Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

opowiadanie eksperymentalne, gdzie Gieroj-Czytelnik, Siostra-Pijaczka i Lump-Gwałciciel odgrywają swoje role i nie niesie to większego przesłania

“ZRZYGAŁAM SIĘ”, głosił napis na kartce, byle jak namazany czarnym markerem. Dziewczyna, leżąca połowicznie na wznak w kącie, miała zakrwawiony nos oraz ślady krwi na podłodze między nogami.

A właściwie było całkowicie inaczej, a początkowe, niezgrabne zdania, można wyjebać do śmietnika, razem z tą oślizłą, wredną kurwą. Bo w rzeczywistości było zupełnie inaczej.

Bo faktycznie było tak, że szedł ulicą facet. Nieniski, nieładny, niebrzydki. Zwykły, dosyć wysoki, taki jak “ja”, powiedzmy – typowy podmiot liryczny wiersza lub narrator – nikt nie chce być jebanym kurduplem. Szedł sobie facet ulicą, niespiesznie, być może na zakupy lub na pocztę, może wracał do domu a samochód zaparkował ulicę dalej, bo jak zwykle jakis przychlast lub baba zaparkował(-a) na dwóch miejscach, a choć wszyscy zawsze dają radę znaleźć miejsce, choćby i na zakręcie, straż miejska już go zna i trzeci raz mogą nie popuścić. Więc szedł sobie facet, wysoki, bo wysoki, i minął antykwariat, idąc sobie niespiesznie. I przypomniało mu się, że być może trzy dni temu, albo w dwa tysiące trzecim lub trzynastym, coś z trójką, miał zdaje się w planach przeczytać coś Vonneguta. Coś, bo nie wiedział za bardzo co, teraz nie pamiętał, ale że “teraz” to bliżej niesprecyzowane pojęcie, możemy uznać, że chodzi o “wtedy”.

Szedł, zobaczył witrynę, zakurzoną, mignęło mu jakieś słowo – i od słowa do czynu, wstąpił.

 

Nie ma co przesadzać, gość po prostu obłowił się w książkach. Kupił zafoliowanego jeszcze “Sinobrodego” i “Recydywistę” z pozaginanymi rogami. “Rzeźnia numer pięć” miała poskreślane stemple biblioteczne, a “Wyprawy Wikingów” w wydaniu kieszonkowym wydały się ładnym dopełnieniem do pięciu dych, ponieważ w tej cenie były jeszcze tylko “Przygody Wojaka Szwejka”, które pamiętał jeszcze z innych czasów. Albo widział jeden z tych śmiesznych inaczej czeskich filmów, kultowych już w kręgach, do których mogli należeć inni czytelnicy. Obłowiony szedł, gardząc wszelkim plastikiem, niosąc więc książki pod pachą: trzy Vonneguty i jeden jakiś Farley Mowat, nazwisko wydało mu się kompletnie zmyślone i nienaturalne, jakby ze snu szalonego walijskiego scrabblisty. Farley, jak czosnek czy por, albo może pasternak? przeszło mu przez myśl, że być może zamiast książki o wyprawach wikingów powinien był wziąć słownik polsko-angielski i powtórzyć to, co zapomniał przez ostatnie lata.

 

Czytelnik się teraz zanudza na śmierć, bo co go, cholera jasna, obchodzi jakiś spacerujący przez dwa akapity wysoki frajer z książkami? Co go, do chuja, powie czytelnik, obchodzi jakiś pedał-literat? Tak pięknie waść zacząłeś, ciekawie: zakrwawiona kobieta, krew z nosa i z krocza, jakaś aluzja do rzygów, coś takiego – a tu jak na złość: frajerzyna z książkami, jakby kogokolwiek na świecie mogło obchodzić, co jakiś zmyślony buc sobie będzie czytał.

 

No i nasz wysoki przyszły czytelnik wrócił do domu, zadowolony i uśmiechnięty, że taki dobry deal zrobił, że książki kupił i że może oderwie się od tych cholernych ekranów, od smartfona, laptopa, komputera i xboxa – ale zamiast spokojnie w domu poczytać, kłóci się z siostrą.

A siostra, musicie wiedzieć, to pierwszej wody hetera.

O, nie. Takiej siostry to nikomu nie można życzyć. Jebnięta suka, pomyślał, gdy siostra śpiewała na głos jakieś chore, ambientowo-piskliwe kawałki rodem z tantrycznej pornogafii. “Łii Huu Jee Łuu” i tak dalej. Z jednej strony dobrze, że miała na uszach słuchawki – z drugiej tragedia, że była naga, ubrana jedynie w makijaż. Na jednej nodze skarpetka, majtki tak właściwie założone połowicznie… Jak jej może być wygodnie w ten sposób? Przecież powinna się zaplątać w te majty jak w ścierę do podłóg, przewrócić się, wyrżnąć łbem w kant stołu i powiedzieć “cześć” ziemskiemu padołowi, w którym takie jak ona, niesprawiedliwie, chodzą na drugą zmianę do Biedronki. A właściwie powinny iść, bo jest/była szesnasta z minutami, właściwie, żeby być ścisłym, prawie za kwadrans piąta, wpółdo z okładem, równo za dwadzieścia trzy siedemnasta. Powinna być w robocie, a nie tańczyć z jedną stopą w skarpecie, drugą bez, na panelach. Przecież normalny człowiek mógłby ochujeć, myślał nasz dzielny niedoszły jeszcze czytelnik, tak jedną stopę mieć w przytulnym, ciepłym skarpetkowym raju, a drugą, zmarzniętą od chłodnych paneli, szorować po udawanym buku czy innym klonie. Producenci wychodzą z siebie, żeby kartonowe panele wyglądały jak drewniane, ale odbiorca finalny, czyli facet biorący je z wyprzedaży, ma totalnie w dupie, jakie drewno udają.

– Dlaczego nie jesteś w robocie? – spytał, ale nie został usłyszany. Wiadomo: słuchawki. Powinien zapytać, dlaczego jest naga, oraz co właściwie robi u niego w domu, skoro miała swój wynajmowany pokój w kamienicy obok. Sama się tam wyniosła, żeby, jak twierdziła, mieć bliżej do pracy. Dwadzieścia metrów, równo, według giepeesa.

– DLACZEGO NIE JESTEŚ W ROBOCIE?! – krzyknął i zamachał rękami, żeby go zauważyła. W sumie poczuł, dlaczego nie jest w robocie. Jest, była – w tym momencie dla czytelnika bez znaczenia. Śmierdziało od niej wódą. Rozejrzał się po pokoju i przylegającej do niego kuchni – na stole stała napoczęta litrowa Wyborowa, obok niej pusta szklanka. I tak jednej trzeciej już nie było. Wódki w butelce, oczywiście. Nie szklanki ani jej zawartości.

– Wzięłam wolne! – zakrzyknęła radośnie, jak tylko może zakrzyknąć radośnie osoba, która (jak czytelnik zapewne się domyśla) zamierza się zrzygać.

 

Chwilę później heftała jak kot, jak się mówi, prosto na panel podłogowy. On zaś, lokator najemca niedoszły czytelnik, nasz dzielny bohater, dostawał powolnej kurwicy.

Zamiast doprowadzić ją do łazienki, umyć i pomóc, podstawić pod rzygający ryj jakieś naczynie, zwyczajnie: to jest spokojnie i metodycznie – ubrał siostrę w to, co leżało na podłodze (dla pań i ciekawych panów dodam, że była to prosta czarna koszulka na ramiączkach, spódnica z tymi sprytnie zaprasowanymi plisami oraz jasnoniebieska katana. Butów nie odnaleziono, drugiej skarpetki też nie.

Wyobraźcie sobie, jak ciężko jest włożyć komuś bluzkę na ramiączkach, podczas gdy ubierany wymiotuje na podłogę, na czworakach. Cholernie. Zupełnie z dupy, prawie że się nie da. Ale na potrzeby tej opowiastki, nasz dzielny bohater, jak powiedzieliby w Rosji: “gieroj”, podoba się, nasz gieroj jakoś dał radę. Może miał wprawę, siostra wszak mogła nie pierwszy raz odpierdolić taką akcję.

Gieroj wziął rzygającą ostro siostrę, zapakował do kieszeni wódkę, i zaniósł siostrę na rękach do jej pokoju w wynajmowanym mieszkaniu. Na potrzeby tego utworu skrócimy czas iścia na “już doszli”, żeby czytelnika nie zanudzić detalami, jak gieroj popyla po schodach i wychodzi podwórkiem, przechodzi po żwirowym placyku niezauważony i wchodzi do budynku obok. Mieszkanie na pierwszym piętrze było puste, pozostali lokatorzy najwyraźniej wyszli. Włożył siostrę do pokoju, który, zdawałoby się, zajmowała (znać po ciuchach, plakatach na ścianie i komputerze) i wyszedł, zostawiając klucze na stole, razem z wódką.

 

I tu by się kończyła historia naszego gieroja, który po powrocie do domu zastał plamę śmierdzących rzygów na środku pokoju i kupkę książek na szafce przy drzwiach. Zupełnie nie pamiętał, żeby je tam kładł, bądź co bądź skupiony był raczej na swojej najebanej jak lump w święto proletariatu siostrze. Nagiej, znowu. Jej płaska dupa znowu będzie go wyrywać ze snu i wpadać w kąt mózgu, gdy będzie jechał na ręcznym do filmów na pornhubie. Ale trudno, z takimi rzeczami gieroje muszą sobie radzić. Gieroj zje sałatkę z pomidora i cebuli, przegryzie odgrzewanym z wczoraj pieczonym udem z kurczaka, właściwie ćwiartką, ale to detal. Posprząta w międzyczasie rzygi, otworzy okno i zasiądzie do “Recydywisty”, żółtego wydania sprzed bez mała trzydziestu lat.

Nie poświęci siostrze nawet jednej myśli.

 

A powinien był, bo w mieszkaniu, do którego ją zaprowadził, był jeden człowiek. Śpiący w wannie półdebil, którego siorka gieroja mocno usiłowała unikać z uwagi na cuchnący oddech i ogólne zlumpienie, również był najebany jak kompot ze śliwek w świętokrzyskiem. I ten półdebil będzie usiłował ją poprzytulać, co mu się uda. Uda mu się również wsadzić jej ręce pod bluzkę, i nie będzie mu przeszkadzał zapach świeżych rzygów. Nie przejmie się też, że taką najebaną powinno się wedle sawułar wiwru zostawić w spokoju – przeciwnie, będzie próbował.

A ona, choć najebana, zyska na moment przytomność umysłu i kopnie go mocno w jaja. I trafi, bezbłędnie, z kolana w klejnoty. Nasz niedosżły gwałciciel zawyje i odda jej, z piąchy w ryj, jak nauczyli go w zawodówce.

Czekpoint numer Jeden: krew na twarzy.

Jako, że z bolącymi jajami ciężko jest kogoś zgwałcić, postanowił, że odegra się za ból jeszcze dodatkowo, jakby mało było złamanego nosa, piąchą w brzuch, jak nauczyli go na ulicy, gdzie zdobywał szlify w byciu niedorajdą. Siorka naszego dzielnego czytelnika, gieroja, poroniła dziecko, które miała nie wiedząc do końca z kim. Było ich paru, a ona nie liczyła dobrze dni. Kalendarzyk małżeński to coś, co przydaje się w małżeństwach, nieprawdaż?

Czekpoint numer Dwa: krew w kroczu.

Błyskawiczne poronienie to coś, co powinno się sprzedawać razem z piąchą Mike’a Tysona, gdyż gwarancji nie trzeba byłoby dawać. Sto procent powodzenia akcji aborcyjnej, gdy dobrze wykurwić w brzuch. Działa do każdego miesiąca, niestety. Proponowano by czytelnikowi, żeby nie sprawdzał, na litość boską.

 

Siorka gieroja postanawia więc zasnąć, ale gwałciciel nagle brzydzi się i nią, i sobą, więc postanawia iść z nią na randkę, czy też inne randewu, żeby – skoro już są związani krwią, wszak dzięki niemu ona krwawi już z dwóch miejsc i zwija się z bólu, o jezusie – jaja przestały boleć i sfinalizować, skonsumować to święte, krwawe przymierze. Bierze więc ją pod pachę, a że najebany jak kwadrat po zostaniu rombem, to na schodach wyślizguje mu się, bo, nie ma co kłamać, zaczyna walczyć, lepiej późno, niż wcale. I walczy, ona, siorka gieroja. Odpycha się od ściany, wyślizguje bokserowi, wskutek czego bokser spada ze schodów, łbem naprzód.

I tu się odzywa litość autora, bo nareszcie jest trup, i to taki, któremu się należało: gwałciskurwiel łamie kark, wali potylicą w ostatni schodek, ten kamienny, rozlega się trzask i jest kierowany bezpośrednio do tego diabła, który w dowcipie kazał blondynce spadać, bo przyszedł zmiennik do obciągania. Gwałciciel trafia na samo dno, tam gdzie nieuczciwi listonosze i politycy. Jego ziemska powłoka leży na schodach, zupełnie nieciekawa, ujebana z krwi dziewczyny.

Dziewczyna zaś postanowiła wrócić do domu i wszystko opowiedzieć bratu, ale gdy doszła do budynku obok, ścisnęły ją skurcze poporonne, na dodatek uderzyła się drzwiami w nos i musiała na moment odpocząć. Rozłożyła się na zimnym kafelku i oto jesteśmy w pierwszej linijce.

Dziękuję za uwagę, pozdrawiam.

 

Właśnie, bo nie wiadomo, skąd ta kartka. Napisał ją nasz gieroj i wsunął siostrze do katany, żeby ta odczytała ją, gdy wstanie, wytrzeźwieje. Tak się złożyło, że otwarła ją w pijackim widzie, półleżąc na klatce schodowej, zakrawiona totalnie na kafelku, ale nie zrobiło jej się od niej ani trochę wesoło. Nos ją bolał i zastanawiała się, dlaczego między jej nogami jest taka wielka, czerwona plama.

Średnia ocena: 2.6  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Kapelusznik 19.03.2019
    jutro wrócę, bo mnie zaciekawiłeś okropny
  • Canulas 20.03.2019
    Całkiem, pierwsza część bardziej. Potem mniej, ale i tak - ok
  • Okropny 20.03.2019
    Dzięki, człowieku
  • Aisak 20.03.2019
    Peel z książkami, to chyba był Canó.

    Nie wiem, co mam napisać, ktoś wie może? Bo ja nie.
    Ciekawa jestem źródła natchnienia. No, i jaka płenta?
    Nie pij? Nie uprawiaj przygodnego seksu? Nie wpuszczaj do domu pijanych, zarzyganych sióstr (zakonnych)
    Już wien, co napiszę!
    Historia, w sumie gówniana, ale o dziwo! wciągająca!
    Nie mam pojęcia dlaczego.
    Ktoś wie? Jeśli tak, to proszę mnie oświecić.
  • Okropny 20.03.2019
    Tekst jest eksperymentem, nie ma jako tako puenty, ani większego sensu, jeśli go przeczytać. Ot, nasmarkane litery ułożone w słowa ułożone w zdania i akapity. Półgodzinny zecer.
    Dzięki za odwiedziny :-)
  • Kapelusznik 20.03.2019
    Zupełnie nie moje klimaty
    Znaczy ciekawy pomysł ale wykonanie mnie nie przekonuje
    Pozostawiam bez oceny
  • Okropny 20.03.2019
    Spoks, nie dla wszystkich, nie jestem Nutella, żeby smakowac wszystkim, lub zeby mnie wszyscy lubili ;-)
  • Mia123a 20.03.2019
    Także, no. No to było. Chore. Nie wiem. To znaczy wow. To znaczy mi się nie podobało. Ale zgrabnie to tak napisane. Tak lekko, tak szybko mam wrażenie. Tak że, coś z tego wyszło. Na Pewno. Ale nie, zdecydowanie nie dla mnie. Ale szanuje, takie cuś.
    Pozdrox :)
  • Okropny 20.03.2019
    Thx za odwiedziny i komentarz :-)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania