Poprzednie częściDwayne - rozdział 1

Dwayne - rozdział 2

- Wreszcie się skończyło - powiedział Dwayne - Idziemy ?

- Nie, wolę poczekać na dyrektora i z nim to wyjaśnić.

- Dobra, stoję przed wejściem. Powodzenia.

Czekałem jeszcze chwilę, aż uczniowie siedzący w pierwszych rzędach wyjdą, żebym mógł swobodnie dostać się do ambony, przy której stał dyrektor. W końcu kiedy nie było już prawie nikogo na sali podszedłem, żeby wyjaśnić całą sytuację. Byłem cały roztrzęsiony. Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Dlaczego akurat mi dał tą kartkę? Co to wszystko ma oznaczać? Co znowu zrobiłem? W co się wmieszałem?

- Co ty tu jeszcze robisz ?! - krzyknął dyrektor, kiedy tylko mnie zobaczył - Miało cię tu dawno nie być ! Uciekaj i nie zadawaj żadnych pytań. Nie ma na to czasu.

- Panie dyrektorze...- wybełkotałem - Ja nic nie rozumiem.

- Teraz nie masz nic rozumieć, teraz masz uciekać - powiedział - Nie spodziewałem się że to będziesz ty. Cały rok ci się przyglądałem i nic nie zobaczyłem. Uciekaj. Jak najdalej. Bo jeszcze cię znajdą. Nie może ci się nic stać - potrząsnął mnie za ramiona - Rozumiesz chłopcze?

- Rozumiem - odpowiedziałem, chociaż wcale nie wiedziałem o co mu chodzi.

- Idź. Szybko. Znajdę cię - rzucił szybko i sam pospiesznym krokiem wyszedł.

Stałem jeszcze chwilę na środku sceny. Sam w pustej sali. Nie wiedziałem co mam zrobić. Stałem jak wryty. Wsadziłem rękę do kieszeni w poszukiwaniu nieśmiertelnika mojego ojca. Kiedy trzymam go w ręku zawsze potrafię się uspokoić.

- Szlag - pomyślałem - Nie wziąłem go.

Ocknął mnie zimny prąd powietrza. Pewnie woźny otworzył okno. Poszedłem w górę po schodach i otworzyłem drzwi. Kawałek dalej, obok tablicy informującej o zapisach do kółka teatralnego stał Dwayne. Podbiegł do mnie szybko.

- I co ? Co ci powiedział ? - zapytał podekscytowany całą sytuacją. On w odróżnieniu ode mnie nie bał się tak. Jednak zobaczył mój przestraszony wyraz twarzy - Scott, mów co ci powiedział - powiedział podniesionym głosem.

- Powiedział... - przełknąłem głośno ślinę. W tym samym czasie zauważyłem podchodzącego Randala, tego łobuza, który siedział w autobusie i czekał na mnie przed wejściem. Szedł szybkim krokiem, jestem pewien, że moją stronę - Może lepiej pójdziemy. Odwróć się i zobacz kto się zbliża - powiedziałem z nadzieją, że uda mi się uniknąć starcia z tym przerośniętym osiłkiem. Niestety myliłem się.

Randal dobiegł w naszą stronę, razem z dwójką innych półgłupków. Jeden z nich złapał Dwayne'a i przycisnął go do ściany. Randal uśmiechał się. Widać było jego żółte zęby. Nie raz się już tak do mnie uśmiechał, a ja wiedziałem co to oznaczało. Po raz kolejny będzie chciał się zabawić. Po raz kolejny będzie się mnie pobić. Nie był to pierwszy raz kiedy mnie napadał. Czułem, że nogi miękną mi w kolanach. Na korytarzu szkolnym z każdą chwilą pozostawało coraz mniej osób i chyba tylko obecność kilku innych uczniów zmierzających szybkim krokiem w stronę wyjścia powstrzymywała go przed uderzeniem. Jednak nie jest na tyle głupi, na ile wygląda.

- Co jest Scottie, wybitny uczniu ? - zaszydził, a reszta stojąca za nim zaśmiała się. Rozejrzał się po korytarzu sprawdzając ile osób jeszcze nie wyszło. Zostało kilka osób, które po usłyszeniu śmiechów zerknęły na chwilę za siebie, jakby chciały sprawdzić ich źródło - Tatuś chyba będzie z ciebie dumny, a no tak zapomniałem. Przecież on nie żyje ! - jego banda kolejny raz wybuchła śmiechem. Czułem jak wzbierała we mnie złość. Nienawidzę, kiedy ktoś wspomina o moim ojcu. Tym bardziej w taki sposób - A skoro nie żyje, to nikt ci teraz nie pomoże - kiedy to powiedział już miał wymierzony cios w moją klatkę, ale jego pięść zatrzymał kompletnie mi nieznany łysy facet w garniturze. Skąd on się tam wziął?

- Nie trzeba było tego robić - powiedział i wymierzył cios w jego szczękę. Randal upadł na ziemię. Patrzyłem na niego osłupiały. Spojrzałem jeszcze raz na tego faceta. Rozprawiał się już kolejną dwójką. W międzyczasie podbiegł do mnie Dwayne. Randal nie podnosił się. Z ust na świeżo wypolerowane, białe płytki kapała jego krew, ale oddychał. Z jednej strony cieszyłem się z tego, że Randal w końcu dostał za swoje, z drugiej.. nie życzę tego nikomu, a wiem o czym mówię.

- To chyba o tym mówił dyrektor - powiedziałem do Dwayne'a - Uciekamy!

Biegłem pierwszy, Dwayne był za mną. Nie zatrzymywaliśmy się, nie patrzyłem się nawet czy nas goni. Mijałem klasy, w których miałem zajęcia. Nie zwracałem też uwagi na różne dzieciaki, które musiały nam ustąpić drogi, po prostu je przepychałem. Dziękowałem w tej chwili samemu sobie za to, że przez tyle lat zajmowałem się lekkoatletyką. Wybiegliśmy ze szkoły. Skręciliśmy w prawo i stanęliśmy za murkiem, aby trochę odpocząć.

- Zgubiliśmy go ? - spytałem zdyszany.

- Nie wiem. Wygląda na to, że tak - odpowiedział Dwayne

- Obyś miał rację. Co teraz robimy?

- Nie wiem. Nie mam pojęcia Scott. Może pójdziemy do ciebie. Poczekamy. Twoja mama wróci z pracy. Opowiemy jej o tym. Na pewno z tym coś zrobi.

- Nie. To nie jest dobry pomysł. Ona szybko nie wróci. Może pójdziemy do ciebie i opowiemy to twoim rodzicom.

- Nie ma sensu. Oni wracają dopiero jutro. Wyjechali w jakąś delegację. Na pewno nam nie pomogą.

- W czym mają wam pomóc ? - spytał ktoś za moimi plecami. Znałem ten głos. Odwróciłem się. Była to Rachel. Rachel - ostania osoba, którą spodziewałem się zobaczyć.

- Eeee.... - zaniemówiłem onieśmielony tym, że się do mnie pierwszy raz odezwała - No bo widzisz...

- Ciii - wtrącił się Dwayne - Idzie.

Wychyliłem głowę zza rogu. Ze szkoły, tymi samymi drzwiami co my przed chwilą, wyszedł ten sam łysy mężczyzna w garniturze i czarnych okularach przeciwsłonecznych, który nas gonił. Teraz mogłem mu sie dokładnie przyjrzeć. Wyglądał jakby był po trzydziestce. Był bardzo dobrze zbudowany, o czym świadczyło napięcie rękawów jego marynarki. Wyglądały jakby miały zaraz pęknąć. Rozejrzał się dookoła i sprawdził czy nikt go nie obserwuje, a potem wyjął z kieszeni marynarki telefon i wykręcił numer.

- Uciekł - powiedział. Po tonie jego głosu można było wnioskować, że jest zdenerwowany - Nigdzie go nie widzę. Mam wstrzymać poszukiwania Obiektu 612 ?

Chwila ciszy. Chyba z kimś rozmawiał. Co to jest Obiekt 612 ? Nie wiedziałem co mam o tym myśleć. Czy ja byłem tym Obiektem? Dlaczego mnie gonił? Jeśli to ja to dlaczego o tym nie wiedziałem? Co to znaczy 612? Czy to jakiś kod? A może liczba? Czy jestem 612? Tysiące pytań wpadało do mojej głowy, a jedyną osobą, która mogła mi na nie odpowiedzieć, był ten osiłek, który najpierw uratował mi życie, a potem za mną gonił. Co to ma znaczyć?

- Dobrze, w takim razie wracam - powiedział i się rozłączył, po czym wsiadł do czarnego samochodu, zaparkowanego zaraz obok niego i odjechał.

- Kto to był? Co to za Obiekt 612? - pytała Rachel. Na chwilę zapomniałem, że ciągle stała z nami i także obserwowała całe zajście.

- Nie wiem - odpowiedziałem - ale myślę, że może to być tylko przypadek. Może mnie z kimś pomylił. - powiedziałem z nadzieją, że może być to prawdą. Ale moje myśli formułowały zupełnie odwrotne przeświadczenie.

- A ja myślę, że chodzi o to, o czym mówiłem ci rano - wtrącił Dwayne.

- Że niby ja jestem tym Obiektem 612? -spytałem lekko spanikowany, co dało się odczuć w moim głosie - Dlaczego ja? Przecież ja nic nie zrobiłem.

- Ale czy przydarzyło ci się ostatnio coś dziwnego?

- Nie przypominam sobie - przewertowałem w mojej pamięci ostanie kilka tygodni i nagle mnie olśniło - Nie! Czekaj. Pamiętasz tę sytuację. Kiedy prawie wjechało w nas auto. Jak szybko zareagowałem.

- Pamiętam! To jasne! Kontrolujesz czas! - stwierdził Dwayne - To niesamowite! Jak ja mogłem tego nie zauważyć?! Przecież to można tak łatwo poznać. Od razu powinienem się zorientować! Wyciągnij ręce - powiedział, a ja posłuchałem. Trzymałem przed sobą dłonie, a on wyciągnął swoją spinkę z koszuli. Ostrą stroną dotknął lekko mojej dłoni. - Jesteś gotowy? Rachel przytrzymaj proszę jego ręce i za wszelką cenę nie puszczaj. Dziękuje - może gdybyśmy nie byli w tak krępującej sytuacji a Rachel trzymałaby mnie za ręce czułbym się zupełnie inaczej, ale bałem się. Nie wiedziałem co zrobi Dwayne. - Zaraz wbiję to w twoją rękę.

- Co?! - wrzasnąłem - Nie!

- Trzy... - zaczął odliczać. Rachel nie puszczała, sama była chyba zaciekawiona tym co się stanie.

- Dwayne nie! - krzyczałem

- Dwa...

- Proszę cię, przestań!

- Jeden! - krzyknął i wbił spinkę w moją dłoń. Krzyknąłem z bólu. Rachel mnie puściła.

- Dwayne do cholery! Co ty zrobiłeś?! - spinka nie wbiła się na szczęście głęboko. Wyciągnąłem ją i krew powoli zaczęła lecieć.

- Co? - mój przyjaciel stał zdziwiony - Ja... przepraszam... ja... nie wiedziałem... byłem pewny...

- Widzisz? Czyli to jednak była pomyłka - powiedziałem, a Rachel przyłożyła mi chusteczkę do zranionej ręki.

- Ale to nie mogła być pomyłka! Przecież dyrektor kazał ci uciekać! I tak musimy gdzieś się schować. Może twoje moce się jeszcze nie ujawniły. Ja... Przepraszam Scott. - spuścił głowę

- Nie przepraszaj. Sam chciałem wiedzieć. Mogłem się na nic nie zgadzać - pocieszałem go - Ale mas rację. Musimy się gdzieś schować i przeczekać. Dyrektor powiedział, że nas znajdzie. Może on wszystko wyjaśni.

- No jasne - powiedział Dwayne- Tylko nie ma gdzie iść

- Chłopaki - powiedziała nieśmiało Rachel. Odwróciliśmy głowy w jej kierunku - Chyba mam pewien pomysł - powiedziała i uśmiechnęła się. Tak ładnie się uśmiecha.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania