszkodą. Ja to "domowe ognisko" - rozpalanie i podtrzymywanie płomienia, odebrałam i potraktowałam też w dużej mierze metaforycznie - jako podtrzymywanie pamięci o tej drugiej osobie, pielęgnowanie wspólnych tradycji i wspólnych wspomnień, ale nie poprzez rozpamiętywanie, rozdrapywanie starych ran i katowanie się nimi, ale raczej trwanie przy tym, co było dobre w nadziei na ponowne spotkanie - czy w tym, czy w innym świecie - gdzieś, kiedyś, jakoś (i tutaj każdy sobie podstawia własną wiarę i przekonania). A poza tym - co dziwne - nie zniechęciły mnie początki, które zarysowywały taką dość prostą historię o miłości, która niczym nie potrafi zaskoczyć, ale nie zniechęciło mnie to chyba dzięki Twojemu stylowi, który mi zwyczajnie odpowiada i to wbrew pozorom jest bardzo wiele, bo mógłbyś swoim stylem pisać instrukcję obsługi pralki, a i tak jest szansa, że zainteresowałoby mnie to bardziej niż świetnie napisana powieść sensacyjna kogoś, czyj styl mi nie do końca pasuje (trochę przerysowuję, ale wiadomo chyba, o co chodzi).
    Gdybyś mnie nie zniechęcił kategorią "miłosne", która to jakoś tak z automatu mnie zwykle odstrasza, to pewnie przeczytałabym już dawno, a tak to produkuję się z komentarzem dopiero dziś i znowu mi wyszedł za długi... XD
  • Nazareth 12.07.2016
    Alfonsyno, wybaczam XD Odnalazłaś inną interpretację, o której wiedziałem, że jest możliwa ale potrzeba było kogoś o innym spojżeniu na rzeczywistość by się jej doszukać. Początek historii faktycznie jet banalny, nie będę się z tym kłócił, spełnia on jednak zadanie, które miał spełniać. W moim początkowym zamyśle cała historia miała właściwie być jedynie częścią czwartą. Jednak w ten sposób wydawała mi się być niekompletna i mało wiarygodna. Chciałem sprawić by czytelnik mógł poznać i polubić bohaterów, zżyć się z nimi chociaż odrobinę. Dopiero wtedy przesłanie i zakończenie mogą mieć właściwy wydźwięk i emocjonalną wagę, którą mieć powinny. Stąd sielanka, brak większych problemów, szpaler dobrych zakończeń. Dodatkowo pragnąłem uśpić uwagę czytelnika :)
    Wiem, że kategoria miłosne może zniechęcać, ja jednak lubie bawić się gatunkami, formą, próbować nowych rzeczy, stawiać przed sobą wyzwania. Cały ten tekst był dla mnie, ćwiczeniem, które przed sobą postawiłem, nie tylko napisanie romansu, było trudnym zadaniem, najtrudniejsze było pisanie z perspektywy kobiety i cieszę się, że wyszło mi to znośnie i w miarę wiarygodnie.
    Bardzo Ci dziękuję, że zdecydowałaś się przeczytać i podzielić ze mną swoją opinią :)
  • alfonsyna 12.07.2016
    Nazareth, dziękuję, ulżyło mi. XD A ja się w związku z tym cieszę, że przeczytałam całość od razu, za jednym zamachem, a nie po kawałku, bo to po prostu należy czytać w całości, żeby efekt był, jaki być powinien. I masz rację - ten początek również potrzebny był, bo swoje zadanie spełnił zgodnie z założeniami. Chociaż mojej uwagi nie uśpiłeś tak do końca, bo jak wszystko się tak dobrze układa, to ja zazwyczaj jeszcze bardziej się skupiam w oczekiwaniu, aż ten cudny kolorowy balonik pęknie z wielkim hukiem. XD
    No i cóż, rozumiem Cię świetnie - pisanie z perspektywy kobiety nawet mnie nastręcza pewnych trudności... :P Ważne, że dałeś radę, warto się sprawdzać w różnych formach i gatunkach, choćby tylko dla własnej satysfakcji. :)
  • Dark1 03.01.2017
    Ha, a to ci ciekawa pozycja w Twoim dorobku. Faktem jest, że posiadasz swój wyrazisty styl. Masz niebywałą lekkość w pisaniu, co dobrze wróży Twojej twórczości - oczywiście jeśli zamierzasz nadal brnąć w gryzipiórstwo. Teksty, które przeczytałem są godne polecenia - szczególnie seria o amerykańskim wieśniaku. Powodzenia w pisaniu.
  • Nazareth 03.01.2017
    Cóż za niespodziewane pochwały! Dziękuję bardzo uprzejmie i kłaniam się, brodą zamiatając podłogę. O wieśniaku myślę chociaż, w związku ze zmianą okoliczności życiowych, stał się on dość problematyczny do kontynuacji. W gryzipiórstwo chętnie bym pobrnął, ale nie zależy to wyłącznie ode mnie, więc cóż, czas pokaże. Jeszcze raz dziękuję, wyrażając jednocześnie uznanie i radość, że na opowi pojawił się zdeklarowany, pracowity komentator.
  • Karawan 03.01.2017
    Piękną baśń uczyniłeś Panie N! Pogranicze snu i jawy z wielkim kawałem uczucia. trudno orzec czy więcej Gaimana czy polskiej melancholii, ale jedno pewne - bardzo smakowity kąsek. Dziękuję zań!
  • Nazareth 03.01.2017
    To ja ci dziękuję za tak ciepły komentarz. W szczególności za porównanie do Gaimana, będącego chyba moim ulubionym współczesnym pisarzem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania