Gandziara

Widok jaki ujrzałem w poczekalni sławnego uzdrowiciela nie zaskoczył mnie, a prawdę mówiąc właśnie takiego się spodziewałem. Przed sobą widziałem wielki tłum ludzi i każdy chciał być przyjęty w pierwszej kolejności bez względu, na co chorował. Najważniejsze w takich przypadkach jest przede wszystkim wyprzedzić konkurencję, a w tych okolicznościach, innych cierpiących.

Zaraz po grzecznościowym pozdrowieniu zapytałem.

- Kto jest ostatni w kolejce?

- Ja – odpowiedział dość mocno otyły czterdziestolatek. Jednak w jego ocenie wieku mogłem się mylić zwłaszcza po ubraniu, które miał na sobie. Należę do ludzi spostrzegawczych i głowę dałbym sobie uciąć, że pochodziło z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Musiał być do niego mocno przywiązany, ponieważ było na niego za ciasne, zwłaszcza na brzuchu. Przez chwilę patrzyłem i zastanawiałem się czy przy kolejnym poruszeniu coś na nim się nie rozerwie.

Rozmowy w takich miejscach są ograniczone do jednego tematu. Przeważnie na wyścigi pacjenci opowiadają na co chorują, jak długo i omawiają kolejne niedomagania. Następnie omawiają szczegółowo przebyte kuracje oraz odwiedzanych specjalistów wykorzystujących najnowocześniejsze medyczne osiągnięcia. Miło niektórym się gawędziło, historyjki sypali jak z rękawa. Gdyby jakiś pisarz słuchał z pewnością niejedną nowele by spłodził, a może i baśń, lub powieść. Pogawędka mocno nudziła mnie.

Gdy jedno krzesełko zostało zwolnione przez kobietę wchodzącą do znachora, natychmiast wyprzedziłem innych chętnych i zająłem jeszcze ciepłe miejsce. Tak bardzo się spieszyłem, że usiadłem na pozostawionej książce. Delikatnie uniosłem własne cztery litery i wyciagłem z pod siebie lekturę. Już pierwsze spostrzeżenie utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to jakieś romansidło przeznaczone dla pań pragnących doświadczyć prawdziwej miłości. Zanim właścicielka opuści gabinet, dla zabicia czasu otwarłem książkę. Pierwsze co mnie zainteresowało to wydawnictwo, które było mi nieznane. Gdyby wydawcą była jakąś przodująca na rynku korporacja z pewnością moja lektura na tym by się skończyła, ponieważ treść podlegałaby pewnym zasadom. Kiedyś gwarantem na napisanie poczytnej literatury było zawarcie w niej ideologii, im więcej było jej upchanej na stronicach, tym lepiej finansowano i nagradzano autora. Nakłady były zwiększane kilkakrotnie niż pierwotnie zakładano i w każdej nawet najmniejszej bibliotece było po kilka egzemplarzy. Dochodziły jeszcze woluminy przeznaczane na nagrody i po podliczeniu wychodziło kilka milionów wydanych książek. Obecnie partia już nie rządzi, lecz coś podobnego, czyli komercja. Nawet najbardziej wartościowe powieści nie zostaną wydane, z prostej przyczyny będą niepoczytne. Wydawnictwo interesuje zysk i czym on jest większy tym lepiej. Znacznie mniej sama treść o ile mieści się w określonych ramach. Czytelniczy mają bez głębszych przemyśleń wchłonąć jej treść i nie zostawić w sobie jakichkolwiek emocji oprócz smutku. Płacz czy śmiech dobrze się sprzedają, lecz wycisnąć łzy jest znacznie łatwiej, niż pisanym słowem rozśmieszyć osobę bez poczucia humoru.

Zagłębiłem się w treść chcąc chłonąc zmysłami. Bohaterka szybko okazała się osobą zachwycającą przez swój dziewczęcy wdzięk. Wprost idealnie przeszła z nastolatki do pełnoletniości i wtedy zaczęła rozsiewać w towarzystwie mężczyzn swój czar, powab i erotyczność. Niczym czarodziejka, zachwycała swoją subtelnością zakochanych w niej młodzieńców, którzy urzeczeni jej wewnętrznym pięknem pisali dla niej wiersze, wychwalające jej wdzięk. Bardziej doświadczeni panowie odbierali jej sposób bycia jako dziewiczy, nie skażony przez nieodpowiednie do jej sfery towarzystwo. Cudowna, urodziwa i dorodna dziewczyna mogła liczyć na adoratorów pochodzących z najlepszych domów. Jednak plany jej rodziców marzących wydać córkę za bogatego arystokratę, albo człowieka wpływowego, zniweczył człowiek z gminu rozbudzając jej eteryczność. Panienka zakochała się i dla wybranka opuściła rodzinę. Dość szybko okazało się, że ukochanemu nie zależało na niej tylko na jej pieniądzach. Kiedy wydała wszystkie oszczędności i nie mogła liczyć na wsparcie rodziny, która się jej wyrzekła, kochanek porzucił ją, zostawiając bez dachu nad głową i w wysokiej ciąży.

Nieszczęśliwa, wyśmiewana, głodna i samotna pozbawiona jakiegokolwiek wsparcia postanowiła z rozpaczy skończyć z sobą. Idealnym miejscem do popełnienia samobójstwa wydawał się mało uczęszczany nocą żelazny most i pokryta krą płynąca pod nim głęboka woda. Kiedy dotarła na środek mostu, zapadł zmierzch i z braku prądu, zabytkowe olejowe latarnie w mieście zostały zapalone przez latarników. Dłonie jej się ślizgały po oblodzonym metalu, desperacja dodawała siły i wspinała się dalej. Prawie udało jej się skoczyć, lecz silne ręce złapały ją i ściągnęły w dół.

- Kobieto, co chcesz zrobić? – zapytał mężczyzna.

Płacząc, opowiedziała mu swoją historię życia i nieszczęśliwej miłości.

- Czyli jesteś biedna i rodzina nie pokryje kosztów pochówku, więc będzie to obowiązkiem magistratu. Gdybym nie miał podpisanego kontraktu do końca roku z miastem na kopanie grobów, poszedłbym nawet się nie oglądając. Jednak nie mogę sobie pozwolić na ponowne kucie w zamarzniętej ziemi kolejnego dołu. Mam dość po dniu dzisiejszym, kiedy od świtu harowałem, jestem wykończony po tym wydrążonym w lodzie metrze. Jeżeli brakłoby choć dwa centymetry do zalecanych półtora nie otrzymałbym zapłaty. Dlatego zrobię głupotę i nie pozwolę tobie na ten czyn, zabiorę ciebie do mojego domu. Jak będziesz dalej chciała skończyć z sobą, ponowisz próbę na wiosnę.

Więcej nic nie powiedział, tylko podniósł z zamarzniętej nawierzchni kobietę i na własnych rękach zaniósł ją do swojego domu pod mostem. Niewielki dwuizbowy domek był jedynym, który ocalał z całej wsi podczas budowy mostu. Robotnicy używali go podczas robót jako składziku narzędzi i po zakończeniu budowy porzucili ruderę, nie chcąc burzyć, jak mówili kurnika. Właśnie na taką okazję czekał bezdomny chłopak pozbawiony przez epidemię grypy rodziny. Zaopiekował się chatką, podobnie jak teraz kobietą, nie okazując po sobie radości.

Licha była izba, do której trafiła zhańbiona panienka z dobrego domu, lecz było w niej ciepło za sprawą niewielkiego pieca, na którym grabarz sprawnie i szybko ugotował cienką zupę. Ciepły posiłek i przytulny kąt pozwoliły panience na zastanowienie się nad swoim życiem. Strasznie ją bolało, że z wysokiej społecznej drabiny spadła na sam dół, zamiast królować na salonach. Jednak jak się okazało była realistką i postanowiła tak pokierować mężczyzną, żeby to on zapragnął zostać ojcem jej dziecka.

Następnego dnia wcześnie zanim zrobiło się widno grabarz poszedł kopać kolejny grób. Było dużo zgonów pośród najbiedniejszych mieszkańców miasta z powodu zimna i niedożywienia, więc pracy było wyjątkowo dużo, lecz kiepsko płatnej. Jednak kopacz magistratu nie narzekał i starał się solidnie wypełniać swoje obowiązki. Wieczorem powrócił do ciepłego domu, gdzie czekała na niego do mycia zagrzana woda i ciepły posiłek. Cała chatka była wysprzątana, naczynia pomyte, a rzeczy wyprane, wyprasowane i ułożone w szafie. Wyjątkowo smakowało mu podane podgrzane cienkie wino jakie tanio niedawno kupił, jakby był to najlepszy gatunek. Jedzenie też było iście królewskie, lecz jego dobry nastrój zburzyły syreny. Zaledwie przez chwile łudził się, że nalot został skierowany na pobliskie zakłady zbrojeniowe. Jednak gwizd lecących bomb zmusił go do działania.

- Kobieto musimy uciekać, łap ciepłe rzeczy, a ja zabiorę pieniądze i konserwy – krzyczał. Musiał być głośny inaczej nie słyszałaby przez pierwsze wybuchy.

Wybiegli z domu kierując się do pobliskiego lasu. Starali się odbiegnąć jak najdalej od domu, a zwłaszcza mostu. Początkowo wybuchy rujnowały miasteczko, lecz z każdą sekundą zbliżały się do nich. Minęli pierwsza linie drzew i mężczyzna wciągnął kobietę do ciemnego otworu. Chociaż nic nie widziała przed sobą nie wahała się podążać za swoim wybawicielem. Ufała mu, że robi wszystko dla ich dobra. Silny podmuch i lecące kamienie przewróciły oboje. Leżąc w niewygodnej pozycji próbowała przypomnieć sobie, co się stało.

- Przysypało nas – usłyszała w ciemności.

Dudnienie dochodzące z zewnątrz oddaliło się i nastała cisza.

- Jesteś ranna? – usłyszała i w tym momencie zapłonęła zapałka.

- Nie - odpowiedziała – po sprawdzeniu czy brzuch jest cały i poruszeniu nogami.

- Muszę nas odkopać, chociaż troszeczkę, inaczej się niedługo udusimy.

Bez zapalania kolejnej zapałki mężczyzna przesunął się w stronę wyjścia i po ciemku zaczął odsuwać na boki pokruszony beton. Gdy wydawało się, że jego wysiłki są nadaremne, poczuła napływ do wnętrza zimnego powietrza.

- Gdzie my jesteśmy? – zapytała.

- W schronie wybudowanym dla baterii przeciwlotniczej. Ostatnie sukcesy na froncie sowietów i aliantów zmusiły dowództwo do zabrania dział. Ponoć osiemdziesiątki ósemki są doskonałe do niszczenia czołgów czerwonym. Obrona miasta i mostu widocznie jest mniej ważna dla opracowanej przez sztab generalny strategii.

- Dlaczego nie jesteś w wojsku?

- Nie jestem czystej krwi aryjczykiem, jako dziecko Niemki i Polaka mogę najwyżej kopać groby.

Nagle dziwnie się poczuła w towarzystwie jednego z podludzi. Zawsze słyszała, że oni są jak zwierzęta i tak się zachowują. Jednak ten mężczyzna uratował ją, nie potępiał, nie oskarżał jej o zdradę rodziny i czyny, których się dopuściła. Był, tego była pewna, dobrym człowiekiem. Jednak nie ośmieliła się zapytać nawet o jego imię.

Przytuleni do siebie dla zachowania ciepła dotrwali do świtu. Niewielki promień światła wpadający przez szczeliny w gruzie, pozwolił mężczyźnie na bezpieczne, powolne udrażnianie zasypanego korytarza. Mieli szczęście, że nie dotarli do właściwego bunkra, ponieważ został jakąś wielka bombą całkowicie zniszczony. Grabarz przesuwał się systematycznie do przodu, a ona tak jak jej kazał podążała za nim. Została do pokonania ostatnia przeszkoda w postaci pokruszonego zbrojonego betonu, jednak nie dawała się łatwo odsunąć, lecz systematyczne jej poruszanie wynagrodziło wkładany wysiłek w postaci większej ilości wpadającego powietrza. Mężczyźnie może i łatwiej wybyło usunąć zator gdyby mógł zaprzeć się nogami i pchnąć całym ciałem. Niestety nie mógł tego zrobić, ponieważ takie postępowanie spowodowałoby zasypanie ciężarnej kobiety. Pozostało mu jedynie poruszanie pokruszoną płytą betonową. Jego wysiłek w końcu się opłacił, zginana stal zaczęła pękać coraz szybciej, jeszcze trochę pracy i byli wolni. Przesuwał się wolno do połowy, a później wyskoczył jak z butelki, widocznie spadł. Kobieta postanowiła zachować ostrożność z uwagi na swój stan. Gdy tylko wysunęła ręce z otworu, coś ją za nie złapało i mocno pociągnęło. Wyfrunęła jak z katapulty i spadając odruchowo osłoniła brzuch. Poczuła całą masę uderzeń w swoje ciało, najbardziej ucierpiały ręce i nogi. Koniecznie musiała zmienić tą niewygodną pozycję, podpierając się rękami usiłowała wstać. Kiedy jej się udało, ujrzała lufy karabinów wycelowane w siebie. Uniosła wzrok i się rozglądnęła. Zobaczyła grabarza, swojego wybawiciela z uniesionymi do góry rekami i mierzących do niego z karabinów dwóch żołnierzy.

- Kim jesteś? – zapytał ją wysoki blondyn w polowym mundurze bez dystynkcji z insygniami SS.

- Jestem Erika von Karhen i moja posiadłość jest po drugiej stronie miasta.

- A ten to kto? – ręką wskazał grabarza.

- To jest nasz sługa i jego zadaniem jest zapewnić mi opiekę.

- Dlaczego ta świnia nie nosi znaczka „P”?

- Mój narzeczony, ojciec dziecka Standartenfuhrer Otto Fanderhof w porozumieniu z moim ojcem Brigadefuhrerem i moimi dwoma braćmi Sturmbannfuhrerem i Untersturmfuhrerem tak postanowili, a on tylko wykonuje polecenie – odpowiedziała głosem odpowiednim dla arystokratki.

Natychmiast po tych słowach lufy pistoletów ponownie, jak na komendę uniosły się w jej kierunku i zostały wycelowane, a broń przeładowana. Plotki krążące o Otto okazały się prawdą, a ci żołnierze wiedzieli o seksualnych preferencjach Standartenfuhrera doskonale. Jeżeli teraz zrobi ponownie nieopacznie błąd obydwoje natychmiast zginą.

- Proszę oddać moją książkę – nad moją głową niczym grom zagrzmiał kobiecy głos.

- Oczywiście – odpowiedziałem i zapytałem – czy mogę doczytać wątek?

- Chyba kartki w książce poprzewracać – powiedziała z kpiną w głosie.

- Posiadam umiejętność szybkiego czytania i jak każdy człowiek po przeczytaniu strony zapoznaję się z następną.

Kobieta wyrwała mi książkę z rąk nie zastanawiając się, że ją niszczy. Najważniejsze było dla niej, żeby ją mi odebrać bez względu na koszty.

Widocznie nie tylko ja byłem zaskoczony głośnym zachowaniem kobiety w poczekalni. Niepokój odczuł, również uzdrowiciel, ponieważ wyszedł z gabinetu. Był świadkiem jedynie końcowej popisowej akcji swojej pacjentki i zaniepokojony czy mi się nic nie stało, podszedł do mnie.

- Czy wszystko u pana w porządku? – zapytał i w tym momencie dotknął mojego ramienia – coś jest nie tak w pana organach rozrodczych – dodał.

Podniosłem głowę i spojrzeliśmy sobie w oczy. Znachor nagle otrzepał się podobnie jak pies po wyjściu z wody. Nagle wpadł w panikę, zaczął uciekać wołając – zwierzę!

Czyli po przeprowadzeniu doświadczenia okazuje się, że my istoty humanoidalne jesteśmy rozpoznawalne przez ludzi z darem. Muszę wrócić do laboratorium i uprzedzić stwórców, a oni tak samo zrobią i powiadomią swoich mocodawców. Dlatego pozwoliłem sobie na uśmiech, z prostego powodu, uzdrowiciel daleko nie ucieknie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • Pasja 27.10.2018
    Witam
    Poczekalnia zawsze nasuwa sporo myśli. Może dlatego, że w tym tłoku widzimy różne twarze i rożne zachowania. A jeśli w poczekalni u Uzdrowiciela spotykamy takie zjawisko to znaczy, że coś nie do końca jest cudem.
    Zakończenie jest świetne. Tylko jak ma się do zakończenia książki.

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania