Dzieło Skończenia - Rozdział drugi -
- Czekałem na ciebie. - Głos ogromnego mężczyzny był niski i ochrypły. - Powiedziano mi, że przyjdziesz, jednak myślałem, że szybciej ci to zejdzie. - Wytatuowany jegomość ani na chwilę się nie odwrócił i ciągle rąbał drewno.
- Możemy porozmawiać? - Eric wyrwał się z oszołomienia. - Nazywam się…
- Wiem jak się nazywasz – przerwał mu nagle – jednakże nie wiem kim jest twój czarnoskóry kolega.
- Porozmawiajmy w domu, dobrze? - zaproponował Rick podchodząc kilka kroków w przód. - Tam odpowiemy na wszystkie pytania oraz zadamy kilka tobie.
- Ależ oczywiście. - Mężczyzna po raz pierwszy odwrócił się do rozmówców, ukazując swą mocno pociętą twarz. - Zapraszam do środka – wskazał siekierą drzwi przy tarasie – czujcie się jak u siebie w domu. - Ruszył szybkim krokiem ku wejściu.
- Mógłbyś odłożyć siekierę? - poprosił Eric, a mężczyzna zatrzymał się na chwilę, spojrzał na komisarza pogardliwym spojrzeniem i ruszył dalej, trzymając narzędzie w ręku.
Zniknął w drzwiach i dopiero wtedy partnerzy ruszyli w tamtą stronę. Szli ostrożnie, dokładnie oglądając wszystko wokół. Zatrzymali się na tarasie. W środku było ciemno. Erik skinął głową do przyjaciela na znak, by zaczekał. Komisarz wyprostował rękę z glockiem i oparł ją na drugiej, by zachować stabilność. Wszedł do domu.
W pierwszym pokoju nikogo nie było. Pomieszczenie to pełniło raczej funkcję składzika. Były miotły, łopaty, piły i śrubokręty. Tutaj można było jeszcze coś zobaczyć, gdyż promienie słońca dostawały się przez wejście, za to w następnym panowała całkowita ciemność. Wyglądało na to, że nie ma ani prądu ani okien, choć z zewnątrz kilka ich było.
Castlen zrobił krok do następnego pokoju i nagle usłyszał świst powietrza. Coś uderzyło go prosto w głowę. Wystrzelił, lecz nie wiedział, czy trafił. Stracił równowagę i upadł bezwładnie na półkę z narzędziami. Teraz już widział mężczyznę z siekierą w ręce, który zmierza w jego stronę.
Podniósł rękę, by ponownie wystrzelić z glocka, lecz pistoletu już nie było. Musiał mu się wyślizgnąć podczas upadku. Poszukał go wzrokiem. Znalazł. Niestety na środku pokoju.
Zebrał w sobie wszystkie siły, by wstać, bądź chociaż doczołgać się do broni, lecz kątem oka zobaczył, zmierzający ku niemu obuch siekiery. Dostał prosto w nos i zemdlał.
Wytatuowany byczek nie zdążył się obrócić, a Rick z wyskoku uderzył go prosto w twarz. Mężczyzna zawahał się na moment, obrócił na pięcie i wziął zamaszysty zamach na przeciwnika. Czarnoskóry detektyw zasłonił głowę ręką i szybko skontrował dwoma uderzeniami w przeponę.
W tej chwili podświadomie narzekał, że nie nosił przy sobie broni palnej. Zwykle siedział w biurze wypisując raporty, prowadził małe, nieznaczące śledztwa i nigdy nie uczestniczył w strzelaninie. Pistolet nie był mu potrzebny. Aż do teraz, kiedy to czuł, że sam nie da sobie rady. Niestety nie miał czasu, by wezwać wsparcie, musiał pomóc przyjacielowi. Na pierwszym miejscu zawsze kładł szczęście innych, dopiero później swoje. Z Erickiem znali się od podstawówki, a Rick skoczyłby za nim w ogień. Dziś musiał pokazać, że nie tylko może wskoczyć w ogień, lecz również wyjść z niego bez poparzeń wraz z przyjacielem.
Poczuł w sobie siłę, ciało napełnia adrenalina, a on w tym momencie może wszystko. Teraz jest jego chwila.
Wyprowadził serię trzech szybkich ciosów po kolei w udo, brzuch i bok, lecz w brzuch nie trafił. Rywal zrobił unik i odwdzięczył się jednym, mocnym ciosem prosto w nos.
Rick zrobił krok w tył, poczuł pod sobą metalową rzecz, przez którą stracił równowagę. Jednak nie upadł, utrzymał się na nogach. Niestety nie na długo. Wytatuowany osiłek wziął zamach i otwartymi dłońmi uderzył równocześnie uszy policjanta. Ten zaś, oszołomiony, zwalił się na podłogę.
- Jestem waszym pierwszym zadaniem – powiedział podnosząc pistolet Ericka z ziemi. - Tylko ja wiem, kto jest następną Mapą, bądź jak wy to nazywacie – ofiarą – Na jego twarzy nie można było zobaczyć najmniejszych przejawów emocji. - Pokonajcie mnie w uczciwej walce, a wszystko wyśpiewam. - Uśmiechnął się i zagłębił w ciemnościach sąsiedniego pomieszczenia.
Jevens powoli wstał, podtrzymując się półki i chwiejnym ruchem ruszył w stronę przejścia, gdzie kilka sekund temu przechodził mężczyzna.
Wzrok powoli przyzwyczajał się do mroku, lecz nie na tyle, by szybko zareagować na lewy sierpowy przeciwnika. Rick zgiął się w bok i natychmiast poczuł dwa kolejne ciosy w okolice splotu słonecznego. Na szczęście ani jednym, mężczyzna, nie trafił w czuły punkt. Policjant natychmiast się wyprostował, trzymając gardę, gotowy do kolejnej fali uderzeń, jednak nic nie poczuł. Oślepiły go za to rażące promienie słoneczne, które w jednej chwili wydostały się z – do tej pory zasłoniętego płachtą – okna.
Byczek odrzucił duży kawał materiału w na ziemię i stanął przed detektywem, trzymając pistolet w lewej ręce.
Czarnoskóry policjant jednym okiem próbował obadać sytuację i sprawdzić, co robi przeciwnik. Ten zaś wyprostował rękę z glockiem i powiedział:
- Mówiłem, że macie wygrać w uczciwej walce, więc muszę dotrzymać obietnicy. - Wtem z broni wypadł magazynek, a sam pistolet przeleciał przez cały pokój i wylądował na na ziemi, po czym prześlizgnął się jeszcze kilka centymetrów pod ogromną szafę.
Rick przyzwyczaił się już do oślepiającego światła i miał zamiar naskoczyć na rywala, lecz zatrzymał się słysząc głos przyjaciela.
- Niestety, ale na uczciwość trzeba sobie zasłużyć. - To był Eric, trzymający w rękach strzelbę dwustrzałową.
Jevens chciał krzyknąć „Nie!”, jednak tego nie zrobił. Wiedział, co się za kilka sekund stanie. Czół, że tak musi być. Miał nadzieję, że dobrze postąpił, czekając na rozwój spraw bezczynnie. Miał taką nadzieję.
Wystrzelił pierwszy pocisk. I ten jeden wystarczył.
Wytatuowany byczek z zaskoczoną miną wyleciał przez okno na trawnik. Nie wydał przy tym najmniejszego piśnięcia.
Rick patrzył bezczynnie, jak jego towarzysz podbiega do rozbitego okna, nachyla się, odwraca i woła: „Jeszcze żyje! Trzeba zatamować krwotok!”. Jednak policjant stał oszołomiony całym zdarzeniem, widocznie jeszcze nie zrozumiał, co się tak naprawdę stało. Może oberwał trochę za mocno, a może po prostu potrzebuje czasu. Na uspokojenie, na przemyślenie spraw, wszystko jedno. Potrzebuje więcej czasu.
Nie miał zamiaru pytać, skąd Eric miał strzelbę, albo jakim kiedy zdążył wezwać wsparcie i pogotowie, które właśnie wjeżdżało z piskiem opon na posesję. Nie chciał o to pytać, bo nie miał tyle czasu. Czas gonił, a on nie miał siły już uciekać.
Czas zacząć poważną grę.
Komentarze (21)
P.S. Dzięki, że jesteś
Niezła jatka choć jak dla mnie wszystko za szybko się dzieje. Sama bójka z wydarzeniami w domku zajęła ci połowę tekstu. Noi wejść do domu za gosciem, który trzyma siekierę? Trochę brak logiki. Ale i tak dałem 5
A w Polsce? Policjanta byś na rozmowę nie zaprosił, bo gdy mój kolega zgłosił włamanie, to przyjechali po pół godziny i weszli jak do baru (bez pośpiechu i z pretensjami że w środku nocy ich ktoś obudził, oczywiście nie wprost :d )
Dobra, wiem, że trochę przerysowane ;)
Ps. W weekend wracam z majówkibi za pewne wrzucę Summonera rozdział 12
pisknięcia - piśnięcia*
Cóż porównując komentarz Jareda z pod tej części z moim pod poprzednią, wygląda na to że zgadzamy się ze sobą w 100%. To właściwie jedyny zarzut odnośnie twojego opowiadania. Zbyt szybka narracja. Musisz zwolnić by wpuścić czytelnika w świat swojej wyobraźni ;)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania