Poprzednie częściDruk biologiczny 1

Druk Biologiczny 4

*Ubezpieczenie*

 

Henry był zmęczony po ciężkim dniu. Pogłośnił nieco samochodowe radio, w którym nadawali właśnie bardzo starą wersję utworu "Jesienny liść" w wykonaniu Joe Passa. W pracy restrukturyzacja, przez co wypłynęło sporo dodatkowej roboty. Musiał zwolnić kilka osób ze swojego działu, a takie rozmowy nigdy nie są przyjemne. Szczególnie, że niektórych z tych ludzi naprawdę darzył sympatią. Jakby tego było mało, po robocie musiał odebrać dzieciaka ze szkoły, co po męczących godzinach pracy oznaczało dodatkowy czas spędzony w korkach. Po takim dniu stanie na zatłoczonej ulicy jest jeszcze bardziej frustrujące, bo człowiek ma za dużo czasu, żeby myśleć.

Kierowca jadący za nim miał chyba jednak jeszcze gorszy dzień, gdyż używał klaksonu równie często, co hamulca, pedału gazu i kierunkowskazu razem wziętych. Jakby przynajmniej fala dźwiękowa miała sprawić, że ocean samochodów przed nim rozstąpi się, a może po prostu chciał zagłuszyć swoje myśli.

Mimo wszystko Henry starał się mieć pozytywne nastawienie. Spojrzał w lusterko na swojego syna, siedzącego na tylnym siedzeniu. Junior patrzył w ekran, będąc właściwie nieobecny, pochłonięty grą lub jakąś konwersacją na swoim tablecie. Henry uśmiechnął się do siebie, był zadowolony z ugody, jaką udało mu się podpisać z liniami LST po tym, jak odmówił autoryzacji. Może i oddał swoją kopię do badań, ale nieźle na tym zarobił i dzięki temu wreszcie było ich stać na najnowsze technologie medyczne. Razem z Anną dopięli swego i mieli potomstwo.

Siedział teraz z synem w starym rodzinnym wanie. Tapicerka powyklejana była naklejkami z setnej już chyba części Star Warsów, Batmana i innych komiksowych bohaterów, mniej lub bardziej super. W duchu lubił ten wózek bardziej niż swoje poprzednie, zazwyczaj wyższej klasy, nowoczesne sportowe samochody z dużą mocą i z tapicerką z prawdziwej skóry.

Wszystko miało swoją cenę, teraz nie należeli już do elity finansowej, ale za niektóre sprawy warto było zapłacić. Tak naprawdę był w pełni sił witalnych, szczęśliwy.

Poprawił nowo kupiony garnitur i spojrzał w lusterko, tym razem na siebie. Wyglądał świetnie, przynajmniej kilka lat młodziej, jak nie więcej. Zadowolony uśmiechnął się. Obrócił się, spoglądając przez boczne okno pojazdu na innych uczestników ruchu drogowego. Przez chwile wydawało mu się, że w szybie auta, które stoi na równoległym pasie, widzi swoje odbicie. Jednak nie uśmiechał się w nim. Zorientował się, że nie patrzy na siebie, a na swój wydruk. Na czterdziestoparolatka, bladego, z podkrążonymi oczami, który siedział w samochodzie obok i był w nim sam. Przyglądali się sobie wzajemnie.

Czerwone światła tylnych lamp pojazdów stojących w korku nie zmieniały się. Gdy zgasły, Henry nie zarejestrował tego, nadal patrzył jak zahipnotyzowany na swój wydruk, który też stał jeszcze w miejscu. Miał wrażenie, że cofają się, a cały świat przesuwa się do przodu. Po chwili zorientował się, że wszyscy oprócz nich ruszyli. Facet za nim nacisnął szczodrze na klakson. Henry w pośpiechu wdepnął pedał gazu, samochód ruszył z piskiem opon i rozpędził się. Spojrzał przez boczne okno, ale nie widział już swojego wydruku, który ewidentnie został z tyłu. Zerknął w lusterko, ale nie zdążył nic zobaczyć, bo kątem oka zauważył przed sobą czerwone światła stopu. Gwałtownie zahamował, jednak samochód ślizgał się z piskiem na mokrej od deszczu powierzchni. Rozległ się huk. Przednia szyba pokryła się gęstą siecią pęknięć, po czym wyleciała z trzaskiem, rozbijając się na miliony cząstek. Poduszka powietrzna uderzyła go z impetem w twarz. Stracił przytomność.

Anna dotarła do szpitala jakąś godzinę po wypadku. Wtargnęła na oddział, nie zważając na nikogo. Podbiegła do recepcji, krzycząc drżącym głosem:

– Gdzie moje dziecko, gdzie jest mój mąż?!

Jeden ze stojących w pobliżu sanitariuszy zapytał ją o nazwisko.

– Kowalska – odpowiedziała w pośpiechu.

– Pani synowi nic się nie stało, ale proszę usiąść – mężczyzna wskazał na rząd krzeseł w poczekalni. 

– Mąż odzyskał na chwilę przytomność w karetce. Pytał o syna, czy żyje. Zdążyłem odpowiedzieć, że dziecku nic się nie stało. Potem nie odzyskał już przytomności – zrobił krótką pauzę, po czym zapytał, patrząc na Annę ze współczuciem – Czy byli państwo ubezpieczeni? 

– Tak, mamy ubezpieczenie – odpowiedziała apatycznie.

Sanitariusz położył jej rękę na ramieniu i dodał.

– W takim razie proszę się nie martwić, za chwilę porozmawia pani, z lekarzem i ubezpieczycielem.

Weszła do gabinetu, w którym znajdowała się, już lekarka i przedstawiciel firmy ubezpieczeniowej.

– Proszę usiąść – usłyszała, nie bardzo wiedząc od kogo. 

Anna zajęła miejsce przy stole naprzeciw nich. Minęła krótka chwila zanim przeglądający coś w podręcznych komputerach rozmówcy spojrzeli na nią.

– Niestety pani mąż nie żyje – zaczęła niezbyt przyjemną rozmowę lekarka – umarł w karetce, na miejscu w szpitalu stwierdziliśmy zgon.

– Jednak posiadają państwo bardzo dobre ubezpieczenie, dlatego mąż zostanie wydrukowany z ostatniego możliwego zapisu swojej osoby – wtrącił uspokajająco ubezpieczyciel – Niestety jest mały problem – dodał nieco zatroskany.

– Dziesięć lat temu zrezygnowali państwo z rozszerzonego pakietu, który obejmował regularne skanowanie osoby ubezpieczonej. W takim wypadku ubezpieczyciel korzysta z ostatniego dostępnego zapisu, który w przypadku pani męża pochodzi z bazy danych linii LST.

Anna wiedziała, że obcięli pakiet ubezpieczenia dawno temu, gdy oszczędzali, starając się o dziecko. Nie przypominała sobie, żeby jej mąż podróżował tymi liniami od czasu ugody, którą z nimi podpisał, co oznaczało, że w ogóle nie będzie pamiętał dzieciństwa swych dzieci. Do jej oczu napłynęły łzy.

– Proszę się nie martwić, zapis nie jest taki stary. Pochodzi zaledwie sprzed 2 miesięcy, więc mąż aż tak dużo nie straci. Opowie mu pani co trzeba, a i w pracy z pewnością bez problemu nadrobi. Będzie o czym gadać – powiedział przedstawiciel i westchnął lekko.

Anna spojrzała na niego, nieco skonfundowana. Czyżby jej mąż podróżował LST bez jej wiedzy? Przecież to kosztowało krocie, a w obecnej sytuacji…

– Więc nie ma się czym martwić, wszystko będzie dobrze. Przezorny zawsze ubezpieczony – dodał ubezpieczyciel i uśmiechnął się szeroko.

Henry obudził się i gwałtownie otworzył oczy, jakby właśnie przyśnił mu się bardzo realny koszmar.

– Moniko, udało nam się! – krzyknął i spojrzał w bok, ale nie było tam Moniki. Była za to jego żona Anna, z uśmiechającym się do niego chłopcem. Spojrzał na siebie. Leżał przykryty lekką, szpitalną kołdrą.

– Tato, nic ci nie jest? – chłopiec przytulił się do ojca.

– Nic, nic mi nie jest – odpowiedział Henry.

– Może być pan zdezorientowany, jestem tu, by powiadomić pana o zaistniałej sytuacji – powiedział mężczyzna, stojący w cieniu metr dalej. Podszedł bliżej i stanął w świetle, by być lepiej widocznym.

– Nie będzie pan przechodził typowej procedury synchronizacji, jaką powinien pan przejść, podróżując liniami LST. Spodziewa się pan zapewne, że dotarł do celu swojej podróży zgodnie z planem, jednak pragnę poinformować pana, że tak się nie stało. Został pan odtworzony zgodnie z umową ubezpieczeniową, z ostatniego aktualnego zapisu i znajduje się pan w centrum ubezpieczeniowym Neverending Life.

Przyczyną użycia pańskiego zapisu z linii LST do tego procesu była pańska nagła śmierć, w związku z czym autoryzacja dematerializacji źródła jest w tym przypadku zbędna.

Mamy 15 stycznia 2045 roku, co oznacza, że stracił pan 2 miesiące pamięci. Po tym, jak przywita się pan z rodziną, zapraszam do swojego gabinetu na procedurę wyjścia, na której pozna pan wszystkie niezbędne szczegóły, podpiszemy dokumenty i zostaną panu przedstawione najważniejsze informacje potrzebne do funkcjonowania z 3 miesięczną luką pamięci – przerwał na chwilę i zadał pytanie:

– Czy rozumie pan zaistniałą sytuację?

Henry milczał około dwóch sekund. Dość szybko pojął, co się stało. Prawdopodobnie po ostatnim skanie w laboratorium jego zapis w systemie zaktualizował się automatycznie lub tę aktualizację wymusiła Monika. Tak czy owak nikt nie zdawał sobie sprawy, że jest on wydrukowany z zapisu używanego do badań i testów, który nielegalnie posiadł tajne, niewygodne informacje i na pewno nie powinien był się tu pojawić. Wiedział, że w tym momencie lepiej to ukryć.

– Tak… Rozumiem, dziękuję – odrzekł Henry spokojnym tonem.

– Również dziękuję. Proszę nacieszyć się rodziną, a potem zapraszam do siebie – dodał mężczyzna, po czym wyszedł.

– Tato, tato, mieliśmy wypadek, wypadła zupełnie przednia szyba i wystrzeliły poduszki. Ty się nie ruszałeś i zabrała cię karetka.

Henry uścisnął chłopca, wciąż leżąc na łóżku i spojrzał na Annę. Miała łzy w oczach.

– Gdzie byłeś? Dokąd leciałeś tymi liniami? Przecież nas na to nie stać – powiedziała drżącym głosem. 

Wiedział, że czeka ich trudna rozmowa. Henry odsunął od siebie chłopca, jak się domyślał swojego syna, spojrzał na niego i zapytał.

– Tobie nic nie jest?

– Nic tato, samochód był cały zgnieciony z przodu, ale mi z tyłu nic się nie stało, bałem się, ale później tacy panowie pomogli mi wyjść. Bardzo się o ciebie bałem, tato.

Anna wzięła chłopca za rękę, obejmując go.

– Kim jest ta Monika? – pytała dalej

– Później kochanie. Porozmawiamy później. Proszę – spojrzał na nią, nie mając jeszcze żadnego planu, jak zachować się w rzeczywistości, którą zastał. Cieszył się, że ją widzi. Postarzała się trochę od ostatniego czasu, gdy ją pamiętał. W firmie ubezpieczeniowej myśleli, że stracił 3 miesiące, ale on wiedział, że było to osiem lat lub więcej. Wiedział to od razu, patrząc na dziecko.

„Czyli udało nam się”, pomyślał. Zawsze pragnął mieć syna, a teraz patrzył na niego, nic o nim nie wiedząc. Nie pamiętał ani jednej chwili z nim spędzonej. Właściwie był dla niego obcy. Ten Henry był kopią do badań i jego pamięć sięgała tylko do wydarzeń z laboratorium. Nie mógł i nie powinien był się dowiedzieć jak układał sobie życie oryginalny Henry. Na szczęście lub niestety zaszedł potężny błąd.

Żona patrzyła na niego z wyraźnymi pretensjami. Spojrzała na jego podrapane dłonie – co ci się stało?

– W domu, w domu ci wszystko… – nie skończył zdania. Anna obróciła się i wyszła, ciągnąc za rękę chłopca, który nieco zdezorientowany machał do niego na do widzenia.

Jak mógł mieć na imię jego syn? Prawdopodobnie zapytają go o to za chwilę w gabinecie. „Ryszard, po dziadku”, przecież tak planowali. Jeżeli nic się nie zmieniło, powinien mieć na imię Ryszard.

Złapał się za głowę w skupieniu. To nie linie LST, jeżeli coś pójdzie nie tak, to jest szansa, że go nie skasują. Przynajmniej nie od razu. Co jeśli wyjdzie, że jest wydrukiem przeznaczonym do badań? Jego wcześniejsza wersja dogadała się z liniami, więc może to było legalne? Oryginał Moniki też pobierał pensję za pracę swojego wydruku, więc z pewnością było to legalne. Skoro to było legalne, to z pewnością wymażą go i wezmą wcześniejszy zapis. Może to nie takie złe? Nie wiedzieć tego, co się wie aktualnie i żyć w zgodzie z systemem, ze światem i ze wszystkimi. Nie musiałby prowadzić czekającej go trudnej rozmowy z żoną i okłamywać syna, że go zna. Po co mu to. Po co mu ta niewygodna pamięć z tamtego strasznego laboratorium? „Wezmą wcześniejszy zapis i wszystko będzie dobrze, nie będę nic pamiętał”, myślał, masując sobie czoło palcami. „Chyba, że… nie ma wcześniejszych zapisów lub Monika je skasowała.”

Po chwili namysłu zrozumiał, że musiał istnieć i chciał tego. Musiał ukryć to, co wie i mieć jakiś plan, a najlepiej mieć też plan awaryjny. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Na półce przy swoim łóżku zauważył torebkę. Los się do niego uśmiechnął i to szeroko. Anna zostawiła ją w roztargnieniu, spowodowanym całym zajściem. Zajrzał do środka. Portfel, zdjęcia, komórka i… druga komórka. Miała w torebce komórkę męża, którą dostała po wypadku. Baza danych, którą musiał teraz błyskawicznie przestudiować zanim uda się na procedurę wyjścia. Jeżeli jej nie przejdzie, pozostanie nie najlepszy plan B, czyli improwizacja, ucieczka albo improwizowana ucieczka. Ubrał się i poszedł do gabinetu.

Pracownik firmy ubezpieczeniowej przywitał go sympatycznie.

– Zapraszam, niech się pan nie denerwuje. To tylko formalność. Odpowie pan na kilka prostych pytań, a następnie przedstawię najistotniejsze informacje ze świata. Trzy miesiące w 10 minut – uśmiechnął się sztucznie, jakby reklamował pastę do zębów.

„Osiem lat w pięć minut, tyle właśnie przerobiłem”, pomyślał Henry. Po piętnastu minutach opuścił gabinet i odetchnął z ulgą. Był wolny. Właśnie wskoczył w bardzo wygodne buty gościa, który miał trochę mniej szczęścia od niego. Właściwie to w swoje buty. Przecież nadal był sobą. Nie pamiętał ostatnich ośmiu lat, ale to nadal był on i czuł pełne prawo do swojego życia. Po prostu ominął jego fragment i teraz w nie ponownie wskoczył. W życie, którego zawsze pragnął i do którego dążył. Wreszcie miał syna z Anną. Wystarczyło cicho przeczekać i wymyślić jakąś bajkę dla żony. Kilka małych kłamstw dla dobra wszystkich. W końcu lepiej, by mały miał ojca. A o tym wszystkim, co nieistotne pewnie sam z czasem zapomni, a przynajmniej się postara.

Tak postanowił i wyszedł z budynku, trzymając w rękach torebkę żony.

Aleja, przy której znajdowała się siedziba towarzystwa ubezpieczeniowego była jedną z głównych i bardziej zatłoczonych ulic miasta. Była to dzielnica biznesowa położona blisko centrum. Wysokie szklane wieżowce i drapacze chmur zatapiały się w gęstym smogu, a ich szczyty były zupełnie niewidoczne. Wielu ludzi nosiło na twarzy maseczki, zapewne w celu ochrony dróg oddechowych przed szkodliwym pyłem. Wielopoziomowa komunikacja miasta przytłaczała ilością świateł i hałasu. Stare graty i nowoczesne limuzyny tłoczyły się na ulicach tuż pod liniami superszybkich pociągów. Pośpiech był mocno odczuwalny na każdym kroku. Ludzie poruszali się prędko, nie oglądając się na atakujące ich wściekle reklamy i neony, jakby mieli już dokładnie zaprogramowaną trasę i cel. Miasto tętniło życiem albo jakąś inną bardziej złowrogą energią.

„Świat poszedł do przodu”, pomyślał Henry, patrząc na mijające go tłumy. Kilkanaście metrów dalej, pośród pędzących z siatkami zakupów ludzi, zauważył młodą kobietę, idącą powoli na czworakach. W zębach trzymała pasek wózka dziecięcego, który ciągnęła pół metra za sobą. W wózku leżało niemowlę. Kobieta nie miała dłoni ani stóp. Mała dziewczynka, idąca metr przed nią, trzymała w ręku pusty kubek na jałmużnę. Ludzie mijali ich, patrząc w tablety i komórki, nawet nie zauważając.

Henry zastanawiał się, jak bardzo do przodu poszła już cywilizacja. Jak daleko za sobą pozostawiła „zbędny” ciężar opieki nad słabszymi. Nie miał pojęcia, co właściwie spotkało tę kobietę i w głowie miał mętlik. Czy jej kończyny zostały odcięte? Może nigdy się nie wykształciły? A może był to błąd wydruku?

Ponoć człowiek potrafi szybko przywyknąć… Być może następnym razem na jej widok nie będzie już się zastanawiał, a w końcu przestanie ją zauważać, tak jak reszta społeczeństwa.

Anna z synem jechała już taksówką, gdy zauważyła, że nie ma przy sobie pieniędzy. Kazała kierowcy zawrócić i ponownie podjechała pod siedzibę ubezpieczyciela. Tam czekał już na nią Henry. Dosiadł się i podał żonie jej zgubę. Następnie pewnym głosem wyrecytował adres, który poznał z dokumentów Anny zaledwie chwilę przed wejściem do gabinetu.

– Wracamy do domu – powiedział, mrugając do syna, który spojrzał na niego ze zdziwieniem, lekko unosząc brew.

„O nie…Jedziemy pod jakiś adres, pod którym aktualnie mieszkamy, ja ten chłopiec i wściekła Anna” pomyślał Henry, spojrzawszy w okno na migające światła miejskiej dżungli. Kompletnie nic nie wiedział o miejscu, do którego właśnie wracali. Przez chwilę miał ochotę zrealizować plan B, czyli improwizowaną ucieczkę, ale ponownie zerknął na Annę i swojego syna. Był do niego podobny. Przypomniał sobie jak bardzo chcieli mieć dziecko. Jak wspólnie marzyli o tym, by mieć dla kogo żyć i tworzyć dom. Tak, z pewnością dla ich syna i Anny miejsce, do którego jechali było domem i musiało nim pozostać. Nie mógł się po prostu zwinąć. Musiał zostać i improwizować.

 

Następne częściDruk Biologiczny 5 Druk Biologiczny 6

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania