Duma

Wczesnym rankiem Fauzi prześlizgnął się niepostrzeżenie przez mały otwór w murze. Idąc wąskimi uliczkami dotarł na wielki plac. Całą jego powierzchnię zajmowały rozmaite stragany, w kamienicach które okalały targowisko mieściły się kantory i droższe sklepy, tych Fauzi unikał. Wmieszał się w tłum i powolutku posuwał się naprzód uważnie rozglądając się dookoła. W końcu znalazł to po co tu trafił. Na drewnianym stole leżały worki z rozmaitymi przyprawami, owocami i serami a gruby wąsaty kupiec głośno zachwalał swoje towary próbując naciągnąć któregoś z przechodniów do kupienia czegokolwiek. Fauzi przeczekał dłuższą chwile przyglądając się innemu stoisku i wtem nadarzyła się okazja na którą czekał. Kupiec akurat proponował pewnej młodej kobiecie z wielgachną torbą pod pachą zakup szafranu, zachwalał walory smakowe przyprawy i proponował coraz to niższe „promocyjne ceny”, jego uwaga całkowicie skupiła się na potencjalnej klientce. Fauzi powoli i niepostrzeżenie zbliżał się do straganu. Gdy był już wystarczająco blisko wyjął z plecaka wielki lniany worek i zaczął błyskawicznie wrzucać do niego rozmaite owoce i co większe kawałki sera. Nie minęła dłuższa chwila nim jego działania zostały zauważone przez kupca. Ten dostrzegłszy co się dzieje na jego stoisku rzucił się biegiem krzycząc na cały głos - Złodziej! Łapać złodzieja! - lecz Fauzi również nie stał w miejscu, widząc obracającego się w jego kierunku kupca spakował worek do plecaka i zaczął biec ile sił w nogach. Jeszcze przez dłuższą chwilę dało się słyszeć lamenty sprzedawcy nad utraconym towarem lecz wkrótce ustąpiły one nagabywaniu kolejnych potencjalnych klientów. Fauzi biegł już jakiś czas, skręcił w mniejszą boczną uliczkę i widząc że nikt go nie goni oparł się o ścianę by złapać oddech po morderczym biegu. Po krótkim odpoczynku Fauzi ruszył dalej kierując się mniejszymi uliczkami ku przejściu w murze. Przejście istniało praktycznie od zawsze, w każdym razie tak widział to Fauzi. Już jako dziecko słyszał od pradziadka historie o świecie za murem, pełnym nowych smaków i cudnych zapachów, zamkniętym dla nich. Mur był dla Fauziego czymś wręcz mitycznym, był ogromną barierą wzniesioną przez wielkich złych by odgrodzić jego lud od wody i pożywienia, by powolutku zniknęli z kart historii umierając z głodu i pragnienia. Fauzi szybkim tempem przeszedł przez przejście pozostawiając za sobą gwar wielkiego miasta. Zszedł w dół zbocza i zanurzył się w rzece śmieci okalającej mur. Dało się tam znaleźć wszystko od starych komputerów po narzędzia stolarskie i części elektroniki, wszystko wyrzucone na śmietnik z wielkiego miasta. Za pasem złomowiska zaczynały się slumsy ciągnące się aż po sam horyzont. Domostwa zbudowane ze starych blach, gliny i innych odpadków były miejscem zamieszkania jego ludu. Ogromna wioska wydawała się zamknięta w potrzasku między murem a pustynią. Fauzi szedł jeszcze pół godziny i dotarł do chatki na skraju wioski. Była w odróżnieniu od reszty zbudowana z litej cegły, rodzina Fauziego była jedną z pierwszych które tu zamieszkały. Mała studzienka zapewniała wystarczająco wody dla całej rodziny i dwójki kóz wyjadających ostatnie źdźbła z jałowej ziemi. Zapukał trzykrotnie po czym wszedł do domu. Był skromnie urządzony lecz znalazło się w nim miejsce na prowizoryczną kuchenkę i warsztat przy którym pracował ojciec Fauziego Rahman. Pierwsza zobaczyła go matka – Janet – siedząca przy kuchence w której przygotowywała gulasz dla rodziny. Nie jedli za często, racje wydzielane wiosce wraz z pomocą czerwonego półksiężyca wystarczały na ledwie dwa posiłki dziennie. Fauzi podszedł do matki i wyjął plecaka owoce i ser które podwędził wąsatemu sprzedawcy. Rahman siedział przy warsztacie i rozbierał złom na części które potem wymieniał w mieście na pożywienie i inne potrzebne w danej chwili rzeczy. Widząc co malec wyjmuje z plecaka podszedł do niego i trzepnął go w głowę patrząc nań karcącym wzrokiem

– Ile razy ci mówiłem żebyś nie wchodził do miasta samemu?

– Dużo – odpowiedział cicho Fauzi – lecz patrz ile dobrego jedzenia przyniosłem ze sobą, poza tym byłem i będę bardzo ostrożny, zawsze poruszam się przecież bocznymi uliczkami tak jak mnie uczył wujek Ali

-Wiedziałem że on też miał w tym swój udział, po prostu bądź ostrożny synu, czasy są jakie są i wraz z matką po prostu się o ciebie martwimy.

Fauzi uśmiechnął się i przytulił do ojca. Wspólny obiad był dużo bardziej syty dzięki owocom, ser zachowali na później. Następnie Rahman wrócił do pracy przy warsztacie zaś Janet postanowiła załatać dziurę w tunice którą nosił Fauzi, tak minęła większość dnia. Nocą gdy wszyscy spali do pokoju Fauziego z hukiem wpadł kamień, jako że w oknach nie było szyb nie był to odgłos przeraźliwie głośny lecz wystarczający by obudzić śpiącego malca. Szybko wstał, narzucił na siebie tunikę i płaszcz. Wziął kamień do rąk i oderwał przyczepiony do niego kawałek kory. Z braku papieru wiadomości zapisywali na korze kawalątkiem węgla, czasem część wiadomości się zacierała lecz było to najlepsze co mieli pod ręką. Niewyraźnym pismem ktoś napisał „Spotkajmy się przy przejściu”. Brak podpisu zdziwił Fauziego który spodziewał się że to któryś z jego przyjaciół chciał zabrać go na nocną wojaż. Zawahał się, leczo ostatecznie ciekawość zwyciężyła i Fauzi szybko i bezszelestnie wymknął się z domu. Szedł szybkim marszem i w pół godziny był już na miejscu. Tam czekała na niego jakaś postać. Tajemniczy przybysz miał na sobie tunikę, płaszcz z kapturem a twarz zakrywała mu chusta w barwach bieli i czerwieni – znaku ruchu oporu. Fauzi ostrożnie zbliżał się do obcego gdy nagle podniósł on dłoń nakazując mu by się zatrzymał. Wtem przybysz zdjął kaptur spod którego wylała się rzeka długich hebanowych włosów, opuścił też chustę która odsłoniła oblicze młodej dziewczyny.

-Długo kazałeś na siebie czekać Fauzi.

-Skąd wiesz jak się nazywam? Przecież widzę cię po raz pierwszy.

-Nie graj znowu takiego niewiniątka. Ruch oporu uważnie kontroluje kto przechodzi przez przejścia.

-To istnieją jeszcze jakieś inne?

-Cała masa, wszystkie pod naszą ochroną – wyciągnęła lewe ramię na którym widniał tatuaż zaciśniętej dłoni w trójkącie, symbol oporu.

-Ale czemu mnie tu wezwałaś?

-Mówiłam przecież żebyś nie grał niewiniątka, dobrze cię znam, obserwuję cię od jakiegoś czasu i dobrze wiem z jaką łatwością poruszasz się niezauważony po mieście.

-Niech będzie, ale to nadal nie wyjaśnia celu tego spotkania –rzekł już podirytowany Fauzi

-Jest nim test - rzekła krótko dziewczyna

-Jaki znowu test? – zapytał coraz bardziej zaciekawiony Fauzi

-Chodź za mną a się przekonasz

Nieznajoma zniknęła w przejściu pokazując mu by szedł za nią.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • KarolaKorman 22.02.2018
    Do przecinków się nie czepiam, bo wszyscy mamy z nimi problem
    opowiadanie mi się spodobało :) Lubię takie ludzkie historie. Życie w enklawie, niedojadanie i walka o przetrwanie - dobry pomysł. Jednak powinieneś być konsekwentny w pisaniu. Chodzi mi o to, że ludzie mający choćby jedną kozę, mają mleko i mogą zrobić ser i tu kłóci mi się kradzież sera na targu. Poza tym dwa posiłki i to gulasz, to nie jest wielki głód. Taki standard ma niejeden hotel. Przemyśl to. I jeszcze jedno: za często powtarzasz imię chłopca, pisząc cały czas o nim. Czytelnik domyli się, że to on biegł, skoro go gonili i tak dalej. Większość imion usunęłabym, ale tylko tam, gdzie z treści wynika, że chodzi o niego. Nie oceniam, pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania