Głos uwięziony w ciemności

Przedstawiony poniżej fragment jest początkiem pierwszego opowiadania z mojego autorskiego uniwersum.

 

Kiedy dwie dusze wpadają na siebie, to tak jakby planety spotkały się na jednej orbicie. Miażdżą się wzajemnie niby w akcie mordu, eksplodują, płoną, wibrują, niszcząc siebie i wszystko dookoła. Zaburzają równowagę całego świata. Wieczna zawierucha pary połączonych dusz ponoć nigdy nie przemija. Jednak uwięzione w tym tańcu chaosu są w stanie przetrwać, z każdej tragedii wychodzić silniejsze. Bliższe sobie, gorętsze. Wtedy spajają się na wieczność i poprzez niezliczone lata podążają wspólnie. Nieśmiertelne.

Nikłe echa niosły głos między skalnymi załomami, aż ku ciemności w głębi jaskini. Starał się mówić miarowo, starał się walczyć z emocjami, które niewielkimi kroplami spadały między łapy, perląc się przy tym w świetle bijącym od ognia. W przepastnej gardzieli ich przyszłego grobowca nie było przynajmniej nikogo, kto mógłby opowiedzieć nowym pokoleniom o tym, że wielki Herek łkał. Samcowi nie wypada okazywać uczyć, nawet jeżeli giną jego najbliżsi, on walczy dalej, dla tych, których można jeszcze uratować. Sam pragnął, aby poszła w bój, aby stanęła z nim ramię w ramię i pomogła w zwycięstwie. A teraz…

Spojrzawszy gdzieś ponad pełgającymi jęzorami ognia, usłyszał że cisza nie była kompletna. Dźwięki sączące się spod sklepienia przypominały odgłosy bitwy. Zerwał się na równe nogi i zaczął węszyć. Od strony zawaliska, wyczuwał odór juchy. Zawył, napinając wszystkie mięśnie. Szarpnięty w przód przez niemoc oparł się o kolano, zaciśnięte szpony niemal przebiły łuski. Coraz intensywniejszy zapach krwi wypełniał nozdrza. Napawał chęcią rozniesienia nasypu. Sam nie wiedział kiedy skoczył, łapskami uderzył o kamienie, łupiąc je na pomniejsze kawałki. Bił raz po raz, niszcząc przeszkodę i łamiąc pazury. Jedno z połyskujących ślepi znikło na chwilę pod opadającą powieką, sekundę później Herek leżał skulony pod stertą kamieni i śniegu. Bez sił zapatrzony w ciemność ponad nim. Przeszyty zimnem i zgrozą, zwrócił pysk w stronę przygasającego ognia. Jej blada, pokryta kropelkami potu skóra, zdawała się połyskiwać niby obsypana diamentowym pyłem. Nie wyczuwał od niej najmniejszych oznak życia, chociaż nie potrafił stwierdzić, czy warto zaufać własnym instynktom.

W wypełniającej pomieszczenie mgle spostrzegł ruch, jakby jeden ze stalagmitów oderwał się od podłoża i mozolnie ruszył w ich stronę. Przymknął powieki, by na długo nie rozewrzeć ich ponownie.

* * *

Dźwięk przenikał ciało na wskroś, wprowadzając Hereka w stan coraz głębszej nieświadomości. Wynosząc w powietrze, gdzieś wysoko ponad ośnieżone górskie szczyty, prosto w chmury, gdzie zimny wiatr przecinał go niczym ostrze miecza. Czuł, że leciał pośród huku, szybciej niż ptak. Szybciej niż mógłby to zrobić przepierzeniec. Nigdy wcześniej nie poddawał działania swych zmysłów wątpliwościom. Teraz z każdą chwilą tracił w nie wiarę. Boleśniejsza od świadomości nadchodzącego końca, była tylko troska o losy współplemieńców, nadal walczących na zboczach. Jałowe góry nigdy nie przynosiły bujnych plonów, a ofensywa ciągnąca od Taratanu odebrała plemieniu możliwość polowania w starożytnych puszczach porastających północ Tasalir. Wojownicy, zdolni do łowów nawet w trakcie największych mrozów i zawieruch stanowili jedyny gwarant przeżycia, chociaż niewielkiej liczby houndów, jeżeli zginą – wymrze cała wataha.

Dryf wśród dźwięków, chyba nigdy nie miał dobiec końca. Herek szukał resztek sił, by otworzyć oczy i sprawdzić, czy aby na pewno leży jeszcze u stóp zawaliska. W głowie lęgły mu się liczne myśli. Zapewne ruch, który dostrzegł był demonem wypełzającym z najniższych podziemi. Zmierzającym do świata żywych, z sakwą na pożywne dusze konających wojowników. Demony kochały pożerać ginących od ran bitewnych, ponoć takie obdarzały je największymi mocami. Pozwalały sięgać do samego dna czarnej pustki. Kiedy Herek myślał o zaświatach, wyobrażał sobie, że składają się one wyłącznie z narastającego szumu. Słuchanie tego przez resztę wieczności musiało stanowić największą pokutę.

Wziął głęboki wdech, powietrze rozlało w ustach dziwną słodycz. Poczuł na twarzy niewielkie drobinki spadające spod sklepienia. Oblizał wargi, pył pozostawił na języku słony posmak. Im więcej wysiłku wkładał w wyłapanie wszystkiego, co działo się dookoła, tym mniej jednostajny stawał się dźwięk. Do uszu wojownika zaczęło przemawiać dziesiątki najrozmaitszych tonów, jeszcze więcej nut oraz instrumentów. Bęben wygrywał szybki rytm, któremu poddawałby się dudy oraz piszczałki, flety snuły swoją opowieść w tle, a smagane smyczkiem skrzypce zawodziły melodyjnie, niczym ptaki z najdzikszych lasów.

Dwie pary kudłatych dłoni wsunęły się pod ramiona Hereka, podrywając go do tańca. Bitwa wygrana, myślał; warownia uratowana. Lecz szybko poskromił zuchwałość, houndowie nie zwykli świętować zwycięstw w podobny sposób. Należeli do narodów twardych, skąpych w okazywaniu emocji. Teraz ktoś skakał, piszczał i śpiewał. Ciekawość przezwyciężyła osłabienie. Jedna z powiek, w wielkim wysiłku uniosła się w górę. Dziesiątki postaci goniło dookoła ognistego słupa. Ogrom ich pełnych wigoru i swawolnej radości głosów siekał dźwięki wydawane przez instrumenty. Radujący się nagle stanęli, szarpiąc ciałem wojownika na lewo i prawo. Niespodziewanie coś gorącego oblało mu głowę.

– Dobrze go wyparzcie – po tych słowach zanieśli się śmiechem.

Herek na mgnienie otworzył szeroko oczy, wolał nie widzieć tego, co zobaczył. Pasożyty… Mgła znów osnuwała otoczenie, przy każdym oddechu gęstniała, pożerając sylwetki górskich władców. Odór krwi mieszał się z zapachem ziół, a w głowie Hereka mieszały się klątwy.

Dłonie wysunęły się spod ramion, bezwładne ciało poleciało przed siebie, w miejsce, gdzie jak pamiętał płonął ogień. Wysunął prawą nogę i przechylił się na lewo, uniósł ramiona, szukając podparcia. Kolana sięgnęły twardego podłoża. Drobne, ostre kamienie pocięły skórę. Mydyonowie wznieśli okrzyki, głos instrumentów na ponów wypełnił wnętrze pomieszczenia życiem. Ziemia zdawała się ciągnąć wojownika w swoje objęcia, uderzył przedramionami, potem twarzą. Leżał dłuższą chwilę, łapiąc oddech i dziękując przestworzom, że to właśnie on skończy w żołądkach potworów. Obrazy konającej ukochanej napłynęły przed jego oczy, jej bezwładne ciało spoczywające w śniegu. Na sekundy przed uderzeniem fali ciepła, rozkazał jej, aby zaszła żywiolników od strony szczytu. Gdyby poszedł tam sam, może zdołałby uprzedzić atak i odmienić losy bitwy. Wszyscy zdołaliby przeżyć i już dawno piekliby mięso przeciwników w Karmasanie.

– Nie odejdę – powiedział cicho, zapierając się o ziemię. – Nie odejdę bez krwi na szponach.

Siła z jaką się poderwał, zaskoczyła Mydyonów, kilku stojących najbliżej niego pierzchnęło w popłochu, podrywając kopytami kamienie. Otworzywszy oczy Herek, zobaczył wszystko dokładnie. Ponad dwudziestka pół mężczyzn – pół kozłów. Oddychał z trudem, z jeszcze większym utrzymywał się na nogach, jego długich uszu doszedł stukot kopyt. Uchylił się, unikając pchnięcia wymierzonego pod żebra. Chwycił kozła za zakrzywione rogi i zakręcił nim w powietrzu, ciskając wprost w ognisko. Rozżarzone drwa wystrzeliły w powietrze, odbijały się od sklepienia oraz ścian, wypełniając jaskinię zawieruchą iskier.

– Padlinożercy – syknął Herek.

Wiedział już, że sił wystarczy jeszcze na kilka chwil walki. Wyrywając przed siebie, poczuł, jak serce niemal rozrywa mu pierś. Wylądował na grzbiecie jednego z grajków, wbił pazury głęboko pod łopatki. Trzask ustępujących żeber dał mu niewyobrażalną rozkosz. Raniony zaczął wierzgać, kopyta świstały między głowami jego współplemieńców. Do czasu aż trafiły, jednego, który nie zdążył się uchylić. Wtedy jak na znak obaj padli trupem, a Herek pomknął w kierunku ściany. Wywinął fikołka i uderzył stopami o skalną wypustkę, po czym podobny do strzały przecinał powietrze, nacierając na kolejnego z napastników. Jeszcze w locie zdołał wymierzyć silny raz w pysk rogacza, całe ciało kozła zachwiało się, pozwalając houndowi chwycić za barki i wywinąć nim niby workiem zboża. Trzask pękającego karku rogacza rozszedł się donośnym echem po podziemiach.

Wojownik przystanął, zapatrzony na zwłoki. Wtem coś natarło na jego plecy i cisnęło w rozrzucone ognisko. W miejscu, gdzie dotychczas płuca podobne miechom przetłaczały powietrze, teraz dwa rozgrzane węgle emanowały czystym żarem. Drugie uderzenie cisnęło nim o jedną ze ścian, Herek padł w taki sposób, że doskonale widział nadciągającego giganta. Mydyonowie słynęli ze swej zwinności i smukłych sylwetek, upodabniających ich do nastoletnich chłopców. Ten wyglądał jak opasły olbrzym kroczący na czterech kozich nogach, które z trudem mogły utrzymać podobny ciężar. Rogi jego grube i pokryte naroślami zawijały dookoła kilkukrotnie, ostatecznie osłaniając twarz niczym przyłbica rycerskiego hełmu. Dotychczas Herek uważał, że Panowie, niezmiernie wyczuleni na punkcie swego wyglądu, dbają o podobne rzeczy niczym samice żywiolników.

– Brudas – jęknął mydyon, rozcierając wielkie dłonie.

Herek wiedział, jak wiele zależy od tego, czy właśnie w tym momencie zdoła się podnieść. Wypchnął całe ciało do przodu, podparł się rękoma i powoli, z niemal niezauważalnymi postępami podciągał prawą nogę. Uderzenie w ścianę wywarło ogromny wpływ na jego organizm. Wszelkie rany otwarły się na nowo i wojownik gubił resztki krwi. W głowie narastał szum, powieki samoczynnie opadały.

Kozie kopyta wystukiwały rytm, w którego takt Herek zaczął liczyć w myślach. Raz… Dwa… Trzy… Cztery… Raz… Dwa… Trzy… Cztery… Racice bardziej przypominające krowie lub końskie kopyta rozrzucały na boki niewielkie kamienie. Hound warknął i skoczył. Całym tułowiem przyległ do przeciwnika, wsunął ramiona pod pachwiny i zacisnął ze wszystkich sił. Uderzenie splecionych ze sobą pięści spadło na grzbiet. Jedno, potem drugie i trzecie. Nogi nie były w stanie wytrzymać, ale ręce nadal trzymały z całych sił, niby zaciśnięte obcęgi.

Mydyon młócił głowę ledwo przytomnego hounda, naprzemiennymi razami. Które niby lawina kamieni wypełniały całe wnętrze łoskotem. Z lewej, z prawej. Z lewej, z prawej. Herek odpływał, z uśmiechem na zakrwawionych ustach. Zaświaty sięgnęły po niego w odpowiednim momencie, wojownik winien umierać zbroczony krwią swych wrogów. Cios, jaki dosięgnął jego karku, sprawił, że opadł na lewą rękę. Leżąc pod nogami kozła, zerknął w stronę ognia. Płomienie objęły swymi mizernymi językami całą komnatę. Widział w nich tę, którą miał spotkać niebawem. Wyciągnął dłoń, by dotknąć jej futra chociaż ostatni raz. Miękkiego i ciepłego niby wełna. Zdawało mu się nawet, że płomienie faktycznie wydłużają się i bardziej zwichrzone kotłują za plecami mydyona. Sięgają ku jego palcom. Kiedy miał je chwycić, dostrzegł postać w białym stroju, która stała wsparta o ścianę u wejścia do podziemnej komnaty.

* * *

Myślała, że zdechło na dobre. Przez chwilę wprawiło ją to nawet w zły nastrój, ostatecznie nie wiedziała, czy samodzielnie poradzi sobie z uniesieniem takiego ciężaru. O tej porze roku góry, bywały o wiele bardziej zdradliwym i podstępnym przeciwnikiem niż hound. Poczuła coś na kształt ulgi, kiedy zauważyła, że porośnięta krótkim futrem postać reagowała na ból, związany z przypalaniem ran, a kiedy piekła mięso Hound potrafił nawet uchylić oczy na dosłownie ułamek sekundy. Nie mogła być pewna, że nie udaje, wyczekując jeno dogodnej okazji do przegryzienia jej gardła. Była pewna jednak czego innego. Dzieliła ich śmiertelna broń, nad którą nie zdołałby nawet przeskoczyć.

Leżał po drugiej stronie ogniska, nos podrygiwał mu, wyłapując zapach pieczystego. W końcu otworzył ślepia i zaczął charczeć, nim zdołał przyjąć pozycję siedzącą, spluną wprost do ognia. Salima skrzywiła twarz z niesmakiem, widząc jak żółtawa flegma niknie między płomieniami i czym prędzej odsunęła mięso znad żaru.

– Łap. – Rzuciła je w stronę potwora. Ten dość niemrawo chwycił kawał brązowego, ociekającego tłuszczem mięcha.

– Co to? – spytał.

Kobietę przeszedł dreszcz, nienawidziła ich głosów, uwięzionych w ciałach bestii, lecz mimo to niezmiernie przypominających ludzkie. Najmocniej przerażało ją, że mogły świadczyć one o pewnej dozie człowieczeństwa Houndów.

– Odpowiesz?

– Kozina… lepiej jedz szybko, bo zaraz ostygnie. – Sama udarła kawał udźca.

Hound wgryzł się, wyrywając olbrzymi fragment i cały pochłaniając praktycznie jednym klapnięciem szczęk.

– Słabo doprawione… – zawyrokował.

– Wybrzydzający ścierwojad….

Herek zawarczał, ale na Salimie nie wywarło to najmniejszego wrażenia. Wsparła plecy o skałę. Odrywając nitki mięsa, czuła pieczenie w palcach. Skóra już zdążyła zrobić się nieco bardziej różowa niż powinna, gdzieniegdzie widziała niewielkie bąble wypełnione ropą. Foczy tłuszcz naprawdę poskutkował, normalnie znamiona byłby dużo głębsze i boleśniejsze.

– Gdzie mój ekwipunek?

Hound nawet na nią nie spojrzał, wzruszył jedynie ramionami, połykając płaty pieczystego w całości.

– Sakwa musiała zostać na zboczu – mruczała pod nosem.

– Co zrobiłeś z moimi ubraniami?

– Napaliłem ognisko.

– Idiota. Jak długo tu jesteśmy?

– Nie wiem. – Cisnął kością w kąt. – Masz jeszcze?

– Upiecz sobie coś. – Wskazała głową w kierunku miejsca, gdzie ułożyła stertę kadłubów. Ludzkie torsy przytwierdzone do kozich nóg połyskiwały w blasku ogniska. Oblizawszy wargi, hound pobiegł tam na czworaka, podobny do psów licznie zamieszkujących wszystkie miasta Tasalir, był tylko brzydszy oraz na pewno zarobaczony. Węszył dłuższą chwilę, aż w końcu oderwał udo jakiegoś nieszczęśnika. Salime zadziwiała zdolność do szybkiej regeneracji tego gatunku. Snuła niegdyś nawet teorie o tym, że pierwiastek żywiołu zaimplementowany do ciała jednego z tych potworów mógłby stać się niezwyciężonym magiem.

Przelotnie popatrzyła na swe dłonie, gdyby miała w sobie, chociaż odrobinę sił witalnych tej bestii, wyhodowałaby nową skórę w przeciągu kilku kwadransów.

Hound podszedł do ogniska, w lepszym świetle sprawnie oskórował udziec, używając pazurów niczym najostrzejszych noży. Potem poćwiartował mięso i ze sprawnością rzeźnika oddzielił od niego ścięgna. Salima obserwowała jego łapy z zaciekawieniem. Bestia zdawała się doskonale wiedzieć, co robi i w kilka minut skleciła coś na kształt worka, którym rzuciła w jej stronę.

– Nowa sakwa – rzekły, by chwilę później wypchać usta krwawiącym mięśniem. – Surowe jest słodkie i soczyste. Upieczone staje się suche, bez przypraw nie jest nic warte.

– Po co? – Sięgnęła po cuchnący prezent.

– Co, po co?

– Po co to zrobiłeś?

– Jesteście głupsi niż wyglądacie, a dlaczego mnie uratowałaś? – Wybełkotał z pełnym pyskiem, nadto zbliżonym w kształcie do ludzkiej twarzy. Houndy krwi Ża Ka Ha Ram słynęły ze swych niemalże ludzkich sylwetek. Wielu twierdziło, że są niemal identyczni ze swymi praprzodkami, może nawet piękniejsi, lecz Salima uważała je za jedne z najbardziej obmierzłych. Tylko ludzie mogą mieć ludzkie twarze, zwierzęta powinny mieć pyski.

– Potrzebuję kogoś, kto pomoże wydostać mi się z gór.

– Typowy dla was brak honoru i wdzięczności. – Splunął chrząstką. – Wniosłem cię w głąb jaskini, ułożyłem w pobliżu ognia. Tylko dzięki mnie przeżyłaś.

– Nie jestem winna twojej głupoty. – Powąchała wnętrze worka i odrzuciła go w cień.

– Szacunek nazywać głupotą… Honor nazywać brakiem rozsądku. Cała twoja rasa to wszy.

– Waż słowa zwierzaku, nie tylko mydyonów potrafię zabijać. – Uśmiechnęła się. – Sam zresztą widziałeś… – Zamilkła na chwilę, rozważając, w jaki sposób mogłaby zranić tego bożego bękarta. – Ta samica, która płonęła. Coś znaczyła?

Herek przełknął ostatni kęs. Wbił oczy w podłoże, na jego pysku wystąpił grymas bolesnego zamyślenia. Gdy siedział spokojnie, Salima wreszcie mogła porządnie obejrzeć jego ciało. Smukłe i muskularne, porośnięte gęstą, brązowo-siwą szczeciną, od pasa w dół jego uda przypominały końskie, choć pokryte gęstszym futrem, pełnym kołtunów i zmarzniętych brył śniegu, które dopiero teraz topniały. Stopy przypominały wilcze łapy, a ramiona zwieńczone niemal ludzkimi dłońmi o przeraźliwie długich pazurach pokrywała zielono-brązowa łuska. Łeb zaś wystawał spośród bujnej grzywy. Hound ten miał w sobie cechy wielu zwierząt, tyle ile jeszcze nie widziała u żadnej innej hybrydy stworzonej przez Tial Ratwima, lecz ten pysk wyglądający jak twarz…

Odwróciła wzrok w najmniej odpowiednim momencie. Chrzęst kamieni wystrzeliwujących spod łap bestii, zdołał ją jednak zaalarmować. Ogień otoczył czarodziejkę murem. Herek nie przerwał szarży i wpadł prosto między rozgrzane jęzory. Powietrze w jaskini zaniosło się smrodem palonego futra. Żywiolniczka zerwała się na równe nogi i nie osłabiając mocy swej zapory, przeszła w przeciwległy kąt. Z bezpiecznego miejsca zmusiła płomienie do zamknięcia bestii w pierścieniu.

Bąble na dłoniach popękały, a miejscami skóra na palcach nabiegła krwią. Ciemniejsze skazy pokryły już połowę przedramion, piekąc niemiłosiernie. Ciała pierwiastków magicznych nigdy nie znosiły dobrze korzystania z żywiołów. Niestety Salimie trafił się, choć nad wyraz piękny, to nader nieodporny na siłę ognia okaz. Nawet mimo wrodzonym zdolnością niwelowania skutków ubocznych własnych mocy, nie potrafiła ograniczyć ich bez stosowania specjalnych preparatów. Ostatnimi czasy dużą pomocą okazywało się stosowanie foczego sadła, które potrafiło ukoić nawet głębokie poparzenia.

Salima usiadła, wzdychając. Nadal czuła zmęczenie po bitwie.

– Wypuść! – krzyczał Hound. – Nie mam czym oddychać w tym przeklętym więzieniu.

Kobieta przymknęła powieki, ognie zaczęły przygasać, odsłaniając postać wojownika. Zamieniły się w niewielkie źdźbła, aż znikły całkowicie. Hound podniósł pysk, w tym samym momencie niewielki pocisk dosięgnął jego czoła. Ciało bezwładnie przeleciało dwa – trzy jardy. Leżał nieruchomo, o ile zmęczenie nie pokrzyżowało szyków Salimie i nie użyła odrobiny zbyt dużo mocy, powinien odzyskać przytomność za kilka godzin. Miała nadzieję, że zdąży do tego czasu odpocząć. Przymknęła oczy.

* * *

Powietrze nie cuchnęło już spalenizną, zdawało się nawet nieść zapach wilgotnego śniegu i świeżości. Przeciągnąwszy się, ze zgrozą spostrzegła, że czegoś brakuje. Wodziła wzrokiem po otoczeniu, starając się nie dopuszczać do siebie oczywistego, jakby ta irracjonalna walka była w stanie, chociaż nieco poprawić położenie Salimy. W całej komnacie panowała ciemność. Nigdzie nawet małego płomyka, który mogłaby rozniecić i zamienić w ognisko. Żadnych dźwięków ani smrodu hounda. Znikł. Wyparował.

Wiele razy słyszała o umiejętnościach tych bestii, ponoć doskonale skradają się, bez najmniejszego szmeru, a swój smród doskonale maskują w powiewach wiatru. Lecz jakim cudem w jaskini prądy powietrzne? Kroczyła po omacku, wyciągając przed siebie ośliniony palec.

– Głupia – skarciła sama siebie. Stanęła, czekając, aż poczuje muśnięcie. Długie sekundy mijały, a ciemność zdawała się pogłębiać, poczuła na skórze dreszcz, przejmujące zimno sięgnęło do jej wnętrza i zdusiło pierwiastek żywiołu, którym tak naprawdę była. Szarpnęła plecami, zjeżona na myśl, że za chwilę, z której ze stron spadnie na nią szpon, a zdziczały hound wychłepcze jej juchę.

Wibrujący dźwięk dochodził zza pleców. Odwróciła się w tamtą stronę, niemal upadając na drobnych kamieniach. Słowa Najstarszego, szeleściły jej w uszach: „Każdy jest w stanie samoczynnie wytworzyć żywioł, którym włada. Wystarczy poświęcić cześć siebie”. Czym prędzej włożyła palec do ust i z całych sił zacisnęła zęby, w końcu poczuła krew na języku. Łzy popłynęły po policzkach.

– Ogień jest w krwi – mamrotała. – Cały ogień jest w krwi. – Niewielkie iskry przeskoczyły między skurczonymi palcami, całymi pokrytymi przez zaropiałe bąble.

Dźwięk narastał, w korytarzu zrobiło się jaśniej. Salima wyciągnęła ręce i zaczęła sunąć w poszukiwaniu kryjówki. Natrafiła stopą na większy kamień, który odskoczył gdzieś w bok, ona zaś poleciała przed siebie, lądując na twardym podłożu.

Gwizdanie ustało. Postać nadciągająca korytarzem przyspieszyła kroku. Salima wbiła palce w ziemie i pociągnęła swoje ciało w bliżej nieokreślonym kierunku. Czuła jak purchle zaczynają pękać, a oleista maź pokrywa jej skórę. Ból pognał po ramionach aż do kręgosłupa. Kobieta zjeżyła się i na chwilę zatrzymała. Światło zdążyło rozlać się w komnacie.

– Co teraz żywiolniczko? – Usłyszała obrzydliwy głos, podobny głosowi człowieka.

– Zabij.

– Ładniejsza niż mądrzejsza. Kolejna z typowych cech waszej rasy. Pójdziesz ze mną, zapłacisz ciężką pracą za śmierć, którą zadałaś mojemu plemieniu.

– W każdej chwili mogę cię spalić! Podejdź tylko.

– Doprawdy? – W jego głosie słychać było pewność siebie, zatrzymał się jednak. – Jesteś gotowa ponieść konsekwencje, kiedy nie ma w pobliżu twoich ziomków?

– Na pewno są jeszcze w przełęczy. Nawet nie waż się podchodzić. – Obróciła się na plecy, a pochodnia, którą dzierżył Herek wybuchła burzą iskier. Kobieta zawyła z bólu i niemal straciła przytomność.

– To już siedzi zbyt głęboko. Pewnie przepaliło ci skórę. Nie wyliżesz się tak łatwo. – Szyderczy uśmiech zagościł na jego ustach.

* * *

Korytarz zawijał, stromo wspinając się ku wylotowi. Herek poświęcił kilka godzin na zbadanie trzewi góry i odnalazł przejście, którym mydyonowie czmychnęli przed mocą żywiolniczki. Po drodze zagarnął ich ekwipunek, dzięki czemu mógł prowadzić kobietę uwiązaną na postronku. Szła przed nim, w takiej odległości, aby bez problemu mógł doskoczyć i przetrącić jej kark. Pierwsze zimne podmuchy dosięgły ich jeszcze zanim światło dzienne wpadło do środka.

– Na pewno nie chcesz kurty?

– Wepchnij ją sobie w gardziel.

Szarpnął sznurem, a ona prawie upadła. Słyszał, jak przeklina pod nosem i z trudem powstrzymał się od śmiechu. Na kamieniach dostrzegał wykwity mrozu, drobne płatki śniegu krążyły wokół nich.

– Umrzesz z zimna.

– Przynajmniej nie zostanę niewolnicą.

– Pierwszy raz widzę żywiolnika, podejmującego rozsądną decyzję.

– Ciesz się tym, bo moje plecy będą ostatnim, co przyjdzie ci zobaczyć w życiu.

Szarpnął sznurem, Salima poślizgnęła się na lodzie i wpadła między głazy leżące u wylotu jaskini. Przeszedł obok, nawet na nią nie spoglądając, chwilę stał wpatrzony w pochmurne niebo, potem przesunął wzrok na wypełniony śniegiem jar. Nazbyt wąski, aby ramie w ramie mogło przejść nim czterech dorosłych houndów. O zboczach tak stromych, że nawet mydyonowie mieli problemy ze wspięciem się na nie. Otaksowywał głębokie i długie szramy pozostawione w białej czapie, wyobrażając sobie parzystokopytne stwory osuwające się wraz ze śniegiem na dno, lub spadające z łoskotem z wyżej ulokowanych punktów. Wciągnął w płuca lodowate powietrze, słaby zapach ledwie muskał nozdrza. Czmychnęli przerażeni, nie myśląc nawet o zastawieniu pułapki.

– Ruszaj się. – Szarpnął za sznur, wyciągając ją z jaskini.

* * *

Światło zwielokrotnione refleksami w śniegu podrażniło oczy. Zmrużyła powieki i kilka długich chwil dreptała za potworem na ślepo, zimno powoli rozlewało się po jej organizmie. Zaczęło pochłaniać stopy i owijając się na kościach, wchodziło wyżej i wyżej. Nienawidziła zimna, mimo że bywało to dla niej groźne, wolała ukrop. Potrafiła podnieść temperaturę ciała o kilka stopni, lecz wadliwa powłoka potrafiła z tego powodu szybciej zamarznąć.

Mimochodem oczy Salimy powędrowały ku rękawom z koziej skóry, które przygotował dla siebie hound. W worku przerzuconym przez plecy trzymał jeszcze rzeczy, które przygotował z myślą o niej. Teraz żałowała, że odrzuciła je tak pochopnie.

– Daj – powiedziała.

– Co takiego? – spytał, idąc nieprzerwanie.

– Wiesz co. Daj. Zamarzam.

Zatrzymał się, z twarzą zwróconą ku niebu, teraz mocno poszarzałemu. Nie była pewna jak długo przemierzali ten niewielki dystans. Zdolna była twierdzić, że nawet kilka godzin.

Hound sięgnął do worka i zaczął wyrzucać z niego pojedyncze futrzane przedmioty. Trzewiki, kaftan, czapę.

– Mam skrępowane dłonie.

Herek warknął, zwracając się w jej stronę. Niedbałym machnięciem łapy przeciął supeł, uwalniając nadgarstki Salimy. Uczucie ulgi było porównywalne z tym, jaką dało jej osiedlenie się w ciele. Włożyła na siebie cuchnące ubranie. Nazwanie go niewygodnym obraziłoby wszelkie niewygodne łachmany, jakie zdążyła nosić przez wszystkie lata życia. Kurta zesztywniała i była stanowczo za mała, buty zbyt wielkie, a czapka na tyle głęboka, że prawie zasłoniła całą jej twarz. Mimo to skóra doskonale chroniła przed wiatrem i dawała odrobinę ciepła.

– Nie boisz się?

– Szczerze wolę, żebyś miała wolne dłonie – odpowiedział hound. Trzymana przez niego pochodnia, kreśliła wokół nich coraz wyraźniejszy krąg ciepłego światła. – Ściemnia się bardzo gwałtownie. Powietrze niesie dziwny zapach…

– Śnieżyca? – Uniosła brwi, czapka wykonała ruch w przeciwnym kierunku. Salima potrzebowała dwóch rąk, żeby wepchnąć ją na odpowiednie miejsce.

– Wilgotne pióra. Potrzebujemy schronienia przed zimnem i wzrokiem.

Góry chociaż ośnieżone, okazały się mniej nieprzychylne niż się spodziewali. Za doliną, ścieżka jaką podążali, zawijała wokół niewielkiego szczytu. Oczekiwali, że po drugiej stronie dostrzegą turnie ochlapane blaskiem zachodzącego słońca. Jednak jedynym co stanęło przed ich oczyma, był nocny woal rozwieszony między stromymi graniami. Hound spędził wiele cennych minut w poszukiwaniu miejsca odpowiedniego na schronienie. Noc zapadała zimna, pełna gwiżdżących wiatrów, zdających owiewać ich ze wszystkich stron.

Kiedy potwór węszył za norą, Salima rozważała zabicie go za pomocą pochodni, którą dzierżył przez całą drogę. Nie wiedziała jednak w jaki sposób mogłaby później trafić do domu. Nigdy nie miała najlepszej orientacji w terenie, a dodatkowo okolica wyglądała monotonnie. Poza wysokością oraz kształtem niektórych szczytów nie dostrzegała tutaj żadnych innych punktów orientacyjnych. Im dłużej wędrowali, tym bardziej przytłoczona się czuła. Momentami odnosiła wrażenie, że wierzchołki zaraz runą, miażdżąc ich oboje.

Chodziła w kółko, starając się pokonać coraz dotkliwszy ziąb. Okrąg, który udeptała, połyskiwał w nikłym świetle gwiazd, kiedy niemal poślizgnęła się, zataczając któryś z kolei pierścień, przeszła w głębszy śnieg, gdzie liczyła na schronienie przed podmuchami, niosącymi lodowy pył. Kopuła skrzypiała pod jej stopami. Początkowo zapadała się prawie do kolan, lecz im dalej weszła, tym śnieg stawał się coraz bardziej zbity i twardy. Wdrapała się tak na szczyt zaspy, po czym podskoczyła, sprawdzając, jak wiele może ona wytrzymać. Trzask podobny do odgłosu pękającego lodu sprawił, że prawie stanęło jej serce. Nim runęła w ciemność, zdążyła jedynie pisnąć. Spadła na twarde, acz śliskie podłoże uformowane w kształt misy. Zsunęła się na samo dno, uderzając głową o zbity śnieg. W otworze ponad nią zobaczyła, słabo odznaczający się na tle nieba, łeb hounda.

– Mamy schronienie – powiedział, zeskakując.

Wylądował okrakiem nad nią, w tej pozycji czuła się mała. On zaś wyglądał jak gigant mogący zgnieść wszystko, co pod nim. Chwilę stał niewzruszony, wpatrując się w jej oczy. Musiał wyłapać w nich nutę przerażenia. Potem odszedł dwa kroki i zaczął rozbijać zmarzlinę, tworząc przy tym półkę, na tyle dużą, aby mogli zmieścić się na niej oboje.

Ściągnął worek z koziej skóry i zręcznymi ruchami wyciągnął spajające go ścięgno. Zawartość wysypała się pod nogi. Salima dostrzegała niewielkie drwa, patyki, oraz jeszcze trochę fragmentów koźlich skór. Herek pieczołowicie wymościł nimi nieckę, całość okrywając płachtą, która wcześniej stanowiła worek. Drwa ułożył w niewielki stosik, odłamał od jednego drzazgę i przeniósł z niej ogień na sierść ułożoną w centrum stosu. Obrzydliwy smród wypełnił „sypialnię”.

– Chcesz nas podusić, zanim zamarzniemy?

– Ratuję nas.

– Myślisz, że takie liche drewienka są w stanie zapewnić dość ciepła?

– Myślę raczej, że kiedy umarznie ci dupa, to sama nas ogrzejesz.

– Zwierze.

– Dziękuję. Nie lubimy, gdy przyrównuje się nas do ludzi lub elfenów. To pod rasy, nikła żywotność, niewielkie zdolności manuale.

– W takim razie, dlaczego nie wy rządzicie światem, tylko ludzie?

– Ich nikt nigdy nie gnębił, nie uważał za bestie, które należy wymordować, bo zagrażają porządkowi świata. Wszyscy nas tłamsili, rozbili na niewielkie, skłócone ze sobą stada. Przez was houndowie mordują siebie wzajem. Traktują jak zwierzynę łowną. Zasialiście w nas ten strach i gniew. Wszystko przez waszą magię i miecze wymierzone w nasze gardła. Chcecie, żebyśmy wymarli. Jesteście na dobrej drodze do tego.

– Obyśmy dokonali tego jak najszybciej.

Herek wykrzywił usta w kwaśnym uśmiechu i zapatrzył się w ogień sączący się z głębi sterty, na jej wierzchnie warstwy.

– Czego mógłbym spodziewać się po służącej.

– Nie jesteśmy niczyimi służącymi! – warknęła Salima, a ognisko wystrzeliło w górę ognistym kłębem. Jasność zalała jamę, wypełniła ją przyjemnym ciepłem. – Ludzie są panami Eomii, my władamy Tasalir. Jesteśmy wyżej niż oni… To nieporadne stworzenia, musimy bronić ich przed wami. Bestie!

– Wasza władza to dzielenie gniewu. Sianie wrogości. A elfenowie… nazywacie ich tymi niższego rzędu, tak?

Salima siedziała niewzruszona, za nic miała zimno bijące od lodu. Rozpalała ją wściekłość, którą najchętniej wyładowałaby prosto w paskudny pysk bestii.

– Określenie ich inaczej były dla was zbyt trudne. Zawsze stawiacie siebie ponad innymi. Dlatego nikt w Tasalir was nie szanuje. Poza siłą nie macie niczego. – Zamilkł, wodząc łapą nad ogniskiem. – Ale kiedyś dosięgniemy i was. Przyjdzie Zapomniany, by poderwać legiony umarłych. Rzuci się wam do gardeł. Wam i waszemu bogowi, a potem zajmie jego miejsce na okrwawionym tronie. Wszyscy wy, niegodziwcy utoniecie we własnej krwi.

Chociaż słyszała o nim wyłącznie legendy opowiadane przez najstarszego z jej rodziny. To sam dźwięk słowa „zapomniany” sprawiał, że odczuwała pod skórą karku nieprzyjemne mrowienie. Istota ta na wieczność zapisała się w historii Tasalir, jako szaleniec, przesiąknięty do cna złem. Ponoć to z jego winy, wymarło całe drugie pokolenie, a równowaga wszechświata chwiała się jeszcze wiele lat po jego śmierci. Chociaż sława tego niegodziwca zdążyła już przygasnąć, chociaż jego prawdziwe imię dawno zostało zasypane piaskiem dziejów, to wśród mieszkańców wyspy nadal wielu sądziło, że on znów nadejdzie i tym razem jego gniew dosięgnie Tiala Lexana – jedynego prawowitego stwórcy tego, co na ziemi, w wodzie i powietrzu. Nieliczni oczekiwali tego dnia w niecierpliwości. Plemiona Houndów niechybnie wsparłyby Zapomnianego w jego rajdzie na boski firmament, miażdżąc wszystko na swojej drodze.

Tacy jak Salima stali na straży maluczkich, aby uchronić ich przed tym czarnym dniem i uniemożliwić złu na zdobycie przewagi. Kobieta zacisnęła mocniej pięści, z ogniska wystrzeliła kilkanaście iskier.

– Dobrze, daj mi więcej ciepła.

– Zamilknij – rzuciła. – I zaniechaj tych złudnych nadziei. Jest nas zbyt wiele, abyśmy pozwolili na powrót tej bestii. Strażnicy Ratwimhagatanu, pierwiastki magiczne, sama Wysoka Pani Cyklemia wszyscy staniemy przeciwko wam.

Hound westchnął donośnie i wyciągnął się na skórach.

– Zamarzniesz tam, samico gorszego gatunku.

– Prędzej ty spłoniesz.

– Pewnaś? Jak sama wyjdziesz? Ktoś musi ci pomóc. Jakiś silny i zręczny mężczyzna. – Przekręcił się na bok i wsparł głowę na dłoni. W słabym świetle przypominał mężczyznę ubranego w dopasowane futro. Salimę przeszedł dreszcz. Dlaczego porównała coś tak obrzydliwego do człowieka?

– Nie nadużywaj mojej cierpliwości… – rzuciła, wstając. Przenikliwy chłód dokuczał jej nawet mimo skórzanego okrycia. Zdawała sobie sprawę, że w niektórych sytuacjach dumę należy ignorować. Usiadła na przeciwległym krańcu półki, odrobinę zbyt daleko od ogniska.

– Bliżej będzie ci cieplej – mówiła bestia. – Możemy się przytulić i ogrzać. – Tym razem iskry trafiły go w twarz.

Salima siedziała skulona, z ramionami oplecionymi dookoła podkulonych nóg. Ciepło było naprawdę ledwo odczuwalne w tamtym miejscu, a ogień zdawał się przygasać. Skupiła na nim wzrok i delikatnie wysunąwszy palec w tamtym kierunku, podsyciła płomienie. Nieprzyjemne szczypanie zamieniło się w mrowienie. Kilka bąbli pełnych ropy pękło, zalewając skórę oleistą mazią. W miejscu ranki zaognił się ból, wchodził coraz głębiej. Płomienie zmizerniały.

– Brakuje mi siły – rzuciła, niechętnie.

Hound bez słowa, złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Nie protestowała, zesztywniała jedynie ze strachu, że bestia źle wymierzy siły, łamiąc jej ramiona. Dotyk był jednak bardzo delikatny, a dłonie miękkie i ciepłe, w dotyku niczym nie podobne do swej fizyczności. W miejscu, w którym wylądowała, wisiała odrobina nagrzanego powietrza. Zerknęła ku sklepieniu.

– Jak myślisz, zacznie topnieć?

– Nie powinno, chyba że będziesz chciała mnie spalić.

– Mogłabym to zrobić. A potem wytopić sobie wyjście na górę. To raczej nie należałoby do problematycznych czynności.

– W takim razie zrób to.

– Może powinnam.

Hound uśmiechnął się półgębkiem, Salima zastanawiała się, co tkwi w głowie tego zwierzaka. Nie pierwszy raz zresztą houndowie wzbudzali u niej ciekawość. Wiele bitew toczonych ostatnimi latami, ułatwiło zdobywanie ciał poległych potworów. Zadziwiającym była ich różnorodność fizjologiczna, równa niemal ich rozmaitości fizycznej.

Bestie przypominały jej psy, gdzie jednemu gatunkowi podporządkowuje się tysiące ras. Tak i w tym przypadku, houndów można było dzielić na kilkanaście podgrup, ułożonych wedle gromad oraz gatunków. Co dawało doprawdy niewyobrażalne wręcz bogactwo odmian. Tego siedzącego obok niej zaliczyłaby do gromady ssaków, nawet mimo jego pokrytych łuską kończyn, jako gatunek zaś zawsze brano cechę dominującą, którą u tego osobnika ciężko było określić. Na jego krew złożyło się zbyt wiele zwierząt, wyraźnie odznaczających się w fizyczności Hereka, chociaż jednak z niewielką dozą pewności mogła określić go mianem świniowatego. Najprawdopodobniej żyworodnego łożyskowca z rzędu cetartiodaczelnego. Fascynujące wręcz; pomyślała, wspierając głowę na dłoni.

– Czego chcesz? – spytał, widząc jej zaintrygowany wzrok. – Jeżeli pragniesz samca, wystarczy tylko szepnąć… – mruknął, przysuwając pysk do jej twarzy. Ogień za jego plecami wyrósł wysoko, ale Salima nie potrafiła utrzymać zaklęcia. Dłoń, która teraz zdawała się lodowata, zacisnęła się na jej szyi. – Tylko mruknąć.

Zdejmował z niej skórzany strój, cała zesztywniała. Żaden mężczyzna nie odważyłby się na coś takiego. Nigdy nawet nie uwzględniała podobnej możliwości, była zbyt silna, aby pozwolić na podobny incydent. Dlaczego zatem teraz nie mogła kiwnąć nawet palcem? Oczy hounda wodziły po jej twarzy, szukając czegoś nieokreślonego. Chciała krzyczeć, ale wiedziała, że i tak nikt jej nie usłyszy. Uderzyła, dłoń natrafiła na muskularny tors potwora.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (10)

  • Daniel 15.12.2019
    Widzę, że opowi nie daje już możliwości edycji tekstów, albo przynajmniej ja jej nie widzę. Niestety powyższy tekst stanowi jedynie połowę tego co miałem opublikować. Ucięło co najmniej dziesięć pierwszych stron.
  • AlaOlaUla 15.12.2019
    Możesz edytować.

    Wejdź w profil, następnie w publikacje i włala.
  • Daniel 15.12.2019
    Bardzo dziękuję za podpowiedź :)
  • AlaOlaUla 15.12.2019
    O, Kurde. Nie wylogowało mnie.
  • alfonsyna 15.12.2019
    Fragment długi, ale ja tam się jakoś specjalnie nie nudziłam. W zasadzie wciągnęło mnie na tyle, że nawet jeśli były jakieś "przestoje", nie powodowało to, że chciałam porzucić czytanie, a to też chyba dobrze świadczy o tekście, bo w sumie nie jest trudno mnie znudzić. ;) Jedynie trochę ciężko było się połapać w kwestiach związanych z nazewnictwem, ogólną nomenklaturą i strukturą świata przedstawionego - na pierwszy rzut trochę gęsto tego wszystkiego i raczej nie ma szans, by od razu ogarnąć i spamiętać, więc w niektórych momentach można się poczuć zagubionym. Niemniej - zapewne chętnie przeczytałabym jeszcze coś więcej, bo świat i bohaterowie zaciekawiają. Jakieś literówki się gdzieś wkradły, ale z mojego lenistwa nie chciało mi się już ich wyszukiwać i przytaczać, zwłaszcza że ogólnie wszystko jest widocznie dopracowane i przemyślane. Na pewno jest to niezły materiał na ciekawą historię i tego się trzymajmy. Pozdrawiam. ;)
  • Daniel 16.12.2019
    Bardzo Ci dziękuję :)
  • Szeptucha 16.12.2019
    Na Twoim miejscu nie przestawałabym pisać.
    Wyślij teksty (najlepiej gotową książkę) do wydawnictw. Licz się z tym, że mogą mieć na uwadze dłuższą serię.
    Szczerze życzę powodzenia. :)
  • Daniel 16.12.2019
    Planuję wysłać do jakiegoś wydawnictwa, nie wiem tylko czy teraz czy po skończeniu drugiego opowiadania
  • ausek 28.03.2020
    Miło mi wracać do tego portalu i do takich tekstów. Mam nadzieję, że nie przestaniesz pisać i wreszcie można będzie Cię "kupić". Niestety, nie mam Cię wśród znajomych na fb, dlatego liczę, że tu też dasz znać o ewentualnej publikacji. ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania