Gęstniejąc
Za szybą migają krople moich myśli. Dumam, marzę, staram się... być sobą. Często umyka gorzki płomyk czasu, ucieka, bawi się w grę, której nigdy nie zrozumiem. Ewoluuję w twardy metal, pustostan, bez cienia śladu po duszy.
Stoję. Klęczę. Modlę się.
Do kogo?
Piję z głębokiej studni, od wielu, wielu lat. Ciecz, tak słodka w moich ustach, jawi się jako trucizna. Czym ona jest? Konsekwencją podjętego wyboru? Ludzką bezsilnością wobec tak przejmującej gry, jaką zaserwowała ludzka podświadomość? Czym? Czy nie pomostem, między zerem, a jedynką?
Krzyczę. Obserwuję. Modląc się.
Do czego?
Gładkie odbicie aberracji. Tym się stałem. Więźniem własnych dziur, przepasanych wspomnieniem. Trwa to od wielu lat. A siła, o której peany śpiewano od dnia narodzin, stały się przeżartą korą; mchem bez jakiegokolwiek znaczenia. Nie mogę dostrzec błysku, w tym kolorowym jeziorze, tak pięknym, a zarazem tak pustym.
Uspokojony. Zabity. Uniesiony.
Przepraszam, B.
Komentarze (3)
Idziesz w bardzo fajną stronę. Tekst jest nieco intymny. Trochę pobrzękuje w nim forma rozliczenia za (tylko być może) złe wybory.
Jest tu dużo nostalgii , smutki i ciekawie postawionych pytań.
Bardzo w moim guście
Pozdrawiam. Nie może być inaczej→5
Opisałaś stan duszy zamkniętej w codziennej walce bezsilności. Jesteśmy uwięzieni jak w oddziale psychiatrycznym bez klamek i okien na przyszłość. Dusimy się w gęstym powietrzu bez możliwości oddychania. Smutny obraz i mroczny.
Pozdrawiam i miłego dzionka
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania