Druk biologiczny 1

*Ankieta*

 

W środku niekończącego się lasu stał osamotniony blok. Wokół niego nie było nic oprócz drzew. Brzozy, sosny, dęby, lipy, świerki, bezkresne morze igieł, patyków i liści. O tej porze roku głęboka żółć i czerwień wypełniały krajobraz po sam horyzont. Na tarasie umiejscowionym z tyłu budynku znajdowało się jedno masywne i wygodne krzesło. Zajmował je Henry.

 Było ciepło, ale po ostatniej fali upałów delikatny jesienny powiew sprawiał, że dało się wreszcie oddychać. Wiatr gwizdał gdzieś w oddali jakąś niezbyt znaną, ponurą melodię. Krople uderzały w drewniane zadaszenie, w szerokie liście, rynnę, parapety, wybijając chaotyczny, ale wyraźnie odczuwalny rytm. Henry słuchał tego koncertu z tym samym uczuciem, które co rano wywoływał w nim dźwięk alarmu, wyciągający go z sennej otchłani do płytkiej rzeczywistości. Burza nieistotnych informacji docierała do niego z wysoką częstotliwością, a wszystkie składały się w nudny, ale przyzwoity wniosek: pada deszcz.

 „To jeszcze nie jest moment na otwarcie, mam czas”, pomyślał i jego oczy pozostały zamknięte. Czuł już na sobie promienie słońca. Deszcz powoli ustępował.

– Jak się pan czuje? – Usłyszał kobiecy głos, dochodzący z pokoju. 

Henry poprawił szlafrok, odwrócił się i w odbiciu szyby ujrzał czterdziestokilkuletniego mężczyznę z lekką nadwagą. Zdrowy tryb życia nie był jego najmocniejszą stroną, podkrążone zmęczone oczy, blada cera. Nie lubił swojego widoku, ale na lepszym mu nie zależało. Czuł lekką pogardę dla własnej materii i jej wygląd nie miał specjalnie znaczenia w jego egzystencji. Zmrużył oczy, by lepiej ujrzeć swoją rozmówczynię. 

Zobaczył sylwetkę zgrabnej kobiety, ubranej w elegancki, oficjalny uniform. Miała  buty  na niewysokich  obcasach,  spięte włosy i trzymała w rękach coś wyglądającego na plik dokumentów.

– W porządku – odpowiedział z wyczuwalną obojętnością w głosie.

Podszedł do drzwi okiennych, przez które rozmawiali i odsunął je zdecydowanym ruchem na bok, by pozbyć się z pola widzenia nieprzyjemnego gościa i lepiej przyjrzeć się komuś wartemu uwagi.

– Czy pańskie samopoczucie przed skokiem było podobne? – zapytała kobieta.

Henry ujrzał wyraźniej jej twarz. Prawdopodobnie była pracownicą drukarni, czy może raczej kimś w rodzaju stewardessy. Odhaczyła coś na kartce, po czym spojrzała na niego z takim samym zainteresowaniem, z jakim wcześniej patrzyła na ankietę.

Była to zadbana kobieta o klasycznej, ale niezbyt zapadającej w pamięć urodzie, wyglądająca na trzydzieści parę lat, chociaż Henry wiedział już, że jest starsza.

– Emily? – zapytał nieśmiało, z niepewnością w głosie.

Na twarzy Emily pojawiło się lekkie zmieszanie. Mrugnęła powiekami, jakby właśnie przemówił do niej ekspres do kawy.

Twarz Henry'ego promieniała, a oczy błyszczały i śmiały się. Głupio szczerzył krzywe zęby w niepohamowanym uśmiechu. Z Emily, którą miał przed oczami nie łączyło go kompletnie nic. Znał ją z czasów szkolnych, a właściwie nie znał, tylko pamiętał. Nie była nawet jego koleżanką. Chodziła do innej klasy. Nie zamienił z nią nawet słowa, ale zapamiętał, bo wtedy zapadała jeszcze w pamięć. Wtedy, gdy żyli jeszcze jego rodzice. Śmiał się, bo dzięki jej twarzy wrócił do czasów, gdy mama pakowała mu kanapki, a nadchodzące wakacje były znacznie bardziej ekscytujące niż przyszłość czterdziestoparolatka.

– Mam na imię Monika.

Wakacje zleciały równie szybko, jak się pojawiły. Jego myśli błyskawicznie spakowały się i odbyły podróż powrotną z odległych obszarów pamięci do teraźniejszości, a mina Henry'ego w mgnieniu oka wróciła do poprzedniego wyrazu nicości. Prawdopodobnie pomylił imiona, ale wiedział, że to była ona. Ta dziewczyna ze szkoły, z którą nic go nie łączyło i której imienia nawet nie znał. Nie było sensu drążyć tematu, gdyż z pewnością go nie pamiętała. On od zawsze miał zdolność do bycia niezauważalnym. Wtapiał się w otoczenie w szkole, w pracy, po pracy, w domu i na spotkaniach towarzyskich. Nie miał cech szczególnych i był raczej przeciętny. Ludzie go omijali, jakby był po prostu częścią przestrzeni, jak filar, latarnia albo wieszak. Pozwoliło mu to doskonalić ważną umiejętność akceptacji własnego położenia.

– Nieważne, przepraszam – Henry  nie kontynuował wątku .

Na twarzy Emily, a raczej Moniki, pojawił się typowy uśmiech pracownika działu obsługi klienta, po czym wróciła do dalszych czynności.

– Potwierdzę teraz pańską tożsamość. Imię?

– Henry.

– Nazwisko?

– Kowalski.

– Imię ojca?

Mały Henry trzymał się kurczowo sanek. Śnieg sypał po raz pierwszy tej zimy, ale biały puch pokrył już dokładnie mało ruchliwą ulicę z domu do przedszkola. Około 600 metrów wspaniałej zabawy. Sunął przez biel za cieniem swojego ojca. Ubrany w grubą kurtkę z kapturem, pod którym miał jeszcze grubszą czapkę, czuł się jak kosmonauta ze znaczków pocztowych z klasera taty. Klasery taty były w tamtym czasie kopalnią przygód. Stare znaczki zawierały w sobie postacie, historie, zwierzęta, pojazdy, pejzaże i ciekawostki, których nigdy nie widział i być może już nie zobaczy, bo przeminęły i istniały już tylko na znaczkach. Dla niego wszystko to było nowe i ciekawe, a najciekawsze były te najstarsze i najrzadsze, unikatowe.

Tata potrafił wszystko. Tak przynajmniej wydawało się chłopcu. W jego oczach, ojcu wychodziła każda rzecz, za którą się zabrał. Tata naprawił pralkę, zrobił meble, latawce, modele statków i samolotów, umiał nawet zrobić trzygłowego smoka z plasteliny. Tak… Tę umiejętność mały Henry podziwiał najbardziej. Zresztą, sanki, na których jechał, również zrobił tata. Tata nie miał imienia. Był tatą. Tato, a co to? Tato, a mogę? Tato, nie tak szybko! Tato, boję się! Tata zyskał imię, gdy Henry wypełniał papiery po jego odejściu.

– Ryszard.

– Adres zamieszkania?

Tak, imię matki w dokumentach jest pomijane, jak nieistotna informacja. Jakby była przypisana jak oczywistość do ojca albo adresu zamieszkania. Pusta luka pomiędzy tymi informacjami przypomniała mu, jaką lukę pozostawiła po sobie. Zawsze było jej pełno, tuliła, krzyczała i głaskała. Miała wpływ na wszystko, pełna kontrola, jakby wszystko, co się działo było powodowane przez nią, zarówno w domu, w szkole, jak i na podwórku. Mamo, pomóż! Mamo, patrz! W pewnym sensie bez matki dom staje się tylko adresem zamieszkania.

– Al. Kosmonautów 106, dystrykt 48.

Dla niektórych osób, dom czy też adres zamieszkania, jest punktem odniesienia w świecie, niczym własne ciało. Wszystko płynie, świat leci do przodu na łeb na szyję, a oni wracają do tego samego miejsca, żeby poczuć się bezpiecznie, dla psychicznego komfortu. Podróżują, odkrywają nowe miejsca, poznają ludzi, ale zawsze wracają. Wracanie to dla ludzi cecha, która ich identyfikuje. "Jestem, bo wracam" powinien był rzec Kartezjusz. „Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej”, mówią, wracając, jakby po zbombardowaniu nowymi informacjami człowiek potrzebował buforu bezpieczeństwa, momentu, gdy wszystko wokół jest stare, znajome i niezmienne. Henry miał adres zamieszkania, bo takie było prawo, jednak nie mieszkał tam nigdy.

– Numer identyfikacyjny?

– 0812205001395.

– Hasło wyjścia?

– Merkury268e500.

Obydwoje zdawali sobie sprawę, że to była najistotniejsza informacja w tej ankiecie.

– Zajmę panu jeszcze kilka minut, żeby potwierdzić dodatkowe dane do celów marketingowych, na co wyraził pan zgodę, podpisując umowę startu, która jest częścią procedury wyjścia.

Henry skinął głową.

– Stan cywilny? – kontynuowała.

Anna wyszła za Henry'ego 2 lata temu, mimo że ich związek był o wiele dłuższy. Było to typowe małżeństwo pracoholików. Obydwoje większość czasu spędzali poza domem, żyli pracą. To ich łączyło. Mało się widywali i pasowało to obydwojgu. Szanowali wzajemnie swój czas i przestrzeń osobistą. Częste podróże i zmiany miejsc, związane ze specyfiką pracy, sprawiały jednak, że byli dla siebie czymś więcej. Byli dla siebie buforem bezpieczeństwa, domem. Dla analitycznego umysłu punkt odniesienia brzmi zdecydowanie lepiej niż nieprecyzyjne słowo miłość.

– Żonaty – odpowiedział.

– Czy posiada pan potomstwo?

Nie mieli dzieci. Nie z braku czasu, bo Henry potrafił dobrze zarządzać czasem, podobnie jak Anna. Przyczyną była niepłodność wynikająca z wady genetycznej, zwyczajna choroba cywilizacyjna. Rozwój genetyki, komputery kwantowe, skanowanie ludzi i bio-druk medyczny nic tu nie pomogły. Nietypowe przypadki są zwykle poza obszarem zainteresowania systemu, a co za tym idzie – finansowania. Próbowali różnych, nierzadko drogich metod, nie udało się. Do programu adopcyjnego nie łapali się z powodu wieku i braku obecności, którą można by uznać za stałą, w miejscu zamieszkania.

– Brak – wydusił z siebie po krótkiej chwili nieco słabszym tonem.

– Bez-dziet-ny – przesylabizowała, wpisując do formularza, jakby akurat to słowo spośród wszystkich okazało się dla niej problematyczne albo wkład długopisu zaczął się właśnie wypisywać. Wolał myśleć, że to wkład. Tak jak niezauważalny, zawsze był też niekonfliktowy. Pacyfista… lubił myśleć o sobie. Wyczuwał jednak podskórnie niechęć kobiety  i wzmagała w nim potrzeba jej odwzajemnienia.

„Niewiarygodne”, pomyślał. „Po tym, co naukowcy, inżynierowie i ludzie postępu zrobili dla rozwinięcia przepływu informacji, baba nadal używa długopisu. Po tylu latach rozwoju”. Patrząc na nią, czuł się, jakby patrzył na małpę bawiącą się patykiem, co sprawiło mu krótkotrwałą przyjemność. Jego niechęć do ankieterki rosła. Tak, Emily, a raczej Monika, błyskawicznie „awansowała” w jego oczach z posiadającego certyfikację medyczno-prawniczą, oficjalnego przedstawiciela linii LST na… ankieterkę.

– Branża? – zadała kolejne pytanie.

– Zasoby ludzkie.

Henry miał spore rozeznanie w kwalifikacjach wymaganych na odpowiednich szczeblach struktur organizacyjnych. Domyślał się, że na ankieterkę po czterdziestce nie czeka zawrotna kariera naukowa. Widywał o wiele młodsze osoby na tym stanowisku, dla których był to zwykle tylko etap, krok w dalszej karierze, a z linii LST korzystał często. Wiedział, że dla niej to już prawdopodobnie ostatni szczebel, a dalej napotka mur. Może jeszcze senior w tytule, o ile już go nie miała. Młodzi utalentowani będą ją mijać jak przyczepę kampingową, pozostawioną na postoju przy autostradzie. „No cóż”, pomyślał. Dostrzegł obrączkę na jej palcu. „Pewnie ma męża, dziecko, może dwójkę”, przeszło mu przez głowę. Ma dla kogo tyrać. Ładnie wypełni puste miejsce między imieniem ojca, a adresem zamieszkania w psychice kolejnych pokoleń zasobów ludzkich.

– Wykonywany zawód, stanowisko?

– Human resources director.

Częste podróże to część tej pracy, dlatego był jednym ze stałych klientów linii LST, a te nie należały do najtańszych. Przeciwnie, były horrendalnie drogie. Z tego sposobu przemieszczania korzystał tylko ułamek społeczeństwa. Mimo że branża istniała od wielu lat i zrewolucjonizowała transport i gospodarkę, nadal korzystali z niej nieliczni i nic nie wskazywało na to, by miało się to szybko zmienić. Przyczyną jednak nie była astronomiczna cena, będąca daleko poza zasięgiem zwykłych ludzi, a nawet mocno odczuwalna dla elit. Cena mogła wpływać na niski popyt, jednak głównym powodem była niechęć przeciętnych konsumentów. Mimo powszechnej dostępności, głównymi klientami nadal były korporacje kosmiczne, instytucje naukowe i wojsko. W mniejszym stopniu aparat państwa, politycy i wysoka kadra zarządzająca, do której właśnie należał Henry.

Większość ludzi nadal używała tradycyjnych środków podróży, mimo że Linie LST były zdecydowanie najbezpieczniejszym, najszybszym i najwygodniejszym z istniejących sposobów przemieszczania się. Żadnych ofiar w ludziach od początku działalności. Tyczyło się to również zwierząt. Całkowita nieszkodliwość dla środowiska, co było od kilkunastu lat hasłem przewodnim linii, mającym budować pozytywną aurę wokół branży, zyskującej w ten sposób przychylność populacji ludzkiej, mającej teraz fioła na punkcie zdrowia i długiego życia.

– Wiek, pana dyrektora? – z wyraźną nutą złośliwości kontynuowała Monika.

Henry zdawał sobie sprawę, dlaczego to pytanie znajduje się w tym miejscu. Wiedział jak projektuje się takie ankiety.

– A na ile wyglądam? – zapytał chłodno i spokojnie, patrząc na nią z góry. Spodziewał się uszczypliwej odpowiedzi, ale mimo to dał jej możliwość zaprzestania bycia robotem i odstąpienia od standardowej procedury. Czuł się dzięki temu jakby był właścicielem jej czasu, zarządcą, który pozwolił jej się odezwać.

Monika postanowiła nie obdarzyć go nawet spojrzeniem. Nie odrywając wzroku od ankiety, odpowiedziała z pogardą w głosie.

– Dla mnie ma pan kilkanaście minut. Jest pan tylko wydrukiem, panie dyrektorze Kowalski – ugryzła  się w język. Czuła, że nieco się zagalopowała.

Monika była najprawdopodobniej religijna, przywiązana do teorii duszy powiązanej z ciałem. Wnioskując z tonu głosu, sama nie podróżowała LST. Prawdopodobnie moralnie się z tym nie zgadzała, jednak nie przeszkadzało jej to pracować w tej branży. Henry domyślał się już, dlaczego nie awansowała wyżej. „Ale trafiłem…”, pomyślał.

Inżynieria genetyczna i druk biologiczny był już od dawna moralnie akceptowany przez ogół społeczeństwa. Szczególnie, jeżeli chodziło o zastosowania medyczne, jak drukowanie organów, krwi czy też połączeń nerwowych. Podróżowanie tą metodą budziło jednak przez długi czas kontrowersje. Narosła wokół tego cała masa mitów i plotek, z którymi korporacja musiała użerać się w pierwszych latach działalności. Oczywiście ze skanowaniem, a następnie drukowaniem u adresata przedmiotów czy nawet zwierząt nie było takich problemów. Ale człowiek? Człowiek to trudna sprawa.

– Pani natomiast jest reliktem, pani Moniko. Znaczkiem pocztowym na starej, pożółkłej kopercie, na którego trzeba długo chuchać, żeby się raczył odkleić i być delikatnym, żeby go przypadkiem nie zniszczyć, wkładając do klasera.

Monika poczerwieniała, zaciskając zęby. 

Kiedyś mówiono, że żołnierz przesyłany w obszar działań za pomocą druku biologicznego traci duszę, której nie da się zeskanować, bo nic o niej nie wiemy i w związku z tym będzie zdolny do bestialstwa. Jednak nie znalazło to potwierdzenia w rzeczywistości. Statystyka nieubłaganie stała po stronie naukowców, a druk dawał przewagę zarówno logistyczną, jak i taktyczną na polu bitwy. Wielu ludziom uratował życie, więc spotkał się z powszechną akceptacją w środowiskach wojskowych. To było bardzo ważne dla przełamania nastrojów i myślenia o druku biologicznym jako formie transportu. Ludzie inaczej patrzą na przypadki ekstremalne czy tragiczne, niemieszczące się w normach. Henry był pacyfistą, ale dopuszczał do siebie myśl, że wojna, jako doświadczenie ekstremalne, może być katalizatorem zmian w sposobie rozumowania. Niestety… czasem człowiek potrzebuje tragedii, by zacząć myśleć.

– Może i jestem reliktem, ale przynajmniej w oryginale. Pan skakał wielokrotnie, więc jest pan już kopią kopii swojej kopii, kalką samego siebie, na której dopisuje się kolejne notatki i ponownie kopiuje. Oryginalny Henry Kowalski został zdematerializowany przy pierwszym skoku. Poszedł na materiały i atrament do druku kopii przychodzących.

Strach przed dezintegracją i przywiązanie do ciała były  głównymi przyczynami braku popularności tego sposobu teleportacji. Ludzie nauczyli się żyć wśród wydrukowanych, chociaż wydrukowani niespecjalnie lubili się tym chwalić. Linie Light Speed Travel przykładały szczególną uwagę do ochrony danych osobowych klientów.

– Czy pani ma dzieci?

– Moje dzieci nigdy nie zostaną zeskanowane – oświadczyła zdecydowanym tonem. 

– Moje również – odparł cynicznie.

– Czy wydruk w ogóle może mieć prawdziwe dzieci? – zapytała złośliwie, wiedząc, że Henry nie ma potomstwa.

– Gdzie pracuje pani mąż? 

– Nie mam męża, bo jestem rozwiedziona. Pracował tutaj. On też skakał. Po tym już nigdy nie był taki sam.

Henry zdał sobie sprawę, że dość pochopnie ocenił swoją rozmówczynię.

– Jest pani pewna, że nie był wydrukiem zanim urodziły wam się dzieci?

Rzuciła mu milczące spojrzenie.

– Czy jest pani pewna, że to on się zmienił? A może to pani się zmieniła? Świat idzie do przodu, stojąc w miejscu cofa się pani, zmienia położenie względem niego. Wszystko zależy od punktu odniesienia obserwującego.

– Dziękuję. Pańskie odpowiedzi są adekwatne do rozmowy sprzed procedury wejścia. Na tym możemy zakończyć procedurę synchronizacji. Gratuluję, wypadła pomyślnie – powiedziała spokojnie Monika.

– Musi pan teraz autoryzować upoważnienie do dezintegracji materiału źródłowego.

Henry miał wrażenie déjà vu. Pamiętał już tę rozmowę. Znał dobrze procedurę wyjścia, którą przechodził nie raz. Jednak tę decyzję podjął już dużo wcześniej. Myślał o tym od dawna, można powiedzieć od dobrych kilku skoków, jeszcze przed swoim poprzednim powrotem na matkę Ziemię. Wiedział, że czeka go długi proces sądowy z liniami LST, który zakończy się najprawdopodobniej jego własną dezintegracją, przywróceniem źródła i ponowną procedurą skoku, ale podjął konfrontację. Stał się śmiertelny. Nie wiedział jak to się skończy i to było nowe, ekscytujące.

– Odmawiam autoryzacji.

 

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (17)

  • Nerd 15.09.2017
    Dam ci dobrą radę, podziel tekst na części, komputer to nie książka i... prawdopodobnie nikt tak długiego tekstu nie przeczyta.
  • WWWoj 15.09.2017
    Na części znaczy lepiej wrzucać np jeden rozdział jako jedno opowiadanie? vol1 vol2 itd?
  • WWWoj tu jak zauważyłem to leci tytuł 1 tytuł 2.... jakkolwiek zrobisz, faktycznie lepiej podzielić bo ludzie nie maja czasu nad jednym tekstem tyle siedzieć.
  • Nerd 15.09.2017
    WWWoj spójrz na mojego Alchemika - tytuł cz.1; tytuł cz.2 itd
  • Nerd a co z z tytuł cz.4? Kiedy zapodajesz?
  • Nerd 15.09.2017
    Maurycy Lesniewski zapodam spokojnie, muszę coś wymyślić. :P Alchemik powstaje na bieżąco.
  • Nerd kombinuj zatem:)
  • Canulas 15.09.2017
    Od razu rada. Podziel. Señor Nerd prawi zacnie
  • detektyw prawdy 15.09.2017
    Kolejny plagiat
    ludxie co wy z tymi plagiatami
    http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/17455
  • Niemampojecia96 15.09.2017
    Może to ta sama osoba? Detektyw, napiszesz jeszcze coś arcyabsurdalnego typu, że 'wstaje w nocy patrze a tu cp? a tu kot nasika na puzzle kurwa kurwa' (było coś takiego). No prosze, prosze, prosze, prooooszeee. Albo jakiegoś 'buldoga aniegielsko-niemcowego' zrób, no prosze-proszę xddddddd.
  • Niemampojecia96 15.09.2017
    'nie lubię cię nie masz racji i wyprowadzam się do kolegi' <3. Zrób jakiegoś takiego sztosa, no prosze proszę.
  • Nerd 15.09.2017
    Detektyw. Ja jestem zarejestrowany na 5 portalach literackich. I to naprawdę nie musi być od razu plagiat.
  • WWWoj 15.09.2017
    detektyw prawdy: Tak Jestem tą samą osobą Wojciech Ostrycharz na fantastyce ostry-hasz tutaj WWWoj ;) Pozdr
  • WWWoj 16.09.2017
    Ok dzięki za radę, podzieliłem tekst na 6 części.
  • Nerd 16.09.2017
    Po pierwsze pamiętaj jedno. O ile na fantastyce dostałeś radę od specjalistów, tutaj dostaniesz od amatorów :) Tu ludzie raczej piszą dla fanu, niż po to, by później zostać zawodowymi pisarzami i wbrew pozorom to ich opinia powinna być dla ciebie ważniejsza ponieważ to właśnie amatorzy szukający rozrywki, będą twoimi odbiorcami, jeżeli coś w przyszłości uda ci się wydać.

    To zaczynamy.

    "Wtapiał się w otoczenie w szkole, w pracy, po pracy, w domu i na spotkaniach towarzyskich"

    Nie używaj tego samego słowa w jednym zdaniu. Powinno być - w pracy i po niej.

    Tyle z technicznych rzeczy, bo się na nich nie znam :P

    Podoba się mi wątek filozoficzny w Twoim opowiadaniu, nad naturą człowieka i duszy. Szczególnie tekst:

    "Niestety… czasem człowiek potrzebuje tragedii, by zacząć myśleć"

    Niestety, tak jest, że ludzie myślą zwykle dopiero po "ptokach".

    Na plus jest także to, że tekst jest mocno rozbudowany, widać, że się na tym dość sporo napracowałeś, (a teraz trochę dziegciu) jest on lekko... nudnawy. Akcja powieści powinna zaczynać się od jakiejś dramatycznej, sensacyjnej sceny, która przyciągnie uwagę czytelnika, tu jest zaś po prostu nudno. Ankieta, to raczej nie zbyt dobry pomysł do wprowadzenia do historii. Po za tym większość rzeczy można byłoby wprowadzić w inny sposób podczas trwania fabuły. Ale ogólnie tekst na plus 4.
  • WWWoj 16.09.2017
    Dziękuję bardzo! Pisarzem raczej nie planuję być, ale miałem sporą frajdę z pisania tego tekstu i dosyć się napracowałem, dlatego chciałem się z kimś podzielić :) miło, że ktoś czyta.
  • Agnieszka Gu 17.09.2017
    Przeczytałam i nasunęło mi się skojarzenie ze Star Trekiem i teleportacją ;) Tyle, że tam nie drukowali a "przenosili energię" czy jakoś tak. Mniejsza o szczegóły. Pomysł fajny. Trochę przydługi, zbyt spokojny początek. W zasadzie nie wiadomo, na co się czeka. Końcówka jednakże, skłoniła mnie do czytania kolejnej części.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania