Krystian244 11.09.2017 To nie wątek do zbędnego spamu! |
Neurotyk 11.09.2017 Jutro się podzielę, bo dziś moim doświadczeniem jest zmęczenie :) |
riggs 12.09.2017 http://www.opowi.pl/bezprawie-w-panstwie-prawa-i-a32568/ |
Nuncjusz 12.09.2017 Np. swojego czasu, uczniem podstawówki jeszcze będąc, zmieszałem kilo saletry (KNO3) z cukrem, tez okolo kilograma(sacharoza, dwucukier, C12H22O11) i podpaliłem tę mieszanine pod szkołą. Nastąpiło gwałtowne spalanie cukru, tlenu dostarczał rozkładający się azotan potasu (saletra), powstały gigantyczne kłęby dymu, wezwano straż pożarną. Eksperymentator zbiegł. |
Ritha 12.09.2017 |
Nuncjusz 12.09.2017 Ja kupowałem w spożywczym, ale to było za komuny |
Ritha 12.09.2017 |
Szudracz 12.09.2017 |
Nuncjusz 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 |
Nuncjusz 12.09.2017 |
Canulas 12.09.2017 |
Szudracz 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 Na ziemi nożem rysowaliśmy koło i dzieliliśmy na 4 części (4 graczy). Pierwsza osoba mówiła kogo atakuje i sąsiad schodził z okręgu. Stojąc na swoim polu rzucała nożem w pole atakowanego gracza. Wbitym nożem po linii ostrza rysowano prostą linię przez pole przeciwnika. Nie można było się podpierać i trzeba było stać na swoim polu. I tak się przyłączało zdobyte kawałki państwa przeciwnika. Osoba ta miała kolejny rzut i tak do momentu, aż źle rzuciła, nóż się nie wbił lub trafił w inne pole niż atakowane, albo nie była w stanie poprowadzić prostej linii. Wtedy rzucała kolejna osoba. Ten kto miał tak małe pole, że nie mógł na nim ustać odpadał. Jego poletko mogła zabrać inna osoba. |
Canulas 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 |
Drżączka 12.09.2017 |
Canulas 12.09.2017 |
Canulas 12.09.2017 |
Canulas 12.09.2017 W sumie, do dziś się za bardzo nie myśli |
Drżączka 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 |
Pasja 12.09.2017 |
Canulas 12.09.2017 My mieliśmy zabawę, zbijak lotkami do darta. Raz mi wargę przebili |
Nuncjusz 12.09.2017 |
Drżączka 12.09.2017 |
Krystian244 12.09.2017 |
D4wid 12.09.2017 |
literatx 12.09.2017 Co to znaczy temat nie do spamu, aha ha ha ha |
Nuncjusz 12.09.2017 Otóż, kumpel, pozwolił mi w swojej piwnicy przeprowadzać różne doświadczenia i eksperymenty. Postanowiłem więc, wyprodukować trochę kwasu siarkowego metodą komorową. To dość skomplikowana metoda, trzeba wytworzyć w postaci gazowej dwutlenek azotu (NO2) i dwutlenek siarki (SO2) i zebrać je w jednej komorze - butli szklanej, w której zajdzie reakcja utlenienia SO2 do SO3, czyli bezwodnika kwasu siarkowego H2SO4. NO2 wytwarzałem poprzez pirolizę Mg(NO3)2, SO2 poprzez podgrzewanie siarki z saletrą. Jako, że nie chciałem żadnych strat, popełniłem podstawowy błąd - aparatura była całkowicie szczelna, rosnące ciśnienie nie miało nigdzie ujścia i całośc eksplodowała uwalniając jednocześnie toksyczne gazy. Spierdalałem tak, że aż za mną się kurzyło, cały zbladłem, a okoliczni sąsiedzi wylegli na ulicę. Ziemniaki w piwnicy kumpla natomiast zgniły co jest ciekawym paradoksem |
riggs 12.09.2017 Grało się na monety w dołek, albo pod murek, w noża, tor dla kapsli, chowanego z piłką (śpiączka), po wykopaniu piłki kryjący zaczynał od nowa. Lakier do włosów robiło się z mieszanki wody z cukrem. |
riggs 12.09.2017 Mamy blok mieszkalny z domofonem. Dzwonimy do byle kogo i na pytanie "kto tam" odpowiadamy "ja" 99% ludzi odruchowo otwiera. 1% zapyta tylko "co za ja". Spróbujcie. To też rada, dla tych co ulotki noszą zarobkowo, bo ludzie nie chcą wpuszczać |
Nuncjusz 12.09.2017 |
riggs 12.09.2017 |
riggs 12.09.2017 A kto pamięta jak się samolot z papieru składało? |
riggs 12.09.2017 |
Krystian244 12.09.2017 Więc jak już odprowadzacie to upewnijcie się że ktoś śpi. Bo mogą być potem problemy. |
Maurycy Lesniewski 15.09.2017 wykorzystania pudełek po paście do butów... nie będę o tym pisał lepiej. Powiem tylko, że mieszanki saletrowo-cukrowej zapalonej nie można było już zgasić paliła się nawet pod wodą. Mało to nie doprowadziło do spalenia garażu mojego ojca... Dobrze, że ja nie mam syna, tak se czasem myśle :) Poza tym lataliśmy z łukami z których strzelaliśmy nawet ponad sto metrów, polowalismy na zające i kuropatwy, zawsze do domy jak worek główna wracałem (taki Robin Hood) na szczęście nigdy nic nie upolowalismy, żadne zwierzę nie ucierpiało, tylko zawsze w domu opr był. Najlepiej jak mój kuzyn na przyjęcie przyjechał, to go zabrałem cichaczem na polowanie... nasze matki mało zawału nie dostały jak w z polowania (w garniturkach) wróciliśmy. To były czasy :) |
Nuncjusz 15.09.2017 Otóż, przychodziłem do księgarni z silnym postanowieniem zagarnięcia jakiejś ciekawej dla mnie pozycji. Np była to Księga Pierwiastków, opasłe tomiszcze, które raczej trudno było schować gdziekolwiek, by niewidoczne przemycić na zewnątrz. Tak więc, jako że nie można było nigdzie tej pozycji ukryć, postanowiłem ukraść jawnie. Ostentacyjnie się przechadzałem z księgą po księgarni, znudzony wielce kartkowałem różne pozycje, łaziłem tak i błąkałem się, aż w końcu, ziewając wielorybio, z zagarniętym dziełem pod pachą wychodziłem sobie z miną niewiniątka. W ten prosty sposób, ukradłem jeszcze Encyklopedyczny Przewodnik po Astronomii |
Nuncjusz 15.09.2017 nie polecam mnie naśladować, ponieważ trzeba posiadać zdolności aktorskie, stalowe nerwy, oraz, zapewne czasy na tyle się zmieniły, że ten numer by już teraz nie przeszedł :) |
Ritha 15.09.2017 Ej kiedyś ukradlam batonika, wszystko przez moją kuzynke, ktora ukradla batonika, kiedy kupowalysmy batoniki (wiem, skladnia, ciul) i kupilsmy po jednym, wychodzimy ze sklepu, a ona wyciaga z kieszenie drugi i mówi - trza sobie radzic (wiem podpuscila mnie), wiec ja ambitna zawsze, se mysle - nie bede gorsza! Odwrocilam się ns piecie i wrocilam.do sklepu. Po 5 min mialam dwa. W nocy bie moglam zasnąć przez to. Mialysmy ok. 10 lat. Straszne doswiadczenie xD |
Karawan 15.09.2017 |
Nuncjusz 15.09.2017 Ja natomiast, jako uczeń mało pilny, wręcz bym powiedział antyuczeń, miałem taką o to zabawę na nudnawych lekcjach. Wyrywałem z zeszytu kartkę papieru - nieważne czy w linie, czy w kratkę, wtykałem se w otwór gębowy czyli w paszczę, i żułem w posępnym milczeniu. Trzeba dodać, że nie warto mieć w takiej sytuacji katar, czyli ostry nieżyt górnych dróg oddechowych, ponieważ łacno można było wypuścić nozdrzem gluta. tak więc żułem cierpliwie kartkę papieru, niczym jakaś zmutowana krowa, następnie, gdy już uzyskała odpowiednią konsystencję, wypluwalo się to w dłoń i raziło upatrzonego. Najczęściej niezbyt lubianego ucznia, tudzież uczennicę. Adresat takowego pocisku wpadał najczęściej w osłupienie, nie wiedząc co się dzieje i czym został zaatakowany |
Maurycy Lesniewski 15.09.2017 |
Nuncjusz 16.09.2017 Ale, to co żeśmy odjebywali, bywszy na Obczyźnie, konkretnie w Czechach, w latach mniej więcej osiemdziesiątych, na tzw ohapie, czyli wakacjując się i jednocześnie pracując (czytaj: opierdalając się srogo) to głowa mała :) Otóż, wredny naród czeski (pepiki zesrane) nie dość że karmili nas tylko knedlikami w sosie z sałatką ziemniaczaną sic!, posiłek raz dziennie, a trzeba było tez pracować, organizmy młode, rozwojowe, domagały się ostro kalorii, to jeszcze dawali nam tylko "kieszonkowe" po pare koron na tydzień! co jak wiadomo, z mety szło na najtańsze piwa czeskie w pobliskiej knajpce. Głód skręcał kichy, trza było kombinować by przeżyć. Po pierwsze, szło się na brambory, na dziobanę, na szaber, w okoliczne pola. Wyrywało się nacie ziemniaczane i wygrzebywało spod nich dorodne kartofle, przy okazji, dziobaliśmy tez to co wpadło w oko i w rękę, a to jakieś papryczki słodkie, a to pomidorek miły, a to znowuż cebuli złoty wieniec. Po takiej nocnej eskapadzie, po linii najmniejszego oporu, obrane i poszatkowane składniki, wrzucaliśmy po prostu do gara i gotowali na małym ogniu. Zaiste, powiadam wam, wyśmienita potrawa! No ale co z butelkami? Otóż butelki, za które płacono w okolicznym spożywczaku koronę też szabrowaliśmy. Wzmiankowany spożywczak, trzymał w pojemnikach puste butelki, za kiepskiej jakości ogrodzeniem, w pobliżu sklepu, pod chmurką. Nie trzeba było być geniuszem, by wpaść na prosty w swej genialności pomysł - nocą, podkradaliśmy butelki spod sklepu, a za dnia oddawaliśmy je do tego samego sklepu, ciesząc się uzyskaną w ten sposób gotówką. Pieniądze,oczywiście trafiały z powrotem do tego samego sklepu, więc nikomu krzywda się nie działa: butelki wracały, pieniądze wracały, a my mieliśmy pełne żołądki! Czyli układ idealny, pełen harmonii i szczęścia obopólnego Chyba jednak, pod koniec naszego pobytu, sprawa się rypła, ale to na szczęście, już mogło nas nie obchodzić - dostaliśmy upragnioną wypłatę i można było ruszyć "na miasto"! |
Nuncjusz 17.09.2017 |
Neurotyk 17.09.2017 Czyli układ idealny, pełen harmonii i szczęścia obopólnego" Butelki sklepu to wartość dodana. Kradliście butelki - odejmowaliście tę wartość. Sklep jest na minusie. Sprzedawaliście butelki do tego samego sklepu - sklep zapłacił za własny towar. Nadal jest na minusie, bo ma swoje butelki, ale pozbył się pieniędzy. Za pieniądze sklepu kupujecie produkty sklepu – sklep nadal jest na minusie przez Was, bo odzyskał własne pieniądze musząc za nie zapłacić wam własnymtowarami. Koniec końcem sklep został okradziony z towaru :) Nie ma szczęścia obopólnego :) Cała historia podobała mi się :) |
Nuncjusz 17.09.2017 |
Neurotyk 17.09.2017 Interesuję się ekonomią i lubię tak rozpisywać wszystko :) Robię to, by ćwiczyć umysł ;) |
Zaloguj się, aby wziąć udział w dyskusji