Pokaż listęUkryj listę

Opoowi *** Gapa

Sanie ruszyły z kopyta.

Biedny renifer, mógł się wreszcie podnieść, gdyż końcówka jego nóżki, została niespodziewanie uwolniona, od długiego ciężaru. Jeszcze przed chwilą tkwiła nieruchoma w śniegu, przyduszona płozą. Akurat tamtędy przechodziłem, jako że bałwana chciałem ulepić, bo mi się sprzykrzyło, ciągle patrzeć w lustro.Mam czasami dziwne poczucie humoru, szczególnie na swój temat. Ale raczej na głos tego nie rozpowiadam – bo takiego skromnego jak ja, nie znajdziecie na całym świecie.

A zatem widziałem, jak sanie same ruszyły, pojechawszy w śnieżną dal. Żadne zwierzątka ich nie ciągnęły. Nie musiały, nawet gdyby były. Ale ich nie było. Tylko renifer odruchowo zaczął je gonić, ale z uwagi na spłaszczone kopytko, było mu trudno pościg czynić. Znowu padł i zapewne o saniach więcej nie myślał. Zresztą nie wiem o czym myślał.

Stoję i patrzę na śnieg, myśląc o bałwanie. Zaczynam go kleić…

 

Aż nagle, w głębokim śladzie wyduszonym przez płozę, widzę coś podłużnego. W pierwszej chwili pomyślałem, że moje proste myślenie o życiu, nieopacznie zgubiłem… ale nie. To kawałek rózgi – lub czegoś podobnego. Poprosiłem renifera, żeby mi to coś podał, bo mój kręgosłup jest trudno uchylny. Renifer się tylko popukał spłaszczonym kopytkiem w czoło, żeby po chwili, nadal jeść trawę z apetytem. Czyli można by rzec: zima aż taką srogą nie była, ale chciała na taką wyglądać – stąd ta przebielna biel. Jak wygląda – apetyt – tego nie wiem. Domniemam, że jest przezroczysty.

Chcąc nie chcąc, musiałem się sam schylić. Zostałem w takiej pozycji, do wschodu księżyca, bo coś tam strzyknęło w kręgu. Na dodatek – moim. Wreszcie renifer przywalił mi rogiem w tylną część mojej egzystencji. Z tej to przyczyny, padłem na śnieg, odbiłem się od twardej zaspy – wracając do pozycji wyjściowej – czyli stojącej. Tylko, że zapomniałem podnieść „kijka tajemnicy” i omawiane manewry, los dał mi przeżyć – jeszcze raz.

 

Trzymam toto w ręce i patrzę jak sroka w szkiełko. Długie kawałek jest, ale szerokie tylko na tyle, żeby można było zmierzyć. Nie mierzę, bo nie mam czasu. Myślę intensywnie - co z tym zrobić. Na tyle ładne, żeby nie wyrzucić i na tyle brzydkie, żeby tym bardziej się tego nie pozbywać – skoro tak intryguje – czym może być.

 

Nagle poczułem kopniaka w dłoni, jak by mnie prąd przywalił, stadem elektronów. Odruchowo rzucam to na ziemię, lecz nadal się na to glapię. Na całej długości ukazuje się złocisty napis. Ostrożnie to chwytam, podnoszę nie za szybko, żeby napis nie zleciał, zbliżam do swojej twarzy i czytam: "Co – tym – popukasz, to z – tym – pogadasz."

 

O – mówię sam do siebie – To coś dla mnie. Wreszcie porozmawiam z moimi butami. Zapytam, czy ich nie cisną moje koślawe stopy. Ale za chwilę, myślę zupełnie inaczej: Oj Dekaos, to ty się musiałeś w głowicę puknąć, skoro wierzysz, w to, co na byle drągu napisane. Chociaż przez chwilę pomyśl poważnie. -- Posłuchałem głosu rozsądku i poczłapałem do mojej chatki. Ale „to” zabrałem. Aż tak się nie zmieniłem, żeby nie sprawdzić – tego przypadku w domowych pieleszach.

 

Siedzę na podłodze, trzymam Kijka w ręce i się zastanawiam – w co mam puknąć? Przyjąłem taką strategiczną pozycję decyzyjną – specjalnie – żeby czegokolwiek nie zasłaniać – oprócz kawałka podłogi. Nie wiem, czy trzeba walnąć mocno, czy słabo, a może kilka razy...albo raz. Także jest dla mnie tajemnicą, czy to całe „popukaństwo” - dotyczy tylko obiektów nieożywionych albo także ożywionych ale nie umiejących mówić. Na przykład dajmy na to: ryby, lub pantofelki. No nic – myślę sobie – Trzeba w coś walnąć. Wstałem, podreptałem chwilę i puknąłem…

 

– Na cholerę mi to – odezwało się krzesło – Za co mi przywaliłeś w siedzenie?

Chcesz żeby mi ostatni sęk wypadł. Już i tak jestem dziurawe. Leniu śmierdzący.

Napraw mnie wreszcie. Siedzisz tylko na mnie, a ja mam od tego skurcze w nogach.

Ty naprawdę nie słyszysz, jak mi skrzypią włókna drzewne…

– Chwileczkę! Czy ja gadam z krzesłem, czy ze mnie wariat?

– Wariatem, to jesteś i bez krzesła – rzekło krzesło.

– To z ciebie matoł drzewny. Co ty potrafisz? Tylko stać. Jesteś głupi jak stołowe nogi…

– Puknij w stół. Usłyszysz, co o tobie myśli.

– A żebyś wiedział, że puknę.

I puknąłem.

– Nie gadaj z tym pomieszanym krzesłem – odezwał się stół –

Mniemam, że z tymi nogami, to tylko żart, co?

– Oczywiście. Stół to stół.

– Nie da się ukryć. Mądrze prawisz.

– I co u ciebie słychać, stole…

– Literki: - c - nie dołożysz? Obiecasz?

– Co ty o literce…. Nie kumam. Zresztą nie ważne. Jak to jest być stołem ?

– Przeważnie praca na stojąco. W tym sensie rozumiem krzesło.

Nadźwigać też się trzeba. Blat mi czasami pobrudzą, jak te ostatnie świnie…

– Nie wyrażaj się brzydko przy małym garnuszku. W nawyk wpadnie i co?

– Bez obaw. Dopóki go nie pukniesz, to nic nie słyszy... po prostu... garnek tylko.

– Z twoją szufladą, pogadać mogę?

– Oczywiście. Jest moją składową.

 

Puknąłem Kijkiem w szufladę. I nic. Jeszcze raz przywaliłem. Znowu nic.

– Hej , stole. Ja w końcu Przyrząd złamię. Czemu ze mną nie rozmawia, ta twoja szuflada?

– Bo mi krzesło coś po cichu – o tobie -- powiedziało i zakazałem jej z tobą wszelkich rozmów.

– Wariata ze mnie strugasz?

– Nie musi – tym razem powiedziało krzesło.

– Czy wam meblom piątej klepki brakuję!? Głośne jak tartak, a głupie jak kołek

– A kto naszych braci spalił w kominku? No kto?

– No ja. Ale skąd mogłem wiedzieć…

– Ty sobie lepiej pogadaj z patelnią.

– Z patelnią?

– Z patelnią… ty wstrętny piromanie – krzyknęła szuflada

– Miałaś się do tego czegoś nie odzywać – zagrzmiał stół – Od jutra masz zakaz wysuwania.

Przez pięć dni. I nie próbuj żadnych sztuczek.

– On mnie wyciągnie i co?

– Ale zakaz podtrzymuję...

– Cicho tam! Jest wieczór! Dzieci śpią!

– Tu nie ma żadnych dzieci.

– W tej chwili nie ma.To tak metafora myślowa.

– Meta...co? Ty naprawdę pogadaj z patelnią. Albo się nią walnij. Wiesz chyba w co?

Rozum obudzisz!

– Skoro chcecie samotności, to proszę bardzo. Ale nie puknę w patelnie.

Puknę w zegar. Chociażby wam na złość.

 

Chciałbym nadmienić, że w tym momencie nazwałem, to „coś” - Gapą.

GA-dający PA-tyk - co to sam nie mówi, ale umożliwia to innym obiektom.

 

Lecz mój czas pogadania z zegarem – nie nadszedł. Gapę ukradł mój piesek. Capnął i smyrnął z chatki.

Wybiegłem za nim, z wywieszonym językiem, ale jakoś się nie potknąłem.

Stoję na progu, spocony jak mysz, we foliowej pelerynce.

Widzę, że piesek biegnie wzdłuż płotu – takiego ze szczebelków – pukając każdego Gapą.

No i się zaczyna. Hałas jak diabli. Każda sztacheta, gada swoje. A jest ich bardzo dużo, bo mam długi płot.

Nawet nie wiem, o czym mówią. Jazgot robi się coraz donośniejszy. Wychodzi sąsiad, z chatki obok.

Krzyczy do mnie:

– O widzę, że u ciebie impreza rodzinna. Aż tylu nigdy nie spraszałeś. Czyżbyś zmienił podejście do życia.

Widzę, że raczej tak.

– Przestań chrzanić. Ledwo cię słyszę. Nie widzisz, że próbuję uciszyć płot?!

– O...a mój cichy taki. Powiedz, gdzie można kupić, takie ogrodzenie.

Jak będzie mi smutno, to wyjdę przed chatkę i pogadam z płotem.

Co o tym sądzisz? Pomyśl sobie – tylu terapeutów w rządku. I z każdym można...

– Ty mi oczywiście nie wierzysz – krzyczę tak samo jak sąsiad –

Czy nie dostrzegasz, że Gapa, porwał w pysku pieska?

– Nie dosyć, że szczeble nauczyłeś mówić, to jeszcze bestię w mieszkaniu trzymasz.

Wiesz co – nie czuję się bezpieczny. Chyba się zamknę.

– Czas wielki.

– W mieszkaniu.

– Tym lepiej.

 

Płot się nagle uciszył. Nie wiem dlaczego. Piesek porzucił zdobycz i wrócił do mnie.

No… wreszcie go odzyskam – myślę sobie. I odzyskałem.

 

Stoję niedaleko mojego podwórka, trzymając w ręce to, co mi przed chwilą porwno.

 

Nagle zupełnie niespodziewanie, w swoje szpony, złapała mnie genialna myśl:

„Ej ty, puknij się w czoło….pogadasz z Dekaosem i będziesz wreszcie wiedział, jaki jesteś naprawdę.

No co!… na co czekasz… chyba się nie boisz.”

 

Nie bałem się. Popukałem czoło.

 

Momentalnie iskry poleciały - nawet nie wiem skąd – i nagle oba z Gapą, leżymy na śniegu.

Widzę napis:

 

„Sprzężenie zwrotne. Obwody siadły. Nie można naprawić w ziemskich warunkach.

Istnieje możliwość reklamacji – za dziesięć tysięcy lat, jak was odwiedzimy ponownie.

Na pocieszenie, uprzejmie informujemy, że gdzieś na waszej planecie,

leży sobie, jeszcze jeden taki obiekt. Prawdopodobieństwo odnalezienia – istnieje.”

 

Gdy odczytałem - napis znikł i już się żaden inny nie pojawił.

Teraz mogłem pukać cokolwiek... do usranej...i nic.

 

„Prawdopodobieństwo odnalezienia – istnieje’’ - powtórzyłem w myślach.

Gdybym tak poprosił sąsiada, to we dwoje, może byśmy znaleźli wcześniej.

Co prawda obszar trochę większy, od mojego obejścia, ale zawsze szansa istnieje…

 

Dumam tak i dumam, aż w końcu nostalgia mnie ogarnęła.

Wziąłem go do ręki i usiadłem na śniegu.

 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

 

Ocknąłem się oparty o bałwana.

Nosem nie była marchewka… tylko - Gapa

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Szudracz 19.12.2017
    Dekaos Bałwanie. :) Pod pokrywką dziwność może być, ale nie odjechane na tyle żebym się zachwycać. :)
  • Szudracz 19.12.2017
    żeby*
  • Pasja 19.12.2017
    Świetne dialogi z martwymi rzeczami.
    Wariatem, to jesteś i bez krzesła – rzekło krzesło.
    No i ten klimat zimowy.
    Ukłony;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania