Désir rozdział 1

Zapach świeżo upieczonych muffinów waniliowych połaskotał moje nozdrza, w momencie, gdy znalazłam się w środku kawiarni. Wciągnęłam gwałtownie powietrze, zaciągając się słodkim aromatem, a poprawiwszy plecak spoczywający na moim ramieniu skierowałam swoje kroki w stronę lady, dostrzegłszy wyróżniające się rude włosy upięte w niedbałego koka. Obeszłam kontuar, przy którym smukły rudzielec obsługiwał właśnie niską staruszkę i znalazłszy się przy drzwiach do pomieszczenia gospodarczego, położyłam dłoń na klamce z zamiarem przebrania się w fartuszek roboczy, schowany w mojej szafce, jednak zatrzymał mnie głos tej samej dziewczyny:

 

-Hej! Przepraszam panią bardzo, ale tu nie wolno wch…-urwała nagle, dostrzegłszy z kim ma do czynienia. To już nie miało znaczenia, bo i tak było za późno. Wszystkie prowadzone dotychczas rozmowy ucichły, a klienci obecni w kawiarence wbili we mnie zdziwione spojrzenia. Automatycznie poczułam gulę formującą się w moim gardle i ściskający się żołądek. Jednakże po chwili kasjerka zaniosła się perlistym śmiechem- Jezu, Caoimhe, nie strasz mnie tak, zawału bym dostała!-uścisk na gardle zelżał, a ja wypuściłam powietrze ze świstem. Większość klienteli powróciła do konwersacji, jednak wciąż zdarzały się pojedyncze osoby zerkające w moją stronę. Starałam się je ignorować, jednak mój żołądek dalej dawał o sobie znać. Przywołałam na twarz ciepły uśmiech, po czym zbliżyłam się do lady, przy której stała dziewczyna.

 

-Chciałam tylko cichutko przemknąć, zaraz bym przecież wróciła!-wzruszyłam ramionami, unosząc lekko kąciki ust ku górze-Przecież po coś tu przyszłam, a widzę, że sobie nie radzisz.- dodałam ściągając szalik w pospiesznym tempie.

 

-Cholera no, co ja Ci poradzę, że nie poznałam cię w nowej fryzurze?-wyrzuciła ręce w powietrze w geście bezradności- Twoje włosy okiełznane przez warkocze to dość niecodzienny widok, musisz przyznać.-puściła mi oczko, opierając ręce na biodrach. W istocie, pomyślałam. Z nieopodal dało się słyszeć chrząknięcie, a ja posłałam dziewczynie pobłażliwy uśmiech.

 

-Zdaje się, że mamy klienta.-wskazałam palcem mężczyznę luźno podpierającego się dłońmi o blat- Zajmij się nim, zaraz ci pomogę-wyśpiewałam, po chwili znikając za drzwiami. Oparłam się o ścianę, już drugi raz tego dnia wypuszczając powietrze z ulgą. Otworzyłam jedną z zielonych szafek, wyciągając złożony w kosteczkę fartuszek, a wpychając do niej mój plecak w paski. Do niego dorzuciłam swój beżowy płaszcz, bez którego nie widziałam możliwości wyjścia na dwór od początku października. Bez dwóch zdań, Anglia nie należała do najzimniejszych krajów, jednak jesień bywała momentami nieznośna. Zwłaszcza, gdy zapomniało się z domu parasola, bez którego trudno było tu przeżyć. Przez mroźne, jesienne poranki nigdy nie miałam ochoty ruszać się z łóżka, a Marshmellow tylko to utrudniał, śpiąc u mojego boku i udając żywy termofor.

 

 Narzuciłam na siebie czarny fartuszek, przewiązując go w pasie, po czym stanęłam przed lustrem wiszącym na drzwiczkach szafki i zeskanowałam krytycznie swoją twarz, po chwili zjeżdżając wzrokiem na sylwetkę. Dwa grube warkocze usytuowały się na moim dość dużym biuście, sięgając pępka. Moje orzechowe oczy podkreślone były smukłą kreską i cieniami w odcieniach brązu i złota. Na lewym policzku, tuż pod okiem gościł niewielki pieprzyk, który był jedną z niewielu rzeczy, które w sobie lubiłam. Z plecaka wyciągnęłam swoją ulubioną pomadkę o jasnoróżowym kolorze, po czym przejechałam nią po obydwu wargach, podkreślając ich pełny kształt. Poruszyłam kilkakrotnie ustami, rozsmarowując szminkę, a następnie wrzuciłam kosmetyk z powrotem do plecaka. Wróciłam wzrokiem do swojego odbicia, przejeżdżając spojrzeniem po dużym biuście, brzuchu, zakrytym tymczasowo fartuszkiem i okropnie szerokich biodrach. Skrzywiłam się na swój widok i poprawiwszy niesforny kosmyk włosów, zatrzasnęłam szafkę z lekkim hukiem, kierując się w stronę swojej współpracownicy.

 

 Gdy znalazłam się z powrotem w kawiarni, poczułam uderzającą we mnie gammę najróżniejszych woni, zaczynając od kawy poprzez cynamon i wanilię, na czekoladzie skończywszy. Lubiłam swoją pracę, ponieważ mój szef zawsze szedł mi na rękę, a jego córka była przemiłą osobą i od razu pomogła mi się odnaleźć. Mimo że zdawałam sobie sprawę, iż mogłabym robić tysiąc innych wiele lepiej opłacalnych rzeczy, to wolałam zostać w maleńkiej kawiarence, chyba już z przyzwyczajenia. Moje mieszkanie znajdowało się sto metrów od Wake Up Café, więc nigdy nie miałam problemów z dojazdami, co również umożliwiało mi dłuższy sen. Praca w tym małym przedsięwzięciu miała swoje zalety, jak i wady, choć moi rodzice zdawali się dostrzegać tylko te drugie. Byli święcie przekonani,  że się marnuję, w pewnym stopniu mając rację.

 

 W końcu nie napisałam pracy magisterskiej z iberystyki i nie wyjechałam do Anglii po to, by gnić w jakiejś małej kawiarence, prawda? Mój ojciec jeszcze wydawał się akceptować decyzje podejmowane przeze mnie, choć wciąż kibicował mi podczas pisania tych wszystkich cholernych egzaminów, bo wiedział, że bycie tłumaczem przysięgłym, to coś co chcę robić. Kiedy usłyszał o mojej nowej pracy, wydawał się być zszokowany, jednak nie usłyszałam od niego słowa potępienia.

 

 Z kolei mama była bardzo niezadowolona, dowiadując się, że zamiast otworzyć swoją własną kancelarię, wylądowałam w Wake Up Café. Odkąd tylko pamiętam, powtarzała mi:

 

-Mi cielito, ty możesz wszystko, jesteś naprawdę utalentowana, tylko brakuje ci tego confianza. Świat leży u twoich stóp, wystarczy tylko po niego sięgnąć.

 

A ja nigdy jej nie wierzyłam. W swoim mniemaniu byłam tylko przeciętną kobietą, mówiącą płynnie w czterech językach przez przypadek. Co, jak co, jednak moje hiszpańsko-irlandzkie korzenie automatycznie spowodowały naukę obydwóch języków, a angielski oraz francuski należały do przedmiotów obowiązkowych w irlandzkich szkołach. Właśnie dlatego była to tylko i wyłącznie zasługa korzystnego położenia.

 

 Wyrwałam się z amoku, dostrzegłszy Willow na niewielkim stołku, przeglądającą monotonnymi ruchami jakieś kolorowe pisemko. Dziewczyna podniosła wzrok znad gazetki, przyciągnięta trzaskiem drzwi. Zamknęła magazyn, wbijając we mnie zmęczone spojrzenie:

 

-Kryzys zażegnany-wykrzyknęła, wykonując palcami gest salutujący-Jednak prawdopodobnie nie był to ostatni.-rozejrzałam się, szukając wzrokiem klientów do obsłużenia, jednak nie dostrzegłszy nikogo, klapnęłam na krzesło obok.

 

 -Nie masz nic innego do roboty, że spędzasz sobotę w kawiarni? Nie pracujesz tu przecież jako jedyna, twój tata na pewno ma kogoś na zastępstwo? -zapytałam ze szczerej ciekawości. Willow miała tylko szesnaście lat, a ja byłam zdania, że w tym wieku człowiek powinien korzystać z życia, a nie kisić się w kawiarni rodziców.-Co z Melissą?

 

 Dziewczyna wciągnęła głęboko powietrze, po chwili robiąc motorek z ust. Następnie przeskanowała wnętrze kawiarni, zastanawiając się przez dłuższy moment, by po jakimś czasie wydusić:

 

-Tata zwolnił Melissę. Została przyłapana na obściskiwaniu się z klientem na zapleczu.-przekartkowała nerwowo czasopismo, miętosząc jego róg, co pozwoliło mi na odczytanie jego nazwy,  Vogue.-Był wściekły. Nie było cię tylko wczoraj, a on zdążył jej zrobić awanturę i wywalić ją na zbity pysk. To nie było przyjemne, brr...-zadrżała na swoje słowa, poprawiając grzywkę. Zwolnienie Melissy wydawało się odcisnąć piętno na niej, choć starała się to ukryć. Tak szybkie zniesienie nie było w stylu pana Robberta, więc sądziłam, że pod tym musiało się kryć coś grubszego. Zwłaszcza, że szef był bardzo wyrozumiałym człowiekiem.

 

-Nie martw się. Melissa na pewno sobie coś szybciutko znajdzie.-pocieszyłam ją, kładąc jej dłoń na ramieniu.

 

-Tak. Na pewno...-wyszeptała, wbiwszy wzrok w ziemię i bawiąc się palcami.

 

-Planujecie coś na gwiazdkę?-zmieniłam temat, widząc, że ten nie jest zbyt przyjemny dla mojej rozmówczyni.

 

-Huh?-uniosła brew, posyłając mi zdziwione spojrzenie-Aa... gwiazdka, święta.-mruknęła pod nosem, po chwili się ożywiając-Tak. Planujemy wprowadzenie sezonowej gorącej czekolady z dodatkiem topionych pianek i kawę o bazie pier...-nie dokończyła, bo prędko wcięłam jej się w słowo:

 

-Nie, nie chodzi mi o menu.-pacnęłam ją palcem w obojczyk, ciesząc się, gdy jej twarz rozświetlił nieśmiały uśmiech-Spędzacie święta razem z rodzicami?

 

 Na jej ustach ponownie zagościł grymas, jednak nie zdążyła udzielić odpowiedzi na moje pytanie, gdyż na widok klienta przy ladzie zerwałam się ze stołka.

 

-Witamy w Wake Up Café, czym mogę umilić panu dzień?-wyrecytowałam formułkę, skanując mężczyznę przede mną wzrokiem. Wysoki, niebieskooki blondyn o szczupłej sylwetce, przyglądał mi się z zaciekawieniem. Jego oczy szybko przejechały po moim ciele, zatrzymując się na biuście, na którym tkwiła naszywka z moim imieniem.

 

-Najchętniej to wziąłbym twój numer, ale póki co zadowolę się czarną café americano i...-zoczył szybko ciastka za witryną, prędko wracając spojrzeniem do mnie-Co polecasz, Keyomie?-przygryzł wargę, sądząc, że wymówił poprawnie moje imię. Jego nieudolny podryw i próba wymowy mojego imienia dość mnie rozbawiły, jednak starałam się nie dać nic po sobie poznać, choć Willow pozwoliła sobie na ciche parsknięcie. Irlandzkie imiona miały to do siebie, że czytało się je kompletnie inaczej niż pisało, co przyprawiało wiele osób o ból głowy. Mimo, że mieszkałam w Anglii dopiero od roku, to już zdążyłam usłyszeć najróżniejsze kombinacje mojego imienia, z czego żadna nie była poprawna.

 

-Osobiście poleciłabym babeczki cynamonowe, to moje ulubienice.-uśmiechnęłam się niewinnie, wskazując słodkości na witrynie, a kątem oka przyglądając się mężczyźnie. Ten nie spuściwszy wzroku ze mnie, wyciągnął kartę płatniczą w celu zapłaty.

 

-A więc poproszę-parsknął, marszcząc nos, po czym pochyliwszy się nad blatem dodał ciszej-Z twoim numerem na miejscu, Keyomie.

 

 Nie wytrzymałam i wymsknął mi się mały chichot, jednak klient zdawał się ni zdawać sprawy, że był on spowodowany jego osobą. Wbiłam ceny na kasę, po czym podałam mu kwotę do zapłacenia, którą prędko uregulował. Zaraz po tym rzekłam słodkim tonem:

 

-Proszę usiądź sobie wygodnie i czuj się, jak u siebie. Za chwilę przyniosę twoje zamówienie.-posłał mi rozpromieniony uśmiech, odsłaniając białe zęby, czym szybko się odwdzięczyłam.-A tak na marginesie-dodałam unosząc nonszalancko kąciki ust do góry-to mam na imię Caoimhe. Quee-vaa, ale to przecież nie ma żadnego znaczenia, prawda, złotko?-puściwszy mu oczko, obserwowałam jak na jego twarz wkroczył rumieniec szoku, po czym odwróciłam się do niego plecami, zaczynając przygotowywać jego zamówienie. Obok słyszałam Willow, która najwyraźniej dostała głupawki, którą próbowała nieudolnie powstrzymać. Zaparzyłam czarny napar, a na maleńkim talerzyku umieściłam śliczną serwetkę, na której umiejscowiłam wcześniej wspomnianą babeczkę cynamonową, a ozdobiwszy naczynie laską wanilii ułożyłam wszystko na małej tacy, odwracając się w stronę ocierającej łzy śmiechu Willow. Uspokoiła się, gdy niespodziewanie umieściłam niewielką paterę w jej rękach, wskazując wzrokiem mężczyznę. Dziewczyna posłała mi zdziwione spojrzenie, a ja prędko odpowiedziałam na niewypowiedziane pytanie:

 

-Nie sądzę, by nasz klient był w nastroju na kontakt z kobietą, która już zdążyła go upokorzyć kilka chwil temu.-posłałam jej pobłażliwy uśmiech, wskazując podbródkiem stolik, przy którym ulokował się blondwłosy młodzieniec. Willow ponownie się roześmiała, jednak posłusznie zaniosła zamówienie, podczas gdy ja zgarnęłam waniliową babeczkę z wystawy i usiadłszy z powrotem na stołku, zaczęłam się nią delektować. Oblizując kąciki ust z okruszków słodkości, zauważyłam córkę właściciela, pochłoniętą rozmową z irytującym klientem, jednak w momencie, gdy resztki ciastka zniknęły w moich ustach, Willow odwróciła się w moją stronę z uniesionymi wysoko brwiami i skierowała się ku kasie.

 

-I jak ci smakuje mój nowy wymysł?- zapytała na wejściu, wskazując papierek, ulokowany w mojej dłoni. Wiedziałam, że nastolatka lubowała się w pieczeniu, jednak nie spodziewałam się, że pyszna muffinka, którą przed chwilą pochłonęłam, wyszła spod jej ręki.

 

-Nie mów, że to ty je zrobiłaś-wytrzeszczyłam oczy, wpatrując się w nią z uwagą. Dziewczyna odłożyła tackę na miejsce i przykładając prawą pięść do piersi, rzekła:

 

-Ależ oczywiście, że ja je zrobiłam. A coś ty myślała?- założyła dłonie na biodra, udając obrażoną.

 

-Spokojnie.-wykonałam uspokajający ruch dłońmi-Są pyszne.-oblizałam usta, ściągając z nich aromat słodkości i prawdopodobnie, rozmazując też szminkę. Szybkim tempem wyciągnęłam pewną kwotę, by zapłacić za babeczkę i umieściłam ją w kasie. Po tym odwróciłam się do dziewczyny, ciekawa konwersacji, którą prowadziła z mężczyzną-Dobrze ci się z nim rozmawiało?

 

-Cieszę się, że ci smakują.-jej kąciki ust uniosły się ku górze-To mój nowy przepis i jeszcze nie wiedziałam, jak ludzie na niego zareagują.-wzruszyła ramionami-Jest nawet w porządku, pomijając fakt, że ma do ciebie żal o brak numeru na drugiej stronie tej pięknej serwetki.

 

mi cielito-moje niebo

 

confianza-pewność siebie

 

Witam wszystkich w moim pierwszym opowiadaniu na opowi.pl. Chciałabym na samym początku zaznaczyć, iż jestem amatorką, więc wszelka KONSTRUKTYWNA krytyka jest mile widziana. Postanowiłam opublikować tą historię także i tu (jest tez na Sweeku i Wattpadzie), by przekonać się, czy ktoś chce to w ogóle czytać.

 

Yours Truly,

 

KalipsoChan

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania