Generał w Niewoli

Do wsi zbliżała się grupa konnych. Wiadomość przyniósł młody syn sołtysa, biegnąc między chatami i alarmując mieszkańców. Trwała wojna, więc ludność musiała zachowywać ostrożność. Wnet kilku chłopów na wszelki wypadek pobiegło po widły, po kosy i cepy. Nigdy nic nie wiadomo. Sołtys Barnacki wyszedł na środek wsi, pod krzyż, a obok niego zgromadziło się kilku uzbrojonych wieśniaków. Kiedy do wsi wjechali konni, byli już przygotowani.

Na koniach galopowała grupa żołnierzy w polskich mundurach. Na czele jechał człek z wielkim wąsem. Wyglądał na zawodowego żołnierza, weterana. Był widocznie dowódcą.

Konni zwolnili, zeskoczyli ze zwierząt. Żaden nie pochwycił za karabin. Dowódca począł się zbliżać ku wieśniakom, trzymając prawą rękę w górze. Z bliska chłopi zobaczyli, że jest ubrany w mundur generała. Sołtys niepewnie ukłonił się i krzyknął. Na znak przybiegł jakiś chłopak z drewnianym krzyżem i podał go szybko generałowi, po czym czmychnął. Dowódca zbliżył się do sołtysa i podał mu rękę.

Generał Władysław Anders, dowódca Nowogródzkiej Brygady Kawalerii, aktualnie niefunkcjonującej! Przybyliśmy prosić o gościnę i nocleg.

Bartłomiej Barnacki, sołtys. - mruknął sołtys, bardzo wysoki mężczyzna z krótkimi włosami i wąsem. - Dlaczego akurat tu chcecie się zatrzymać?

Ach, jedziemy na południe! - odrzekł Anders. - Na Węgry! Jednak jesteśmy wycieńczeni po całodziennej jeździe i musimy wypocząć. Przyjmiecie nas, dobrzy ludzie?

A po co wam jechać na Węgry? - spytał Barnacki.

Uciekamy przed wojskiem Rosyjskim. Ścigają nas, psie syny! Od jakiegoś czasu śledzi nas grupa Ukraińców. Jednak już zapewne zgubili nasz trop, inaczej byśmy was nie narażali.

Ciężkie to czasy, skoro polskie wojsko ucieka. Ale udzielimy wam gościny. Opuśćcie cepy, widły opuśćcie! Przywitajmy naszych żołnierzy, jak przystało!

Naprawdę dziękujemy! - powiedział generał i ściągnął czapkę. Okazało się, że jest kompletnie łysy. - Wyruszymy wcześnie rano, nie chcemy ściągnąć kłopotów...

Nie ściągnięcie! Ale nasze warunki są nie najlepsze, na wygody będziecie narzekać. Musicie spać w stodołach, na sianie. Ilu was jest?

Siedemnastu – odparł dowódca. - Powinniśmy się pomieścić w największej ze stodół. Ale gdyby do wsi dostał się wróg, wybudźcie nas.

Odprowadźcie konie do stajni! - krzyknął Barnacki do kilku wieśniaków, którzy wciąż trzymając narzędzia stali obok niego. - Nic wam nie grozi, przecież wiecie! Potrzebujecie jadła?

Tak! I picia! Możemy zjeść na uboczu, sami!

Ależ nie! - zaprotestował sołtys. - Zapraszam do swojego domu. Ale najpierw rozlokujcie się w stodole. Zaprowadzi was mój syn. Ja na razie się oddalę, każę przygotować kolację....

Dziękujemy! Chłopaki, chodźcie się rozlokować!

Żołnierze poszli więc za synem sołtysa. Rudowłosy szesnastolatek zaprowadził ich do stodoły położonej na uboczu wsi, blisko lasu. Stajnia, do której chłopi zaprowadzili konie stała niedaleko. W razie ataku Polacy mogli łatwo uciec, jeżeli siły wroga byłyby zbyt wielkie.

Wnętrze stodoły nie należało do najczystszych, ale żołnierze nie narzekali. Na stryszek prowadziła drabina, tam rozlokował się generał z zastępcą i porucznik Jan Gniński – trzydziestoletni ułan bez zarostu, starannie ogolony i obstrzyżony. Przed wojną był rezerwowcem, pracował w szkole, uczył matematyki. Znał się dobrze na różnych technikach szyfrowania. Anders doceniał jego talent.

Kiedy konni się rozlokowali, generał zarządził zbiórkę. Do domu sołtysa przeszli czwórkami, generał szedł na czele i podjął pieśń marszową. Ludzie patrzyli na nich z szacunkiem. Kilka panienek machnęło do żołnierzy, ci odpowiedzieli uśmiechem. Anders pozostał jednak poważny. Nie było czasu na żarty, dobry humor nie miał wskazania w ich sytuacji. Brygada została zdziesiątkowana, a jej żołnierze przemieszczali się małymi grupkami na południe. Rosjanie czatowali na nich, kilka grup już nie istniało, a w lasach znajdowały się mogiły.

Dom sołtysa łatwo znaleźli. Wysoki, drewniany, stojący przy kapliczce. Sołtys Barnacki witał żołnierzy na progu. Generał zbliżył się do jego żony, otyłej, krótkowłosej, ale z ładną, pogodną twarzą, i pocałował ją w rękę. Ta zarumieniła się i wskazała ułanom miejsca do siadania. Część musiała zadowolić się siedzeniem na podłodze, reszta usiadła na starych krzesłach nie najlepszej jakości.

Kolację zjedli z uśmiechem na ustach. Gniński opowiedział kilka kawałów, a sołtys dopytywał się, jak to jest w wojsku. Usławszy kilka zabawnych odpowiedzi, powiedział, że musi na chwilę wyjść. Jego intencje nie były jednak takie, jakie się wydawały. Wezwał parobka i wydał mu zdradzieckie polecenie, po czym wrócił do chaty.

Kiedy zegar wskazał dziesiątą w nocy, żołnierze opuścili dom i wrócili do stodoły. Warty pełniło dwóch żołnierzy w parze, miały trwać od północy do piątej, kiedy planowana była pobudka. Należało zachować ostrożność, na opanowywanym przez wroga terenie.

 

...

 

Wartownik zbliżał się już do stodoły, chcąc wybudzić zmianę. Nagle usłyszał strzał. Huk był głośny, z pewnością obudził wszystkich ułanów. Szybko odbezpieczył karabin i pobiegł w tamtym kierunku. Wśród mroku zobaczył jakieś sylwetki, chyba w mundurach. Na ziemi leżał drugi wartownik, z przestrzelonym płucem. Nim zdążył zareagować, również dostał z karabinu. Zwalił się na ziemię i umarł.

Tymczasem ze stodoły wybiegali inni żołnierze. Część rozpoczęła ostrzał w tamtym kierunku, reszta pobiegła w stronę stajni. Jednak zewsząd dobiegły ich odgłosy strzałów, krzyk wieśniaków i ruskie komendy. Anders nie miał wątpliwości. Dopadli ich Sowieci.

Szybko dobiegli do stajni, ale okazało się, że jest zabarykadowana od wewnątrz, a obok czają się wrogowie. Polacy byli otoczeni. Anders rozkazał strzelać bez rozkazu i na oślep. Wiedział, że nie mają szans. Nie domyślał się nawet, dlaczego Sowieci zaatakowali wieś, teraz myślał tylko o przeżyciu. Żołnierze powoli cofali się w stronę lasu. Mogli jeszcze się schować w gąszczu, wystrzelać część wrogów i zbiec, a kiedy wzejdzie słońce, wrócić do wsi i zobaczyć jak wygląda sytuacja. Jednak wtedy psie syny zaczną mordować mieszkańców!

Polskie Sabaki! Piździukasy Ad! - krzyknął jakiś Sowieta, być może dowódca. - Poddać się, broń na ziemię!

Chciałbyś, sk.......synu! - mruknął pod nosem generał. - Nie poddamy się!

Drugiego wezwania nie było. Strzelanina trwała. Wydawać się mogło, że Sowiecki pierścień zaciska się w stronę Polaków, tak są otoczeni. Poleciało kilka granatów. Z siedemnastu żołnierzy zrobiło się sześciu. Jednak ziemia była pełna krwi wroga i trupów. Polakom udało się wskoczyć do niewielkiego chlewika. Wystraszone prosiaki biegały niespokojnie z miejsca do miejsca.

Do kroćset! - krzyknął nagle generał. - Zaraz wysadzą chlew! Szybko, na dwór!

Żołnierze wybiegli w ostatniej chwili. Komuchy wysadziły chlewik w powietrze. Słońce wzeszło, zaczął się dzień. Polacy osłaniając się biegli do kaplicy. Jeżeli już mieli zginąć, to tam! Przy krzyżu świętym. Dostał major Głonin, młody oficer z wielkim talentem przywódczym. Zostało pięciu. Rosjanie strzelali rzadko, lecz skutecznie. Teraz było ich lepiej widać. Nagle zza wozu stojącego obok chaty sołtysa, wyskoczył mężczyzna z karabinem.

I strzelił do Andersa.

Ale nie trafił w niego, lecz w porucznika Gnita, który zasłonił go własną piersią. Zginął, ratując dowódcę. Kiedy padał, na jego twarzy widać było wyraz strasznego bólu. Anders wściekły zastrzelił jego zabójcę i odkrył, że skończyła mu się amunicja. Nie zdążył jednak jej zmienić, bo ktoś trafił go w nogę. Wywrócił się na trupa Gnita i zobaczył nad sobą brodatą, ranną gębę Rosjanina z wrednym uśmieszkiem i jego pięść. Stracił przytomność.

 

...

 

Generał Władysław Anders odzyskał przytomność. Leżał w łóżku stojącym w kącie ciemnego pomieszczenia. Wokół panowała cisza. Próbował wstać, lecz poczuł straszliwy ból. Coś niedobrego było z jego nogą. Łeb bolał jak nigdy w życiu. Nagle drzwi się otworzyły i do pomieszczenia wszedł wysoki oficer z dwoma przybocznymi, trzymających ciężkie pałki. Byli widocznie Rosjanami. Oficer miał czarne wąsy i dość długie, nieuczesane włosy.

Wybudził się pan, generale! - powiedział łamaną polszczyzną. Jego głos nie był przyjemny, skojarzył się Andersowi ze szczekaniem psa. - Jest pan szpitjalu! Zoperowano pana nogę, radzę nie wstawać!

Generał milczał. Wolał najpierw wysłuchać Rosjanina, a później odpowiedzieć. Spojrzał się na niego, spuszczanie wzroku nie było godne generała.

Skoro nie chcie pan mówić to ja zacznię! - mruknął oficer. - Naziwam si Aleksiej Pietrow, major. Mam pana przesłuchać.

A w jakiej sprawie?! - Anders nie zniósł milczenia.

Wielu sprawach – uśmiechnął się szyderczo Rosjanin. - A zwłjaszcza w sprawie pana ludzi.

Nie myślcie, że zdradzę wam, gdzie są moi ludzie! Po co utrzymaliście mnie przy życiu?!

Po to, aby nam pan to powidział – mruknął Rosjanin, jakby było to oczywiste. - Inni żołnierze nie żyją. Ale nie jesteśmy bez honoru! Pochowaliśmy na wiejskim cmientarzu!

A co z sołtysem i jego żoną?! - spytał generał. - Rozstrzelaliście ich?!

Sołtysa nie! - uśmiechnął się Pietrow. - Żony też nie! W końcu to on kazał donieść nam, że jesteście we wsi!

A to zdrajca! - Anders wielce się zasmucił. - Nikomu w tych czasach nie można ufać.

Można! - odparł Pietrow. - Nam! Powie pan, co wie, a zapewniamy, że włos panu z głowy nie spadnie! Koniec pogadiuszek! Tiemat pierwszij: Wiemy, iż dwanaście grup kawalerzystów z Nowogródzkiej Brygady Kawalerii jedzie na Węgry. Rozbiliśmy już pięć, ale sidem dalej działa! Część już prawdopodobnie jest na Węgrzech, jednak trzy dostały specjalny rozkaz. Taak, mi wszistko wimy! Powie pan tieraz, gdzi są ułani!

Nie powiem! Nie było specjalnego rozkazu!

Był! - przerwał jeden z przybocznych po polsku. - Mój brat służył w brygadzie, wszystko powiedział!

Zdrada! - Anders złapał się za głowę. - Wszędzie pieprzona zdrada!

Niech pan si nie dienerwuje, musi pan mieć siły, wile pan przieszedł!

Nic wam nie powiem, do kaduka! - wychrypiał generał. - Idźcie i wróćcie, pojutrze!

Teraz pan powie! - szczeknął Pietrow. - Teraz albo nigdy! Gdzi so ułani?

Nie wiem!

Niech pan będzie rozsiądny! Ni chce pan mieć niesprawnich obu rąk?

Dwóch osiłków zbliżyło się do łózka i podniosło pałki. Generał był jednak na to przygotowany. Kiedy jeden zamachnął się na niego, złapał pałę i wyrwał z jego rąk, po czym trzasnął z całej siły w rękę drugiego. Korzystając z sytuacji, spróbował usiąść, ale major wycelował w niego rewolwerem.

Leż pan! I gadjaj, pókim miły!

No dalej! Spróbuj strzelić! Zabijesz mnie, to nic ode mnie nie wyciągniesz.

Wyciągnę, sabako! - Rosjanin naprawdę się zdenerwował. - Fiodor, Jant, na bok!

Mówiąc to podszedł do łóżka i strzelił generała lufą karabinu w głową, ten jednak tylko jęknął i mruknął:

Nie wiem.

Do lichja! - wściekł się major. - Tracimy tilko czas! Zajmą się tobą ci z NKWD, sobaczy generale! Wichjodzimy!

Po czym uderzył Andersa jeszcze raz i wyszedł. A za nim Fiodor i Jant. Podszedł do nich chirurg Radziński, Polak.

I jak przebiegła rozmowa?

Nic ci do tego, adi! - warknął Pietrow i chwycił za fartuch chirurga. - Wynocha! Andersa przeniesiemy wkrótce do więzienia!

Proszę mnie puścić! - zawołał chirurg.

 

...

 

Na Łubiankę, do centralnego więzienia NKWD przywieziono nowego więźnia. Moskwa była zaśnieżona, enkawudziści byli ubrani w futra, niczym na Syberii. Zbliżała się piętnasta trzydzieści dwudziestego dziewiątego lutego 1940. Więźnia wprowadzono już na początku do niewielkiej sali, w której siedzieli komuniści.

Generał Władysław Anders, były dowództwa Nowogródzkiej Brygady Kawalerii?! - spytał po rusku najwyżej postawiony.

Tak! - odparł generał. Był w nie najlepszym stanie, choć noga już ozdrowiała.

Więc nareszcie znalazł się pan we właściwym miejscu!

W niewłaściwym miejscu! - parsknął generał. - Powinienem jechać konno i siekać szablą Rosjan!

Niech pan uważa na słowa! - warknął komuch. - Wszystko może być wykorzystane przeciwko panu!

I tak jestem u was skończony, ale nic mnie to nie obchodzi!

Notujesz, Girgejski? - komuch pogonił starszego mężczyznę w okularach, spisującego raport. - Generale, dlaczego pan tak nieprzyjaźnie się do nas odnosi! Nie mamy złych intencji!

To dlaczego tak wyglądam?! - skrzywił się generał. To było pytanie retoryczne. Komuch podrapał się po głowie, ale nic nie powiedział. Głos zabrał młodszy Rosjanin z haczykowatym nosem i blizną nad lewym okiem.

Widocznie trafił pan wcześniej w niewłaściwe miejsce lub zdenerwował pan tamtejszych funkcjonariuszy! Ale teraz zapytam: Dlaczego pan czuje do nas taką niechęć.

Mówił po rosyjsku, ale generał wszystko rozumiał.

Powtórzyć pytanie? - spytał uprzejmie komuch, choć generał zobaczył nienawiść w jego oczach.

Nie trzeba, to ja mam pytanie. Jaki ma pan stopień.

A co to ma do rzeczy!

Wiele.

Podpułkownik Wasilij Leski. Ale kontynuujmy temat:

Skoro podpułkownik w tych czasach przesłuchuje generała, to ciekawe, kto przesłuchuje podpułkownika. Kapral, sierżant? Kiedy już Anglicy I Francuzi dostaną się do Moskwy, również będą was przesłuchiwać!

Przesadziłeś, ty taki owaki! - warknął Leski. - Pułkowniku Skijski, ten sobaczy syn się prosi o męki!

Wyprowadzić go! - wrzasnął Skijski, czyli wysoki komuch. - Dokończymy jutro! Zobaczymy, Anders! Będziesz niedługo stał na czele oddziału Rosjan!

Nigdy! - krzyknął generał.

Dwóch enkawudzistów wpadło do sali i chwyciło go za rękawy. Zrzucili generała z krzesła i wywlekło na korytarz. Ale generał uśmiechnął się dumnie.....

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Joker 01.12.2016
    Piszesz o tak zajebistych tematach, że chyba jutro zabieram się za twoje wszystkie prace.
  • Janusz KM 01.12.2016
    Opowiadanie świetne, jedno z lepszych pańskiego autorstwa. Czytam pana prace od jakiegoś czasu i naprawdę podziwiam pańską twórczość! oby tak dalej! Pozdrawiam
  • TeodorMaj 01.12.2016
    Ciekawe opowiadanie. Jedyna moja uwaga to dialogi.
    Powinno być:

    – Powtórzyć pytanie? – spytał uprzejmie komuch, choć generał zobaczył nienawiść w jego oczach.
    – Nie trzeba, to ja mam pytanie. Jaki ma pan stopień.

    Ode mnie 5 :)
  • Patriota Nieznany 01.12.2016
    Dobre, jednak, jak ktoś już wspomniał - nie najlepszy dialog. Janusz KM to ciekawy pseudonim dla komentującego. Jak Janusz Korwin Mikke
  • Janusz KM 01.12.2016
    Dobrze stwierdziłeś, patrioto nieznany, dobry pseudonim. A tak na serio, to nazywam się Janusz Kazimierz Markowski, Janusz KM tak czy inaczej
  • Pan Buczybór 01.12.2016
    Janusz Kilometr
  • Dzik 02.12.2016
    Tak, Janusz Kilometr.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania