Pokaż listęUkryj listę

Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Głos ciszy – Shogun – Czyli morderstwa pewnego ludożercy

[Nie sądziłem, że napisze kontynuację i nie myślałem, iż wyjdzie tak...No, przeczytajcie, tylko nie bierzcie mnie za zwyrola!]

[Nazwa rośliny została zmyślona]

 

Mój dom znajduje się najgłębszych gęstwinach lasu, jakieś dwie mile za najbliższą osadą ludzką oraz rzut beretem od podnóża gór sinych. Jest to prosta drewniana kabina, otoczona niewielkiej wysokości palisadą, której jedynym dotąd celem była obrona przed zgrają pałaszujących w nocy predatorów. Czasami mam to dziwne wrażenie, że w nocy słyszę łamanie kości i ilekroć o tym wspominam, przechodzą mnie ciarki, a może kiedyś uda im się przebić przez tę moją ostatnią linię obrony? A co wtedy? Rozszarpią mnie jak swoje ofiary, jestem tego bardziej niż pewny. Jednak polowania tych bestii nieświadomie przypominały mi o uczuciu, które od bardzo dawna gościło gdzieś wewnątrz mej zblakłej duszy. Był to głód.

Mieszkańcy wioski odwiedzali moje małe leśne królestwo tydzień za tygodniem, zbierając roślinę o nazwie naranja, złudnie przypominającą pokrzywę. Z początku tylko biernie się im przyglądałem, usilnie badając ich kroki, sposoby zbierania oraz inne towarzyszące temu zwyczaje. Przychodzili grupkami, które zwykle składały się z nie więcej jak pięciu osób, jednak tego dnia przyszła ich zaledwie trójka. Idealnie, pomyślałem. Do tej pory nie mogłem zaatakować, gdyż nie zdołałbym przezwyciężyć ogromnej przewagi liczebnej, ale teraz karty się dla mnie obróciły. W te pędy podbiegłem do najbliższego długiego kija, nożem zastrugałem jeden z jego końców i zbiegłszy z trawiastego pagórka, susem wskoczyłem w krzaki. Jeden się obejrzał, ale puścił tajemniczy odgłos koło uszu. Doskonale, trochę odchodzi od reszty. Gdy tylko mężczyzna odszedł od dwojga innych, powaliłem go na ziemię i wbiłem mu kawałek długiego kija w szyję. Jeszcze przez dosłownie parę sekund starał się złapać za szyję, lecz po kilku niepomyślnych próbach ręce mu opadły, a w oczach rozgościła się ciemność.

– Jaka wspaniała! – powiedziałem, krótko po spróbowaniu jego krwi – Choć jak na mój gust ma trochę metaliczny posmak.

– Rob! Jesteś tam? – Usłyszałem wołanie – Będziemy się powoli zbierali z powrotem do wioski, nie pałętaj się tam dłużej niż jest to konieczne. Duane, spadajmy stąd, mam dziwne uczucie...jakby...

– Coś nas obserwowało. – dokończył czarnoskóry.

Powoli zaczęli schodzić piaszczystą ścieżką poza objęcia gęstwin. Może i udałoby się mi ich zabić, jednak idąc obok siebie stanowili i tak realne dla mnie zagrożenie. W dodatku zabiłem ich kumpla. Wygląda na to, że jeśli sprawy eskalują, to będę musiał po raz kolejny zmienić kryjówkę. Chwyciłem martwego mężczyznę za nogi i starałem się go zaciągnąć do kabiny, co nie było proste, biorąc pod uwagę jego wagę. Z drugiej strony, czeka mnie niezła uczta. Ach, jak ja nie mogę się doczekać nadejścia wieczoru!

Nadeszła pora kolacji. Na sam początek złapałem dłonią nożyk i zacząłem delikatnie wycinać okrąg na brzuchu trupa. Czynność ta musi być wykonywana powoli, gdyż uszkodzenie organów wewnętrznych jest wbrew pozorom bardzo proste, a przecież to one są najbardziej smakowite. Pamiętam, że na samym początku swych morderstw dopadłem kobietę o blond włosach. Walczyła, wszystkie walczą, ale koniec końców udało mi się wgryźć w jej mięso i powiem, iż smakowało całkiem słodko, a zarazem aromatycznie, prawie jak smażony kurczak. Gdy starannie doprowadziłem czynność do końca, zająłem się patroszeniem. Wyciągnąłem wątrobę, kiszki, jelita, a na sam koniec wsunąłem głęboko dłoń do góry, łapiąc w końcu wisienkę, czyli ociekające z krwi serce. Najlepiej smakuje z dodatkiem smażonej cebulki i pieczarek. Naprawdę niebo w gębie. No dobrze...to na czym ja...a, no tak! Pora zapalić w piecyku i to wszystko szybko ugotować, zanim weźmie mnie ochota i wszystko wszamam na surowo, a od tego boli głowa i to bardzo.

Serce pokroiłem na mniejsze kawałeczki, wrzuciłem na patelnię i smażyłem przez dwadzieścia minut, aż docierała do mnie apetyczna woń spalenizny. Pozostałości wrzuciłem do garnka, a niemalże puste ciało wyrzuciłem za palisadę. Niech te okropne wilki najedzą się raz, a porządnie i przestaną mi tu skrobać te drewniane pale.

Danie prawie gotowe, trzeba tylko posypać wszystko zebranymi wcześniej ziołami i gotowe! Tak smaczny kąsek to iście rarytas, a pomyśleć, że niedługo będę musiał czekać kolejne miesiące na rozpoczęcie się sezonu zbierackiego.

Chyba muszę zrobić zapasy na zimę!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (5)

  • Shogun 02.08.2020
    Nie no, świetnie Ci to wyszło :D Ludożerca, jak się patrzy :D Mocne, ale podoba mi się. Bo w końcu, jak ludożerca, to tak powinno być! :D
    I miło mi bardzo, że jednak napisałeś kontynuację, kto wie, może doczekam się kolejnej ;)
  • DEMONul1234 02.08.2020
    Pożyjemy...zobaczymy
  • Shogun 02.08.2020
    DEMONul1234 ano, poczytamy zobaczymy haha ;)
  • Marian 04.08.2020
    Zapasy na zimę to dobra rzecz.
    Widzę trochę niespójności w Twoim tekście: "prosta drewniana kabina", a potem "smakuje z dodatkiem smażonej cebulki i pieczarek" i "wrzuciłem na patelnię i smażyłem przez dwadzieścia minut".
    W prostej drewnianej kabinie patelenka, pieczreczki i cebulka. Nie gra mi to.
    Ale to tylko taka uwaga.
    Pozdrawiam.
  • DEMONul1234 04.08.2020
    Przez "kabinę" chodziło o domek. Ano zapasy na zimę to iście ważna rzecz ^^ Dzięki za komentarz :–)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania