Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
Baśka (2) Spadek z kosmosu
Mlaskała w najlepsze, popijając śmierdzący bimber i zajadając stęchłe parówki. Rejestratory nic nie rejestrowały. Nic kompletnie. Ale olewała to. Jeśli to ostatnie chwile jej życia, to przynajmniej spędzi je, dobrze się bawiąc. Rana kłuta w nodze goiła się, o dziwo, wyśmienicie. Minęło już kilka dobrych dni, jak tu tkwiła, chlejąc i trzeźwiejąc na przemian. W międzyczasie coś tam poobliczała. Teoretycznie, planetoida, w której jest uwięziona, za kilkanaście godzin wpadnie w atmosferę Ziemi i spłonie na wysokości jakichś dwustu kilosów nad jej powierzchnią.
— I chuj z tym! — zarechotała szyderczo. — Wyparuję sobie w najlepsze, a co! — zaśmiewała się z goryczą w głosie, czkając obleśnie. — Dobrze, że chociaż mam się w czym umyć. — Wyjątkowo zadowolona, zakomunikowała o tym głośno, choć nie bardzo wiadomo komu. — Przynajmniej nie będę śmierdzieć jak prosiak, jak już pójdę do nieba. Czkać mam nadzieję, też tam nie będę — rechotała, czkając mimo wszystko. W końcu, wyjątkowo ubawiona swoim świetnym poczuciem humoru, zasnęła na oparciu fotela.
Obudziła się zlana potem.
— Kurwa! Mam pomysł! — wrzasnęła zachrypiałym z przepicia głosem.
Drżąc z przejęcia, zaczęła wklepywać coś na klawiaturze. Pulpit ożył.
— To się może udać. To się, do kurwy nędzy, naprawdę może udać — mruczała przez zaciśnięte zęby, pilnie analizując dane z ekranu. — Mam godzinę! Może dwie — cedziła. — Chyba... Gdyby udało mi się uruchomić silniki tej rudery — rozgorączkowana analizowała sytuację — zanim do reszty planetoida się stopi, może zdołam się przebić i spróbuję stąd wylecieć. I albo się rozpierdolę, albo jakoś wyląduję.
W skupieniu, wstukując w oprogramowanie różne zmienne, sprawdzała możliwości powodzenia swojego genialnego planu.
Kolejny krok, to analiza stanu technicznego pojazdu, szczególnie stref zewnętrznych.
— Osłony? Sprawne. Kadłub? Rozjebany. Trudno. Sterowanie pójdzie z tego komputera — sczytywała z ekranu na głos informacje mówiące o tym, co będzie miała do dyspozycji, jak już nastanie godzina zero. — Teoretycznie, jakieś stateczniki zewnętrzne też powinny się uchować. Przecież nie mogło ujebać wszystkich! — Zagryzała wargi w zdenerwowaniu.
Skupiona, wklepywała kolejne komendy do komputera.
— Jak to się zacznie, lepiej, żeby mnie tu nie było. — Czknęła okropnie, kichnęła, pociągła łyka zwietrzałego bimbru i zabrała się do roboty.
Winda nie działała. Wlokła się więc, lekko kulejąc, wzdłuż korytarza centralnego, na tyły transportowca. Od ładowni maszyn dzieliło ją jakieś trzysta metrów. Wyliczyła, że zajmie jej to dobre kilka minut. Jednocześnie nie wiedziała, ile czasu dokładnie jej zostało. Myśl o tym, że mogłaby wyparować w środku drogi, porządnie ją zdopingowała. W każdym razie na tyle, że zacisnęła zęby i przyśpieszyła.
Pojawił się ból. Przeszywał jej skórę, w różnych miejscach. Napinanie mięśni, niemalże do granic możliwości, spowodowało, że porozrywała sobie pojedyncze szwy, nie w pełni jeszcze zagojonych, drobnych ran. W końcu jednak dotarła do hangaru.
— Coś tu cholera, gorąco! — Przeleciało jej przez myśl. — Może się już zaczęło? — Spanikowana dorwała roboczy panel kontrolny. Ale temperatury na zewnątrz pozostawały niezmienne. — Na razie więc jeszcze bujamy się w próżni kosmicznej. — Odetchnęła z ulgą.
Wdrapała się do wnętrza najbardziej opancerzonego pojazdu, jakim dysponowała. Była to… koparko-ładowarka laserowa.
— No tym jeszcze, kurwa nie latałam! Ale co mi tam — zaśmiała się nerwowo.
Dorwała kombinezon kosmiczny i zaczęła go wciągać na obolałe ciało, klnąc przy tym siarczyście. W końcu zaszyła się wewnątrz kabiny za sterami. Uruchomiła silnik jądrowy. Działał bez zarzutu.
— Pięknie — ucieszyła się i czknęła. — Sterowanie ręczne. Działa. Osłony? W gotowości — sprawdzała na głos, jednocześnie cała w nerwach oblizała językiem wargi.
Nigdy nim nie latała. Dotychczas nie musiała. Sterowała wszystkimi urządzeniami z wnętrza transportowca.
— Nadszedł czas próby, maleńka — odezwała się pieszczotliwie do maszyny. — Zobaczymy na co cię stać, kupo żelastwa — mruczała, sprawdzając sterowność pojazdu. Po chwili opadła swobodnie na fotel i zapięła pasy. Namacała ręką schowek pod pulpitem sterowniczym. Znieruchomiała na sekundę, po czym jej twarz rozjaśniła się szerokim uśmiechem.
— Tutaj jesteś, skurwysynu — zarechotała zachwycona. Odkręciła metalową manierkę i pociągła siarczystego łyka. — Nic tak dobrze nie robi, jak łyk polskiej wódeczki. — Cmoknęła, dopiła resztę i założyła hełm na głowę. Dokręciła rękawice. — No, to teraz czekamy!
Obudziło ją lekkie drżenie. Nie wiedziała, ile spała. Godzinę, czy parę minut. Teraz nie miało to jednak żadnego znaczenia. Absolutnie żadnego.
Z niepokojem obserwowała, jak wszystko zaczynało się trząść z coraz większą siłą. Natychmiast oprzytomniała.
— Czas na zabawę! — stwierdziła dobitnie, nerwowo zaciskając zęby.
W napięciu śledziła wskazania czujników temperatury zewnętrznej… dwieście, trzysta, pięćset stopni… Temperatura rosła w zastraszającym tempie.
Planetoida wlatywała z kosmiczną prędkością w atmosferę planety, co powodowało błyskawiczne rozgrzewanie jej powierzchni. W kilka sekund rozpoczęło się topienie, parowanie i spełzywanie jej zewnętrznych części.
Baśka zagryzała w zdenerwowaniu wargi. Wiedziała, że większość meteoroidów zostaje spalonych w atmosferze, w procesie ablacji, wywołanej tarciem. Aby uniknąć tego samego losu, musiała wydostać się z wnętrza skały w odpowiednim momencie.
— W odpowiednim momencie. Oto klucz do szczęścia — mruczała, oddychając niespokojnie.
Krople potu spływały jej po twarzy. Chciała odgarnąć włosy, ale z nerwów zapomniała, że ma na sobie kombinezon.
Tymczasem odczyty temperatury rosły. Grubość skały, jaka oddzielała ją od wolności, malała w zastraszającym tempie.
— Teraz! — Zdecydowała w końcu. — Czas zainicjować odpalenie silników zewnętrznych transportowca! — Wcisnęła kilka przycisków na pulpicie sterowniczym. Jednak nic się nie wydarzyło.
Nic, „kurwa!” kompletnie.
Nic!
Zaczęła się nerwowo szamotać.
— Co jest!? Nie działają? Jeszcze raz! — Kilkukrotnie inicjowała ich odpalenie, wrzeszcząc niemiłosiernie, jakby jej to miało w czymś pomóc.
Bezskutecznie.
— Muszę się przebić na zewnątrz! Muszę!
Ostatnim przebłyskiem spanikowanego umysłu, wystrzeliła zewnętrzne torpedy jądrowe transportowca.
Świat na zewnątrz huknął potwornym łoskotem i zapłonął.
Koparko–ładowarką rzuciło.
***
— Dobrze, że Wujaszek tego nie doczekał. Bo gdyby jeszcze żył, to z całą pewnością natychmiast by padł, zaraz po tym, jakby zobaczył, co zrobiłam z tą jego łajbą — stwierdziła, siedząc za sterami nowiutkiego, lśniącego transportowca.
Zrobiła potężny łyk trunku z ocalałego flakonika, po czym zaśmiała się rubasznie, czkając okropnie.
— Muszę chyba na trochę zrezygnować z tego polskiego bimbru — mruknęła ocierając rękawem usta.
Wylądowała, a raczej spadła w Tatrach, a dokładnie w Dolinie Chochołowskiej. „…Spadek z nieba tak niecodziennego gościa, jak kosmiczna koparko-ładowarka laserowa, spowodowała, iż pasące się tam owce w panice rozbiegły się na wszystkie strony. Pasący je pasterze zresztą też. Na szczęście, stojące tam chałupy ostały się bez szkody…” — Brzmiał przekaz w lokalnym Dzienniku.
Z kilkoma złamaniami, potłuczona, posiniaczona i lekko schlana, trafiła do miejscowego szpitala. Po kilkunastu dniach znów była na nogach.
I co dalej? No cóż. Jak się okazało, Wujaszek naprawdę nie był w ciemię bity. Ubezpieczenie pokryło wszystkie szkody.
— Miałam se, kurwa, na Marsie ciepłą posadkę znaleźć. Ale po co mam się tam marnować. Wujaszek dobrze wiedział, że to nie dla mnie. Stary Cap! Wciągnął go kiedyś kosmos, tak jak teraz mnie. Witaj przygodo! Baśka Szczepanowska przybywa! — darła się, rozkoszując się lotem za sterami masywnej kosmicznej machiny górniczej.
Komentarze (28)
"jej zostało. Myśl o tym, że mogłaby wyparować w środku drogi, porządnie ją wnerwiła. W każdym razie na tyle, że zacisnęła zęby i przyśpieszyła. Ból przeszywał jej skórę" - zbytnie dookreślenia. Wywal z jedno "jej".
… 200, 300, 500 stopni - nie wiem, czy nie lepiej zapisać słownie. Z reguły, lepiej, ale tu się specjalnie nie kłócę, bo być może jest dla dynamizacji tekstu.
- Co jest kurwa! - bardzo rzadko cokolwiek mówię na temat przecinków, bo jestem z nich kasztan, ale przed "kurwa" chyba powinienem być.
- Miałam se kurwa na Marsie ciepłą posadkę znaleźć. - tu kolejną kurwę trza ometkować przecinkami.
OK, ta część podeszła mi kapkę mniej, nie jest to spowodowane błędami lub, nie tylko nimi. Ciężko określić.
Chyba bardzo spodobała mi się ta początkowa hermetyka i wyjście z opresji (mimo że można potraktować to z przymrużeniem oka, a tekst wskazuje, że nawet się powinno) nie do końca mi leży.
Chyba, w mojej ocenie, zbyt dokładnie wszystko zbudowałaś w pierwszej części i zbyt łatwo to porzuciłaś w drugiej.
Dam 4.
Pozdo.
Ale moment kulminacji, do którego cały tekst dąży został z niewiadomych przyczyn ominięty. Miałem wrażenie, że w najlepszym momencie filmu zadzwonił telefon (szef z prwtensjami na przykład). Mamy dramat, sprzęt się buntuje, nadzieja topnieje i nagle już pozamiatane, wszystko fajnie - lądujemy w górach. Nie wierzę, że zabrakło Ci konceptu. Mnie brakowało kulminacji, dostałem za to moment tuż po.
Szkoda.
Pozdrawiam ;)
Czy masz na myśli kulminację w stylu:
"Kiedy torpedy rozsadziły skałę, czujniki natychmiast wytyczyły szlak, którym pojazd mógł opuścić wnętrze, spalającej się w atmosferze, planetoidy. Baśka, wściekła jak sto diabłów, tylko na to czekała. Z impetem dała nura przez otwór, by ostatecznie uratować swój tyłek przed śmiercią." ... ;) ?
Z drugiej strony, czasami niedopowiedzenia pozwalają podziałać wyobraźni :)
Tutaj akurat nie mam jasnego zdania. To chyba bardziej sprawa indywidualnych odczuć.
Zastanowię się.
Dzięki za opinię :)
Zamieniłbym miejscami kilka zdań w tym, co już jest.
Np. tak:
"- Co jest, kurwa! Nie działają? Jeszcze raz! – Kilkukrotnie usiłowała zainicjować ich odpalenie, wrzeszcząc niemiłosiernie, jakby jej to miało w czymś pomóc. Bezskutecznie.
- Muszę się przebić na zewnątrz! Muszę!
Ostatnim przebłyskiem spanikowanego umysłu, wystrzeliła zewnętrzne torpedy jądrowe transportowca."
To zamknęło by opowieść z "wnętrza" (można byłoby oczywiście opisać spektakularny wybuch itd.
Ta wypowiedź Baśki na koniec sugerowała, że torpedy nie koniecznie musiały być tym właściwym rozwiązaniem.
Tak sobie pop prostu pomyślałem, co nie znaczy, że muszę mieć absolutną rację.
Pozdrawiam ;)
Czknęła okropnie, kichnęła, pociągła łyka zwietrzałego bimbru i zabrała się do roboty - widzę, że numerek to jej wena twórcza i taka w sumię pospolita
Nadszedł czas próby, Kotku - piękne nazwanie maszyny, ale w duchu myślała inaczej.
Cmoknęła, dopiła resztę i założyła hełm na głowę - staranność i dbałość o swoje ciało, mimo znieczulenia
spalonych w atmosferze, w procesie ablacji, wywołanej tarciem - to nie może się stać. Spalenie odpada.
Ostatnim przebłyskiem spanikowanego umysłu - tylko kobieta jest tak elokwentna.
Dolina Chochołowska - świetne przejście z kosmosu do cudownych Tatr.
Stary Cap był jednak przezorny, pewnie znał swoją bratanicę czy siostrzenicę
Świetny tekst i jaką znajomość nazw technicznych.
Pozdrawiam cieplutko:)5
Cieszę się, że choć trochę cie zaciekawiłam.
Pozdrowionka :)
Ciekawa część.
"Mlaskała w najlepsze, popijając śmierdzący bimber i zajadając stęchłe parówki" - hahah nie wiedziałam, że parówki mogą być stęchłe :D
" (...) co powodowało błyskawiczne rozgrzewanie jej powierzchni. W kilka sekund rozpoczęło się topienie, parowanie i spełzywanie jej zewnętrznych części. " - jej/jej powtórzenie
Chapnięte!
Tutaj dużo mniej błędów niż w pierwszej części. Widzę wyższy poziom wtajemniczenia zaimkowego, bo mniej mnie gryzło. Bardzo się cieszę :D
Tak samo, jak cieszę się, że Baśka przeżyła. Tylko co teraz? Sprawa ucieczki z asteroidy zamknięta, więc otwiera się masa nowych możliwości. Ciekawam. Na pewno zajrzę dalej. :)
Pozdrawiam.
To bym dal bez myślników. Pięknie, ucieszyła się w duchu.
Obudziło jej lekkie drżenie - ją.
Końcówki chyba nie ogarnąłem, ale lecę dalej, bom nauczon czytać jak leci, a nie drobić jak gejsza po kroczku.
Ale czego konkretnie nie ogarnąłeś? Jak się wydostała??
Chyba pogmatwałam tam coś :/
Na spokojnie obczaję co i jak
Dzięki
Lubię Twoję dialogi, są takie naturalne. Fajna część.
I tu pozdrawiam :)
Pozdrowionka :)))
"Obudziło jej lekkie drżenie." Tu Ci się "jej" zamiast "ją" zaplątało.
Dzięki i tu za komentarz :))
Pozdrowionka i dzięki za uwagę :)
Seria przypadła mi do gustu. Strasznie lubię motyw takich zramolałych statków mosmicznych poskladanych z różnych części zamiennych. (Może dlatego Sokół Millenium to mój ulubiony statek w Star Wars) ;)
Dzieki ze podleciałeś :)
Pozdrowionka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania