Dwudziesta Szósta Strona Wizji

- Nie uważasz ich pewności siebie za głupotę? – zapytał. W jego słowach było słychać ulgę. Jak gdyby od dłuższego czasu borykał się z ogromnym problem i dopiero teraz zdjęto zeń z jego barek. Ferso westchnął ciężko. Sięgnął po butelkę whisky i napełnił szkło ledwie przykrywając dno. Ciemnobursztynowy kolor płynu odbijał się w świetle żyrandolu.

-Robią tylko to co do nich należy – powiedział w końcu - To dobrze, że ruszyliśmy na nowo z programem. Jeśli katastrofa 'Podniebnego' miałaby Nas zatrzymać to już na długie, długie lata. A wtedy ciężko byłoby wyjść z czymś nowym.

Jego rozmówca uśmiechnął się pod nosem. Krzywy uśmiech zdradził, że w żadnym wypadku nie podziela jego zdania.

-Mimo wszystko uważam, że zbyt szybko chcemy osiągnąć tereny AC250, to cholerne odległości, moim zdaniem niczego się nie nauczyli od czasu 'Podniebnego'.

- Praca w tej branży od zawsze wiąże się z wielkim ryzykiem i doskonale o tym wiesz. Bez ryzyka nie osiągnęlibyśmy zresztą tego co już mamy…

-Ale przecież można jeszcze jakiś czas zaczekać, wykonać więcej badań. Kosmos Nam nie ucieknie…

-Myślisz, że będzie cierpliwie czekał? – zakpił

- Nie żartuj, po prostu lepiej byłoby dla wszystkich wykonać dodatkowe badania, upewnić się, że nie powtórzy się sytuacja sprzed niespełna dwóch lat!

-A jak chcesz się niby upewnić? - W każdych następnych słowach rosło napięcie i irytacja. –Badania już zostały wykonane, choćby miały trwać i sto lat to i tak nie wykluczysz ryzyka kolejnej katastrofy. Najwidoczniej jesteśmy gotowi, żeby na nowo spróbować. Poza tym, nigdy nie będzie idealnej pory, trzeba ponieść konsekwencje wszystkiego co się robi, jakie by one nie były.

Arseniu prychnął.

-Ty Ich bronisz , bronisz ich kolejnej chorej idei!

-Nikogo nie bronie i za nikim się nie wstawiam. Ja tylko popieram Wielką Myśl zwaną 'Ciągłym Poszukiwaniem'. To wspólna sprawa.

- I dlatego nie powinniśmy się decydować na ten krok już teraz! - mężczyzna próbował jak mógł zbijać kolejne argumenty.

- Jesteśmy gotowi. Ja jestem gotowy! Wiem co może mnie spotkać i...jestem na to przygotowany!

Arseniu zmarszczył brwi. Nie wszystko rozumiał, nie wszystko potrafił związać w jedną całość i na spokojnie przemyśleć.

-O czym Ty mówisz? - zapytał zdezorientowany po czym przeniósł spojrzenie na niedomknięte drzwi do sypialni, po drugiej stronie mieszkania. Napięta wcześniej twarz raptem rozluźniła się, oczy zwężyły, przełknął cicho ślinę. Za lekko uchylonymi drzwiami dostrzegł piętrzące się pakunki i kilka toreb, sowicie wypchanych i mocno wybrzuszonych. Ferso musiał zauważyć jego reakcję bo sam nieznacznie drgnął. Arseniu podniósł się wolno, dając w ciszy zagrać melodię skrzypiącemu fotelowi. Podszedł bliżej. Przemierzając pokój w końcu coś do niego dotarło. Zajrzał do środka, nie wiedział czemu to robi, nie miała to być nawet forma upewnienia się bo właśnie przed chwilą, wszystko stało się jasne. Można by rzec, że z pozoru nieistotne zajrzenie do pokoju było tylko próbą wyjaśnienia po co się wstało. Głupio bowiem bez powodu wstać, przejść przez pół pokoju i nagle wrócić.

-Już zdecydowałem - usłyszał za sobą głos, odwrócił się. Młody chłopak stał tuż za nim, z rękoma założonymi na piersi.

- Możesz mi wytłumaczyć dlaczego? - spytał, trochę zdziwiony, że tak szybko potrafił na to zareagować. Tą kwestią nieco wprawił chłopaka w zakłopotanie, ślepo wierzącego, że uniknie tego typu pytań. Ono jednak padło i błyskawicznie ugodziło w serce i podświadomość. Żal zawiązał supeł w jego gardle. Oddech przyspieszył.

-Jej śmierć coś mi uświadomiła - zaczął dławiącym się głosem. Chwila oddechu, każde słowa wyraźnie sprawiały mu teraz trudność.

-Chcę zmieniać świat - dokończył.

- Chcesz zmieniać świat? To zmieniaj go tutaj, bo to tu jest Twoje miejsce!

- Nie, nie mam zamiaru zostać. - dodał pewniejszym tonem.

-Dlaczego nie? Co się stało, ze tak diametralnie zmieniłeś zdanie?

- Bo tylko idąc do przodu i działając poza granicami zwykłego myślenia mam możliwość stać się nieśmiertelnym.

Tym stwierdzeniem zbił swojego przyjaciela z tropu. Mina jego rozmówcy mówiła wszystko, słowa były zbędne. Arseniu stał przez krótką chwilę, mierząc Fersa wzrokiem. W końcu pokiwał głową jakby właśnie coś zrozumiał.

-Z całym szacunkiem dla nieśmiertelności ale odbiło Ci, człowieku!

-Nie mam zamiaru tylko żyć. Czuję, że chcę czegoś więcej. Zmarnuje siebie jeśli tu zostanę.

Zaległa cisza. Obaj mężczyźni na długi moment zamilkli. Odwrócili głowy, zdawało się jakby łamali sobie karki nad jakimś ciężkim do rozgryzienia pojęciem. Nieobecne oczy Fersa wpatrzone były w okno. Łzy nadchodzącej burzy płynęły po szybie. Ciemność, która zdążyła zalec nad miastem, była tylko umownym słowem. Godziną na tykającym zegarze. Tak naprawdę łuna bijąca od miasta nie pozwalała jej na całkowite owładnięcie terytorium . Cisza krępująco przedłużała się. Arseniu, oparty o blat stolika wpatrywał się w biblioteczkę, po brzegi wypełnioną książkami. Ferso odchrząknął, co miało być znakiem, że ma zamiar przerwać panującą ciszę. Drugie chrząknięcie i odwrót głowy. Ten już na niego spoglądał.

-Nigdy nie myślałeś o tym, żeby wyjść poza tą szarą strefę świata i być kimś więcej? – zaczął jednak nie do końca pewny czy zdołał dobrze sformułować myśli, które miał do przekazania. Słuchacz nie podjął rękawiczki, stał nadal w milczeniu wlepiając w niego wzrok.

-Rzucić się w fale przypływu i być niesionym wśród skał, ale zgrabnie i przemyślanie je omijając? Nigdy nie czułeś w sobie tej próżnej siły zmiany świata, bycia jego Wszechobecnym Podróżnikiem?

-To dziecinne mrzonki. Jesteś dorosłym facetem! - spróbował sprowadzić go na ziemię

- I co w związku z tym? Tylko przez to mam być zwykłym, przeżywającym swoje życie jak wszyscy inni człowiekiem? Stałbym się wrakiem!

Atmosfera co raz to bardziej gęstniała, niemal czuło się jak kurczy się komfort rozmowy miedzy mężczyznami. Deszcz w dalszym ciągu dzwonił, przypominając natarczywego sąsiada chcącego dostać się do środka przez okno.

-Chcę pozostawić po sobie żywy ślad. Być zapamiętanym. Z jednej strony być wielkim wodzem jak Aleksander a z drugiej, władać słowem potężnie jak Horacy.

-Co? O czym Ty mówisz? Zaczynasz mi pieprzyć o Rzymianach? Gówno mnie obchodzi co zrobili Twój Aleksander i Horacy skoro już ich tu nie ma.

- Już postanowiłem. Wylatuję za dwa dni z misją 'Przyszłość' – oświadczył

- Podejmujesz decyzję bardzo pochopnie, jeszcze niedawno uważałeś, że…

- Najwidoczniej bardzo dużo się zmieniło od tamtego dnia. Nie mam więcej zamiaru z Tobą dyskutować na ten temat – zmierzył go wzrokiem po czym zaczął pakować resztę leżących na podłodze rzeczy, tak jak by przerwano mu niedawno zaczętą czynność. – Jeszcze coś? Jeśli nie to będę wdzięczny – wskazał na drzwi – chciałbym jeszcze trochę odpocząć.

-Jeśli dolecicie, nie znajdziesz tam tego co oczekujesz znaleźć . Jeśli dolecisz. – skwitował po czym wyszedł. Twarz miał napiętą i poważną. Choć wykrzywiał ją grymas złości dało się w niej zobaczyć jeszcze jedną, wyraźną emocje. Strach. Strach i lęk które miały iść z nim ramię w ramię, teraz i do końca życia. Jak niepożądane towarzyszki w drodze do wieczności. Zanim zniknął za drzwiami mieszkania, pchany nieznaną siłą, zerknął ponownie na stojącą biblioteczkę. Przystanął nagle, jego wzrok jak sterowany padł na wciśniętą między tytuły książkę Horacego 'Boska Komedia'. Gdy wyszedł, Nasz bohater przez chwilę stał wpatrzony w drzwi. Człowiek, z którym przebył dotychczasowe życie, zniknął w jednej chwili i o to już nigdy nie mieli się ze sobą spotkać. Nigdzie oprócz niezatartych wspomnień. Otrząsnął się szybko z trawiącego go marazmu i wyszedł z sypialni. Za oknem, w parapety mieszkania bębnił deszcz, wystukiwał rytm nie do końca regularnie ale jakże pewnym siebie tonem, jak gdyby to grała ręka wirtuoza pogody. Gęste chmury zaległy na niebie, przysłaniając księżyc majaczący wśród wieżowców, rozświetlonych na tle mrocznego pejzażu, niby zawieszone w chmurach, mrugające okiem przyjaznym gwiazdy. W tym momencie myśli Fersa poczęły krążyć jeszcze szybszym tempem: że przecież nie trzeba gwiazd by móc stworzyć kosmos, że w końcu nie trzeba oddychać by coś mogło żyć. Bohater naszej powieści stał już teraz na balkonie swojego mieszkania, nasłuchując się w tętniące życiem miasto. Gdzieś na dole słychać głosy mężczyzn, cieszących się ze zwycięstwa ulubionej drużyny, słychać kobiece śmiechy, bo najlepszej koleżance oświadczył się chłopak. Słychać klaksony zdenerwowanych kierowców samochodów. A im wyżej, tym ta cisza jest jeszcze głośniejsza. Im wyżej tym głośniejsze myśli w głowach bujających w obłokach. Cisza w górze oddycha potem i wzdychaniem tego co w dole. Daleko, za linią rzeki, snuła się zaćmiona przez wybuchowe centrum miasta, dzielnica. Równie pięknie oświetlona, budząca respekt, jednak w o wiele mniejszym stopniu, jak gdyby rzeka, stawiała granicę między tym co dobre a tym co złe, między tym co pożądane a tym co odrzucane. Można pokusić się o stwierdzenie, że za granicą rzeki istniał inny świat, tak świetnie podkreślony lśniącą w blasku świateł taflą wody. Granica. Bariera. Chmury lekko się rozrzedziły, księżyc znowu się uśmiechał pomiędzy antenami wieżowców.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania