Poprzednie częściDrobne różnice cz. 1

Drobne różnice cz. 5

Gdy ludzie opuścili plażę, roztrzęsiona In-div odważyła się wreszcie poruszyć. A więc El’Har nie zaniechał szukania ludzi i tak jak przewidziała, to go zgubiło. Postanowiła go śledzić podczas jednej z jego samotnych wypraw, by sprawdzić, czy nadal ryzykuje, odwiedzając zatopiony statek. Gdy ujrzała, że zamiast w stronę dna kieruje się ku powierzchni, uznała, że spotyka się z inną zalotnicą. Wiedziała, że postępuje źle, szpiegując swojego ukochanego, ale nie potrafiła się powstrzymać.

 

Na pojawienie się ludzkiej rywalki nie była przygotowana. Ten wstrętny, zdradziecki…! Jak on mógł wybrać to coś z nogami? Dobrze mu tak! Nienawidziła go, tak, nienawidziła!

 

Oczywiście, że to nieprawda. Przecież ona go właśnie kochała i teraz jej biedne, strwożone serce rozpaczliwie trzepotało w piersi. W piersi wcale nie gorszej niż u tamtej. Przecież ta kobieta-człowiek miała takie nijakie ubarwienie i paskudny głos. Co teraz będzie z biednym, naiwnym, ukochanym El’Har? Czy go zabiją?

 

El’Kili znalazła w jego jaskini. Drzemał uczepiony włosami skalnego występu, a woda łagodnie kołysała jego uśpionym ciałem.

 

– Ojcze El’Kili! To okropne! Trzeba coś zrobić! El’Har złapany przez ludzi! Błagam, zrób coś, ojcze! Trzeba go ratować! – krzyczała rozpaczliwie, potrząsając zdezorientowanym starcem.

 

– Uspokój się, dziecko. – zdołał wreszcie oderwać jej kurczowo zaciśnięte dłonie od swojego ramienia. – Opowiedz wszystko, tylko składnie. Co się stało, In’Div?

 

Szlochając, opisała wydarzenia, których była świadkiem. El’Kili przygarnął ją serdecznie i trwali tak w milczącym uścisku, jedynie czasem stary syren kiwał głową, jak gdyby prowadząc sam ze sobą wewnętrzną rozmowę.

 

– Trzeba zwołać cały klan – zdecydował wreszcie, po czym odśpiewał wezwanie.

 

Kolory starzejących się syren blakły, włosy matowiały i traciły elastyczność, ale starość nie dotykała głosów. Pieśń klanu El przywódca zaśpiewał z taką mocą i głębią, że tchnął nadzieję w serce In’Div.

 

Klan El był tak liczny, że wszyscy zdołali się pomieścić jedynie w balowej jaskini, którą In’Div pamiętała z powitalnego przyjęcia.

 

– Moje dzieci – przemówił El’Kili. – Panna In’Div była świadkiem straszliwego zdarzenia. El’Har przez własną niefrasobliwość i głupotę został pojmany przez ludzi. Zrobił coś, przed czym od pierwszych lat życia was przestrzegamy – zbratał się z ludzką istotą.

 

„Co gorsza, z ludzką kobietą” – pomyślała zazdrośnie In’Div.

 

– Wszyscy znamy jego zainteresowanie tym, co ludzkie – ciągnął przywódca. – Przymykaliśmy oko na to, że zbierał przedmioty znalezione w zatopionych ludzkich statkach i na to, jak często samotnie wynurzał się na powierzchnię. Największą winę ponosi on sam, ale i my, jego ziomkowie, naszą ignorancją również przyczyniliśmy się do tego, że pochwycili go ludzie. Dlatego musimy zastanowić się, jak go odbić. Skoro ludzie go uwięzili, z pewnością domyślili się, że jest nas tu więcej. Sami musimy się więc również zabezpieczyć. Czy ktoś ma jakiś pomysł?

 

– Trzeba się przenieść w inne miejsce. Głębiej w morze – zaproponowała syrena z dzieckiem na ręku.

 

–Rozproszyć się – powiedział ktoś inny.

 

– Złapmy jakiegoś człowieka i wymieńmy zakładników.

 

– To haniebne.

 

– Człowiek pod wodą nie przeżyje, więc ktoś cały czas musiałby być z nim na powierzchni.

 

– Ale jak go w ogóle złapać?

 

– To niebezpieczne.

 

– A może ktoś nauczy się ich języka i będzie pertraktował?

 

– Ludzie są zdradliwi. Na pewno nas oszukają.

 

W końcu zapadła decyzja, że na dawnym terenie El pozostaną tylko El’Kili oraz wybrani z młodzieży. Spróbują rozeznać, czy można w jakiś sposób nawiązać kontakt z uwięzionym syrenem i mu pomóc. Czterech członków starszyzny poszuka nowego miejsca dla klanu i gdy tylko znajdą bezpieczne schronienie, wszyscy się tam przeniosą. Do tego czasu nikt nie może w żadne miejsce płynąć w pojedynkę i o każdej wycieczce ma być informowany El’Kili. Szczególną opieką otoczyć trzeba dzieci i zalotnice, które inne klany z ufnością powierzyły El.

 

– A zatem kto z młodzieży zgłasza się na ochotnika do pomocy przy ratowaniu El’Har? – zapytał przywódca.

 

In’Div podniosła rękę. Oprócz niej zgłosili się El'Mabu (brat ostrzyżonej syreny, której głos słyszeli w drodze), elegantka Ib’Notil, której niefortunne początki znajomości z El’Mabu przerodziły się w nad wyraz fortunne uczucie, trytonowaty El’Hadi, oraz, co nie na żarty zdenerwowało In’Div, pomarańczowa On’Tavo.

 

– Miałem na myśli młodzieńców, a nie dziewczęta – sprostował El’Kili.

 

– Ojcze, błagam, pozwól mi zostać – prosiła In’Div. – Widzisz, jak jestem przejęta losem El’Har. Nie chcę żadnego innego młodzieńca, dlatego pozwól mi zostać tu dla niego.

 

Ib’Notil nic nie powiedziała, tylko splotła palce z El’Mabu na znak, że nie zostawi swojego wybranka. On’Tavo zaczęła trzepotać wszystkim, czym mogła: dłońmi, rzęsami, włosami, które spiętrzyły się wokół jej głowy, zamieniając ją w wielką kulę, z czym było jej nie do twarzy.

 

– Jesteśmy za was odpowiedzialni – perswadował El’Kili.

 

Dziewczęta zaczęły chórem błagać, przekonywać i zaklinać.

 

– Nie ma mowy. Mamy tu poważny problem, a wam zebrało się teraz na fanaberie.

 

– W takim razie, czcigodny El’Kili, proszę odprowadzić mnie do mojego klanu – przemówiła stanowczo In’Div. – Nie jesteśmy z wami bezpieczne, bo nikt nas nie uprzedzał, że zagrażają nam ludzie. Skoro tak, zwróćcie mnie mojej rodzinie.

 

– My też, my też tak chcemy – zawtórowały Ib’Notil i On’Tavo.

 

To był szantaż i ryzyko. In’Div wiedziała o tym. Jeżeli El’Kili odeśle ją do domu bez męża, zniechęci klan In do przysyłania kolejnych dziewcząt. Przywódca może jednak zdecydować się na to dla jej bezpieczeństwa, a wtedy będzie musiała na zawsze pożegnać się z ukochanym El’Har.

 

Starzec wiercił się, mierzwił włosy, mruczał coś pod nosem, aż wreszcie zgodził się, by zalotnice pozostały przy swoich wybrankach. On’Tavo spojrzała na In’Div i posłała jej uśmiech. Bezczelna. Warunek postawiony przez In’Div pozwolił pozostać również jej. In’Div nie wiedziała, kogo nienawidzi bardziej: ludzkiej czy syreniej rywalki.

 

***

 

Dwudziestoosobowa grupa pierwszoklasistów, dwie nauczycielki i trzy towarzyszące im mamy uczniów do zwykłego biletu dokupiło bilet z wizerunkiem syreny. Basen nie był ogrodzony szybami. Za niewysokim murkiem znajdowało się pasmo zieleni, okalające sporych rozmiarów sadzawkę. Wokół ustawiono kilka monitorów, na których można było oglądać, co dzieje się pod wodą, gdy syren skrywał się tam w nadziei, że jest niewidoczny.

 

– Jaki piękny pan syrenka! – zawołała Kamila. – Prawda, mamusiu, że piękny?

 

– Tak, kochanie. – Agnieszka Igiełka wpatrywała się zdumiona w niemalże ludzką istotę.

 

– Pomachaj do mnie. Pomachaj do mnie. Pomachaj do mnie – prosił monotonnym głosikiem jej młodszy synek Gabryś, sam energicznie wymachując pulchną rączką. – Mamusiu, dlaczego on do mnie nie pomacha?

 

– Hej, tutaj, tutaj! Uuu! – wołało któreś z dzieci, usiłując zainteresować sobą syrena. Inne robiło najdziwniejsze miny. Zewsząd błyskały flesze.

 

– Mamo, dlaczego on do mnie nie pomacha? – nudził Gabryś.

 

Agnieszka uważnie przyjrzała się syrenowi. Tkwił nieruchomo zawieszony w wodzie, a jego przystojna twarz nie wyrażała niczego. Nawiązała kontakt wzrokowy. Uderzył ją smutek jego oczu, ludzkich oczu.

 

– Nie pomacha do ciebie, bo jest mu bardzo smutno – odpowiedziała synkowi.

 

Jakby na potwierdzenie jej słów syren pochylił głowę, wczepił szponiaste palce we włosy i wydał z siebie najbardziej rozpaczliwy dźwięk, jaki kiedykolwiek słyszała. Było to coś pomiędzy zawodzeniem orki, płaczem dziecka, wyciem wilka, a agonalnym krzykiem, który pamiętała z oddziału onkologii, gdzie ostatnie dni spędziła jej babcia. Nieznośny, żałosny lament bez przerwy na nabranie oddechu wznosił się i opadał, wwiercał w głowy i w dusze. Przeciągły zaśpiew wyrażał dojmującą tęsknotę, wyrzut i ból. Nie potrzeba było słów, by w tym jęku odczytać całą beznadzieję, strach i pustkę, jakie syren odczuwał, ale także wzbierający gniew.

 

Ludzie z aparatami przestali fotografować. Radosny nastrój ustąpił miejsca wszechogarniającej melancholii. Nauczycielki próbowały odprowadzić dzieci, ale przenikliwy głos, wznoszący się dramatycznie, to znów posępnie opadający, niósł się daleko poza teren oceanarium.

 

Gabryś zaczął płakać. Agnieszka objęła go, ale nie potrafiła się zdobyć na odejście. Hipnotyzujący głos powstrzymywał ją w miejscu. Śpiew syreny przeżywała jako swoistą terapię. Teraz już nie myślała o smutku uwięzionego stworzenia. Doznawała osobliwego rodzaju bólu, przynoszącego niemalże rozkosz. Machinalnie głaskała plecy synka, a o córce nie myślała w ogóle. Pogrążona w cierpieniu, syrena czy może własnym, zapomniała o istnieniu Kamili. Agnieszka była żoną skrzypka. Lubiła muzykę, ale nie doświadczała jej tak głęboko jak serduszko jej córki, córki skrzypka.

 

Głos syreny sprawiał, że obraz zamazywał się w oczach dziewczynki. Zapadła w stan bliski somnambulicznemu snowi. Widziała wykrzywioną bólem twarz w wodzie i bezwiednie podążyła ku tej twarzy, ku temu głosowi. Łzy płynęły jej tak obficie, że zmoczyły bluzkę, ale ona nie wiedziała o tym. Przeszła przez murek, kalecząc się lekko sforsowała niski żywopłot.

 

Pieśń urwała się raptownie. Agnieszka wzdrygnęła się, jak podczas snu, w którym się spada. Cisza wydawała się wręcz materialna. Głowa syrena tym razem znajdowała się ponad wodą. Trzymał pod ręce jej córeczkę, zupełnie przemoczona. Mała rozglądała się trochę zaniepokojona. Niezupełnie wiedziała, co się stało. Gdzieś szła, potem zimno, a teraz cisza i trzymający ją syren. To w sumie było interesujące.

 

– Kamila, nie ruszaj się, nie rób żadnych gwałtownych ruchów. Już biegnę po pomoc.

 

– Mamo, ale zobacz, on jest fajny.

 

Agnieszka energicznym krokiem ruszyła w stronę kas w nadziei, że znajdzie tam kogoś z personelu.

 

Syren odwrócił w swoją stronę dziewczynkę. Ich spojrzenia się spotkały.

 

– Masz ładne oczy, wiesz? Takie niebieskie – powiedziała Kamila.

 

– Jak masz na imię? – zapytał.

 

– Umiesz mówić! – zawołała z entuzjazmem dziewczynka.

 

– Jak masz na imię? – powtórzył.

 

– Kamila. A moja mama Agnieszka. A on – wskazała brata – Gabryś. A nasz tata ma na imię Jacek, ale go tu nie ma. Jest ci tu smutno, prawda? – zapytała dziewczynka.

 

– Tu jest smutno – powiedział syren. – Bardzo chcę do domu.

 

– Tak mi ciebie strasznie szkoda! – wykrzyknęła Kamila i przytuliła się mocno do El’Har. – Powiem mamie, to poprosi kogoś i może cię wypuszczą.

 

– Jesteś miła i dobra – Pogładził ją po głowie.

 

Uszu syrena dobiegł tupot nóg. Nadbiegli Agnieszka wraz z dwoma pracownikami oceanarium. Jeden z nich trzymał w ręku pistolet z usypiającymi kulkami. El’Har nie chciał ponownie doświadczać okropnego uczucia zapadania się w nicość.

 

– Nie bój się, dziewczynko, zaraz cię stąd wyciągniemy! – zawołał technik.

 

– Ona bezpieczna tu. Ja nic źle nie robię do niej – powiedział szybko El’Har, ale mężczyzna go nie słyszał.

 

Syren zobaczył, że człowiek ma coś na głowie, coś, co dokładnie zasłania jego uszy. Matka dziewczynki również. A więc wszystko stracone. Teraz już nawet nie chcą go słuchać. Jeden z mężczyzn wciąż mierzył do niego, drugi natomiast wskoczył do wody. Syren przyglądał mu się z pogardą. Człowiek się go bał. Przejął od niego dziewczynkę na daleko wyciągniętych rękach, jakby w obawie przed utopieniem. El’Har z westchnieniem oddał swoją małą koleżankę. Dziewczynka nie bacząc na trzymającego ją technika, oglądała się, by machać El’Har.

 

– Do widzenia, syrenko! – zawołała.

 

– Do widzenia, Kamila.

 

Od tego dnia syrena przeniesiono do pawilonu, do całkowicie zamkniętego akwarium, więc nie mógł już nawet oglądać nieba. Wszyscy pracownicy, którzy wchodzili na teren, gdzie mogliby usłyszeć hipnotyzujący głos, nosili tłumiące nauszniki.

 

Uważnie oglądając swoje więzienie, El’Har odnalazł wyloty rur doprowadzających wodę z morza do basenu i odciągających ją podczas czyszczenia. Wołając prosto w głąb rury, zdołał dwukrotnie skontaktować się ze swoimi. Dowiedział się, że szukają możliwości ocalenia go, podczas drugiej rozmowy ojciec El’Kili ze smutkiem poprosił, by nie komunikowali się już więcej w ten sposób. Ludzie na pewno wiedzą, gdzie jest wylot rury w morzu i prędzej czy później schwytają syreny, przypływające tam, by z nim porozmawiać.

 

Większość czasu El’Har spędzał, apatycznie leżąc na dnie basenu. Rozmyślał nad swoim fatalnym położeniem i krańcową głupotą, która kazała mu spotykać się z ludzką kobietą, podczas gdy w domu czekały na niego dwie wierne, lojalne zalotnice. Tęsknił za dziewczętami. Czuł się winny wobec mądrej, kochanej In’Div. Z pewnością szukała bezpieczeństwa u boku mężczyzny, a tymczasem przebyła szmat drogi po to, by ofiarować serce tak bezmyślnemu idiocie jak on. Dobrze, że na spotkanie z Anielą nie zaprosił niefrasobliwej On’Tavo, która bez żadnych oporów zwiedziła z nim zatopiony wrak i zapewne równie chętnie poznałaby człowieka.

 

Gdyby mógł zrobić cokolwiek, gdyby miał najdrobniejszą choćby możliwość poprawienia swojej sytuacji! Bezradność była chyba jeszcze gorsza od samotności, choć i ta ostatnia nieznośnie mu ciążyła. Czasem czuł się tak opuszczony, że wypływał na powierzchnię i pustym wzrokiem patrzył na gromadzących się wokół jego akwarium ludzi. Oni nie słyszeli go przez dźwiękoszczelną szybę, ale jego wyostrzony słuch bez trudu wychwytywał odgłosy dobiegające z zewnątrz. Już po krótkim czasie niewoli El’Har potrafił biegle posługiwać się ludzką mową. Nie miało to żadnego znaczenia.

 

Dni były do siebie podobne. Tylko czasem pojawiali się pracownicy w wodoszczelnych kombinezonach i nausznikach, by przenieść go do laboratorium. Bez protestów pozwalał zarzucić na siebie sieć, bo wiedział, że jeśli nie ustąpi, oni zastosują tylko sobie znane metody.

 

Wizyty w laboratorium były najtrudniejsze do zniesienia. Nienawidził ich, bo odzierały go z resztek godności. Naukowcy oglądali, prześwietlali, fotografowali i mierzyli każdy fragment jego ciała. Kładziono go na specjalnym stole-akwarium, gdzie do ramion zanurzony był w wodzie, a głowę i szyję co jakiś czas mu polewano. Krępowano mu ręce, a tułów przywiązywano mocnym pasem do podłoża. Naukowcy siłą otwierali mu usta, blokując następnie swoimi dziwnymi narzędziami, by ich nie zamknął, sprawdzali elastyczność mięśni, zginając palce, pozbawili resztek intymności, odciągając fałd skóry, osłaniający miejsca do rozmnażania.

 

Wreszcie jednak musiał zrozumieć, że bezradne tkwienie na dnie basenu nie poprawi jego położenia. Postanowił uważniej przyglądać się ludziom, którzy go więzili, ale również opiekowali się nim. Zaczął nawiązywać kontakt wzrokowy z dwoma przychodzącymi do niego technikami, uśmiechać się do nich, kiwać im głową na powitanie.

 

Jeden z nich był ponurym gburem, który zdawał się nie dostrzegać jego przyjaznych gestów, ale Paweł o oczach nieustannie załzawionych od migreny – zwrócił na nie uwagę. Technik nosił przy pasku pistolet z kulkami usypiającymi, ale nie groził nim syrenowi, jak czynił to jego kolega za każdym razem, gdy przychodził. Paweł, wprawdzie z zatyczkami w uszach, słuchawkami na głowie i pistoletem usypiającym za paskiem, lecz uśmiechał się i cały czas gadał do syrena, choć sam nie mógł go usłyszeć.

 

Transport do laboratorium odbywał się zawsze w tym samym porządku. Technik zarzucał sieć na syrena i przy pomocy małego podnośnika umieszczał w czymś w rodzaju wypełnionego wodą wózka, którym następnie zawoził go do znienawidzonych ludzi w białych fartuchach i ich błyszczących narzędzi. Tamten ponury z dużej odległości zarzucał sieć na El’Har i przyciągał do brzegu, by przenieść do wózka, co przypominało polowanie. Paweł przywoływał go gestem i zupełnie z bliska zakładał na niego sieć. Nie bał się go i to podobało się syrenowi. Grzegorzem gardził.

 

Gdy El’Har był już spętany, Paweł czasem klepał go po ramieniu albo z fascynacją dotykał włosów ze słowami: „co, znowu cię będą oglądać?” albo: „jak ty to, chłopie, robisz, że ruszasz włosami, co? Ciekawe, czy jakby ci taki jeden włos obciąć, to czy by się sam ruszał”.

 

Paweł to był ktoś, z kim El’Har chciał porozmawiać. Człowiek należał do tych wielomównych. Podczas przewożenia syrena do laboratorium usta nie zamykały mu się ani na chwilę:

 

– Tak mnie dzisiaj łeb boli – zaczynał nieodmiennie. – Tak mnie dzisiaj łeb boli, że aż nie mogę patrzeć na światło. – Lub też: – Tak mnie dzisiaj łeb boli, że wziąłem dwie tabletki i nic nie pomaga.

 

Następnie opowiadał o swoim autystycznym synku Tomku i o tym, jak on, Paweł, bardzo chciałby żeby mały Tomek bał się mniej.

 

– Wiesz, chłopie, on ma swój świat. Bywa, że tak na mnie patrzy, jakby mnie nie znał. Czasem ma takie ataki, że chowa się do szafy, przykrywa się kurtkami i dopiero tam czuje się bezpieczny. Byliśmy z nim w Kalifornii na delfinoterapii i potem było mu lepiej, ale to jest cholernie drogie, więc następny taki wyjazd to dopiero za parę lat.

 

Właśnie ta opowieść sprawiła, że El’Har jeszcze bardziej zapragnął porozmawiać z Pawłem. Jeśli pieśni delfinów leczyły ludzkie dziecko, tym bardziej uczyni to jego głos. Szczerze współczuł Pawłowi i jego synkowi, ale przede wszystkim dostrzegł szansę dla siebie, szansę, której nie mógł stracić. On pomoże chłopcu, a Paweł pomoże jemu.

 

Gdy więc jednego z typowych dni mężczyzna przyszedł, by wyłowić go z akwarium, syren już na niego czekał. Gdy Paweł znalazł się na tyle blisko, by mógł łagodnie zarzucić na syrena sieć, ten powstrzymał go gestem, a następnie wykonał ruch, jakby zdejmował coś z głowy, po czym wskazał Pawła.

 

– O nie nie, stary, ja zdejmę, a ty się rozedrzesz po swojemu. Nie ma głupich – zaśmiał się mężczyzna i tego dnia na nic zdała się zachęcająca pantomima.

 

Ale El’Har nie ustawał w staraniach. Każdego dnia usiłował nawiązać kontakt z technikiem. Machał mu na powitanie i pożegnanie, uśmiechał się i w odpowiednich miejscach monologu Pawła przytakiwał, krzywił się, unosił brwi, wzruszał ramionami. Gdyby potrafił poruszać ustami tak jak ludzie, byłoby mu łatwiej, ale on do posługiwania się ludzką mową nie potrzebował ruchu warg i nigdy się tego nie nauczył. Ludzka mowa była tak prosta, że ustami poruszał zaledwie odrobinę i nie mógł pojąć, dlaczego ludzie tak wysilają swoje twarze, by mówić.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • kalaallisut 17.10.2018
    Widzę, że lubisz odgrzebywac pewne baśniowe bajkowe schematy, by ukazać różne dna problemy, tak było choćby w pięknej i bestii, "gdzie niewidoczne dla oczu jest najważniejsze dla serca". Tutaj odwracasz rolę na męską syrenę, by ukazać też porozumiewanie się ludzi, czasami też takich z problemami, jak autystyczny chłopczyk, ludzi tacy jak niby my ale żyjący w innym świecie, gdzie mają problem z komunikacją. Dla mnie trochę długa ta baśń, długie opisy. Ale ładnie pokazujesz różne problemy.
  • kalaallisut 17.10.2018
    Zrozumienie odmienności.
  • kalaallisut 11.11.2018
    Masz kolejną część?
  • Zawodniczka 18.11.2018
    Mam całe, tylko stwierdziłam, że to jednak bez sensu tu publikować, bo jest długie i to takie zaśmiecanie portalu. Ale jeśli chcesz, to prześlę Ci po prostu całe mailem. Chętnie przeczytam Twoją opinię na temat całości.
  • kalaallisut 18.11.2018
    In div El’Har itd skąd pomysł na takie i imiona? Wrzuć tutaj, raz na jakiś czas.
  • Zawodniczka 20.11.2018
    Pomysł z mojej głowy. Lubię wymyślać nazwy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania