Poprzednie częściDruk biologiczny 1

Druk Biologiczny 5

*Dom*

 

Przyjechali pod blok. Nie było to już ekskluzywne osiedle domków, na którym mieszkali wcześniej. Gdy weszli do domu, Anna rozpłakała się. Odezwała się wreszcie po długiej wymownej ciszy w taksówce, która zresztą była Henry'emu na rękę.

– Dobrze, że jesteś… że korzystałeś z tego całego LST i nie straciłeś ostatnich lat.

Nie chciała przy dziecku mówić o ich sytuacji finansowej. Obarczać malucha tym jak to ich drogo kosztowało, by mógł przyjść na świat. Zresztą i tak mały to wiedział, mimo to postanowiła nigdy o tym przy nim nie rozmawiać.

Henry stał w progu i patrzył na nią, gdy zapytała.

– Nie ściągasz płaszcza i butów? Wychodzisz gdzieś?

Ocknął się i zaczął się rozbierać. Zaobserwował w międzyczasie gdzie Anna schowała swoją kurtkę i zrobił to samo, jakby był u siebie. Podszedł do niej i przytulił ją oraz syna, którego przyciągnął do siebie ramieniem. Trzymał ich w uścisku, rozglądając się w międzyczasie po mieszkaniu, próbując zorientować się w jego układzie. Poznawał niektóre przedmioty, ale większość była dla niego zupełnie nowa. Puścił ich po chwili i powiedział.

– Też się cieszę.

Syn rzucił w kąt kurtkę i poleciał do swojego pokoju.

– Kurtka! – zawołała do niego mama.

– Ale mamo – odpowiedział, wracając niechętnie, by również odwiesić ubranie.

– Nawet tata o dziwo pamiętał dziś, by odwiesić płaszcz do szafy, a ty zawsze swoje – powiedziała do syna, mierząc Henry'ego wzrokiem od stóp do głów. Henry wiedział już, który pokój jest dziecka. Udało mu się też namierzyć kuchnię widoczną z przedpokoju i prawdopodobnie salon. W końcu korytarza były jeszcze dwa pomieszczenia. Domyślał się, że prawdopodobnie były to łazienka i sypialnia. Poszedł w ich kierunku pewnym krokiem. Wszedł do łazienki, zamknął drzwi i odetchnął z ulgą. Odkręcił wodę, patrzył w lustro i myślał.

– Nie lej tyle wody! – usłyszał głos żony z korytarza.

– Robię kolację, co zjesz?

Był głodny jak wilk, ale nie sprawdził jeszcze lodówki. Nie miał pewności czy czasem nie został już wegetarianinem.

– Nie dziękuję, nie jestem głodny. Chyba położę się dziś wcześniej. Przepraszam, padam z nóg – zawołał z łazienki, nie otwierając jej.

Umył się, przemknął z łazienki do sypialni i padł na łóżko. Po chwili zasnął.

Rano obudziły go typowe odgłosy radia lub telewizora oraz rozmowy matki z dzieckiem przy śniadaniu:

– Tata jeszcze śpi?

– Tak. Chcesz płatki, czy naleśniki?

– Mogą być płatki.

– Mamo? Z tatą jest coś nie tak?

– Wszystko w porządku, ale może nie pamiętać ostatnich 3 miesięcy.

– Czy to znaczy, że pójdziemy jeszcze raz do kina na Niesamowitą Trójkę?

– Się zobaczy.

Henry wszedł do kuchni, ucałował siedzącą przy stole żonę, usiadł i zaczął jeść łapczywie.

– Chcesz kawy? – zapytała Anna.

– Chętnie – uśmiechnął się do niej z pełnymi ustami.

Włączyła ekspres. Po chwili mielenia ziarenek, syku pary i towarzyszącego mu lekkiego bzyczenia, ekspres zatrzymał się. Usłyszeli kapnięcie ostatniej kropli, po czym żona podała mu filiżankę. W kuchni rozchodził się przyjemny zapach świeżo mielonej kawy. Jedli razem śniadanie. Jak we śnie, jak prawdziwa rodzina. Upił łyk z gorącego naczynia. Poczuł, że kawa jest gorzka. Osiem lat temu słodził. Teraz nie wiedział.

– Dlaczego spałeś w gościnnym, tato?

Henry prychnął jakby się oparzył i polał sobie spodnie.

– O cholera… by… byłem zmęczony, padłem jak stałem, najbliżej łazienki. Muszę to zaprać.

Wstał i wyszedł do łazienki. Gdy wrócił oznajmił.

– Chyba wezmę kilka dni urlopu.

– Pewnie wypocznij sobie w końcu, byle nie na wieczność – powiedziała Anna

– Poukładam sobie to wszystko – skwitował.

– No to układaj, a ja zawiozę Rysia do szkoły. Teraz będę go również odbierać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko?

– Masz rację – przyznał po chwili i zamilkł.

Kiedy wyszli, zamknął za nimi drzwi. Pośpiesznie zaczął zwiedzanie mieszkania. Odnalazł sypialnie, znajdującą się jednak za salonem. Sprawdził każdy kąt. Rozpracował działanie sprzętów domowych, następnie usiadł na kanapie i spojrzał na tablet leżący na stole. Wziął go do ręki i uruchomił przeglądarkę internetową. Wpisał w wyszukiwarce linie LST. Jego oczom ukazały się kolejno odnośniki do największych serwisów informacyjnych.

"Pierwszy taki incydent w LST"

"Napastnik, który zabił stewardessę zabity przez brygadę antyterrorystyczną."

"Pomimo ataku, linie zapewniają, że całkowicie kontrolują sytuacje i ich pasażerom nic nie zagraża."

"Był to pojedynczy incydent, a człowiek, który zaatakował obsługę był psychicznie chory."

"Służby dementują doniesienia o rzekomym ataku terrorystycznym."

"Ofiara to trzydziestojedno letnia kobieta, pracowała w LST od lat, napastnik lat czterdzieści trzy nie był pasażerem, miał zdiagnozowaną chorobę psychiczną i był znajomym stewardessy."

Był pewny, to byli oni wydrukowani w innym miejscu. Złapali ich i zatuszowali sprawę. Jednak skoro nie było u niego jeszcze brygady antyterrorystycznej, to najprawdopodobniej nie wiedzieli o wydruku z ubezpieczenia. Był bezpieczny… prawdopodobnie. „Wystarczy siedzieć cicho i wygodnie sobie żyć”, pomyślał. Po prostu zachować spokój i zapomnieć o tym, co zbędne, nieistotne dla dalszego życia.

Proces zapominania rozpoczął od razu. Patrzył jeszcze w ekran, wczytując się w kolejne strony informacji. Jego oczy przemykały jeszcze po kolejnych linijkach tekstu i na pewno nie potrafiłby ich oderwać, gdyby ręka sama nie wyłączyła zasilania. Przed jego nieruchomym wzrokiem widniał teraz czarny ekran, w którym niewyraźnie odbijał się zarys twarzy. Pusty ciemny obszar. Równie pusty i ciemny, jak obszar pamięci z ostatnich ośmiu lat.

Wstał ociężale niczym starzec i poszedł powoli do pokoju syna. Usiadł na dziecięcym łóżku, na którego przodzie jak na masce samochodu, przyczepiona była tablica rejestracyjna. Boki poobklejane były naklejkami z autem Zygzak Mcqueen 8 oraz supernowoczesnymi formułami, nad łóżkiem, na ścianie wisiał duży plakat z kultowym, zabytkowym już sportowym modelem Dog'ea z 1970 roku w kolorze czerwonym.

Syn ewidentnie interesował się motoryzacją i lubił stare auta. Henry spojrzał na półki obok łóżka. W morzu resoraków, w równych odstępach, stali superbohaterowie, prężąc muskuły. Zarówno ci dobrzy, jak i źli stali ramię w ramię, patrząc naprzód w pełnej gotowości. Na półce wyżej leżały duże skomplikowane konstrukcje. Skrzynia biegów, sprzęgło oraz drukarka zbudowane z różnych zestawów lego technik. Henry nie miał wątpliwości, że działają. Na najwyższej półce, jakby na honorowym miejscu, stał trzygłowy smok z plasteliny. Mógł się tylko domyślać, jaki jest jego syn.

Wziął do ręki bajki, leżące przy łóżku. Uśmiechnięte samochodziki na okładce w napięciu gotowały się do startu. "Drwal Hieronim" uśmiechał się do niego, stojąc na tle gęstego lasu. "Sprytny pan lis" z puchatym, rudym ogonem mrugał jednym okiem z czerwono-żółtego tła. „Kasztanowy ludzik” z patyków i zapałek chował się przed deszczem pod rdzawym jesiennym liściem. "Żaba… Monika"

Odłożył książeczki. Nagle zrobiło mu się gorąco. Poszedł do kuchni, by napić się czegoś chłodnego. Przystanął naprzeciw lodówki z poprzyczepianymi magnesami pochodzącymi z różnych turystycznych miejsc. Przyglądał się im i zastanawiał się czy wszędzie tam byli razem we trójkę. Zdał sobie sprawę, że jego na pewno tam nie było, mimo że prawdopodobnie widnieje na wspólnych fotkach. 

Wziął butelkę wody lekko gazowanej i udał się z powrotem do salonu, by prześledzić zdjęcia rodzinne. W tym celu ponownie włączył tablet. Zapatrzył się chwilę w wyskakujące okienka reklamowe z najnowszymi gadżetami, po czym jego wzrok wrócił na okno wyszukiwarki, w którym nieświadomie wpisał już hasło: Monika Nowicka Bartu… Spojrzał na klawiaturę. Palec jego ręki wisiał nad literą s, a po chwili opadł. Wcisnął przycisk „Search”.

 

Kiedy Anna odbierała Rysia ze szkoły, nie była w najlepszym humorze.

– Zapnij pasy – powiedziała, gdy tylko chłopiec zatrzasnął drzwi samochodu.

– A czemu tata po mnie nie przyjechał?

– Od dzisiaj ja będę cię też odbierać.

Wyjeżdżała ze szkolnego parkingu, wcześniej otrąbiając źle zaparkowane auto jakiegoś faceta, który pakował do bagażnika tornister swojej pociechy. Stał przy tym na środku przejazdu, jak gdyby był jedynym uczestnikiem ruchu.

– Baran – szepnęła pod nosem.

– To tata Julii – powiedział Rysio.

Po chwili skręcili, zjeżdżając na dwupasmówkę i Anna mocno przycisnęła gaz. Silnik zawył, a wskazówka prędkościomierza przemieściła się gwałtownie. Chłopiec spojrzał na mamę.

– Mamo przekraczasz prędkość.

– Wiem – odrzekła z nieruchomym wzrokiem skierowanym przed siebie. 

Chłopiec nie był pewny czy patrzyła na drogę. Oczy miała otwarte, ale myślami była gdzieś daleko.

 

Henry siedział teraz nieruchomo na kanapie w swoim salonie z oczami wbitymi w drzwi wejściowe mieszkania, które widział stąd częściowo na przestrzał korytarza. Powinni wrócić godzinę temu. Nie mógł się dodzwonić i był teraz zaniepokojony. 

„Co, jeżeli…?” Nie, nie dopuszczał do siebie tych myśli. Nie mógłby zostać sam. Nie mógłby żyć bez Anny. Była jego punktem odniesienia. Gdyby coś im się stało, nie wiedziałby, co robić. Nie miałby pojęcia, co począć ze swoim żałosnym bytem, równie bezsensownym, co byt Moniki, którą przed godziną odnalazł na portalu społecznościowym. Pławiła się teraz w luksusach. Spędzała beztrosko czas na pierdołach, drogich wycieczkach, bujając się po najlepszych hotelach i salonach piękności. Podczas gdy jej niczego nieświadoma kopia, gdzieś tam w środku lasu, jak zwierzę laboratoryjne, haruje na nią. Kopia, która poświęciła życie, żeby on mógł uciec i zakończyć ten obłęd, żeby świat dowiedział się, co tam zaszło. 

Naprawdę nie miał pojęcia, co by zrobił, gdyby teraz coś stało się jego żonie i dziecku. Co powinien zrobić, gdyby nie musiał dbać o dobro rodziny? Co z tymi, którzy byli odpowiedzialni za to, co działo się w laboratorium? Po prostu podpisali umowę. Dokument, wirtualny kawałek papieru, który przesądził o losie innych ludzi. Takich samych, ale innych. Bo nie zdecydowali o swojej przyszłości. Ktoś to zrobił za nich i nie miał do tego prawa. Ci, którzy udostępniali swoje kopie nie decydowali tak naprawdę o swoim przyszłym losie, ale o życiu innych. Jaka była teraz przyszłość tych bestii w ludzkiej skórze, podpisujących umowy lekką ręką w zamian za dobre zarobki, spokój, dobrobyt i… dziecko. Dobrze, że Henry Kowalski, który podpisał umowę z LST zginął w wypadku. Należało mu się. Powinien był cierpieć.

Drzwi wejściowe otworzyły się i wyrwały Henry'ego z głębokiego zamyślenia jak ze snu, w którym z ochotą robił coś złego, niezgodnego z prawem, coś niemoralnego. Siedząc wciąż na kanapie, odwrócił wzrok od wchodzącej żony i dziecka. Spojrzał w przeciwnym kierunku w stronę uchylonego okna.

– Co tak późno? – zapytał.

– Były korki – odpowiedziała Anna.

– Spójrz tato, mama kupiła mi zestaw komandosa! – wykrzyczał uradowany synek, podbiegając do taty z wielkim pudełkiem w kolorach moro. Za przezroczystą osłonką widniał plastikowy pistolet, karabin z tłumikiem, noktowizor, duży zabawkowy nóż i kajdanki.

Henry nie widział wcześniej tego typu zabawek w jego pokoju. Poklepał syna po ramieniu, mówiąc.

– Naprawdę robi wrażenie. 

Mały zaczął z entuzjazmem rozpakowywać sprzęt.

– Najpierw kolacja – zawołała Anna.

– Ale mamo!

– Żadne ale – ucięła.

– Nie jestem głodny! – zawołał chłopak, trzymając w rękach karabin, jakby znajdował się już daleko na polu bitwy.

Gdy zasiedli do kolacji, Henry wziął od rozpromienionego zabawą synka plastikową kosę komandosa. Wyjął pokrojony chleb z pojemnika na pieczywo, po czym udał, że kroi małemu kromkę jego wielkim plastikowym ostrzem.

Chłopiec wpatrywał się w to z lekko otwartą w uśmiechu buzią. Po chwili na kanapce znalazło się masło i plaster sera.

– Masz zuchu – podał kromkę dziecku.

Mały zjadł kanapkę ochoczo i atmosfera rozluźniła się. Na twarzy Anny pojawił się uśmiech, mówiła o cenach zabawek w różnych sieciach sklepów. Rozmawiali o tym, które zabawki właściwie są lepsze i dlaczego dzieciaki najbardziej kochają właśnie te, a nie inne. Po kolacji włączyli bajkę i zasiedli razem przed telewizorem. Anna zasnęła szybciej z głową na ramieniu Henry'ego, a Rysiu trochę później oparty o jego brzuch. Henry nie zmrużył oka, wpatrując się nieprzytomnie w ciemny ekran telewizora, w którym bajka już dawno się skończyła. Myślał czy śni, mimo że oczy ma otwarte, a jeżeli śni, to czy ten sen jest dobry? Czy powinien tu być? Czy może powinien ratować Monikę z laboratorium?

Ostrożnie podniósł śpiącego chłopca i zaniósł go do jego pokoju. Gdy wrócił, położył głowę Anny na poduszce, a ciało nakrył kołdrą.

 

Następnego dnia Henry zerwał się zlany zimnym potem zaskoczony, że jego budzik nie zadzwonił wcześniej. Było późno, prawie środek dnia. Kiedy do sypialni weszła jego żona, wystraszył się, jakby nie spodziewał się jej obecności.

– Czy coś się stało? – zapytała, przynosząc mu kawę.

– Nie, nic – przeciągnął się, przecierając twarz dłońmi, jak gdyby chciał się za nimi ukryć.

– Mówiłeś przez sen.

Spojrzał na nią, marszcząc czoło oraz brwi i mrugając, jakby coś wpadło mu do oka.

– Co mówiłem?

– Mamrotałeś coś – odpowiedziała i uśmiechnęła się – dobrzy ludzie mają dobre sny – mrugnęła do niego.

Henry zaniepokojony jej dziwnym żartem i przenikliwym spojrzeniem, niepewnie i w sztuczny sposób odwzajemnił uśmiech. Milczał, wciąż przecierając twarz dłonią.

– Twoja kawa, rozpuszczalna z 2 łyżeczek z mlekiem, ale bez cukru – powiedziała uśmiechnięta wesołym i energicznym głosem, stawiając gorącą filiżankę na korkowej podkładce z formułą leżącej na stoliku obok łóżka. Zapach rozchodził się po sypialni i wzmagał tkwiące w Henrym poczucie niepokoju i osaczenia, które dopadło go we śnie. Pozostawało w nim od przebudzenia i narastało, zamiast zanikać z czasem funkcjonowania w rzeczywistości. Pozostało nawet, gdy Anna opuściła pokój. Henry wstał, w jednej ręce trzymając gorącą kawę, podniósł telefon i spojrzał na zegarek.

– Nie idziesz dziś do pracy? – Zawołał tak, by usłyszała go z drugiego pomieszczenia.

– Nie, dziś pracuję z domu. Zawiozłam tylko Ryśka do szkoły.

Henry stanął na progu kuchni i spojrzał na świeżo otwarte pudełko z kawą rozpuszczalną, a potem na ekspres. Anna wyciągała właśnie świeżo umyte naczynia ze zmywarki. Filiżanki wędrowały na górną półkę, talerze na dolną, a noże na szeroki drewniany stojak, który teraz powoli zapełniał się ostrzami.

„Wczoraj rano zrobiła mi kawę z ekspresu. Czyżby mnie sprawdzała?” – pomyślał. Na szczęście jeszcze się nie napił.

– Chyba jednak zrobię sobie z ekspresu – wymamrotał, wylewając kawę do zlewu.

– Mogłeś zostawić, ja bym wypiła – odparsknęła, układając noże, nawet nie odwracając się w jego kierunku.

– Przepraszam, nie pomyślałem – ściszył swój i tak już ledwie słyszalny głos.  

Anna płynnym ruchem wsunęła kolejne ostrze w drewniany stojak.

– Nie pomyślałem… pff! – przedrzeźniła go pretensjonalnym tonem.

Henry postawił pustą filiżankę na ekspresie i nacisnął włącznik. Postanowił wreszcie odkryć karty.

– O co ci chodzi? – warknął krótko.

Ekspres chrupnął głośniej i zaczął wydawać długi niski i jednostajny dźwięk.

– Kim jest Monika? – zapytała z udawaną obojętnością. – Tylko proszę cię nie opowiadaj mi bajek – dodała stanowczo po tym, gdy odpowiedziała jej cisza.

Kawa kapała do pełnej już filiżanki. Henry wahał się przez chwilę czy nie powiedzieć Annie prawdy. Właściwie nie chwilę. Wahał się od momentu, gdy pierwszy raz zobaczył ją z synem. Chciał jej powiedzieć i zrzucić z siebie ten ciężar. Jednak bał się. Bał się, że ona nie pogodzi się z jego wieloletnią luką w pamięci i będzie to dla niej gorsze niż zdrada. Może nawet szukałaby wcześniejszych zapisów jego osoby z jakichś innych źródeł niż linie LST. Co, gdyby takie znalazła i jak w ogóle zareagowałaby na jego historię?

„Kochanie jestem tą kopią Henry'ego, którą sprzedaliście do tajnych badań w lesie, żeby pozyskać fundusze na urodzenie syna, którego właściwie teraz nie znam, bo zamiast ostatnich ośmiu wspólnych lat, pamiętam tylko włóczenie się po parapetach laboratorium.” Mogłaby tego nie przetrawić.

Anna odwróciła się teraz, trzymając w ręce najszerszy z kuchennych noży.

– Mam nadzieję, że jest bogata i to ona płaciła za wasze wspólne podróże LST.

– Tak. Jest bogata – warknął z pogardą.

Anna mocniej  zacisnęła dłoń na rękojeści.

– Chcę wiedzieć o niej wszystko, żadnych tajemnic – oznajmiła sucho odkładają nóż zdecydowanym ruchem na blat.

Henry nie znał Anny od tej strony. Nic dziwnego, nigdy wcześniej nie postawił jej w takiej sytuacji. Zawsze była pogodną dobrą i uczynną osobą, potrafiącą zachować dystans. Miała w sobie mądrość życiową i umiała zjednać sobie każdego, ale teraz pokazała drugie oblicze. W jej oku pojawił się dziwny błysk. Jaka była ta nowa Anna?

– Dobrze, powiem ci o niej wszystko – oświadczył Henry z wyrafinowanym spokojem, który zaskoczył również jego samego. Nie spodziewał się, że gniew Anny na pławiącą się w luksusach Monikę przyniesie mu taką ulgę, a nawet sprawi przyjemność. Przez moment czuł się, jakby zrzucił z pleców ciężki bagaż i dał go ponieść swojej drobnej żonie, tylko skłamał w sprawie jego zawartości i ciężaru, by niosło jej się lżej. Po chwili posmutniał. Nie chciał ranić najbliższej sobie osoby. Kochał ją i wiedział, że każde kolejne słowo wypala lukę w jej sercu. Niszczy wzajemne zaufanie, którym kiedyś odgrodzili się od drapieżnego świata. Zmienia ją. Nie chciał tego i bał się, że nic już nie będzie takie jak wcześniej. Nie poznawał swojego syna, domu, a teraz straciłby też Annę.

Nie uroniła nawet łzy. Henry spodziewał się, że prawdopodobnie będzie płakała albo krzyczała, bo raczej nie tłumiła emocji odkąd ją znał. Jednak to była już inna kobieta. Przyjęła wszystko w milczeniu, ale czuł wzbierający w niej wielki gniew, który zaczynał się od małego zatrzęsienia gdzieś w głębi, na samym dnie serca. To uczucie było, niewidoczną na powierzchni, potężną falą, której cała siła tkwiła jeszcze w głębinach, ale już niedługo wypiętrzy się na ogromną wysokość i pokaże swą niszczycielską moc, niczym fala tsunami, wdzierająca się z impetem na brzeg, by stratować wszystko na swojej drodze.

Anna patrzyła w ekran laptopa, myślami będąc zupełnie gdzie indziej. Poznała nazwisko rzekomej kochanki swojego męża. Miała imię jak żaba z książeczki syna, którą niedawno czytała małemu na dobranoc. Teraz żałowała, że wesoła żaba z bajki nie została jednak zdeptana, a zamiast tego zamieniła się w księżniczkę i… i ukradła jej męża. To wszystko było dla niej nierealne jak niezabawny żart albo nudna czytanka. Mały zawsze wolał, gdy czytał mu tata. Ona robiła to codziennie, ale jak tata od święta mu poczytał na dobranoc, to Rysiu był wniebowzięty. Następnego dnia rozpromieniony opowiadał jej czytankę, którą znała już na pamięć. 

Wyświetliła profil zawodowy Moniki i stronę firmy, która była jej własnością.

Zawsze Anna kupowała małemu prezenty, wiedziała, o czym marzy i co chciałby dostać, a ten ze wszystkimi zabawkami leciał do ojca. Tato, ale super! Patrz jak to złożyłem. I zatapiał się w zabawie, kompletnie odrywając się od realnego świata.

Wyświetliła prywatny profil Moniki. Zdjęcia pięknego domu w górach, nowego samochodu, modnych ubrań i zgrabnej figury.

To mama kupiła Rysiowi plastelinę. No, ale później tata zrobił smoka.

Zalogowała się do systemu firmy zajmującej się płatnościami, w której sama pracowała. W bazie danych odnalazła adres kochanki męża. Zapamiętała go.

Wstała i poszła do pokoju syna. Zdjęła z górnej półki trzygłowego smoka. Chciała go zgnieść, miętosić w palcach, aż zamieni się w bezkształtną masę, tak samo jak przyszłe relacje ojca z synem, gdy ich małżeństwo się rozsypie. Jednak nie mogła tego zrobić. Nadal trzymała go delikatnie, myśląc o swoim dziecku. 

Patrzyła teraz w gadzie ślepia każdej ze smoczych głów. Ile twarzy miał jej mąż? Nie wiedziała, ale jedną na pewno trzeba było odrąbać. Musiała spotkać się z Moniką twarzą w twarz i prosić, by nie rozbijała jej rodziny. Odłożyła smoka na miejsce zdecydowanym ruchem tak, że jego grube, pokryte łuskami nogi ugięły się. Została upokorzona, a teraz jeszcze musiała prosić.

Anna w milczeniu wstała ubrała się i wyszła z mieszkania. Gdy zamykała drzwi Henry poczuł na sobie lekki powiew samotności. Nie trzasnęła nawet, ale po jej wyjściu w mieszkaniu zrobiło się naprawdę pusto. Zostawiła go… Zaczynał żałować, że nie powiedział prawdy. Tylko czy prawda mogłaby im pomóc? Jak zareagowałaby na wieść, że jest produktem laboratoryjnym. Jeżeli nie wiedziała o tym, że jej mąż udostępnił swoją kopię do badań, to mogłaby mu uwierzyć we wszystko. Jeżeli jednak wiedziała o tym, to prawdopodobnie też była uwikłana w sprawę i mogłoby to jej się nie spodobać. Może uznałaby to za coś niedopuszczalnego i potraktowała go jak zagrożenie, którym przecież nie był. Może i cieszył się w duchu z wypadku oryginalnego Harry’ego i z tego, że zajął jego miejsce, ale nie był przecież zagrożeniem dla rodziny. Tamten Henry zasłużył sobie na swój los, podpisując tę nieuczciwą umowę. Monika też powinna dostać nauczkę, ale Anna i ich syn musieli pozostać bezpieczni, w żadnym wypadku nie pozwoliłby sobie, żeby włos spadł im z głowy. Nie miał pewności czy Anna coś podpisała, ale nawet jeżeli, to mógłby jej to wybaczyć. Nie żywiłby najmniejszej urazy, gdyby wyraziła skruchę i współczucie. Na pewno kiedy usłyszałaby, co go spotkało, zrozumiałaby na czym polegał błąd. Ale nie było jej, uciekła.

Podszedł do włączonego wciąż laptopa żony. Na ekranie widniał jeszcze adres. Nie wiedział, do czego zdolna była teraz jego żona. Czy mogłaby wyrządzić jakąś krzywdę Monice? Jeżeli pojechała się z nią spotkać, to może usłyszy od niej coś, po czym zorientuje się, że jej mąż kłamie, a później powęszy i dowie się, że jej mężczyzna jest wydrukiem do badań i łże, bo boi się wykrycia. Czy mogłaby skrzywdzić jego lub wydać go odpowiednim służbom? Pozbyć się ojca swoich dzieci, niczym złej, obarczonej błędem kopii, po czym sięgnąć po jakiś wcześniejszy zapis od ubezpieczyciela? Wierzył, że ich więź i zaufanie jest zbyt mocne i nie mogłaby tak po prostu wymienić go, zgłosić do reklamacji jak wadliwy dysk magazynujący, kość pamięci lub odkurzacz. Jednak właśnie solidnie podkopał fundamenty jej zaufania. 

Poza tym był problemem również w szerszym porządku społecznym. Sprzedane kopie nie powinny przecież znać swojej sytuacji i rościć sobie praw do swojego życia. Czuł się bezbronny i był przekonany, że jeżeli prawda wypłynie, znajdą go i usuną.

Wziął kuchenny nóż pozostawiony przez żonę na blacie. „Na wszelki wypadek”, pomyślał. Wsunął go do wewnętrznej kieszeni płaszcza i opuścił mieszkanie.

 

Następne częściDruk Biologiczny 6

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania