Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Dźwigary i gąbki

Zanim zaczniesz czytać ostrzegam, że tekst zawiera treści o charakterze erotycznym, a także krwawe sceny, również z udziałem dzieci. Jeśli nie odpowiada ci tematyka tego typu, zapraszam do zapoznania się z innymi utworami na portalu.

 

***

 

Nazywam się Marek i jestem typowym samotnikiem. Mieszkam w niewielkiej mieścinie, która słynie tylko z tego, że duża zagraniczna korporacja otworzyła w niej swoją filię. Praktycznie wszyscy mieszkańcy są tam zatrudnieni, przez co każdy każdego zna, wiedząc o wzajemnych przewinieniach. Pracuję w tym przybytku jako projektant. Z modą zawsze byłem na bakier, zatem jako typowy nerd, zajmuję się szalunkami. Zresztą wielkiego wyboru nie miałem skoro owa firma taki ma właśnie profil działalności. Mogłem oczywiście nie wracać do domu po studiach, ale mieszkanie po zmarłych niedawno rodzicach budziło we mnie sentyment. Żal mi je było sprzedawać, a więc wciąż tkwię na starych śmieciach. Jak mawiają: "c'est la vie".

 

Moje życie nie jest zbyt skomplikowane. Zrywam się z rana, coś tam chapnę do żarcia i idę pieszo do pracy, gdzie siedzę w biurze do późnych godzin wieczornych. Nie mam żony, ani dziewczyny, zatem nikt mi nie truje, że wracam zbyt późno. Taka jest wartość dodana bycia singlem. W drodze do domu zazwyczaj zahaczam o delikatesy, gdzie zaopatruję się w alkohol i gotowe dania, które później przygrzewam w mikrofali. Ten stary sklep słynie z mięsnych wyrobów, a także z podrobów czy pasztetów. Wiem, że nie wszyscy je lubią, ale ten kto spróbuje ich głowizny lub nóżek, zawsze po nie wraca. Jedynie marne mają mięso mielone. Nie wiem co tam dają, ale ilekroć się na nie połaszczę, licząc, iż w końcu się poprawiło, zawsze pluję dalej niż widzę. Niebywałe, że mając tak dobre i świeże produkty, da się spieprzyć coś z pozoru najprostrzego. Polak najwyraźniej potrafi.

 

Dzisiejszego dnia po raz kolejny przelazłem przez próg delikatesów z zamiarem zakupu pasztecików. Już około osiemnastej otępiały od AutoCADa umysł odmówił mi posłuszeństwa, więc pokaźna porcja wypieków z mięsnym farszem miała być tym, co doda mi energii na kolejny dzień. W połączeniu z siedemdziesiątką rudej, która oszraniała się w zamrażarce, paszteciorki stanowiły idealne uwieńczenie wieczoru. Jak wielkie było moje rozgoryczenie, gdy lada okazała się kompletnie pusta, a jedynym co stało w chłodziarce było znienawidzone mielone. Kupiłem je zniesmaczony i podreptałem do domu, licząc na to, że po dodaniu koncentratu i makaronu okaże się zjadliwe.

 

Już na starcie nalałem sobie drinka. Miałem nadzieję, że na rauszu łatwiej przełknę kolejne łyżki ugotowanej potrawy. Nic z tego. Mięso suche na wiór, o smaku karton-gipsu w połączeniu z pomidorową pulpą. Nic mnie bardziej nie było w stanie wytrącić z równowagi od michy niezjadliwej brei z brązowymi nitkami. Na domiar złego sięgnąłem w sklepie po pełnoziarnisty makaron. Tego było za wiele! Rzuciłem ścierkę na blat i porwałem z wieszaka klucze. Już ja im dam do wiwatu! Jak można sprzedawać takie paskudztwo?!

 

Pomaszerowałem nieco chwiejnym krokiem do delikatesów. Co z tego, że było osiem minut po godzinie zamknięcia? Mnie nie obsłużą? Swojego stałego klienta? Rolety były na wpół opuszczone, ale drzwi nie zostały zamknięte. Wślizgnąłem się więc do środka, chociaż ciemność jaka spowijała wnętrze ograniczała widoczność. Gdzieś w oddali słychać było dźwięk piły albo krajalnicy. Pomyślałem, że może w ramach rekompensaty dadzą mi jakiś smaczny kąsek, więc postanowiłem spuścić z tonu. Jeśli się uprę, to nawet narąbany mogę być całkiem przekonujący.

 

Nigdzie jednak nie zauważyłem nikogo z personelu. Kroczyłem więc do przodu, aż odgłos tnącego narzędzia stał się bardziej wyraźny. Dochodził z zaplecza za ladą chłodniczą. Docierało stamtąd nikłe światło. Nie bardzo wiedziałam co powinienem zrobić, jednak wypadało dać znać o swojej obecności. Już miałem się odezwać, gdy usłyszałem lekko zniekształcony głos:

 

— Do rana muszą być wycięte i wysuszone. – Jakaś kobieta powiedziała z wyraźnie zagranicznym akcentem. – Nie płacę wam mało. Wszystko inne bierzecie dla siebie, więc się streszczajcie. Inaczej znowu przerobię was na mielone.

 

Zamarłem. Może to alkohol, a może porcja wcześniejszych trocin sprawiła, że nie wyłapałem sensu w usłyszanych słowach. Pewnie żartowała z tym mielonym. Ot, takie powiedzonko.

 

— Do rana nie damy rady, ich jest za dużo! – biadolił właściciel, jak sobie przypominam potężny gość po sześćdziesiątce. – Wymagasz od nas zbyt wiele.

 

Usłyszałem odgłos uderzenia w policzek. Po chwili zaczął towarzyszyć mu jęk, a następnie warczenie ponownie uruchomionej maszyny. Potem musiała nastąpić krótka szamotanina, ponieważ starszy pan zaczął krzyczeć: "Nie, nie, nie!". Mój nieco zamroczony umysł podpowiedział mi, że dzieje się coś niedobrego. Nim zdążyłem zareagować, po podłodze przy drzwiach poturlał się odcięty palec. Razem ze ślubną obrączką.

 

Przeraźliwy skowyt wypełnił cały sklep. Ja zaś z przerażenia skryłem się za kratkami od piwa. Serce waliło mi jak oszalałe.

 

— Jeszcze jakieś obiekcje? – zachichotała właścicielka dziwnego akcentu. Odpowiedział jej przyciągły jęk zaprzeczenia. Gdzieś w oddali szlochały inne osoby. — No, to wracajcie do roboty. Do zobaczenia rano.

 

Usłyszałem kroki. Szuranie męskich pantofli i stukanie obcasów. Strach niemalże wgniótł mnie w ścianę. "Oby tylko nie zapalili światła" – powtarzałem w myślach, kurczowo trzymając za poły rozpiętej bluzy.

 

Minęli mnie. Babka była niska, ale szczupła, z ciemnymi włosami spiętymi wysoko u góry gumką. Gdzieś w umyśle zakiełkowała mi podobizna tej sylwetki, ale byłem zbyt wystraszony, by skojarzyć fakty. Towarzyszyli jej dwaj goście w garniturach, którzy sprawnie torowali drogę ku wyjściu. Nie odkryli mojej kryjówki. Kamień spadł mi z serca, które biło tak mocno jakby znajdowało się w przełyku. Niestety po chwili odgłosy obuwia ucichły. Wówczas usłyszałem męski głos, mówiący w obcym języku, chyba jakimś azjatyckim. A potem znowu odezwała się ta babka:

 

— Nie zamknęli drzwi?! Kompletni idioci! Co? Były uchylone? Ruchy, ruchy! Zapalcie to cholerne światło!

 

Jarzeniówki rozbłysły dokładnie w momencie, gdy miałem uciekać zza lady w stronę sąsiedniej alejki. Oślepiły mnie. Przez chwilę mrugałem, patrząc w kierunku wejścia, by następnie spotkać się z wymierzonym we mnie wzrokiem... mojej szefowej – zawsze miłej i uśmiechniętej japonki. Teraz jednak spoglądała na mnie ze zdumieniem i pogardą. Jej ochroniarze, których poznałem sekundę później, już biegli w moją stronę.

 

Spanikowany spojrzałem za siebie i mój wzrok zarejestrował istną masakrę. Na zapleczu stała cała we krwi rodzina właściciela, a wokół nich dosłownie wszędzie leżały zmasakrowane ciałka należące do niemowląt. Niektóre całe, inne bez góry czaszki lub rąk i nóżek. Dookoła zawieszone były sznurki od prania, a na nich powycinane kawałki czegoś, co do złudzenia przypominało nieregularne fragmenty gąbki.

 

Krew odpłynęła z mojej twarzy. Chciałem w panice zacząć wrzeszczeć i uciekać tylnym wejściem, jednak męska dłoń szybko zakryła moje usta. Zaciągnąłem powietrze przez szmatkę, którą trzymała i za moment straciłem przytomność, opadając bezwiednie na posadzkę.

 

***

 

Obudził mnie ucisk rąk na piersi. Zdezorientowany otworzyłem oczy i zobaczyłem, że moja szefowa siedzi na mnie okrakiem. Usta miałem zakneblowane zdjętymi przez nią pończochami. Odczekała aż dojdę do siebie i szybko się odezwała:

 

— Macie w Polsce taki zwrot: "znaleźć się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze". Pasuje do tej sytuacji jak ulał. Trochę mi szkoda poświęcać dobrego projektanta, ale wiesz stanowczo zbyt wiele. Przed śmiercią chcę ci jednak powiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Lubię wzbudzać strach i pragnę napawać się twoim przerażeniem. Nie łudź się, i tak stąd nie uciekniesz.

 

Spojrzałem na swoje ręce i kostki. Byłem przypięty grubymi pasami do metalowego stołu. Takiego, na którym wozi się tusze w rzeźni. Nie było mnie już w sklepie. Przez wielkie okna w oddalonym od ulicy budynku, który służył szefowej za mieszkanie, widziałem ekipę budowlaną, zamurowującą bramę wjazdową na firmowy parking. Tą samą, jaką mijałem każdego dnia w drodze do pracy. Naprawdę nie wiem po co to robili. Skupiłem uwagę na pasach i zacząłem za nie szarpać, ale nie udało mi się wyswobodzić. Czarnula, kpiąc z takiej bezradności przycisnęła tyłek do mojego krocza, po czym kontynułowała, a z ust nie schodził jej szyderczy uśmieszek:

 

— Zacznę może od tego, że szalunki są tylko przykrywką. Między dźwigarami przemycam ciała porwanych i zabijanych przez mój gang niemowląt, by potem wycinać im ciemiączka i robić z nich gąbki do makijażu i kąpieli. Bogate polskie snoby płacą za niby francuską markę krocie. Niestety czasami jakiś polaczek odkryje nasz sekret, albo się nam sprzeciwi, wówczas zamykamy filię, zmieniamy nazwę firmy i jako konkurencja poprzedniej zaczynamy kolejną produkcję. Resztę maleńkich ciałek przerabiamy w zaprzyjaźnionych sklepach i masarniach na przetwory mięsne. Te wyborne nóżki, które tak często kupowałeś były pulchnymi kończynami ukradzionego gdzieś w Polsce dzieciaka. Móżdzek, tak delikatny, że rozpływał się na chlebie, gulasz z serduszek i tycie wątróbki także były niczego sobie, prawda? – zapytała retorycznie i zaniosła się szaleńczym śmiechem. Poczułem się słabo, gdy resztki mielonego napłynęły mi do gardła. Raz po raz walczyłem z nawracającymi wymiocinami.

 

– Tylko mi nie mów, że masz wyrzuty sumienia? Sama jem te przetwory i wiem, że są wyborne. Poza mielonym, rzecz jasna. To najgorszy syf. Trafiają do niego chrząstki, paznokcie i paliczki u rąk i stóp. Do tego całe stare ciała, nieposłusznych najemników. Albo ci, którzy pojawili się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze. Jak twoi rodzice. Byli już starzy i żylaści, więc mięso następnego dnia sprzedawaliśmy szczególnie paskudne. Ty jednak chłopaku siedziałeś wówczas w akademiku. Ale cieszę się, że wróciłeś. Zanim trafisz do maszynki, posłużysz mi za to wasze zwierze doświadczalne. Królika, tak? Mam pomysł na bibułki matujące z napletka...

 

Mój krzyk został zduszony przez dłoń z pomalowanymi na fioletowo paznokciami. Pończochy wcisnęła mi niemal do gardła. W tym czasie swoim tyłkiem doprowadziła mnie do wzwodu. Broniłem się przed tym na wszystkie możliwe sposoby, jednak okrężne ruchy pośladków w skórzanych leginsach bezlitośnie masowały mój interes. W końcu chyba uznała, że już wystarczy, rozpięła rozporek i wyjęła, co chciała. Szarpiąc pasy jak oszalały, obserwowałem uniesiony przez nią długi, ostry nóż, który wyjęła spod stołu. Oczy niemalże wyskoczyły mi z gałek, gdy stwierdziła:

 

— Chyba jednak utnę cały. Może wpadnę na jeszcze ciekawszy pomysł. – Zamachnęła się i ostatnim, co pamiętam był wszechogarniający ból i wydobywający się spomiędzy moich nóg strumień krwi...

 

***

 

Krzyk było słychać chyba w całym bloku. Spadłem z łóżka na szklankę postawioną na dywanie. Krew sikała ciurkiem z rany tuż ponad lewym uchem. "W dupie z uchem." – Pomyślałem, dotykając szybko wybrzuszenia na spodniach. Wacek zdawał się tkwić na swoim miejscu. Westchnąłem z ulgą. "To tylko zły sen, przecież rodzice zginęli w wypadku samochodowym." – Roześmiałem się gorzko, opłukując głowę nad zlewem w kuchni. Przytrzymując ręcznik zerknąłem na resztki wczorajszego spaghetti. Trzy czwarte zjedzone, a obok osuszona butelka whiskey. "Okej, to by wyjaśniało zbyt bujną wyobraźnię i irracjonalne sny". Spojrzałem na zegarek. Była siódma trzydzieści trzy. Na ósmą miałem do pracy. Szybko zakleiłem ranę plastrem opatrunkowym, wskoczyłem w luźne jeansy oraz najmniej wygniecioną koszulę i pognałem do roboty. Trochę jeszcze pijany, ale nic na to nie mogłem poradzić.

 

Mijając sklep z podniesionymi teraz roletami, nieco się wzdrygnąłem. Postanowiłem zamówić sobie dietę pudełkową z jakiegoś dietetycznego portalu. Wyłącznie dla wegan. Rozmyślając nad nagłą zmianą preferencji żywieniowych wpadłem na plecy ciecia, który wraz z wielkim tłumem pracowników tłoczył się na ulicy dojazdowej do naszej filii. Wszyscy bardzo niespokojnie o czymś szeptali. Uniosłem wzrok i zobaczyłem wielki mur w miejscu bramy wjazdowej. Na cegłach przybito wymazaną sprayem tablicę z napisem: "Likwidacja. Ogłoszono upadłość".

 

Szczęka opadła mi niemal do kolan, a sztuczny penis wypadł z nogawki i potoczył się pod koła nadjeżdżającej ciężarówki. Wiozła kolejną partię dźwigarów...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (13)

  • Shogun 21.07.2020
    Mocny tekst, nawet jak dla mnie :D Mimo to czytało się dobrze i płynnie, a sama historia intrygująca, bo naprawdę myślałem, że to mu się śniło. Genialnie ci wyszedł ten zabieg. Dałem się zaskoczyć haha ;D
  • Kocwiaczek 21.07.2020
    Dziękuję. Miło mi, że tak uważasz :)
  • kigja 22.07.2020
    Sądziłam , że napisał opowiadanie mężczyzna. I jedno słowo mnie zmyliło i skierowało w stronę innego autora.
    Bardzo zaskakujące zakończenie , bo i ja byłam przekonana , że jak bohater przeżył to napewno to był tylko zły sen. Dopóki sztuczny penis nie wypadł z nogawki.
    Bardzo dobre opowiadanie i udane przebranie na 5.
    Pozdrawiam
  • Kocwiaczek 22.07.2020
    Dziękuję kigjo. Bardzo mnie cieszy tak pozytywna opinia:)
  • Bajkopisarz 22.07.2020
    „Żal mi było go sprzedawać”
    Raczej je sprzedawać
    „gdzie zaopatrzam się w alkohol”
    Zaopatruję (chyba, że celowo stylizujesz?)
    „najprostrzego.”
    Najprostszego
    „w chłodziarce było znienawidzone”
    Były
    „makaronu okaże się zjadliwe.”
    Okażą
    „być całkiem przekonywujący.”
    Przekonujący lub przekonywający
    „przez tylne wejście, jednak męska dłoń szybko zakryła moje usta. Zaciągnąłem powietrze przez trzymaną przez”
    3 x przez
    „i tyci wątróbki także”
    Tycie

    Bardzo ciekawe ? Zakończenie w znakomitym stylu, bo z dużą dawką niedopowiedzenia, zwłaszcza wspomnienie o sztucznym penisie. Gmatwa sprawę, co było jawą co snem.
    A co do mielonych to zwyczajnie za słabo przyprawiali...
  • Kocwiaczek 22.07.2020
    Dzięki Bajko za poprawki, ogarnę w wolnej chwili :) Cieszę się, że ci się podoba. To dla mnie bardzo cenne:) Starałam się połączyć różne style, ale nie byłam pewna czy mi wyszło. Niektórych tekst razi, ale cieszę się, że nie wszyscy mają teraz przeze mnie wstręt do mielonych:D
  • Kocwiaczek 22.07.2020
    A i w całym tekście chodzi o surowe mięso, a nie gotowe usmażone kotlety, muszę gdzieś dopisać, aby to było jasne:)
  • Bajkopisarz 22.07.2020
    Kocwiaczek - co nie zmienia faktu, że pokpili sprawę z przyprawianiem ;)
  • Kocwiaczek 22.07.2020
    Bajkopisarz za mało cebuli i pieprzu xD
  • Raven18 23.07.2020
    Obrzydliwe i okrutne... czyli akurat dla mnie!
    Cały czas miałem nadzieję że jakoś rozwali łeb tej typiarze. No ale nie można mieć wszystkiego :D
    5 ode mnie Kocwi
  • Kocwiaczek 23.07.2020
    Dziękuję Ravenie:) Kto tak naprawdę wie, co było jawą, a co snem? :]
  • Dekaos Dondi 23.07.2020
    Teraz bardziej na spokojnie, jeszcze raz przeczytałem:)
    Trochę mi się skojarzyło z jednym filmem:)
    Wartki ciąg zdarzeń, później gastronomicznych,
    pobudzający wyobraźnię i działający na apetyt ( raczej do czasu),
    a to wszystko napisałaś tak, że czyta się płynnie, niczym luźne mielone,
    wylatujące z dziurek do miseczki.
    Jedyne zastrzeżenie→za wcześnie o... palcu wspomniałaś:)
    Pozdrawiam:)↔5
  • Kocwiaczek 23.07.2020
    Mówisz, że trzeba było potrzymać czytelnika dłużej w niepewności? :) Dziękuję za pozytywny odbiór i piąteczkę :D

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania