Poprzednie częściFioletowy motyl

Fioletowy motyl (Rozdział 4)

ROZDZIAŁ 4

 

- Klara. Klara... Klara! Halo! Ziemia do Klary Marczuk.

Głos męża. Zorientowała się, że siedzą przy stole w kuchni. Mikołaj wstał wcześnie i przygotował śniadanie. Obok, na podłodze, w bujaku leżała Ania. Trzymała w buźce gryzak i gaworzyła coś w swoim, niemowlęcym języku. Klara uśmiechnęła się do niej, a córeczka odwzajemniła się, ukazując różowe dziąsła i mrużąc radośnie oczy. Kobieta spojrzała na męża i ugryzła tosta.

- Dziękuję ci - rzekła, gdy przełknęła - za te śniadania, za wstawanie w nocy, za ogarnianie całego domu, za wszystko. Za to, że jesteś taki...

- Nie ma sprawy, kochanie - przerwał - wiesz, że robię to wszystko dla nas. Staram się. Nie wiem czy wszystko robię prawidłowo bo to nasze pierwsze dziecko...

Pierwsze, żywe - przeszło przez myśl Klarze.

- …ale myślę, że zważywszy na naszą sytuację, radzimy sobie coraz lepiej. Wierzę, że wszystko się ułoży. Zobaczysz.

- Masz rację. Sama po sobie widzę, że jest ze mną lepiej. Chyba terapia przynosi efekty. Chociaż wczoraj u rodziców... Nie popisałam się, co?

- Oni nas wspierają. Po prostu znaleźli się w sytuacji dla nich nowej. Tak jak my. Też to przeżywają. Nawet ojciec, widzę to po nim. Musisz pamiętać, że Piotrek był ich wnukiem. Czekali na niego tak samo jak na Anię.

- Wiem.

Klara uśmiechnęła się i położyła swoją dłoń na ręce męża. Była szczęściarą. Wiedziała, że ten facet będzie wspaniałym ojcem. Siebie w roli matki jeszcze nie dostrzegała, ale w niedługim czasie się to zmieni. Chciała w to wierzyć.

- Będę się zbierał - powiedział Mikołaj wstając od stołu i zbierając talerze - Mam dziś kupę pracy przy tym nowym osiedlu w centrum. Anulka zjadła mleko godzinę temu, także przez jakiś czas masz spokój. Na którą jedziesz do lekarza?

- Na dwunastą. Niedługo będziemy się zbierać - spojrzała na córkę.

- A jak ci idzie terapia? - spytał, stając przed lustrem i wiążąc krawat.

- Gawryluk mówi, że radzę sobie bardzo dobrze. Powiedział, że zostało jeszcze kilka spotkań i będzie po sprawie.

- Trzymam za ciebie kciuki, kochanie. Dziś pewnie wrócę późno. Nie czekaj na mnie. Do zobaczenia.

Pocałował żonę w usta, a córeczkę w czubek główki i wyszedł z domu. Klara wzięła do ręki kubek z kawą i spojrzała na dziewczynkę.

- Mamy babski dzień, księżniczko.

 

Gabinet doktora Sergiusza Gawryluka mieścił się w starej kamienicy, w ścisłym centrum Bydgoszczy. Był urządzony tak, aby wywoływać w pacjentach uczucie komfortu i bezpieczeństwa już na pierwszej wizycie. Szary kolor na ścianach nie raził w oczy. Wykładzina w delikatnie ciemniejszym odcieniu. Fotel gospodarza i dwuosobowa sofa z tego samego zestawu były przyjemne w dotyku i miały barwę grafitową. Jedynie poduszki przełamywały ten schemat - były zielone. Mahoniowe biurko lekarza stało przy oknie, zza którego dochodził delikatny szum miejskiego zgiełku. Na blacie ustawiono mały kwiatek w perłoworóżowej doniczce, a nad biurkiem wisiała reprodukcja „Snu” Salwadora Dalego.

Klara siedziała na sofie, obok siebie postawiła nosidełko ze śpiącą Anią. Doktor Gawryluk zajął miejsce naprzeciwko, w fotelu i założył nogę na nogę.

- Pani Klaro, widzę, że zabrała pani ze sobą córeczkę...

- Przepraszam. Nie miałam jej z kim zostawić. Mąż musiał dziś jechać do pracy.

- Niech pani nie przeprasza - uśmiechnął się lekarz. - To bardzo dobrze. Powinna pani spędzać z nią jak najwięcej czasu. To świetnie pani zrobi. Mam tylko nadzieję, że jej nie obudzimy.

- Nie ma mowy. Okolice południa to jej czas drzemki. Będzie spała jak kamień przez dwie, trzy godziny.

- To bardzo dobrze. Właściwie to Ania jest jednym z powodów, dla którego się spotykamy. Niech pani się nie krępuje i zachowuje naturalnie.

Psycholog miał świadomość, że zachowanie pacjentki w obecności córki będzie dla niego cennym materiałem do analizy.

- Oczywiście

Do gabinetu weszła sekretarka Gawryluka i przyniosła dwie herbaty, spodek z plastrami cytryny i saszetkami cukru. Postawiła tacę na okrągłym mahoniowym stoliku pomiędzy fotelem, a sofą.

- Pani Klaro, jak się pani dziś czuje? - spytał lekarz gdy asystentka wyszła z pokoju.

- W sumie to... dobrze - odpowiedziała i zerknęła ukradkiem na obraz nad biurkiem.

- Rzeczywiście, dostrzegam u pani dużą zmianę na lepsze. Widzę po pani wyrazie twarzy, że zmierzamy w dobrym kierunku. Pani oczy mają w sobie coraz więcej... życia.

Klara spuściła głowę i sięgnęła po herbatę. Przypomniała sobie dlaczego tu jest...

 

W Święto Zmarłych przesiedziała pół dnia na cmentarzu. Modliła się i rozmawiała z synkiem. Pochowali go raptem miesiąc wcześniej. Udało się w tym czasie postawić mu mały, skromny pomnik. Tego dnia wylała na biały marmur morze łez, a w sercu miała tylko rozpacz, tęsknotę i uczucie niesprawiedliwości. Gdyby Mikołaj tego dnia nie wyciągnął jej z cmentarza pewnie by tam nocowała.

Kiedy odebrali Anię od babci Teresy i wrócili do domu, Klara była przygnębiona i apatyczna. Tego wieczoru nawet nie spojrzała na córkę. Przez następne kilka dni leżała w łóżku owinięta kocem. Miała gorączkę. Nie jadłaby w ogóle, ale Mikołaj na siłę wmuszał w nią jakąś zupę albo owsiankę. Wziął wolne w pracy i zajmował się córką i żoną. Małe i duże dziecko. Wreszcie, w sobotę poczuła się lepiej. Zeszła do salonu i opatulona kocem usiadła na kanapie. Obserwowała jak Ania i Mikołaj bawią się razem na piankowej macie dla niemowląt. Pomyślała, że ta dziewczynka jest prawdziwą szczęściarą. Miała przy sobie braciszka przez osiem miesięcy. Im, z kolei, nie było dane spędzić z synem ani chwili.

To chyba wtedy pojawiła się ta myśl. Złowroga jak krwiożercza bestia, pędząca prosto na nią w kompletnych ciemnościach. Czarna myśl, która zbliżała się do niej od momentu gdy usłyszała dźwięk pierwszej szufli piachu, spadającej na białą trumienkę. Myśl ta, w końcu spłynęła na nią przysłaniając wzrok absolutną czernią. Myśl, że ona - Klara Marczuk, jako matka musi być razem ze swoimi dziećmi. Za wszelką cenę.

Wiedziała, że w każdy niedzielny poranek znajomi Mikołaja spotykali się, aby pograć w siatkówkę. Mąż od jakiegoś czasu zaniedbywał tą tradycję, ponieważ został ojcem i zważywszy na jej stan, nie miał kompletnie czasu na takie rozrywki. W sobotni wieczór Klara powiedziała, że czuję się już o niebo lepiej. Fizycznie i psychicznie. Poprosiła Mikołaja, aby z samego rana, jeśli ma ochotę się zrelaksować, pojechał ze swoją paczką na siatkówkę. Zapewniła, że da sobie radę z Anią i żeby się o nic nie martwił. Mężczyzna przez krótką chwilę był podejrzliwy, ale dał się przekonać.

Gdy wczesnym, niedzielnym porankiem usłyszała oddalające się auto męża, wstała z łóżka. Córeczka już nie spała. Nakarmiła ją butelką mleka, zmieniła pieluchę, ubrała w najładniejszą sukienkę i ciepły kombinezon. Narzuciła na siebie płaszcz, owinęła Anię kocykiem i wzięła na ręce. Wyszła z domu i skierowała swoje kroki na przystanek autobusowy. Spojrzała na rozkład i znalazła połączenie, które ją interesowało. W kierunku mostu Fordońskiego.

Świadomość odzyskała, trzęsąc się z zimna. Siedziała opatulona kocem w aucie starszego mężczyzny. Mówił do niej uspokajającym tonem, że wszystko już jest w porządku. Ania leżała na tylnym siedzeniu, owinięta w suche ręczniki. Kierowca zauważył, że Klara nie pamięta nic z ostatnich minut i opowiedział jej o całej sytuacji. Była autentycznie przerażona. Zaoferował, że zadzwoni pod numer alarmowy bo zapewne obydwie potrzebują pomocy medycznej, ale Klara wybłagała go, by tego nie robił i poprosiła jedynie o podwiezienie do domu. Sama już zrozumiała, że musi się gdzieś zgłosić, ale chciała zrobić to na własną rękę. Dotarło do niej, że depresja jest już w najgłębszym stadium. Afera na cały kraj (jaka na pewno by wybuchła) z niedoszłą samobójczynią, a także dzieciobójczynią nie pomogłaby jej w leczeniu. Poza tym wstydziła się okropnie tego, czego niemal się dopuściła. Obiecała sobie, że Mikołaj nigdy się nie dowie o tym, co zaszło tej szarej, paskudnej niedzieli.

 

- Widzę, że zamyśliła się pani... - oderwał ją od wspomnień Gawryluk. - Mogę wiedzieć co panią tak teraz pochłonęło?

- Myślałam o tamtym dniu... - mruknęła Klara.

- No tak... - na chwilę zamyślił się lekarz. - Nie mogę pani obiecać, że wspomnienie nie będzie wracało, ale musi pani postrzegać tamto wydarzenie jako impuls do działania. Do walki o powrót do normalności. O powrót do córki. Doszła pani na skraj przepaści, ale wycofała się. Miała pani odwagę poprosić o pomoc. To jest pani zwycięstwo, pani Klaro.

- Jestem panu ogromnie wdzięczna, panie doktorze - uśmiechnęła się Klara, ale zaraz spochmurniała zerkając na surrealistyczny obraz Dalego.

Gawryluk zauważył to. Obrócił się w fotelu i zawiesił wzrok na reprodukcji.

- Widzę, że nie za bardzo się pani podoba - rzekł psycholog.

- Przepraszam. Nie o to chodzi. Po prostu miałam dziś w nocy koszmarny sen.

- Surrealistyczny?

- Tak. Chyba tak. Ale przede wszystkim przerażający - wzdrygnęła się na wspomnienie martwej twarzy małego chłopca.

Gawryluk uniósł brwi w pytającym geście.

- Był tak straszny, że zmoczyłam łóżko - rzekła Klara, nim zdążyła ugryźć się w język.

- Rozumiem - psycholog pokiwał głową z powagą. - Czy w tym śnie widziała pani swojego synka?

- Wydaję mi się, że tak...

 

Mikołaj wracał do domu. Powiedzieć, że był zmęczony, to mało, był po prostu wyczerpany. Powieki ważyły już tonę. Co chwila przesuwał dłonią od czarnych włosów, przez twarz, aż do smukłego podbródka. Spojrzał na zegarek, na desce rozdzielczej swojego audi - dwudziesta trzecia. No ładnie - pomyślał. - Od rana do wieczora w pracy.

W centrum miasta miało powstać nowe osiedle, złożone z kilku apartamentowców o cenach lokali przyprawiających o duszności. Oczywiście nie wszystkich. Większość mieszkań była już sprzedana choć budowle stały tylko na planach. Planach, które wczoraj znowu wróciły do poprawki. Wraz z kilkoma współpracownikami ślęczeli dziś nad tym cały, boży dzień. Uważał, że wykonali kawał niezłej roboty, ale czy tym razem plany zostaną zatwierdzone, okaże się niebawem. Nie chciał już się nad tym zastanawiać. Miał dość na dziś.

Jego myśli powędrowały do domu, do Klary i Ani, które już pewnie smacznie spały. Z jego żoną było coraz lepiej. Zapisała się do doktora Gawryluka jakoś na początku listopada. Dotarło do niej wreszcie, że ma depresję poporodową, choć Mikołaj już wcześniej jej to sugerował. Do tego strata jednego z bliźniąt. To było dla niej za dużo. Na początku lekarz przepisał jej silne antydepresanty i psychoterapię. W miarę jak Klara robiła postępy, leki były coraz słabsze. Teraz, z tego co mówiła rano, pozostało już tylko kilka spotkań. Wyjdą wreszcie na prostą i wszystko zacznie się układać.

Było już późno, a okolica, w której mieszkali to typowe przedmieścia, więc ruch na drodze był niewielki. Mikołaj zaczął już przymykać oczy ze zmęczenia. Podregulował większą głośność w radio, ale za chwilę znowu powieki zrobiły się ciężkie. Postanowił uchylić boczną szybę, żeby wpuścić do auta trochę zimnego powietrza. Spojrzał na ułamek sekundy na drzwi kierowcy, aby trafić palcem w przycisk otwierający okno. Kiedy podniósł wzrok na drogę, zobaczył go. Chłopiec stał kilka metrów przed maską. Mikołaj jechał za szybko, by zdążyć zahamować.

- Kurwa! - krzyknął.

Wykonał nagły skręt kierownicą w prawo i auto zareagowało natychmiast. Wydawało mu się jeszcze, że postać dziecka miga w bocznej szybie. Dzięki Bogu, chyba go wyminął. Po lekkim poślizgu wjechał prawym, przednim kołem na chodnik, podskoczywszy na krawężniku. Samochód stanął Mężczyzna oddychał szybko przerażony. Spojrzał w lusterko wsteczne, aby sprawdzić czy dziecko nadal jest na drodze. Nie mogło tam stać, ponieważ ujrzał chłopca na tylnej kanapie swojego audi. Czarne włosy, czarne, puste oczodoły i woda wylewająca się z ust. Marynarz z kreskówki patrzył dziarsko, z białej, mokrej koszulki. Mikołaj zamknął oczy.

- Daj mi spokój... - wycedził przez zęby.

- Spokój? - usłyszał dziecięcy głos, dochodzący jakby z oddali. - Ja dopiero zaczynam, Mikołaju

Mężczyzna otworzył powoli oczy i spojrzał w lusterko. Chłopiec wciąż tam siedział z czarnym, bezzębnym uśmiechem na trupio bladej twarzy.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Clariosis 12.05.2020
    No nieźle, nie wiedziałam, że to zacznie iść w stronę takiego horroru. Ciekawe, co przyniosą kolejne rozdziały.
  • Bajkopisarz 12.05.2020
    „przełamywały ten schemat”
    Ten – zbędne
    „czasu zaniedbywał tą tradycję,”


    Super. Ciekawe kto i czemu się do nich przyczepił. Gdzie tkwi klucz do wyjaśnienia zagadki, czy to daleka przeszłość i coś lub ktoś wykorzystuje zgon Piotrusia, czy jednak niedaleka przeszłość i to Piotruś we własnej osobie ma jakiś żal.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania