Fioletowy motyl

PROLOG

 

To była szara, paskudna niedziela. Deszcz siąpił od wczesnego ranka. Tadeusz Krysiak, emerytowany taksówkarz, obudził się o czwartej. Od kiedy przeszedł w stan spoczynku, kładł się spać wcześnie, a wstawał kiedy za oknami było jeszcze ciemno. Gdy pracował, jeździł w najróżniejszych godzinach więc gdy przeszedł na emeryturę, postanowił unormować do maksimum swój tryb życia. Zaparzył dwie kawy i usmażył dwie porcje jajecznicy. Nakrył do stołu. Odsunął dwa krzesła i usiadł na jednym z nich. Przeżegnał się.

- Smacznego, kochana. - rzekł do pustego miejsca i zaczął jeść.

Mimo, iż minęły już trzy miesiące od kiedy jego żona Barbara odeszła, nie mógł tak łatwo porzucić wspólnych, porannych rytuałów. Chorowała na raka trzustki. Cichy zabójca. Tadeusz nie miał żalu do losu. Spędzili razem niemal pięćdziesiąt cudownych lat i wychowali troje dzieci. Nie każdy ma tyle szczęścia. Zjadł swoją porcję, a drugi talerz postawił na podłodze. Gruby, rudy kot o imieniu Fuks natychmiast zabrał się do pałaszowania. Nieruszoną kawę wylał do toalety. Nałożył białą koszulę, czarny garnitur, czarny krawat i czarne półbuty. Schował do kieszeni różaniec, kluczyki do auta i wyszedł

Tadeusz prowadził swojego chevroleta, a w radio Grechuta śpiewał, że chciałby ocalić serce ukochanej od zapomnienia. Spojrzał na zegarek - szósta trzydzieści. Zostało jeszcze pół godziny do rozpoczęcia porannej mszy. Ruch na moście Fordońskim był niewielki. Cały czas mżyło, a delikatna mgła unosiła się nad drogą. Nagle w połowie mostu, po prawej stronie zauważył nieruchomą postać. Zrobiło mu się gorąco i poczuł natychmiast silny niepokój. Zatrzymał auto i włączył światła awaryjne. Sprawdził w lusterku bocznym czy nic za nim nie jedzie i wysiadł czując ukłucia drobnych igiełek deszczu na twarzy. Wszedł na chodnik i niepewnym krokiem wrócił kilkanaście metrów do miejsca gdzie ujrzał, jak wydawało mu się, zjawę. Gdy był już wystarczająco blisko, stanął jak wryty.

- Jezu Chryste... - szepnął przerażony.

To nie była zjawa tylko kobieta. Ubrana w szary płaszcz i czarne spodnie. Miała przemoknięte kasztanowe włosy i ciuchy więc musiała tu być od dłuższego czasu. Stała za żółtą barierką, na wąskim gzymsie. Jedną ręką trzymała się metalowej balustrady, drugą przyciskała do piersi różowe zawiniątko. Nie zwróciła uwagi na mężczyznę. Jej nieobecny wzrok był utkwiony w Wiśle. Tadeusz usłyszał płacz.

Płacz niemowlęcia.

Zrozumiał co jest ukryte w kocyku, który trzymała kobieta.

Były taksówkarz miał w głowie gonitwę myśli. Co ma teraz zrobić?

Wycofać się do auta po telefon i zadzwonić po służby ratunkowe? A jeśli do przyjazdu ekipy kobieta skoczy?

Podbiec do niej i spróbować siłą wciągnąć ją na chodnik? Na Boga, ma sześćdziesiąt dziewięć lat. Jakie są szanse, że mu się uda? Poza tym mógłby uratować kobietę, ale w szarpaninie dziecko wyślizgnęło by się i wpadło do rzeki.

Była też jeszcze jedna opcja - spróbować nawiązać z nią kontakt. Porozmawiać, a w międzyczasie ktoś, kto będzie przejeżdżał mostem zauważy co się dzieje i zadzwoni pod numer alarmowy. Ten wariant wydał mu się najrozsądniejszy.

Postawił powoli kilka małych kroków w kierunku desperatki, a kiedy zbliżył się na parę metrów, przystanął. Czuł, że cały dygocze a nogi ma miękkie jakby były z waty.

- Proszę pani... - wykrztusił Tadeusz, ale nie poznał swojego głosu.

Kobieta nie spojrzała na niego, ale lekko drgnęła i mrugnęła powiekami więc miał nadzieję, że zwrócił jej uwagę.

- Chyba... chyba domyślam się jaki krok pani rozważa - dobierał ostrożnie słowa - Bardzo proszę, żeby pani tego nie robiła. Nie wiem kim pani jest, ani jaki dramat pani przeżywa, ale naprawdę nie warto. Te małe, biedne dziecko na to nie zasługuje. Pani również.

Na twarzy kobiety mignął przez sekundę grymas. Pociągnęła nosem. Niemowlę cały czas zawodziło jakby błagało o darowanie życia.

- Ja nazywam się Tadeusz - podjął - Trzy miesiące temu zmarła moja żona. Bardzo ją kochałem. Zanim jej nie poznałem, nie wiedziałem, że można kogoś tak kochać. Przez wspólne pięćdziesiąt lat mieliśmy swoje wzloty i upadki. Wiadomo - nie zawsze jest kolorowo. Najbardziej dumny jednak nie jestem z tego, że przeżyliśmy ze sobą taki szmat czasu, ale z tego, że wychowaliśmy wspaniałe dzieciaki. Mówię pani, nie ma nic piękniejszego na tym świecie niż bycie rodzicem. Wiadomo - mnóstwo wyrzeczeń i pracy. Nerwów i stresów. Ale warto. Przysięgam pani, że warto. Serce mi drżało kiedy nasza najstarsza córka pierwszy raz powiedziała „tata”, gdy przyniosła mi z przedszkola pierwszą laurkę na dzień ojca. Nauczyłem ją jeździć rowerem, nauczyłem ją pływać, strzelać z łuku...

Tadeusz poczuł, że się rozkleja. Wspomnienia ścisnęły mu gardło i rozgrzały na tyle, że nie czuł już ani zimna, ani deszczu.

- Razem z Basią ukształtowaliśmy je, nauczyliśmy żyć, nauczyliśmy kochać. Wyrosły na wspaniałych ludzi. To zawsze był nasz cel. Wychować dobrych ludzi. Tak bardzo za nią tęsknię... - mężczyzna ukrył twarz w dłoniach i rozpłakał się.

Po dłuższej chwili pojął, że nie słyszy już płaczu dziecka. Przeraził się, że kobieta skoczyła albo wrzuciła maleństwo w odmęty rzeki. Podniósł głowę. Ona tam była. Zdążyła już przejść przez barierkę, na chodnik i stała lekko kołysząc niemowlę w kocyku. Wpatrywała się w buźkę dziecka z czułością i gładziła po główce.

- Przepraszam. Już dobrze. Wszystko dobrze - mówiła po cichutku.

Tadeusz kiwał głową z niepewnym uśmiechem na twarzy i łzami w oczach. Tak, wszystko będzie dobrze...

 

cdn

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Bożena Joanna 30.04.2020
    Wzruszający tekst, taka prawdziwa wypowiedź pana taksówkarza. Jak potoczą się dalsze losy kobiety i jej dziecka? Chętnie przeczytam dalej, Serdecznie pozdrawiam!
  • Bajkopisarz 30.04.2020
    Bardzo dobrze napisany, wzruszający tekst. A to dopiero prolog, więc mam nadzieję, że dalej będzie jeszcze lepiej. Zaczynasz z grubej rury i to jest właśnie powinność prologów, żeby poruszyć, zaciekawić. Tutaj się to w pełni udało.
  • Clariosis 02.05.2020
    Bardzo dobrze napisany prolog. Zdołaliśmy dowiedzieć się co nieco o głównym bohaterze, a nawet poczuć do niego sympatię. :)
    "- Smacznego, kochana. - rzekł do pustego miejsca i zaczął jeść." - Tutaj najlepiej usunąć kropkę po "kochana", albo "rzekł" napisać z dużej litery, choć poprawnie będzie właśnie bez kropki i "rzekł" z małej. :)

    Tekst przemówił do mnie również na płaszczyźnie prywatnej, gdyż... co za zbieg okoliczności. ;) Mój Świętej Pamięci dziadek nazywał się Tadeusz, był taksówkarzem, a gdy zmarł, miał sześćdziesiąt dziewięć lat. ;) A moja babcia, nadal żyjąca, to Barbara. ;) I w tym przypadku to dziadka jednak zaatakował rak, właśnie podstępna choroba...

    Ciekawi mnie, jak to się wszystko potoczy, ale widzę, że rozdział I już jest, więc biorę się do czytania. Życzę dużo weny!

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania