Poprzednie częściGederon

Gederon III

Gederon III

 

- My, to co innego, mamy setki lat, aby nauczyć się co wolno, a czego nie. Chociaż czasami to ich wariactwo się przydaje. Ten pomysł, że to ja przysłałem go do kudłatego, był bardzo sprytny. Niedźwiedź chodzi teraz po lesie, wychwalając mnie i człowieka. Krzyczał, że rozszarpie każdego, kto będzie chciał mu zrobić krzywdę. Wszystkiego się spodziewałem, ale tego, że nasz malec zyska przyjaźń najgroźniejszego mieszkańca lasu, na pewno nie. Chociaż taki obrońca zawsze może się przydać — ostatnich słów skrzat już nie słyszał, bo właśnie zasnął.

Nazajutrz rano, kiedy obaj jeszcze spali, na polane przyleciał mały ptak. Usiadł na gałęzi dębu i coś tam szeptał bardzo wzburzony. Kiedy skończył i odleciał, skrzat właśnie się obudził. Dąb widząc to, przywołał go do siebie.

- Słuchaj uważnie mały, na trakcie pełno orków, jorgotów i innego paskudztwa. Mogą wejść do lasu. Musicie uciekać w głąb lasu. Zaraz zawołam ptaki, będą obserwować i was ostrzegą, gdzie jest ta zgraja. Zaprowadź chłopca do tego młodego lasu sosnowego. Wiesz, gdzie to jest?

- Tak czcigodny — odparł już rozbudzony i przestraszony skrzat.

- Dobrze, poproszę te młode drzewa, aby wpuściły was do środka. Jest tam takie miejsce, taka piaszczysta górka otoczona świerkami. Tam się schowacie. Przez ten lasek żaden ork nie przejdzie łatwo. Wypatruj ptaków, one będą was strzegły i będą waszymi oczami. Rozumiesz??

Tak czcigodny, już idziemy, a wszystkie rzeczy zabierzemy ze sobą, aby nie zostawić śladów, bo te stwory na pewno tu trafią — odparł Meril i zaczął budzić chłopca.

- Macieju, wstawaj, do lasu wchodzi mnóstwo paskudnych stworów: orki, ogry, jorgoci, musimy się ukryć

- O jej a tak mi się dobrze spało, co mówisz, orki — dopiero teraz do chłopca dotarły słowa skrzata.

- A gdzie się schowamy? Znajdą nas? - spytał po chwili, stojąc już na nogach.

- Nie bój się, pójdziemy w takie miejsce, gdzie żaden ork nas nie znajdzie — odparł skrzat.

Zebrali wszystkie rzeczy i ruszyli. Skrzat prowadził najkrótszą drogą, to też co chwila musieli przedzierać się przez gęste zarośla albo brodzić w wysokiej trawie. Mijali leśne zwierzęta, tak samo, jak oni przestraszone wizytą tych znienawidzonych stworów. Przeszli przez bagno skacząc z kępy na kępę. Kiedy już oddalili się dość daleko od polany, Maciej stanął, ciężko dysząc i krzyknął do skrzata.

- Zaczekaj, nie mam już siły, gonisz jak szaleniec. Ja nie mam twojej wytrzymałości. Jak zaraz nie odpocznę, to nie będę potrzebował orków, padnę tu i bez nich

- Dobrze zrobimy przerwę — po skrzacie nie widać było zmęczenia.

Usiedli na trawę i popijali wodę. Nagle Maciejowi pewna myśl przyszła do głowy.

- Merilu, orki mogą tu za nami trafić po zapachu. Pamiętam, co mówił jeden z rycerzy. One mają bardzo dobry węch – słysząc to Meril złapał się za głowę.

- Rzeczywiście, o tym nie pomyślałem, możemy im zniknąć z oczu, ale zapach zostanie.

Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Widać było, że skrzat intensywnie myśli. W końcu wzdrygnął ramionami.

- Na razie nic mi nie przychodzi do głowy. Idziemy dalej, bo do młodego lasu jeszcze kawałek

drogi, a im prędzej tam dotrzemy, tym lepiej, te stwory już pewnie są w lesie. A próbowałeś kiedyś przejść przez taki młodnik? - spytał nagle.

- Nie, ale my przejdziemy co?

- Będziemy się martwić na miejscu, teraz już ruszamy.

Po chwili byli już w drodze. Szli długo, by w końcu dotrzeć do młodego sosnowego lasu. Rosło tu mnóstwo małych i średnich drzew. Ich gałęzie dochodziły do samej ziemi. Maciej, kiedy to zobaczył, pokiwał z dezaprobatą głową.

- Nie damy rady wejść, nawet czołgając się, za gęste gałęzie. Nic z tego skrzacie musimy stąd odejść, puki jeszcze możemy

Skrzat tylko uśmiechnął się i szepnął.

- Zaraz coś zobaczysz niedowiarku

Podszedł do drzew i coś im powiedział. Nagle jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki młode drzewa zaczęły przechylać się, podnosić swoje gałęzie. Nie minęło dużo czasu, jak otworzyło się niewielkie przejście, w które wczołgał się skrzat

- Dalej chłopcze, one nie mogą tak się wyginać wiecznie — krzyknął i ruszył dalej. Maciejowi z wrażenia włosy stanęły dęba. Chciał coś powiedzieć, bo nigdy jeszcze czegoś takiego nie widział, ale machnął ręką i podążył za Merilem. Poruszali się powoli, to też upłynęło sporo czasu, nim dotarli na małą piaszczystą górkę, na której rosło kilka znacznie większych drzew. Między nimi było trochę miejsca.

- Tu zostaniemy. Na razie jesteśmy bezpieczni. Taki młodnik otacza to miejsce ze wszystkich stron. Nikt łatwo tu nie wejdzie — rzekł skrzat, rzucając rzeczy na piasek.

Kiedy już odpoczęli, Maciej coś sobie przypomniał

- Zapomniałeś, że orki mają miecze i przy ich pomocy pokonają choćby najgęstsze drzewa. A szczególnie kiedy pójdą po zapachu, który po sobie zostawiliśmy.

- Pomyślałem o tym i poprosiłem drzewa, aby wypuściły tyle żywicy, ile tylko mogą. Za chwilę całą okolicę wypełni jej zapach. Może to mało, ale nic innego nie przyszło mi do głowy. Poczekaj, widzę sokoła, leci w naszą stronę, może ma dla nas jakieś wieści — mówiąc to, podszedł do jednego ze świerków. Tuż obok na gałęzi usiadł ptak. Rozmawiali przez dłuższą chwilę, po czym sokół odleciał, a skrzat wrócił do Macieja.

- Na razie nie idą tutaj, rozdzielili się na dwie grupy, ale nie wygląda na to, aby kogoś szukali. Ten sokół będzie latał nad nimi i obserwował. Gdyby ktoś się pokazał blisko, da nam znać. Teraz musimy coś zjeść, puki jeszcze widno. Później pójdziemy spać, ale będziemy trzymać

wartę. Ja pierwszy, bo i tak nie chce mi się spać.

Zjedli skromny posiłek i po chwili zmęczony Maciej mimo strachu, który go ogarniał, zasnął prawie natychmiast. Skrzat tymczasem rozsiadł się wygodnie i zaczął rozmyślać. Jeszcze niedawno był tylko zwykłym małym skrzatem, lubiącym bawić się w lesie. Nic mu tu nie groziło, może poza zemstą któregoś ze zwierząt leśnych, którym płatał różne figle. No, ale z drugiej strony co miał robić, całe dnie nudząc się okropnie. Teraz wszystko się zmieniło. Jego życie wisiało na włosku. Wiedział, co go czeka, kiedy orki znajdą go razem z człowiekiem. Mimo tego nie bał się zbyt mocno. Ufał w mądrość, wiedzę i moc Gederona. Stary dąb przez setki lat strzegł tego miejsca i już nie raz musiał go chronić.

- A jeśli nas znajdą — pomyślał i ciarki przeszły mu po plecach.

- Nie, to niemożliwe, zresztą i tak nic więcej nie można było zrobić. Pozostało tylko czekać – ta myśl dodała mu otuchy.

Siedział tak pod rozłożystym świerkiem i patrzył w gwiazdy, które świeciły niczym małe ogniki. Był taki spokój, że słychać było, jak wiatr kołysze gałęziami drzew.

Nagle mignął mu przed oczami jakiś cień. Podniósł się przestraszony i ujrzał, jak na gałęzi usiadła duża sowa. Ptak cicho szepnął.

- Mały, włochacze są tuż przy sosnach, na skraju tego lasku. Obozują tutaj. Siedź cicho i nawet nie piśnij, bo usłyszą. Możesz iść spać, ja będę czuwać. Chłopca nie budź, niech się wyśpi, bo jutro może będziecie musieli szybko stąd uciekać.

- Dobrze, idę spać — odparł skrzat i bardzo cicho położył się obok Macieja. Był zmęczony, ale nie mógł zasnąć. Przewracał się z boku na bok. Strach nie pozwalał mu spać. Teraz to już poważnie się przestraszył. Wiedział, że stwory są kilkanaście metrów od niego i ta myśl nie dawała mu spokoju. W końcu jednak zmęczenie wygrało i mały leśny stworek zasnął. Sowa tymczasem podleciała wyżej i swoim wspaniałym wzrokiem omiatała okolicę. Z tego miejsca widziała kręcących się niedaleko jorgotów, a także kilka orków. Patrzyła na nich z wysokości i widziała, że nie czują się tu zbyt bezpiecznie. Las to nie ich ulubione miejsce. Większość z nich wychowała się w górach albo na rozległych stepach. Teraz kręciły się wokół małych ognisk, nie mogąc widać spać. Na szczęście nie próbowały wejść w młodnik. Jakiś czas później przyleciała druga sowa i teraz obie pilnowały śpiących.

Kiedy tylko pierwsze promienie słońca przebiły się przez korony, drzew duży sokół obudził skrzata.

- Wstań skrzacie i cicho obudź człowieka. Musicie być przygotowani na natychmiastową ucieczkę. Widziałem dwa ogry, szukające przejścia wzdłuż sosen, jak spróbują wejść na siłę, musicie uciekać. Dam wam znać — już po chwili go nie było.

 

Minęło jednak dużo czasu, a sokół nie wracał. Maciej chciał o coś zapytać, ale skrzat nakazał mu całkowitą ciszę. Siedzieli więc bez ruchu, aż oboje ścierpli. Postanowili jednak nie ruszać się tak długo, jak dadzą radę. Na niebie widać było kilka przelatujących ptaków, ale żaden do nich nie podleciał. Jednak ich widok dodawał im odwagi. Minęło już południe, kiedy przyleciał sokół.

- Macie szczęście orki i reszta odeszły. Możecie rozruszać kości, ale nie wychodźcie jeszcze z ukrycia. Nie wiadomo, czy nie wrócą - szepnął i odleciał. Niestety jak się później okazało, musieli spędzić tam jeszcze dwa dni. Zjedli wszystko, co mieli i ostatni dzień musieli głodować. Skończyła się także woda.

- Skrzacie - spytał pod wieczór chłopiec.

- Co będzie, jak te maszkary nie dadzą nam wyjść, już mi burczy w brzuchu

- Nie martw się, myślę, że to już niedługo potrwa - odparł z lekkim wahaniem w głosie Meril.

Maciej nie mając nic do roboty, siedział i rozmyślał. Nie wiedział, co stało się z jego przyjaciółmi, z czarodziejem, Borkiem czy rycerzem Oganem. O czarodzieja nie bał się, wiedząc, że ten potrafi sobie radzić w każdej sytuacji. Jednak reszta mogła już nie żyć. Jeśli tak, to może się zdarzyć, że nie będzie miał kto po niego wrócić. Ale z drugiej strony cieszył się, że żyje i że pomaga mu cały las, choć nigdy tu nie był. Wiedział, że to wszystko zawdzięcza Arlimowi i jego przyjaźni z Gederonem.

Ciekawe, czy jest gdzieś na tym świecie miejsce, gdzie nie znają czarodzieja. Jak dotychczas wszędzie gdzie był, postać jego była powszechnie znana i szanowana. Nie to, co on. Jeszcze niedawno mieszkał w małej wiosce, daleko od miast, zamków i jedyne, o czym marzył, to praca u jego ojca w kuźni. Naraz przeraził się.

- A może zamek już padł i jego rodzice zginęli. Miał jednak nadzieję, że jeszcze się broni. W pewnej chwili nagła myśl przyszła mu do głowy.

- Merilu? - spytał i zamilkł.

- No co? - skrzat spojrzał na niego zaspany.

- Słuchaj, czy daleko stąd do zamku księcia Erama? - skrzat zrobił dziwną minę.

- Nie wiem, nigdy nie wychodziłem z lasu, tylko do wsi, dalej nie. A dlaczego pytasz?

- No, bo - rzekł Maciej z wahaniem.

- Tak sobie myślę, że jakby nie było to daleko, to może poprosiłbyś w moim imieniu jakiegoś sokoła, aby poleciał zobaczyć, czy zamek się jeszcze broni. Tam jest moja rodzina i chciałbym wiedzieć.

- Hm, pomyślę, ale nasze ptaki nie lubią oddalać się od lasu. Znam dobrze jednego sokoła i jak

go zobaczę, to poproszę - odrzekł skrzat po chwili namysłu. Okazja nadarzyła się następnego dnia wieczorem, kiedy akurat ten sokół przyleciał z nowinami. Okazało się, że cała grupa stworów wyszła już z lasu i Gederon wzywa ich do siebie. Kiedy ptak już chciał odlecieć, skrzat powiedział mu o prośbie Macieja. Sokół obiecał, choć z wahaniem, że jak tylko będzie mógł to poleci do zamku. Nie jest daleko, a więc za dwa, trzy dni chłopiec będzie miał wiadomość. Maciej, słysząc to, ucieszył się bardzo, bo brakowało mu wiadomości o jego bliskich. Słowa sokoła dodały mu otuchy, to też z uśmiechem zmierzał na polanę.

Kiedy tam dotarli, nachylił się do skrzata i cicho szepnął

- Merilu, podziękuj Gederonowi za uratowanie mi życia, a także za to, że wszyscy tak mocno mi pomagali, słuchając jego rozkazów.

- Dobrze Macieju - odrzekł, kiwając głową skrzat, po czym podszedł do drzewa i długo z nim rozmawiał. Kiedy skończył, podszedł do chłopca i rzekł

- Macieju, czcigodny kazał ci powiedzieć, że cieszy się, że mógł Ci pomóc i wcale nie musiał nikomu wydawać rozkazów. Tu wszyscy cię lubią i chętnie pomogą.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • MarBe 19.04.2018
    Ciekawa i jak dla mnie zbyt krótka część. Dlatego polecam się na przyszłość i pozdrawiam.
  • Ozar 20.04.2018
    Dzięki za odwiedziny. Ok. Następny będzie dłuższy.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania