Fabryka snów 1/3

Przekroczyłem bramę zakładu. Nad wjazdem powiewała flaga Zjednoczonej Federacji Robotniczej. Rozciągał się tam także metalowy napis: „praca czyni wolnym — umysłowo”. Wjazd był piaskowy, a przy wejściu do budynku znajdowała się budka strażnicza; w środku siedział wyjątkowo tłusty osobnik, ubrany w czarny mundur z plakietką: „wasz ochroniarz”. Kątem oka zauważyłem na ścianie budki dyplom najszybszego biegacza wagi ciężkiej. Wkroczyłem do budynku. Oberwane ściany przypominały mi poprzedni ustrój, nic się nie zmieniło od tylu lat. Za ladą siedziała chudzina, kobieta w golfie. Jej twarz zdobiły liczne zmarszczki, a pod nosem miała ledwo widoczny zarost.

— W czym mogę pomóc? — zapytała anemicznie.

— Kontrola! — krzyknął ktoś gdzieś w oddali.

Usłyszałem panikę za wielkimi, zdobionymi drzwiami.

— Aaa... już dzwonie do Kierownika.

— Nie musi pani, ja to zrobię, proszę pani — starałem być się jak najbardziej uprzejmy.

— Ależ nie... znam się na technologii. Ostatnio nawet sama samiusieńka wyszukałam sobie nowy kanał na satelitarnej. Ale była ostra jazda jak mój mąż...

Nagle wbiegł umorusany od błota i smary mężczyzna. Ubrany w drelich roboczo-roboczy, pamiętający lepsze czasy; podbiegł do lady.

— Ja zawiadomię Kierownika!

— Stefan, nie...

Robotnik Stefan chyżym niczym atleta susem przeskoczył ladę (zauważyłem, że ma gołe stopy), podszedł do drzwi znajdujących się za nią, przeleciał wzrokiem ramę od dołu do dołu, „3” leciutko cofnął się, jak sprinter szykujący się do startu, „2” napiął mięśnie łydek, „1!” ruszył i z impetem runął na podłogę sąsiedniego pokoju. Drzwi stały otworem.

— Od dwudziestu lat próbuje oszukać ten cholerny czujnik — powiedział wściekle robotnik Stefan, odwracając się i kładąc ręce na biodra.

Zauważyłem, że po prawej od lady całą ścianę zajmuję olbrzymie okno na Plac, a zdobione drzwi prowadzące na niego są uchylone. Przez okno zaglądali pracownicy i o czymś żywo dyskutowali. Wyglądali na wygłodniałych; jeden nawet z apetytem obgryzał resztkę pozostałych mu paznokci. Ubrani byli tak samo, jak dzieci w przedszkolu, gdzie trzeba nosić mundurki. Każdy miał taki sam drelich: niebieski, ubrudzony, ze zwisającym jednym ramiączkiem. Postanowiłem wyjść do tego robotniczego ludu. W kącie zobaczyłem wyschłą paproć. Otwierając drzwi, poczułem nieprzyjemny zapach spoconych męskich ciał, a turkot pracujących maszyn (w budynku nie było go słychać) rozwalał mój słuch na drobne kawałki, dlatego musiałem zamykać moje uszy szczelnie w dłoniach.

— Czemu tu tak głośno? — krzyknąłem.

No i po cholerę, skoro i tak nie usłyszę odpowiedzi. Widziałem, jak któryś pracownik mi odpowiada, ale co powiedział, nie usłyszałem. Pozostanie to wiekopomną tajemnicą. Reszta robotników kiwnęła głową na znak potwierdzenia słów robotnika. Krzywiłem już twarz, bo nieznośny dźwięk przedzierał się przez palce i wpełzywał do uszu. Czemu ci ludzie nie czują tej okropności? Co jest sekretem ich Fabryki? Jak to możliwe, że tacy mizerni chłopi potrafią wywyższać fabrykę Furtnera do pierwszego miejsca w wojewódzkim rankingu? Być może trafię na spisek wagi państwowej! Muszę dowiedzieć się co za tym stoi. Z takim zadaniem zostałem przecież tu wysłany. Szefuńcio powiedział: „drogi Tomaszu B., chciałbym, żebyś wyświadczył mi ogromną przysługę. Jest taka fabryka, na środku pola, niedaleko Karbolina, słuchaj no. Oni tam coś mają, jakiś system czy coś, bo to na pewno nie leży w kwestii maszyn. Słuchaj no Tomeczku. Musisz tam jechać, zapłacę za taksówkę, i obadać sytuacje”.

Fabryka jak fabryka: otaczała ją dwumetrowa siatka z pękiem drutu kolczastego na górze, budynki otaczały z czterech stron Plac Współżycia Robotniczego, gdzie pracownicy spędzali przerwy, jedząc, pijąc i dyskutując. W każdej fabryce było tak, że istniały dwie grupy robotników. W czasie gdy jedna miała przerwę, druga pracowała i na odwrót.

Nagle rumor machin ustał. Jeśli ktoś czegoś podobnego nie przeżył, to nie wie, o czym gada, gdy mówi: „poczułem ulgę”. Był to jeden z moich najszczęśliwszych momentów w życiu. Zbliżyłem się do mężczyzny grubo po czterdziestce, z czarnym jak węgiel wąsem, z łysiną na głowie, wyglądającego jak harleyowiec, tylko taki biedniejszy i bez motoru.

— Co to za straszliwy hałas ja się pytam?

— Jaki hałas?

— Ten, który o mało nie pozbawił mnie słuchu, a jaki?

— Aaa, ten. To Sonia.

— Jaka znowu Sonia?

Wszyscy popatrzyli na mnie jak na wariata; jakbym nie wiedział oczywistej oczywistości.

— No... to taka... maszynka do drzewa.

No tak. W końcu jestem w tartaku, mogłem się domyślić.

— Czemu wam to nie przeszkadza?

Zauważyłem poruszenie w ich grupie. Stało przede mną sześcioro dorosłych mężczyzn, chyba dorosłych, bo po ich zachowaniu zdać się mogło, że są dziećmi.

— Kwestia przyzwyczajenia — odpowiedział niewysoki blondyn.

— Dokładnie tak Kamilu — zaaprobowała reszta grupy.

Miałem kilka pytań, a Kierownik nie przychodził. Z budynku usłyszałem dźwięk tłuczonej szklanki, czy może butelki. W każdym razie był to bardzo donośny i dziwaczny dźwięk, jakby butelka (a może szklanka) sama chciała się zbić. Po krótkim rozeznaniu mord robotniczych postanowiłem wybrać najbardziej rozgarniętą.

— Ty tam przy oknie! Jak masz na imię?

— Bartuś — nieśmiało odpowiedział rudy chłoptaś, z nazbyt symetryczną twarzą, przez co panny musiały za nim szaleć.

— Chodź. Idziemy się przejść.

Gdy byliśmy dobry kawał od grupy, teraz znów wpatrzonej w okno, jak dzieci na wystawę sklepu cukierniczego, zapytałem Bartusia:

— Czemu każdy z was jest taki dziecinny?

Odpowiedzi nie było. Bałem się, że to pytanie było zbyt grubiańskie i teraz straciłem być może jedyną okazję na dowiedzenie się, o co tu do cholery chodzi. Już kładłem dłonie na twarzy, by zakryć łzy, gdy nagle słyszę:

— No bo tak trzeba.

Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Zawsze myślałem, że pracodawcy poszukują jak najmniej dziecinnych pracowników, w końcu dorośli chorzy na dziecinadę są poddawani terapii, a tutaj? Proszę. Z budynku obok rozsunęły się wielkie drewniane wrota. Wyszła z nich grupa składająca się z czterdziestu mężczyzn, jednak czułem od nich powiew dzieciństwa, tak niebezpieczny dla ludzi w moim zawodzie.

— Czemu tak patrzeliście przez okno?

Widziałem w jego oczach, że zastanawia się jaką wersję może mi podać, by zakład na tym nie stracił. Lecz co mógł stracić? Nie było to przecież pytanie o łapówkarstwo, czy znęcanie się nad pracownikami. Bartuś wziął głęboki oddech i wreszcie wydusił z siebie, co chciał powiedzieć.

— Bo czasami pozwalają nam tam wejść, tak jak Stefanowi, ale on dość często wchodzi, ma w końcu ważną misję do wypełnienia. Ja też mam misje, każdy z nas ma jakąś wymyśloną misje. Na ten przykład, ja chciałbym wejść na dach maszynowni, bo podobno stamtąd można zobaczyć miejsce, skąd przywożą do nas drzewo.

Ta odpowiedź utwierdziła mnie w przekonaniu, że coś nie gra w tym miejscu i nie jest to wiecznie zajęty Kierownik. Coś jest na rzeczy, ale gdzie leży ta rzecz, czym ona jest? Czy to maszyny? A może pracownicy, każdy z osobna? Odstronne położenie fabryki, dające poczucie spokoju? Trzeba to zbadać. Gdy byłem młodszy, grałem w gry detektywistyczne, tylko żadna nie opowiadała o zdziecinniałych tartakownikach (jeśli takie słowo istnieje). Nawet nie zauważyłem, gdy w zamyśleniu przeszedłem z nim cały obwód placu i znaleźliśmy się z powrotem przy oknie.

— Czas na mnie Panie. Idę do klatek ze zwierzętami.

Jego słowa były dla mnie takim zaskoczeniem, że musiałem je przetrawić na nowo, wypluć i jakoś sensownie zinterpretować.

— O czym ty mówisz?

— No o takich miejscach, gdzie można zobaczyć: słoniorafe, tygroryla, szczurosuka i kilka innych takich najnormalniejszych zwierząt.

Następne częściFabryka snów 2/3 Fabryka snów 3/3

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • „Nagle wbiegł umorusany od błota i smary mężczyzna. „- od błota i smaru : ewentualnie ...od błota i smarów... Ta druga opcja chyba lepsza.

    „Robotnik Stefan chyżym niczym atleta susem przeskoczył ladę (zauważyłem, że ma gołe stopy), podszedł do drzwi znajdujących się za nią, przeleciał wzrokiem ramę od dołu do dołu, „3” leciutko cofnął się, jak sprinter szykujący się do startu, „2” napiął mięśnie łydek, „1!” ruszył i z impetem runął na podłogę sąsiedniego pokoju. Drzwi stały otworem.” - tu cieżko jest się połapać o co chodzi, niezbyt jasny ten opis.

    „Pozostanie to wiekopomną tajemnicą. Reszta robotników kiwnęła głową na znak potwierdzenia słów robotnika.” - dwa razy „robotnik” w jednym zdaniu, nie ma synonimów? mężczyzna, człowiek, facet, ślusarz, spawacz te dwa akurat zależnie od tego co tam jest produkowane, doczytałem może być operator maszyny jeszcze, ale nie wal jednego słowa po kilka razy w jednym zdaniu.

    „Ja też mam misje, każdy z nas ma jakąś wymyśloną misje.” - tu pomijając, że „misję” nie ma ogonka też wyraz zdublowany.

    No dobra, tekst nie najgorszy, błędów wszystkich nie wylapywalem, ale jest wiecej.
    Na początek i zachętę do 4 mozna by naciągnąć ocenę, licząc, że jest to pierwsza część i w drugiej coś ciekawszego się zadzieje.
    Używaj słownika synonimów i pisz dalej, z czasem bedzie lepiej.
    Pzdr
  • Oskar Szomburg 17.08.2018
    Dziękuję :3 To moje pierwsze opowiadanie i dopiero się uczę.
  • fanthomas 17.08.2018
    hmm... coś za dobre jak na pierwszy tekst
  • Oskar Szomburg 17.08.2018
    Wielki dzięki ;D kiedyś pisałem wiersze, więc może dlatego, chociaż Miły Pan wytknął mi kilka znaczących błędów. Jeszcze dwie części zostały mi do wstawienia; może zmienisz zdanie.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania