Głębia strachu - "CISZA PRZED BURZĄ" r. 11 (cz. 1)

Do teraz mogłam się spodziewać wielu rzeczy. Byłam zaskakiwana i oszukiwana przez bliskich. Zakochałam się w szkolnym wrogu. Zaufałam majorowi, który uratował mi życie tylko po to, aby móc je potem odebrać. Walczyłam z potworami rodem z horrorów, ale to, co widzę nie jest nawet surrealistyczne. Nie posiada kategorii i nie mieści się w żadnej z układanych przeze mnie tez. Tękalski z krwi i kości stoi przede mną i jak gdyby nigdy nic twarz zdobi mu samozadowolenie wyrażane odsłoniętym rzędem białych zębów. Gestem ręki zaprasza nas do środka. Przekraczając próg, nieśmiało podnoszę wzrok na jego masywną postać, a on po raz kolejny obdarza mnie uśmiechem. Wnętrze, chyba hol, jest niedużych rozmiarów. Przypomina ponurą poczekalnie, a jego klimat kojarzy mi się z nieprzyjemnym uczuciem, jakie wywołuje wizyta u dentysty. Ostrożnie stawiam kroki, patrząc pod nogi. Nie ma tu podług, a ich funkcje pełni ziemia. Nikłe światło padające od jedynej lamy przytwierdzonej nad kolejnym wejściem, zakrytym długim kawałkiem materiału, nie pozwala na gruntowne rozeznanie w otoczeniu.

- Idź dalej – prosi tata.

Kotara kryje pomieszczenie o wiele większe, ale i niedużo jaśniejsze. Po środku stoi duży stół i kilka krzeseł, a pod każdą ze ścian znajduje się piętrowe łóżko i kilka materacy leżących obok nich, lecz nie to jest najważniejsze, a dwoje chłopców bawiących się na nich i udających, że unicestwiają złe potwory. Łzy napływają mi do oczu i przysłaniają widoczność. Szybko przecieram twarz. Naprawdę tutaj są. Prawdziwi, namacalni i równie głośni i psotni jak dawniej.

- Bruno! Grześ! – wołam ich, ponieważ pochłonięci zabawą nawet nie zwracają na nas uwagi. Bracia odrywają się od psotów i jednocześnie poszukują wzrokiem właściciela znajomego głosu. Kiedy mnie rozpoznają, wstają raptownie i zaczynają biec wprost w moje ramiona. Oplatają mnie ich małe rączki, a moje ściskają braci tak mocno, że brak mi tchu.

- Tatuś mówił, że przyjdziesz – oświadcza Grześ, kiedy wypuszczam ich z objęć.

- Bardzo za wami tęskniłam. A gdzie jest mama i Krysia? – pytam chłopców, którzy wskazują na łóżko w mało oświetlonym rogu pomieszczenia. – Pozwolicie, że się z nimi przywitam? – Bliźniacy przytakują entuzjastycznie i zanim zdążam podejść do śpiącej matki, oni już są przy niej i z ekscytacją w głosach krzyczą: „Mamo, już jest!”.

Moja rodzicielka chyba nie dowierza synom, bo uśmiecha się pod nosem, jakby wciąż pogrążona była w przyjemnym śnie. Tato dołącza do nas i zabiera dyskretnie chłopców, abym mogła spokojnie nacieszyć się tą chwilą, jednak za nim dotykam kasztanowych włosów matki i odgarniam je z jej twarzy, patrzę przez chwilę na radość, która emanuje z Adamczyków.

- Mamo? – szepce jej do ucha. – Mamusiu, to ja. – Dopiero teraz dociera do niej co się dzieje, że jestem tutaj naprawdę. Otwiera szeroko oczy i sprawia wrażenie, jakby nie potrafiła spojrzeniem ogarnąć rzeczywistości.

- Emilia? Córeczko! – Jej szczupłe palce błądzą po mojej twarzy, jakby starała się dotykiem upewnić czy to na pewno jestem ja. – Nareszcie.

Nie pamiętam kiedy mama wyglądała tak pięknie. Mimo braku makijażu i eleganckiego ubioru, który zastępuje bawełniany dres, przypomina anioła. Obok niej pogrążona w beztroskim śnie leży Krysia.

- Urosła – stwierdzam.

- Yhm – wtrąca tata, gdy do nas dołącza. – Ma apetyt po tobie. Jak byłaś mała zawsze jedna butelka mleka ci nie wystarczała. – Czuję, jak twarz zalewa mi fala gorąca, nie dlatego, że tata to powiedział, ale, że słyszy to Jonatan, o mały włos nie krztusząc się własną śliną.

Przez moment mam wrażenie, że na powrót jestem w domu, ale psuje go pułkownik, nalegając na rozmowę.

- W porządku, ale najpierw niech coś zjedzą – prosi ojciec.

- Dobrze.

 

Zafascynowana obecnością wszystkich bliskich, nie zauważam, że do stołu nakrywają już państwo Kwiatkowscy. Ich widok wywołuje we mnie nieposkromioną euforię. O ile wiedziałam, że spotkam tu resztę rodziny, tak o ich obecności nie miałam pojęcia. Rzucam się na szyję starszej pani, a ona całuje mnie w policzki.

Ja, tata, Jonatan i jego ojciec oraz Karpiński i Tękalski siedzimy przy stole zastawionym metalowymi naczyniami i odgrzewanym jedzeniem z puszek. Może nie jest to wykwintne danie, ale mojemu brzuchowi jest teraz obojętne czym go zapełnię, byle tylko uspokoić żołądek w krępujący sposób dający znać, że jest pusty.

Między kolejnymi kęsami, dyskretnie spoglądam na pułkownika. Nadal nie mogę uwierzyć w jego obecność. Jonatan chyba także ma z tym problem. Kiedy kończymy, nasze matki zabierają się za sprzątnięcie stołu. Chcę im pomóc, ale każą mi zostać na miejscu. Czuję się z tym dziwnie.

- Możemy zaczynać?- pyta Tękalski, kładąc splecione dłonie na blacie.

- Sądzę, że tak – odpowiada pan Adamczyk.

- Więc pozwolę sobie zacząć od wyjaśnienia mojej rzekomej śmierci. Domyślam się, że był to dla was szok, widząc mnie tutaj, ale musicie wiedzieć, że to zamierzony efekt. Wasza reakcja na tę wiadomość musiała być wiarygodna. Wiedzieliśmy, że Morawski to wykorzysta i was uwięzi. Nie mieliśmy jednak pewności czy uda się wam wydostać, ale i tu nas nie zawiedliście. Kolejnym krokiem była wiadomość pozostawiona przez informatyków w postaci uruchomionego komputera. Zdaję sobie sprawę, że to nie było wiele, lecz jedyne, co dało się zrobić. Jestem z ciebie dumny żołnierzu Edelman. – Te słowa nie sprawiają mi przyjemności.

- To nie moja zasługa – mówię, a pozostali kierują na mnie spojrzenia. – To dzięki Anicie. To ona nie pozwoliła mi się poddać, a teraz siedzi tam i nic z tym nie robimy.

- Wydostaniemy ich – zapewnia mnie tata i gładzi pokrzepiająco po plecach.

- Twój ojciec ma rację – kontynuuje pułkownik – ale najpierw musicie poznać fakty. W chwili, gdy Morawski był zajęty wami, a następnie złapaniem ciebie i Karolczyk, ja z pomocą waszych ojców wydostałem się z sektora. Pamiętacie miejsce, do którego was zaprowadziłem? Znajduje się tam tunel łączący sektor z tym miejscem. Nikt oprócz nas o nim nie wie. Został stworzony na krótko przed wybuchem.

- Chwila! – przerywa wzburzony Karpiński. – Dlaczego kazaliście mi wlec nieprzytomne dzieciaki najbardziej niebezpieczną drogą, skoro wystarczyło przejść przez jakiś pieprzony tunel?! – Sama zachodzę w głowę co nimi kierowało. Nie dowierzam także w to, że przez ten cały czas mieliśmy ich na wyciągnięcie ręki. Jestem zbulwersowana, ale staram się trzymać nerwy na wodzy. To, co się stało i tak nie ma teraz znaczenia, a niepotrzebne kłótnie nie wniosą niczego pożytecznego.

- To proste. Wpływ jaki ma...

- Miał – przerywa Tękalskiemu trener.

- Nie pozwalał na obdarzenie cię całkowitym zaufaniem. Liczę, że rozumiesz? – Karpiński zaciska szczękę, lecz nie podejmuje dalszego dialogu.

- Czy mam przez to rozumieć, że ten cały burdel z naszą ucieczką miał być wyłącznie zasłoną dla pana?! – Wycofany do tej pory Jonatan, wybucha. Milczenie pozostałych jest nad wyraz wymowną odpowiedzią na jego pytanie.

- Synu, nie było innego wyjścia. Wyobrażasz sobie co by się stało, gdyby ktoś zorientował się o istnieniu przejścia? – pyta go ojciec, przerywając niezręczną ciszę. – Wiedzieliśmy, że was odbijemy.

- Nas tak, ale nie naszych przyjaciół.

- Nic im nie grozi. Major liczy na to, że po nich wrócicie i o to chodzi, ale wtedy to my będziemy rozdawać karty.

- A co jeżeli się mylicie? – Uwielbiam tę zaciętość na twarzy Jonatana, determinację z jaką broni swojego zdania.

- Zaufaj nam – wtrąca mój tata.

- W takim razie może pułkownik wytłumaczy jeszcze, jak nabił wszystkich w butelkę? – Przełożony zaczyna się śmiać.

- Proszę bardzo. Chwilę po tym, jak poprosiłeś mnie o spotkanie podczas symulacji, udałem się do swojego gabinetu. Zaparzyłem zioła, które przyniósł mi twój ojciec, a przygotowane zostały przez panią Kwiatkowską – spoglądam na staruszkę, która wzrusza przepraszająco ramionami. – Ma on działanie usypiające i spowalniające pracę serce oraz spłycające oddech do koniecznego minimum tak, że nawet doktor Zalewska nie była w stanie wyczuć tętna. Efekt utrzymywał się około doby i to wystarczyło.

- No dobrze – zabieram głos. – Ale czemu musiał pan sfingować śmierć? To nie trzyma się kupy.

- Dobre pytanie. Dopóki żyłem, major miał w pewien sposób związane ręce, co tylko wszystko przedłużało. Nie mogliśmy dłużej ryzykować waszego bezpieczeństwa i prawdziwej próby zabicia mnie.

 

Siedząc i słuchając tak bardzo upragnionej prawdy, zastanawiam się czego jeszcze się dowiem. Tak wielu rzeczy nie wiem, nie rozumiem tych, które powinny być oczywiste.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (6)

  • Pasja 14.09.2017
    Wszystko powoli wyjaśnia się. Tylko dlaczego to tak długo trwało. I teraz odbicie przyjaciół będzie bardziej niebezpieczne. Morawski na pewno będzie czujny. I co dalej ciekawi mnie. Pozdrawiam 5)
  • Marzycielka29 14.09.2017
    Dziękuję. Fakt to trochę skomplikowane :)
  • Marzycielka29 14.09.2017
    Dziękuję także za anonimowe piąteczki:)
  • Louis 15.09.2017
    Jednym anonimowym byłem ja :) Zapomniałem skomentować :D Opowiadanie mega :) Szkoda, że zbliża się koniec, ale z niecierpliwością czekam na zakończenie. Jest mega ciekawie :) Choć napewno nie mogę liczyć na takie zakończenie, że to wszystko była symulacja i wyjdą na powierzchnie i nie będzie już krwiożerczych bestii :P a wszystko bedzie wyglądać jak dawniej :)
  • Marzycielka29 15.09.2017
    Louis ciekawa perspektywa, choć odlegla od tej, którą wybrałam:) Mam już kolejny rozdział, w którym wiele się wyjaśni. Obym nie zawiodła Twoich oczekiwań!
  • Agnieszka Gu 10.11.2017
    "Nikłe światło padające od jedynej lamy" - lampy
    "Nie ma tu podług" - podłóg - podłogi ? - u czy ó ?

    Powyżej kilka drobiazgów :)
    A w ogóle to witam po chwilowej przerwie :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania