Poprzednie częściDruk biologiczny 1

Druk biologiczny 3

*Winda*

 

Monika wypadła na korytarz. Pobiegła w kierunku windy z prędkością, jaką umożliwiają kobiecie w obowiązującym stroju biurowym buty na niewysokich obcasach. Wcisnęła przycisk przywołujący windę i tu było gorzej. Winda nadal stała na parterze. Prawdopodobnie jej drzwi na dole wciąż były otwarte. Patrzyła błagalnym wzrokiem na cyfrę zero, oznaczającą parter. Wciskała nerwowo przycisk w sposób, w jaki używało się telegrafu, by alfabetem morsa przekazać komuś na drugim końcu świata pilną, priorytetową informację wagi państwowej o treści "puść tę windę".

Ktoś tę wiadomość odebrał, zero zmieniło się w jedynkę. Monika poczuła ulgę, ale to tylko jeden drobny sukces na drodze do jej wielkiej ucieczki. Potrzebowała jeszcze minimum pięciu takich sukcesów. Pięć pięter, tyle dzieliło ją od psychicznego komfortu. Sekundy dłużyły się jak na porannym zebraniu w pracy, na którym zabrakło kawy, wody i paluszków. Była przerażona, bo wyświetlało się dopiero piętro pierwsze.

„Jest!”. Drugie piętro. "Udało się", pomyślała, jakby właśnie przetrwała najcięższy poniedziałek w swojej pracy. 

Jej praca nie była lekka, ale na to nigdy nie narzekała. Najbardziej dobijający był głos niespełnienia, głos zawodu dochodzący z głębi niczym głos jej matki, która liczyła na to, że Monika, jako pierwsza kobieta w rodzinie osiągnie sukces, o którym nie marzyli mężczyźni, ba, który nawet nie przeszedł im przez głowę, bo mieli za mało ambicji i za niskie aspiracje.

Teraz na widok cyfry 2 poczuła to, co pracownik korporacyjny czuje we wtorek, czyli „błagam, niech już będzie środa”.

Trzecie piętro. Nie do wiary, że środa to dopiero połowa tygodnia.

Monika była dobrze zapowiadającą się programistką podobnie jak jej mąż, którego poznała na studiach. Wówczas pomagała mu w nauce. Była od niego zdolniejsza i lepsza, ale potem się pobrali, pojawiły się dzieci, on poszedł do przodu, a ona została w miejscu. W końcu odszedł i zostawił ją z dwójką maluchów i tyle. Mama raczej nie była dumna.

Obejrzała się w kierunku korytarza. Cisza… Żałowała, że szefostwo nie ogłosiło stanu alarmowego. Prawdopodobnie chcieli zatuszować sprawę i pozamiatać wszystko pod dywan. W takiej sytuacji ona poniosłaby największe konsekwencje, oprócz błędnie wydrukowanego pasażera oczywiście.

Spojrzała na windę, czwarte piętro. W czwartek pracownik biurowy myśli już tylko o piątku.

Piąte piętro, patrzyła z niedowierzaniem. Udało się. Wbiegła do windy i odetchnęła z ulgą, jakby była po całym tygodniu pracy. Jej służbowy komunikator zawibrował, przypominając o nieprzeczytanym zarządzeniu. Spojrzała na niego. Natychmiastowa ewakuacja. A jednak, stan alarmowy został ogłoszony. Wejście zamknęło się za nią. Była bezpieczna. Winda mozolnie przesuwała się w dół. Na 3 piętrze zatrzymała się. Drzwi powoli zaczęły się otwierać, ujawniając za nimi przerażające oblicze człowieka oblepionego liściem jesiennym. Nie widział jej jeszcze. Rozglądał się dookoła, jak człowiek szukający toalety.

Monika rzuciła się do wejścia windy, próbując je powstrzymać i zamknąć płasko rozłożonymi dłońmi. Nic z tego. Drzwi niczym bezduszny biurokrata powoli, jednostajnie wykonywały założony z góry proces. 

Henry zobaczył ją. Cofnęła się i przylgnęła do lustra w głębi kabiny. On wyprostował się elegancko w stylu dyrektora spotykającego w biurze świeżo zatrudnioną pracownicę. Wszedł, winda zamknęła się za nim, po czym zapytał.

– Na które piętro?

Nie odpowiedziała.

 

*Odkrycie*

 

Wysiadł ostrożnie. Budynek był opustoszały. Nie było żywej duszy, jakby wszyscy zostawili to, czym aktualnie się zajmowali i wybiegli w pośpiechu. Na frontdesku stała jeszcze gorąca kawa. Henry domyślał się, że prawdopodobnie uruchomiona została jakaś wyjątkowa procedura. Szarpnął Monikę za ramię i szepnął: 

– Co tu się dzieje? Chcecie mnie usunąć?

Jej wargi drżały, a w oczach pojawiły się łzy.

– Ja tu tylko pracuję, nic nie wiem, mam tylko dostęp do podstawowych informacji o pasażerach. – Po jej poliku spłynęła łza. Jeżeli była aktorką, to naprawdę niezłą.

– Ja nic nie wiem, puść mnie… proszę – jęknęła.

– Gdzie reszta personelu?

– Ewakuacja, wszyscy udali się do komór ewakuacyjnych.

– Zostajesz ze mną. 

Milczała przytakując, a z jej mokrych od łez oczu biło kompletne zagubienie. Teraz Henry był jeszcze bardziej pewny, że to właśnie ją pamiętał ze szkoły. Miał nawet wrażenie, że stoi przed nim mała zapłakana dziewczynka, która zgubiła mamę, a do tego ktoś właśnie ukradł jej ulubioną lalkę, do której zwykle przytula się, gdy się boi. Spojrzał na nią jak na córkę, której nigdy nie miał i mieć nie będzie. Brak możliwości posiadania potomstwa, nie sprawiał, że nie posiadał instynktu ojcowskiego czy jakiegokolwiek ludzkiego odruchu. Objął ją ramieniem i powiedział spokojnie:

– Nie martw się… wszy… wszystko będzie dobrze.

Jego głos zadrżał. Mimo to Monika wciąż przytakująco kiwała głową. Prawdopodobnie gdyby w tym momencie powiedział "pociąg pośpieszny wjedzie na peron  trzeci, prosimy o odsunięcie się od torów" lub cokolwiek innego, zachowywałaby się tak samo. Bała się go i nie traktowała jak człowieka. Był przecież wydrukiem. Równie dobrze mógłby pocieszać ją robot kuchenny. Nie miała wobec niego współczucia, a już na pewno nie byłaby mu w stanie zaufać. Gdy jednak Henry z wytrzeszczonymi oczami złapał ją za rękę i wymamrotał „musimy się szybko schować”, bez większego oporu dała się wciągnąć pod blat masywnego biurka frontdesku.

Siedzieli skuleni w sobie, jak gdyby chcieli stać się niewidzialni. Oczywiście Henry miał pewne predyspozycje w byciu niezauważanym, więc skulał się w sobie prawdopodobnie w nieco mniejszym stopniu niż Monika. Wstrzymali oddech i wytężyli słuch. Nie słyszeli nic. Żadnych odgłosów, jakby nikogo tam nie było.

Po chwili zaczęli płytko oddychać, mając wrażenie, że odgłos ich powolnego oddechu jest jedynym dźwiękiem, jaki niesie się po pomieszczeniu. Henry przyglądał się teraz z bliska skulonej obok niego kobiecie. Wyglądała zadziwiająco młodo jak na swój wiek. Na jej twarzy nie było jeszcze widocznych zmarszczek, tak jak u niego. 

– Ile masz lat? – szepnął, powątpiewając, czy to ta sama osoba, którą pamiętał.

– Trzydzieści jeden.

Henry zdziwił się. Wyglądało na to, że nie wiedziała ile lat ma naprawdę. Musiała być co najmniej w jego wieku, przecież pamiętał ją z równoległej klasy. Jak to możliwe, czyżby kłamała? A może to nie ona?

– Jesteś w moim wieku, pamiętam cię ze szkoły – postanowił skonfrontować swoje przypuszczenia. Monika wciąż zaciskała pięści. Oczy nadal miała zamknięte niczym chowające się dziecko, które myśli, że jest niewidoczne dla innych, gdy samo nie patrzy.

 – Nie znaliśmy się, ale byłaś w moim roczniku. Nie pojechałaś na wycieczkę szkolną i dlatego przez pewien czas chodziłaś na zajęcia do mojej klasy.

Otworzyła oczy.

– Pamiętam jak wybiegłaś ze łzami w oczach z lekcji historii, kiedy nauczyciel przedstawiał rzekome dowody na to, że holokaust nie miał miejsca – westchnął cicho.

– Myślałem, że płaczesz z powodu wycieczki. Dopiero jakiś czas później zrozumiałem, dlaczego naprawdę wtedy wyszłaś – dodał.

Monika momentalnie przestała płakać, opanowała się i spojrzała na Henry'ego, jakby próbowała sobie coś przypomnieć.

– Przecież ty jesteś po czterdzie…  – urwała.

Wyjrzała spod biurka. Sięgnęła mały, cienki jak zeszyt laptop, znajdujący się na blacie nad nimi. Był wciąż włączony. Uniosła ekran i zalogowała się w pośpiechu.

Henry wyszedł spod biurka. Rozejrzał się i podszedł ostrożnie do głównego wejścia. Bez skutku nacisnął na klamkę. Drzwi były zamknięte, znajdowali się w pułapce. Na zewnątrz wiatr zabawiał się stertami liści, jakby jesień trwała tam od zawsze.

Monika siedziała już przy biurku i pospiesznie przeglądała dane pasażerów. Ułamek populacji korzystającej z LST to jednak nadal spora liczba, biorąc pod uwagę, że ilość ludzi na ziemi i poza nią nieustannie rosła. Wprowadziła imię i nazwisko swojego byłego męża. Jego dane widniały teraz na ekranie.

Stanley Bartuś. Wiek czterdzieści pięć lat.

Oparła się na krześle, odsuwając głowę z niedowierzaniem. Henry stał za nią, dla niego już wcześniej było jasne, że Monika musi być co najmniej w jego wieku. Kto wie, być może również ona, tak jak on, jest wydrukiem, kopią samej siebie. Zastanawiał się przez chwilę czy jest możliwe, że zeskanowano ją bez jej wiedzy lub skasowano jej pamięć. Bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że nie znała swego prawdziwego wieku. Prawdopodobnie myślała teraz o tym samym. Podziwiał z jakim spokojem akceptowała kim jest. Patrzył na nią z pewną satysfakcją, jak na członka Ku Klux Klanu, który właśnie dowiedział się, że też jest czarny.

– Czy możesz zobaczyć dane wyższego poziomu? – zapytał, chociaż znał odpowiedź. Monika wpisała komendę, by wejść w system zarządu, jednak przywitało ich oczywiste pole z hasłem, którego nie znali. Gapili się na nie i migający w nim kursor w milczeniu, jakby właśnie godzili się z losem laboratoryjnej myszy. Monika wyprostowała się na krześle, a jej ręce wróciły wolno do panelu.

– Mój były mąż. On też tu pracował. Był jednym z architektów systemu LST.

Nie znała wszystkich haseł swojego męża, ale to jedno zapamiętała, bo zawierało imię kobiety, dla której ją zostawił.

N9A8T7A6L5I4A3 – wpisała. Ich oczom ukazał się komunikat, który przyspieszył bicie serca… Pełny dostęp.

– Sprawdź umowy – wyszeptał podekscytowany Henry. Dla niego było to źródło informacji, które znał i rozumiał najlepiej. Monika weszła w dział umów. Pierwsze znalazła umowy pracownicze, dlatego szybko odszukała swoje nazwisko i otworzyła plik. Zaczęli czytać. 

Po minięciu standardowej formuły ich uwagę przykuło zdanie: „Wyrażam zgodę na użycie wydruku kopii mojej osoby w celach zawodowych na rzecz linii Light Speed Travel za wynagrodzeniem ustalonym w załączniku nr1 umowy. Podpisano: Monika Nowicka-Bartuś”.

Jej szczęka nieświadomie osunęła się. Nabrała powietrza do krzyku, ale żaden dźwięk nie przechodził jej przez gardło. Czuła jakby ktoś ją złapał za szyję i dusił. Z trudem przełknęła ślinę i nadal milczała. Życie przeleciało jej przed oczami. Miała swoje wspomnienia, ale ona, tu i teraz, istniała tylko po to, żeby pracować na jakąś inną nią, żyjącą gdzieś tam, która prawdopodobnie leży i odpoczywa albo realizuje się i spełnia swoje marzenia. O czym marzyła? Nie umiała sobie przypomnieć, już dawno pogodziła się z losem i przyzwyczaiła do codziennej rutyny. Jak mogła sobie to zrobić?

Henry wiedział, że ich los został przesądzony, w momencie, w którym poznali te informacje. Nikt z odrobiną rozumu nie pozostawi ich przy życiu. Wychylił lekko głowę ponad blat i rozejrzał się. Było pusto. Za oknami liście co jakiś czas uderzały w szybę, przyklejając się do niej na krótka chwilę, a następnie opadając bezwładnie. 

Monika zaczęła wyświetlać umowy wszystkich pracowników placówki z zawrotną prędkością, by potwierdzić swoje przypuszczenia.

– Wszyscy… – wydobyła z siebie wreszcie, jakby poczuła niewielką ulgę, że nie jest sama, a tragedia dotyczy również jej niczego nieświadomych kolegów i koleżanek.

– Wszyscy pracujący tutaj ludzie to nieświadome wydruki – Tym razem powiedziała to tonem wskazującym na to, że dotarło do niej, że to jednak nie jest dobra wiadomość.

Zanim Henry zdążył poprosić, by wyświetliła dane klientów, Monika przeskoczyła folder danych personalnych i włączyła panel zarządzania. Żaden z pracowników nie miał dostępu do tych informacji. Włączyła główne procedury, cele i projekty placówki. Widniał tam tylko jeden tytuł: Projekt: AUTORYZACJA Henry Kowalski. 

Patrzyli teraz na zapis procedury, a także skomplikowane schematy blokowe algorytmu analizy i skamienieli. Ich oczom ukazała się zawiła struktura, z której wynikało, że zarówno personel, do którego należała Monika, jak i obiekt badań, którym był Henry, są skanowani, drukowani, a następnie usuwani. Wszystko powtarzane jest nieustannie w wielokrotnych cyklach. Bóg jeden wie, jakie badania i manipulacje przeprowadzali na mózgu i pamięci Henry'ego.

– Jak to możliwe, że używają mojego skanu? – zapytał Henry. 

Monika otworzyła dane i umowy klienta. 

„Wyrażam zgodę na użycie wydruku kopii mojej osoby w celu badania jakości usług i zadowolenia klienta na rzecz linii Light Speed Travel za wynagrodzeniem ustalonym w załączniku nr1 umowy. Podpisano: Henry Kowalski.”

Henry zamknął oczy. Próbował, ale nie umiał nic sobie przypomnieć. Domyślał się, że prawdopodobnie zrealizował swój plan i wyciągnął od linii LST niemałą sumkę. Poszedł na ugodę i podpisał to, co teraz mieli przed oczami. Do badań wykorzystali jego zapis sprzed skoku. „Jak mogłem sobie to zrobić” pomyślał. 

Obydwoje milczeli. Zdawali sobie sprawę, co to oznacza. Zostali uwięzieni w pętli programu badań, a ich życie trwało dokładnie jeden cykl. Dla tego systemu byli tylko podstawionymi danymi. Celem ich życia było wypełnienie ankiety, a właściwie ostatniej decyzji w niej zawartej. Złej decyzji. Odmowy autoryzacji, oznaczającej powtórzenie cyklu. Zrozumieli, że Linie LST przygotowały tę procedurę, by znaleźć metodę na nielegalne wpływanie na decyzje klientów i by zachowywać czyste konto bez niepotrzebnego rozgłosu. Drukowali tu swojego klienta wielokrotnie, do testów.

Henry w milczeniu chwycił stojące obok krzesło. Stanął naprzeciw szklanych drzwi, za którymi szalał wiatr, porywający w górę sterty kolorowych liści. Zamknął oczy, jakby modlił się lub rozmawiał ze swoim przeznaczeniem. Wziął duży zamach i z całej siły cisnął krzesłem w kierunku szyby. Krzesło leciało przez całe pomieszczenie i obracało się w powietrzu powolnie. Miał wrażenie, że trwało to niezwykle długo. Gdy uderzyło w powierzchnię szyby, nogi krzesła wygięły się, jakby były z plasteliny. Rozległ się głośny huk. Krzesło odbiło się i upadło na podłogę z mniejszym już trzaskiem.

Nic. Mały ślad na szybie. Czekał z nadzieją, że być może z niemal niewidocznej rysy pojawi się za chwilę małe pęknięcie, luka w strukturze, która powiększy się, a następnie zamieni w pajęczynę. Ta natomiast pokryje całą powierzchnię i z hukiem rozwali szkło na miliony kawałków, ofiarując im wolność. Niestety. Nic takiego się nie stało. W złości zaczął rzucać w drzwi przedmiotami, które miał pod ręką. Ponownie chwycił krzesło i używając go jak narzędzia, uderzał nim w szybę z całych sił, aż zmęczył się i zasapał.

Monika nie odeszła w tym czasie od komputera. Zerknęła przez chwilę na opętanego dzikim szałem Henry'ego. Wyglądał zabawnie i tym razem to ona miała wrażenie, że patrzy na małpę w zoo, bawiącą się patykiem, którym raz po raz rzuca w szybę klatki oddzielającej zwierzę od obserwatora. Sprawiło jej to krótkotrwałą przyjemność.

Sama, mimo tego małpiego hałasu, skupiona była na rozpoznaniu możliwości. Nie mogła zmienić procedury, która przesądzała o ich losie. Przejrzała algorytm analizy i manipulacji. Na danych mózgu i pamięci Henry'ego z ostatniego skanu wykonywany był kolejny proces, więc nie miała dostępu, by go zmienić, sprawić, by w kolejnym cyklu pamiętał cokolwiek z tego, co zaszło w poprzednim. Czy istniała jakaś możliwość zachwiania stabilnością tego procesu? W końcu byli już tu na dole, więc coś do tej pory poszło nie tak.

„Instynkt?”, przemknęło jej przez głowę.

Szybko przełączyła się na zapis splotu słonecznego, który odpowiedzialny jest za podświadomość. Na tym obszarze nie były aktualnie wykonywane żadne analizy, ani procedury manipulacyjne. Monika dopisała kilka krótkich komend i wymusiła w ten sposób aktualizację splotu słonecznego na ostatnim dostępnym skanie Henry'ego. Patrząc na zapis kodu miała wrażenie, że ktoś wcześniej już próbował to zrobić.

Prawdopodobnie nie miało to żadnego znaczenia, jednak dawało im cień szansy, że w kolejnym cyklu lub cyklach, podświadomość coś mu podpowie, o ile w ogóle ktoś taki jak on posłucha głosu instynktu.

Henry w tym czasie ucichł już. Siedział bezradnie na podłodze oparty o drzwi, które przed chwilą próbował sforsować. Obserwował krzesło leżące teraz naprzeciw niego, jakby próbował wymyślić, jak jeszcze można posłużyć się tym wspaniałym narzędziem.

Monika zalogowała się do systemu zarządzania budynku i otworzyła drzwi. Rozsunęły się, a opierający się o nie Henry wypadł na zewnątrz. Wiatr wtargnął do środka z impetem, wmiatając ze sobą tyle liści, że nagle w pomieszczeniu zrobiło się kolorowo. Henry podniósł się i spojrzał na Monikę ze zdziwieniem i podziwem, z którym kiedyś patrzył na swojego ojca lepiącego z plasteliny trzygłowego smoka. Włosy Moniki powiewały na wietrze. Widząc minę Henry'ego, uśmiechnęła się szczerze. Poczuła się wreszcie doceniona, jakby właśnie z podziwem patrzyła na nią mama.

 

*Ucieczka*

 

Patrzyli na siebie z radością, Henry zatopił się w jej oczach, które przywiodły mu na myśl Annę. W jednej chwili wyobraził sobie, że jest w domu z żoną, w końcu mają dziecko, którego pragnęli, a ich życie toczy się dalej, bez żadnych komplikacji.

– Uciekaj! – głos jego podświadomości wyrwał go z tego pięknego snu i jego uśmiech nagle zniknął.

– Uciekaj!

Henry rozejrzał się. Wokół budynku rozciągał się pusty plac, a za nim ściana lasu, same drzewa. Wiatr przesuwał niezliczoną ilość liści po mokrej powierzchni betonu.

Spojrzał na Monikę, która była jeszcze w środku.

– Zostaw ją, uciekaj!

Henry zaczął biec w kierunku lasu. Monika widząc to, zadrżała. Chwyciła laptopa i skierowała się ku wyjściu. Henry poruszał się szybciej od niej. Zaczął znikać jej z pola widzenia za kłębami porywanych przez wiatr liści. Opuściła budynek, biegnąc teraz pod wiatr. Mrużyła oczy, ale już nic nie dostrzegała. Była zupełnie sama. Podążała w kierunku, w którym ostatni raz widziała jego oddalającą się sylwetkę.

Henry pędził co tchu, odpierał myśli o tym, co może spotkać Monikę. Pomogła mu i być może zawdzięczał jej życie, ale musiał ją zostawić, bo tak kazał mu instynkt i wszechogarniający strach. Czuł jak jego serce silnymi uderzeniami pompuje krew do mięśni, które nagrzewały się niczym żar w piecu lokomotywy. Wtedy pomiędzy liśćmi ujrzał damski but na niskim obcasie, a za chwile strzaskany laptop. Biegł dalej, gdy na ziemi przed sobą zobaczył podłużną plamę krwi, ciągnącą się w kierunku gąszczu, zaczął zwalniać. To był but Moniki i laptop z frontdesku, wiedział to. „Czyja to krew?” Stanął. Patrzył przed siebie na sterty żółtych i krwawo czerwonych liści. Spojrzał się za siebie. Jak przez mgłę widział opustoszały budynek w środku lasu. Raz po raz przesłaniały go lecące z wiatrem drobinki, patyki i liście. Dyszał.

Z oddali, wyłoniła się sylwetka kobiety, biegnąca niezgrabnie w niewygodnych butach na obcasach. Pod pachą trzymała laptopa. Spojrzał na plamę krwi i but, znajdujący się teraz mniej więcej w połowie odległości między nimi.

– Stóóóój!!! – rozdarł się na całe gardło, ale jego krzyk zlał się, z mocnym szumem i gwizdem wiatru. 

Ruszył w jej kierunku. Pędził jak wariat. Zbliżał się jednak zbyt wolno. Monika była już zdecydowanie bliżej felarnego miejsca. Miał wrażenie, że w jego krwi brakuje tlenu, a mięśnie nie mają więcej mocy. Tym razem biegł jednak z wiatrem, jak na dachu, kiedy głos instynktu powstrzymał go od skoku. Zmniejszał dystans do Moniki, krzycząc by się zatrzymała. Była już prawie przy swoim bucie leżącym pomiędzy liśćmi. Monika, słysząc go niewyraźnie, nieco zwolniła. Zbliżał się do niej już bardzo szybko, skupił wzrok na jej sylwetce.

„Pieprzyć instynkt, tym razem nic mnie nie powstrzyma”, pomyślał, na wypadek, gdyby głos w jego głowie kazał mu się niespodziewanie zatrzymać, ale ten głos wciąż milczał.

Henry rzucił się, porywając w locie Monikę, dosłownie wyrywając ją z butów. Upadli i turlali się przez kilka następnych metrów. Monika obolała otworzyła oczy. Henry spojrzał na nią, była cała.

– Nie wstawaj – powiedział głos w jego głowie, który słyszał tylko on sam.

Chciał powtórzyć to Monice, ale gdy otworzył usta…

– Cicho! – nakazał mu instynkt.

Monika rozejrzała się, chciała się podnieść, ale dostała lekko patykiem w głowę. Obejrzała się na Henry'ego i zobaczyła, że na migi pokazuje jej otwartą dłonią, by się nie ruszała. Palec drugiej dłoni przyłożył do ust, sygnalizując, by zachowała ciszę.

Została na ziemi, leżąc w kałuży. Mokre liście oblepiały jej ciało. Wytężała słuch. Próbowała zorientować się, co się dzieje, ale nie słyszała nic poza szumem i gwizdami wiatru, nikogo też nie widziała. Leżeli tak przez kilka następnych minut, które dłużyły się w nieskończoność. Patrząc na ścianę lasu, Henry miał wrażenie, że krew spływa z każdego drzewa, a ocean czerwieni wylewa się na plac. Nie wiedział, co na nich tam czyhało i skąd wziął się w nim ten pierwotny lęk, ale w jego głowie ucieczka do lasu równała się uderzeniu z ogromną prędkością w betonową ścianę lub upadkowi na płytę chodnika z dziesiątego pietra wieżowca. Wydawało mu się, że zginął w tym lesie już setki razy. W końcu podczołgał się powoli w kierunku Moniki na tyle blisko, że usłyszała jego szept:

– Wracamy.

– Moje buty – odszeptała, patrząc w kierunku zgubionych w trakcie lotu pantofli. 

– Zostaw.

Zauważył, że Monika sięgnęła po laptop, który leżał najbliżej. Nie był strzaskany. Odczołgali się kawałek w kierunku budynku, po czym przyjęli pochyloną postawę, jakby obawiali się, że ktoś ich zauważy i biegiem zaczęli wracać. „Jestem, bo wracam”, pomyślał Henry. Zbliżali się w kierunku drzwi frontowych, które pozostawili otwarte po panicznej ucieczce. Zdawało im się, że w środku zauważyli ruch.

– Rusztowanie – podpowiedział mu instynkt.

Skierował się na rusztowanie znajdujące się przy bocznej ścianie, wskazując je także Monice. Gdy dobiegli, podsadził ją, by złapała się konstrukcji i weszła na pierwszy poziom. Sam wskoczył i podciągnął się na tyle, że Monika zdołała złapać go za ramiona i pomóc mu wdrapać się na górę. Gdy to się udało, padł obok niej i leżeli tak przez chwilę.

-Nie wstawać? – wyszeptała.

– Chwila, muszę odpocząć.

Monika włączyła laptopa i zaczęła w nim grzebać, podczas gdy Henry nadal z trudem łapał powietrze. Po chwili jego oddech unormował się nieco. Podniósł się ociężale i wskazał palcem swój ulubiony kierunek, w którym poruszał się od lat podczas swojej kariery w korporacji: góra.

Pomagając sobie wzajemnie, pokonali kilka pierwszych szczebli rusztowania i wdrapali się na wysokość trzeciego piętra, gdzie okno było otwarte.

– Padnij – podpowiedział mu instynkt i momentalnie położyli się na platformie, jakby wykonywali rozkaz niewidzialnego dowódcy. Monika szybko się uczyła, bez zastanowienia powtarzała ruchy Henry’ego, jakby miało jej to uratować życie. Prawdopodobnie, gdyby potknął się lub poślizgnął na mokrym liściu, też błyskawicznie znalazłaby się w pozycji leżącej. Henry patrzył na nią z niedowierzaniem, ponieważ znowu korzystając z chwili, zaczęła klepać coś w zabranym na wspinaczkę komputerze.

Wstał i wychylił się lekko, by spojrzeć, co dzieje się przed budynkiem. Nic, ani żywej duszy, tylko wiatr hulał po placu, rozgarniając liście. Przez jednostajny szum do jego uszu przedarły się jakieś dźwięki. Jakby wołanie, które zlewało się z gwizdem wiatru. Dochodziło z oddali, a po chwili ustało. Rozejrzał się ponownie. Na dole nic nie zauważył. Spojrzał na górną część elewacji i zamarł.

Na ostatnim piętrze po drugiej stronie fasady, na parapecie stał mężczyzna w szlafroku oblepiony liśćmi, uderzał ręką w zamknięte okno. Zobaczył siebie.

Spojrzał na Monikę, która kompletnie nieobecna pochłonięta była pośpiesznym pisaniem na laptopie. Szybko mrugająca, czerwona lampka na obudowie sygnalizowała, że bateria komputera jest na wyczerpaniu. Postanowił nie zawracać jej głowy bzdurami. Ruszył w kierunku okna, ale jego głos wewnętrzny zatrzymał go słowami:

– Do góry, na taras.

Wspinali się dalej. Na wysokości czwartej kondygnacji, gdy byli już mocno zmęczeni, zorientowali się, że czeka ich jeszcze trudniejsze wyzwanie. Musieli wspiąć się na gzyms ostatniego piętra. Henry podsadził Monikę, która najpierw położyła na gzymsie laptopa, a później dość sprytnie, ale z trudem utrzymując równowagę, podparła się gołą stopą o jego głowę i wciągnęła zgrabny tyłek do góry, siadając na gzymsie. Kucnęła, przytrzymując się obydwiema rękami, powoli wstała i przylgnęła do ściany budynku, trzymając już w ręku laptopa.

– Chodź – powiedziała zachęcająco do Henry’ego, jakby chciała przekonać dziecko do wejścia na drabinki na placu zabaw. Nie wiedział, w jaki niby sposób miał to powtórzyć. Na szczęście jeden ze słupków konstrukcyjnych rusztowania sięgał dość wysoko ponad najwyższą jego platformę. Podszedł do niego i przymierzył osadzenie nogi. Zaparł się i podskoczył, chwytając się gzymsu. Obawiał się, że jego ręce nie wytrzymają i z hukiem spadnie na sam dół, prawdopodobnie zahaczając nogami o rusztowanie, co wprawiłoby jego ciało w makabryczne piruety. Miał zdecydowanie dosyć akrobacji jak na jeden dzień. „Jak na jedną pętlę”, pomyślał. Z wielkim trudem udało mu się wsadzić łokieć na gzyms, podczas gdy reszta jego ciała wciąż jeszcze dyndała poniżej. Wisiał tak dłuższą chwilę, aż jego twarz zrobiła się zupełnie czerwona i zlana potem. Prawie nie oddychał z wysiłku.

Monika przyglądała mu się, jak wisi w tej dziwnej pozycji. Wyglądał jak kompletnie zalany, stały bywalec monopolowego, uwieszający się jedną ręką, a podpierający łokciem drugiej ręki o ladę, żeby nie zaliczyć gleby i nie pogrzebać swoich szans na zakupienie flaszki.

– Co robisz? – zapytała.

Chciał odpowiedzieć sarkastycznie, ale nie dał rady. Odczuwał zbyt wysokie ciśnienie w górnej części ciała. Jego noga po omacku wyszukała oparcie w wystającym z rusztowania słupku, co dało mu trochę oddechu i dzięki temu poczuł, że krew znowu płynie w jego żyłach. Udało mu się wsadzić drugi łokieć. Teraz poczuł ulgę, niczym trzęsący się alkoholik, który jednak zamówi dziś upragnioną wódkę. Nabrał dużo powietrza i chuchnął, przygotowując na kolejny niebywały wysiłek swój umysł i ciało.

– pro-sz-szę – wyjęknął w ogromnym skupieniu, unosząc swe ciało na rękach.

Jego twarz w tym momencie dotykała już ściany, a właściwie przykleiła się do niej dla równowagi. Udało się. Siedział kantem dupy na gzymsie. Prawie płakał. W rzeczywistości wspinaczka po budynkach jest nieco trudniejsza niż pokazują to gry czy filmy. Dźwignięcie się do pozycji pionowej zajęło mu kolejną dłuższą chwilę i pomyślał już, że pewnie zaraz na tym gzymsie oprócz niego i Moniki pojawi się jego kolejna kopia. „To się pani ankieterka zdziwi”, pomyślał, patrząc na wyrażający zupełny brak zrozumienia wyraz jej twarzy.

– Nie patrz w dół, idziemy – powiedział Henry i zaczęli przesuwać się w kierunku tylnej ściany, na której znajdował się taras. Minęli narożnik i byli już na tyłach budynku. Już widzieli balustradę tarasu, gdy ich uwagę przykuła wisząca z daszku nad tarasem bosa stopa i fragment białego materiału najprawdopodobniej czystego jeszcze szlafroka. Pięta Moniki osunęła się lekko ze zdziwienia, ale szybko przylgnęła do ściany, łapiąc równowagę. Gdy ponownie spojrzała w kierunku tarasu, zarówno nogi jak i szlafroka już nie było. Nie wiedziała czy coś jej się nie przywidziało, zerknęła pytająco na Henry'ego.

– Później ci wyjaśnię – powiedział.

Po chwili byli już na tarasie. Spojrzał na miejsce, na którym siedział zrelaksowany jeszcze jakiś czas temu i wsłuchiwał się w szum deszczu, czy coś w ten deseń.

– Musimy się śpieszyć panie dyrektorze – powiedziała Monika, uśmiechając się szczerze do Henry’ego. Obydwoje patrzyli teraz na miejsce, w którym przeprowadzała z nim ankietę i wiedzieli, że wkrótce znowu będą ją tu wypełniać.

– Prawdopodobnie algorytm stracił stabilność. Myślę, że będą chcieli wszystko skasować lub zatuszować. Nie wiem w jaki sposób, może zrzucą jakiś ładunek albo wyślą posiłki. Ale mam pewien pomysł. Przygotowałam nam drogę ucieczki.

– Kiedy? – patrzył na nią z niedowierzaniem.

– Na rusztowaniu, jak się tak gramoliłeś. Szybko do skanera – popędzała Monika.

– Jaki jest plan? – zapytał krótko.

– Zeskanuję nas i wyślę transfer, który podpięłam pod wszystkie oficjalne adresy linii LST. To jest adres wewnętrzny firmy, więc jest szansa, że wydrukujemy się automatycznie, w którejś publicznej jednostce, o ile firewall nas nie zablokuje. Można powiedzieć załatwiłam nam darmowe bilety.

Mrugnęła do niego. Włączyła laptopa i uruchomiła procedurę wyjścia.

– Wybacz, że nie przeprowadzę z tobą ankiety, powie mi pan po wszystkim, czy jest pan zadowolony – powiedziała z uśmiechem i pewnością w głosie, której wcześniej nie miała. 

Położyli się obok siebie na zimnym blacie skanera. Zasypiali. W pokoju obok drukował się już kolejny egzemplarz Kowalskiego, który zaraz wstanie i wyjdzie na taras pooddychać lasem. Mglisty wzrok Henry'ego przykuła migająca, czerwona dioda baterii laptopa. Low battery, low battery, low battery. Zasnął.

 

*Pasażer*

 

Henry otworzył oczy gwałtownie, jakby przebudził się po bardzo złym śnie. Był cały spocony. Spojrzał na siebie. Jego ciało pokryte było zadrapaniami i siniakami.

„To nie sen”, pomyślał, gdy chwilę po obudzeniu przypomniał sobie koszmar, który właśnie go spotkał.

– Moniko, udało nam się! – krzyknął i odwrócił się w jej kierunku. Nie było nikogo. Zerwał się z komory druku na nogi, które odmówiły mu posłuszeństwa. Było za wcześnie, ciało po wydruku nie działało jeszcze w pełni. Czołgał się po pokoju w poszukiwaniu innych komór. Zobaczył drugą maszynę, która właśnie kończyła proces. Ucieszył się i krew w jego żyłach zaczęła płynąć szybciej. Czołgał się teraz w jej kierunku.

– Moniko! – zawołał – Moniko! Udało nam się!

Usłyszał jęknięcie. Złapał się górnej części komory drukującej i podciągając na rękach, stanął na nogi. Jego oczom ukazał się widok, który chętnie zamieniłby na własną śmierć, gdyby tylko mógł. Niestety nie miał tej możliwości. Przerażająco zdeformowane ciało Moniki wiło się w męczarniach po komorze drukującej. Zapis Moniki nie został poprawnie przesłany. Albo siadła bateria albo ochrona przerwała transfer. Kod genetyczny był prawdopodobnie niepełny, a wydruk jej osoby okrutnie zniekształcony. Nie mogła mówić, jęczała z bólu, który toczył każdą część jej ciała, skórę, kości i organy wewnętrzne. Krew sączyła się powoli z jej wygiętych w cierpieniu ust i nosa. Patrzył na nią, a do jego oczu napływały łzy. Nagle znieruchomiała, napięła się, jakby stało się coś ważnego i z wielkim wysiłkiem spojrzała na niego.

Czy coś pamiętała? Czy to coś przed nim było świadome i mogło myśleć? Po jego polikach spływały łzy. Jej źrenice rozszerzyły się i zaczęła krzyczeć w przerażeniu, jakby zobaczyła swojego odwiecznego prześladowcę. Krzyk sprawiał jej ból i co chwila przeplatał się z kaszlem i odkrztuszaniem. Henry, nie mogąc na to patrzeć, chwycił ją. Próbowała drapać go swoimi nie w pełni wykształconymi palcami i odpychała nieudolnie. Wziął ją na ręce, trzymając, krępował jej ruchy. Zdawał sobie sprawę, że to sprawia jej dodatkowe cierpienie. Niósł ją przez cały pokój. Zza drzwi dobiegał go szum kroków i rozmów ludzi. 

Kopnął w nie i wyszedł na korytarz. Były na nim tłumy. Personel, pasażerowie witający się ze swoimi rodzinami, ankieterzy. Wszyscy powoli ucichli.

– Gdzie jest komora dematerializacji?! – wydarł się na całe gardło.

Jedna z ankieterek, ubrana w typowy uniform, taki sam, jaki nosiła Monika, podniosła powoli rękę i nie ruszając się z miejsca, wskazała drzwi na końcu korytarza. Poszedł ociężale we wskazanym kierunku, niosąc na rękach powykręcane ciało. Bosymi stopami zostawiał za sobą ślady świeżej krwi Moniki, która ściekała po jego nogach. Jęki powoli oddalały się od ludzi zgromadzonych w korytarzu, aż w końcu całkiem ucichły za zamykającymi się drzwiami oddziału piątego Terminalu B z wyraźnym znakiem zakazu wstępu dla osób nieupoważnionych. Delikatnie położył Monikę w komorze. Gdy się odsunął, cały czas patrzyła na niego błagalnym wzrokiem, jakby chciała żyć, pomimo cierpienia. Zamknął komorę i bez wahania włączył ją. Widział jak powoli zasypia, w końcu jej oczy zamknęły się na zawsze.

Nie wiedział jak długo tam stał, kompletnie stracił poczucie czasu. Zastanawiał się czy jest jeszcze człowiekiem. Słyszał kroki biegnących żołnierzy. Stał nieruchomo. Wiedział, że powinien stamtąd wiać, ale nie potrafił tego zrobić. Już nie uciekał. Żołnierze wbiegli do pomieszczenia, wykopując drzwi. Obrócił się powoli i zobaczył kilka wymierzonych w siebie celowników ich broni.

– Zezwalam na dematerializacje źródła! – wykrzyczał i zemdlał.

 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Agnieszka Gu 17.09.2017
    Świetne, takie zwrotu akcji się nie spodziewałam...
  • WWWoj 19.09.2017
    Dziękuję!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania