Dziwny Diabeł...
Dziwny Diabeł...
Był czwarty rok wojny, kiedy zamknięto szkoły i dostaliśmy nakaz pracy. Dla nas dwunastoletnich chłopców oznaczało to wejście w nowy etap życia. Brutalne wejście, bo jako uczniowie mieliśmy jeszcze trochę luzu, choć ostatni rok nauki nie był łatwy. Niemieckich nauczycieli nie interesowało to, czy znamy ich język dobrze, czy źle. Większość dzieci albo nie znało tego języka, albo znało go bardzo słabo. Nauczyciele nie zważali na to i bili aż do krwi za każdy błąd, czy niezrozumienie polecenia. Irek nie raz wracał do domu z okrwawionymi rękami, czy opuchniętą twarzą. Mimo wszystko to była szkoła, a teraz trzeba iść do pracy, gdzie za niezrozumienie polecenia, można było być ukaranym dużo bardziej niż tylko uderzeniem w twarz.
Niestety, taki był rozkaz i nie pozostało nic innego jak go wykonać. Nie było to łatwe, każdy z nas z łezką w oku patrzył na budynek szkoły. To był nasz świat od kilku lat. Teraz wyrzucono wszystkich, bo jak się okazało, miał tam powstać magazyn. Niemcy uważali, że już dość umiemy jak na podludzi, czyli takich prawie darmowych niewolników. Wystarczy że znamy podstawy matematyki, czyli umiemy liczyć, a także znamy podstawowe polenienia po niemiecku.
Irek trafił można powiedzieć uczciwie całkiem nieźle. Dostał skierowanie do warsztatu naprawy radioodbiorników, który mieścił się w budynku przy ulicy Gwarnej w Poznaniu. Serwis prowadziła pani Schuster, Niemka mieszkająca od lat w Poznaniu. Była sama, bo jej mąż służył jako oficer Kriegsmarine i bardzo rzadko przyjeżdżał do domu. Właścicielka nie była nazistką i dlatego od samego początku traktowała chłopca całkiem dobrze. Pozwalała mu nawet rozmawiać po polsku, oczywiście kiedy nie było akurat klientów w sklepie.
Praca polegała na odwożeniu naprawionych, albo przywożeniu uszkodzonych odbiorników radiowych (a radia były duże i ciężkie). Do tego celu miał specjalny wózek na którym umieszczał radio i ciągnąc zawoził pod wskazany adres. Praca była ciężka i niebezpieczna bo codziennie przemierzał wiele kilometrów i ciągle był narażony na spotkanie z niemieckimi patrolami. Na szczęście dla niego, Pani Schuster miała przyjaciela w sztabie Wehrmachtu na Alejach Marcinkowskich i dzięki temu, miał specjalną przepustkę na której było napisane, że warsztat pracuje dla niemieckiej armii. Ten dokument wiele razy uratował mu skórę. Jednak cały czas starał się omijać w miarę możliwości wszelkie patrole, co czasami mu się udawało.
Pewnego dnia chyba wiosną 1943 roku do warsztatu przyszedł oficer SS w czarnym mundurze. Kiedy Irek go zobaczył to z przerażenia uciekł do magazynu. Był nawet moment w którym chciał uciec z warsztatu. Na szczęście oficer przyszedł tylko odebrać radio z naprawy. Był to jeden z pierwszych klawiszowych Telefunkenów, dopiero niedawno wprowadzonych do sprzedaży. Pani Schuster wezwała młodzieńca i pokazała mu radio. Irek natychmiast owinął aparat papierem i bardzo szybko umieścił na wózku. Starał się przy tym broń Boże nie patrzeć na esesmana. Szybko wyjechał na dwór, czekając na oficera. Ten zapłacił, pozdrowił właścicielkę , po czym ruszył pieszo ulicą Św. Marcina.
Irek szedł za nim starając się dotrzymać kroku. Patrzył pod nogi, bojąc się spojrzeć w górę. Trochę go zdziwiło, że oficer nie ma samochodu, ale bez słowa szedł za nim. Był tak przerażony, że ledwie mógł iść. Cały czas wydawało mu się, że ten „czarny” zastrzeli go tak choćby dla kaprysu, albo pobije. Młodzieniec miał tylko dwanaście lat, ale wiedział już do czego są zdolne te Diabły w czarnych mundurach. Okupacja bardzo szybko uczyła nawet tak młodych ludzi, kogo trzeba się bać. Szli tak dość długo, bo aż na Wildę. Oficer szedł z podniesiona głowa i miał taką minę jakby cały świat do niego należał. Widać i czuć było bijącą od niego władzę i potęgę tak mocno, że nawet patrole omijały go z daleka. W końcu doszli do kamienicy i dużych drewnianych drzwi gdzieś na ulicy chyba Kosińskiego. Oficer otworzył drzwi i wszedł do środka. Irek wziął z wózka radio i wszedł za nim.
Kiedy już postawił radio w pokoju wydarzyło się coś niesamowitego.
Ten butny oficer o twarzy demona uśmiechnął się i rzekł po polsku.
- Siadaj chłopcze. Poczekaj chwilę – po tych słowach zawołał również po polsku służącą. Irek był tak zszokowany, że nawet nie odważył się usiąść. Stał i patrzył wielkimi ze zdziwienia oczami na tego „Diabła”. Do głowy przychodziły mu różne myśli, z tymi najgorszymi na czele.
Jednak kiedy oficer poszedł do pokoju, zdecydował się usiąść. Było to z jego strony wielkie ryzyko, bo nie wiedział, czy esesman sobie z niego nie żartuje. Nic jednak się nie wydarzyło. Po chwili przyszła służąca z herbatą i kanapkami z kiełbasą. Irek na widok kiełbasy do reszty zgłupiał. U nich w domu, już nie pamiętał kiedy coś takiego jadł. Jednak nie odważył się wziąć chleba do ręki. Po prostu patrzył na postawiony obok talerz. W końcu wrócił oficer i widząc niezdecydowanie chłopca po raz kolejny uśmiechnął się i powiedział, że ma się nie bać i jeść. Irek sięgnął bardzo powoli po skibkę … Czekał na uderzenie, ale to nie nastąpiło. „Diabeł” odwrócił się i odszedł. Teraz już zaczął jeść, bo szczerze mówiąc był głodny. Zjadł wszystko i po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł się najedzony. A ten smak kiełbasy...
Kiedy skończył esesman zapytał go czy pali papierosy. Irek odparł, że nie. Wtedy oficer zapytał, czy jego ojciec pali. Potwierdził. Czarny otworzył szafę, wyciągnął dużą garść papierosów, zawinął w papier i dał zszokowanemu chłopcu. Irek patrzył na niego i nie mógł wypowiedzieć ani słowa. W końcu podziękował głosem tak cichym, że pewnie esesman nawet go nie usłyszał. Był nadal w szoku, kiedy wyszedł na dwór i szybko skierował się do warsztatu. Oczywiście nie powiedział ani słowa, nie wiedząc jak zareaguje na to Niemka.
Kiedy opowiedział całą historię w domu nikt mu nie chciał uwierzyć, wszyscy tylko pytali skąd ma papierosy. Nikomu w głowie się nie mieściło, że tak może się zachować w stosunku do Polaka oficer SS. Jednak Irek wiedział jedno. Ten oficer był Polakiem, bo mówił po polsku całkiem normalnie. Ta sprawa nie została rozwiązana, choć Irek wiele razy wracał do niej pamięciom i zastanawiał się, kto to był tak naprawdę. Bo jeśli to był „Diabeł”, to jakiś dziwny...
Ten tekst powstał na podstawie autentycznej historii, opowiedzianej mi jeszcze w latach 80-tych (na szczęście zapisałem to w zeszycie, a ten przetrwał do dzisiaj).
Komentarze (15)
Ciekawa historia, przeczytałem z przyjemnością :)
"do niego należał" - należał do niego (tak poprawniej)
heh, coś w klimatach drugowojennych zawsze mile widziane. No, historia prawie autentyczna i całkiem ciekawa. Czytało się przyjemnie i nie było większych zgrzytów.
przewrażliwiona, ale poczułabym się jak zdrajca.
Pozdrawiam 5
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania