Dzień w Trzech Chwilach
Godzina 14:05
Szczucie maturą, potem monolog nauczyciela przypominającego uciekiniera z łagrów.
Franciszek. K miał przekrwione oczy, niedowagą i śmierć wypisaną na
twarzy. Mało skutecznie próbował zamaskować wycieńczenie wymuszonym
uśmiechem, wywołanym skurczami mięśni. Trzymając w drżącej ręce termos z kawą
mówił (może słusznie), że przeżywamy teraz najlepszy okres swojego życia i
żeśmy coś z tym fantem poczynili.
Rozglądając
się wokoło zauważyłem, że mimo stojącego na forum żywego przykładu, większość
moich kolegów i koleżanek, którzy przynajmniej jednym uchem słuchali.
Kwestionowali, wysnute przez Franciszka. K stwierdzenie. Komentując,
“jaki kowal wykuł los, takim kowal się chwali”. Dzwonek zadrżał, wyszedłem
smętnym krokiem z klasy.
Wciąż się
zastanawiam, kto miał racje.
Godzina 16:37
Moja mama po zajrzeniu do moich ocen, zamieniła się z szatanem rolę. Dręcząc mnie niemiłosiernie. Robiąc (może słusznie)
wyrzuty, że nic nie robią. Stała na
środku kuchni miotając we mnie tym, co wpadło jej w rękę. Początkowo szmatka,
podkładka pod napoje, po czym załadowała cięższe kalibry w postaci szklanek,
szklanej solniczki i talerzy. Które nabiły mi potężne sińce. Krzyczała przy
tym, że powinienem coś robić. Biec, gnać, zdobywać. Ona takiej szansy nie
miała. Wielu takiej okazji nie mogło mieć. Zgadzam się. Ale.
Zachodziłem
w głowę, dokąd gnać? Dokąd biec? Co zdobywać? Wciąż się zastanawiam osłabiony.
Godzina 19:30
Rozlane po niebie gwiazdy przyglądały się ze znudzeniem ludziom. Ja się im
przypatrywałem z zachwytem. Biegłem w mroku wsłuchując się w zapętlone dźwięki
muzyki, które połączone z mroźnym wiatrem we włosach, dodawały mi
skrzydeł. Szybując po ścieżce, zostawiałem za sobą popiół. Przeżywając stany
mistyczne, wyjąc do księżyca, który krwawiąc z uszów zwiał z nieba. Zacisnąłem
powieki w ekstazie. Nic nie wiedziałem. Dokąd? Gdzie? Na co? Po co? Ale bieg był cudownie przesłodki.
Koniec
23:22
Dzięki, że przeczytałeś/aś
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania