Głosy Nawii(2014) rozdział 2- Echa Asgardu

Siedzieliśmy na drewnianym tarasie jednopiętrowego domku znajdującego w centrum Mroku. Niewielki, skromny, ulepiony z gliny, domek był zarówno moją własnością i ucieczką od paranoi. Był wyposażony jedynie w niezbędne rzeczy do życia, czyli sypialnię, łazienkę, telewizję i ogromną lodówkę pełną tajskiego żarcia. Ograniczyłem się do minimum. Nie cierpiałem bałaganu.

Wchłonąłem ostatniego sajgonka, a Knedel spojrzał na mnie z wyrzutem. Chwilę wcześniej nalegał, abym poczęstował go swoim obiadem.

- Jesteś kotem.- obwieściłem.- Koty same polują.

- J-jestem O-Owinnikiem – warknął, schodząc schodek niżej. - A-ale d-do rz-rzeczy Ch-Chors. J-jaki m-masz p-plan?

Przełknąłem ostatni kęs.

- Nie mam żadnego. Inaczej nie siedziałbym tu z tobą.

Knedel poruszył nerwowo kikutem, który zastępował jego ogon.

- N- Nic n-nowego.

- Idź do diabła, Knedel.

Prychnął, po czym wypinając dumnie grzbiet, zniknął w gęstej ciemności.

Westchnąwszy, położyłem się na deskach tarasu i podłożyłem dłonie pod głowę. Wpatrzyłem się w zastygłe w bezruchu niebo. Wydawało mi się, że świat na jeden krótki moment stanął w miejscu. Pierwszy raz w swojej marnej egzystencji nie wiedziałem, co miałem robić. Pustka. Totalna pustka.

Odpłynąłem w błogi sen.

***

- Eeeej, nie biegnij tak szybko. Jesteś starszy i wyższy. Nie nadążam za tobą.

Głośny, psotny śmiech niósł się echem po polanie.

- Sybci! - powiedział żartobliwie w języku swoich dziadów przyspieszając tempa. - Nie mamy całego dnia !

Rudowłosa dziewczyna usilnie próbowała dogonić uciekającego przed nią chłopca. Zdawać by się mogło, że już do końca świata miał umykać jej w ostatniej chwili. W końcu jednak skoczyła i położyła dłonie na jego kolanach. Upadli razem na trawę, zanosząc się głośnym śmiechem. Dziewczyna, leżąc na jego brzuchu, powiodła dziecinnymi palcami po jego twarzy. Na jego policzku widniała poprzeczna blizna. Piwne oczy dziewuchy zatrzymały się na zielono-żółtych lustrach, które przyglądały się jej z zainteresowaniem.

Chłopiec uśmiechnął się.

***

Zerwałem się na równe nogi, rozglądając dookoła. Sceneria w żaden sposób nie uległa zmianie. Zdrzemnąłem się jedynie na kilka minut.

Chwyciłem się za głowę. Śniłem. Uświadomiłem sobie z przerażeniem. Doświadczyłem przed momentem snu.

Bogowie nie śnili. Nie mogli. Sny były typowo ludzkie. Bogowie nie mogą... Skrzywiłem się, gdy uderzył we mnie obraz rudowłosej dziewczyny o oczach koloru ziemi, której wspomnienie wywoływało u mnie dziwne emocje. Zupełnie jakbym ją kiedyś znał... jakbym kiedyś się o nią troszczył.

Co to było?

- Witam.

Odskoczyłem przerażony.

Hermod ubrany w biały, długi kożuch patrzył na mnie z góry, z rękami skrzyżowanymi na piersi. Za pas wetknięte miał dziesiątki pozwijanych listów. Wyszczerzył do mnie śnieżnobiałe zęby.

- Przestraszyłem cię? - zapytał najwyraźniej zadowolony. Wstałem. Wściekły otrzepywałem spodnie.

- Tylko zaskoczyłeś – odburknąłem. - Gdzie Sleipinir?

- Został w jasnej części Nawii. Przecież wiesz, że boi się ciemności - powiedział, rozglądając się dookoła. - Widzę, że nic się tu nie zmieniło, odkąd zawitałem tu po raz ostatni.

- Co nowego w Asgardzie? - zapytałem równając się z nim twarzą. Hermod wyciągnął zza paska jeden ze zwojów, wręczając mi go do rąk.

- Sam sprawdź - odpowiedział, a ja zmarszczyłem podejrzliwie brwi, rozwijając pergamin. - Forseti zdążył się za tobą stęsknić.

- Zaproszenie do Glitniru? - zdziwiony otworzyłem oczy, odczytując oficjalnie napisany list.

- Czytaj dalej.

Minęła dłuższa chwila, nim dotarły do mnie słowa, które przeczytałem.

- Forseti zszedł się z Eir? - popatrzyłem tępo na posłańca. - Dlaczego nie powiedział mi wcześniej?

-Może chciał cię zaskoczyć.

- Zaskoczył. Przecież oni się nienawidzili.

- Dobrze, że powiedziałeś to w czasie przeszłym.

- Kiedy Forseti zszedł się z Eir? Z tego co pamiętam, miała trochę nierówno pod sufitem.

Hermod odchrząknął.

- Nic się nie zmieniła.

- Co go musiało dręczyć, żeby podjąć taką decyzję...

- Nie miał kto mu doradzić - powiedział z wyrzutem. - Jesteś jego ojcem chrzestny. Powinieneś być cały czas przy nim. Nie tylko pobawić go do momentu, aż zacznie dźwigać miecz, a potem pofrunąć razem z wiatrem i nigdy nie wrócić.

- To nie takie proste, Hermod. Nie nadawałem się wtedy na opiekuna. Nie panowałem nad sobą. Byłem nieobliczalny przez ponad dwieście lat. Wystarczyła iskra bym wybuchnął i go przez przypadek zabił.

Machnął lekceważąco ręką.

- Nie zrobiłbyś tego, Chors. Chociażby z powodu obietnicy danej Baldurowi.

Przyniósł list. Ale dlaczego nada tu stał?

- Przyniosłeś tylko list czy oczekujesz czegoś w zamian?

Hermod uśmiechnął się.

- Zwyczaj nakazuje, by adresat ugościł posłańca w swym domu.

Przewróciłem oczami.

- Wchodź – powiedziałem ruszając w stronę drzwi. - Jak już musisz.

***

 

Wnętrze mojego domu zostało podzielone na trzy części - kuchnię, sypialnię i salon.

Hermod zdjął kożuch, zarzucając go na poręcz fotela stojącego w salonie, po czym na nim usiadł. Ja zająłem miejsce na stołku przy malutkim, kwadratowym stole.

- Chcesz coś do jedzenia?

Posłaniec ziewnął.

- Nie, jeśli nadal gustujesz w tajskich smakach.

- Twój wybór.

Hermod rozglądnął się po wnętrzu.

- Jak zwykle żyjesz samotnie, Chors - zaczął.

- Żadna nowość. Żyję tak już ponad tysiąc lat.

- Na twoich pobratymcach królowanie Jedynego nie odbiło się za dobrze.Zawsze mnie to zastanawiało.... Dlaczego Słowianie tak ciężko to przyjęli... królowanie Najwyższego.

- Pomyśl logicznie. Po was została spuścizna. Pomniki. Świątynie. Nawet miasta, jakby się ktoś uparł... A po nas? Może kilka stron zapisków jakiegoś naćpanego kapłana, który poczuł chwilę.... Właśnie to ich boli.

- A ciebie? - zapytał. - Co z tobą, Chors?

- Nigdy nie odczuwałem głębokiej więzi z ludźmi. Zawsze radziłem sobie sam. Może to dlatego... Nie poczułem, że coś straciłem.

Hermod uśmiechnął się zjadliwie.

- Zrobiłeś się wylewny, Chors. Kiedyś taki nie byłeś.

- Co masz na myśli?

Hermod wzruszył ramionami.

- Gdybyś nie poczuł, że coś straciłeś, nie odpowiedziałbyś na moje pytanie, tylko zdzielił mnie w twarz. Czegoś ci zaczęło brakować, nieprawdaż?

- Nie, Hermod - powstałem zaglądając do lodówki. Wyciągnąłem z niej butelkę whisky.

- Nikt ci nie każe tu siedzieć. To twój wybór. Istnieje wiele innych krain prócz Nawii. Mógłbyś wziąć przykład z Dadźboga.

Odchrząknąłem, wyciągając z szafki półlitrowy kubek i beznamiętnie nalałem do niego alkohol. Zająłem wcześniejsze miejsce. Hermod unosił zdumiony brwi, gdy ja opróżniałem naczynie.

- Jakby ci to powiedzieć.... Mam sentyment do tej dziury. W Asgardzie jest pięknie, o wiele pięknej niż w Nawii. Ale dom to dom. Zawsze tutaj wrócę, nieważne gdzie bym był i co bym zrobił.

Posłaniec uniósł kącik ust.

- Zmieniłeś się, Chors.

- Nie chcę tego słuchać.

- Bardzo się zmieniłeś - trwał przy swoim. - Pamiętam Chorsa, który zraził do siebie połowę bóstw przez swoje występki nie czując nic. Teraz jesteś inny. Nie zaprzeczaj.

Patrzyłem na niego jak na idiotę.

- Głuchy jesteś? Powiedziałem, że nie chcę tego słuchać.

- Chors, nie zastanawiałeś się kiedyś nad tym, aby ich wszystkich przeprosić?

Uniosłem brew.

- Kogo?

Hermod pacnął się w czoło. Wiedział, że gram na zwłokę.

- Nie rób z siebie idioty. Naprawdę chcesz, abym wymieniał wszystkich po kolei?

Wpatrywałem się w niego wzrokiem mordercy.

- Mówię to po raz ostatni – wycedziłem. - Nie chcę tego słuchać. Nie sądzisz, że już późno i trzeba wracać do Asgardu?

Odpowiedziała mi głucha cisza. Patrzyłem na niego, nic nie mówiąc. On też wpatrywał się we mnie bez słowa. Szybko odczytałem jego spojrzenie.

- Chyba.... Nie zamierzasz tu spać...

Posłaniec zaśmiał się kłopotliwie drapiąc się nerwowo po głowie.

- Warunki pogodowe uległy znacznemu pogorszeniu. Już pod koniec drogi tutaj, wiatr południowy omal nie strącił mnie z grzbietu Sleipinira. Nie chciałbym ryzykować utraty zdrowia. A od nikogo innego prócz ciebie, nie mogę wymagać noclegu. Ty jesteś adresatem mojej wiadomości.

Wpatrywałem się w jego głupi uśmieszek przez dłuższą chwilę.

- Niech cię szlag, Hermod.

 

***

 

Chrapał , a ja choć nie musiałem, to lubiłem spać. Zamknięty w czterech ścianach swojego pokoju, pozbawiony wszelkich nadziei na sen, przykryty warstwami kołder i poduszek,czekałem, aż te odgłosy zarzynanej świni w końcu ucichną. Chociaż na MOMENT.

NIE. Nic z tych rzeczy.

Hermod na dobre rozgościł się w fotelu w salonie. Warknąłem wściekle, a irytujące drapanie w szybę wzmogło moją złość.

- Czego?! - ryknąłem, zrzucając z siebie swoją „warstwę ochronną". W oknie ujrzałem zmarzniętego Owinnika. Ciężko westchnąwszy, uchyliłem jedno skrzydło, tak by mógł wejść do środka. Cały się trząsł. Bez słowa skrył się w kołdrze zrzuconej przeze mnie na podłogę.

- Gdzie byłeś, że jesteś taki zmarznięty?

Owinnik milczał.

-Odpowiedz mi.

- Z-zostaw m-mnie. - burknął tylko.

Zmarszczyłem czoło, kucając nad nim. Odkryłem go ostrożnie, tak by przez przypadek nie rzucił się na mnie z pazurami.

- Mów.

Siorbnął nosem.

- Knedel... - powiedziałem przeciągle. - Wyłaź stamtąd.

Żółte ślepia zalśniły w mroku. Owinnik wyczołgał się ospale spod pierzyny. Wyglądał na przybitego.

- Wyrzuć to z siebie wreszcie, widzę przecież, że coś się stało.

Owinnik poruszył się niespokojnie. Jego ślepia były nieobecne. Jakby Knedel myślał.

- S-spotkałem s-swoich r-rodziców - powiedział w końcu, a mnie wmurowało. - P-poznałem i-ich p-po z-zapachu... - przeczekałem cierpliwie ciszę, jaka zapanowała. - M-mieszkają u-u p-podnóża w-wulkanu.

- I co? - zapytałem, siadając po turecku.

- N-nic. U-uciekłem.

- Dlaczego?

- Z-zostawili m-mnie. D-dlaczego m-miałbym d-domagać s-się u-uwagi?

- Ej... - starałem się by mój głos brzmiał ciepło, jednak chyba nawet tego nie potrafiłem zrobić. . - Spróbujemy. Wszyscy przecież wiedzą, że jesteś pod moją opieką. Nie będą mieli na tyle odwagi, aby cię skrzywdzić.

- B-boję s-się b-bardziej n-niż o-oni.

- Myślałem, że jesteś odważniejszy.

- P-przestań! T-to n-nie o -o o-odwagę ch-chodzi.

- Wyobraź sobie ich miny, gdy dowiedzą się, że „przeklęty przez bogów" - popatrzyłem na miejsce, skąd winien wyrastać ogon. - Teraz tym bogom służy.

-T-to n-nie j-jest wy-wyjście, Ch-Chors.

- Jest. Sam się przekonasz.

 

***

 

- Nie. - warknąłem stanowczo. - Nigdy nie wsiądę na to ośmionogie bydlę.

Sleipinir zarżał ostrzegawczo, zaś dosiadający go Hermod wybuchnął śmiechem.

- Oj przestań, Chors. Koniowaty to koniowaty, nieważne ile nóg wyrasta mu z podbrzusza. Nim się obejrzysz, a będziemy na miejscu.

Staliśmy tak już od ponad godziny, a Dąbik zdawał się podśmiewać pod nosem, widząc moją wewnętrzną walkę. Na polanie ze wszystkich bogów pozostał tylko Radogost oglądający „niebiańską kablówkę". Nie miałem pojęcia, gdzie wywiało resztę.

- Czyżbyś się bał? - zapytał ironicznie bóg ognia, unosząc kącik ust.

- Nie mniej niż ty.

- Nie obrażaj, bo spłoniesz.

- Wybaczcie. - wtrącił Hermod. - Ale czas nagli. Uroczystość odbywa się jutro. Jeśli nie pojedziesz ze mną, sam będziesz sobie radził z Njordem i jego przepustkami.

Westchnąłem masując skronie. Njord wpuszczał jedynie tych, których darzył sympatią. Nie należałem do tego grona szczęśliwców.

- Niech ci będzie. - powiedziałem, a Sleipinir prychnął, gdy wskoczyłem na jego grzbiet.

- Złap się mnie. Będzie niestabilnie.

- Że c....

Nie dokończyłem. Wierzchowiec gnał z prędkością wiatru. Przed oczami rozmazywały mi się boskie krainy, kolory falowały niczym wstęgi na wietrze. Żołądek z wolna podchodził mi do gardła. Zemdliło mnie.

Hermod roześmiał się.

- Wszyscy tak kończą! - wrzasnął donośnie. Wytarłem suche usta, coraz mocniej przywierając do jego pleców.

Gdy minęliśmy Njordową Bramę, uczynioną ze złotego pyłu., Sleipinir wylądował ciężko na ziemi wznosząc wokół siebie tumany kurzu.

Schodząc z wierzchowca starałem się złapać równowagę, a gdy wyostrzył mi się wzrok i powróciło krążenie, przypomniałem sobie jak piękny był kraj nordyckich bogów. Jak piękne były wzgórza porośnięte niskimi krzewami, bujna trawa o kolorze chłodnej zieleni czy niebo ponaznaczane pasmami leniwie wędrujących chmur. Asgard emanował krajobrazami, jakich domagały się ludzkie oczy oglądające na co dzień surowe królestwo betonu. Wziąłem głęboki wdech, czekając, aż nordyckie powietrze wypełni moje płuca.

- Pamiętasz drogę, Chors?

-Oczywiście - wskazałem palcem na mieniący się wszystkimi kolorami tęczy, most.

Na jego barierce usłanej winoroślami, przesiadywał Hajmdal, ubrany w prostą, białą tunikę i sandały. Przyglądał się swojemu hełmowi, a przyjemny, wiosenny wiatr rozwiewał jego długie i jasne włosy. Zwrócił ku nam bladą twarz, a jego jaskrawe oczy od razu rozpogodziły się na mój widok.

Powstał, jednym skokiem pokonując dzielącą nas odległość. Ogromny Gjallarhorn - Huczący Róg, przewieszony na jego plecach, alarmował Asgard o nieproszonych gościach, których należało likwidować.

Sleipinir zarżał radośnie, wyczuwając swojego krajana.

- A niech mnie kule biją! CHORS! - ryknął na całe gardło. - Kilkaset lat cię nie widziałem. Nadal wyglądasz tak samo, draniu! - podszedł do mnie i klepnął przyjacielsko po ramieniu, spojrzawszy nachalnie w oczy. - O proszę, w Midgardzie chyba pierwsza kwadra, bo Twoje oczka coś....

- Skończ - przerwałem mu. - Też się cieszę, że cię widzę. Wybierasz się do Forsetiego?

Pokręcił przygnębiony głową.

- Odyn nakazał mi tu pozostać. - odpowiedział. - Nigdy nie wiadomo kto zechce przedostać się przez Bifrost. Dobrze wiesz, że Olbrzymy tylko na to czekają. Nadal są łasi na jabłka Idunn.

- Daj spokój... Nie możesz ślęczeć tutaj przez całą wieczność.

Wzruszył ramionami.

- Najwidoczniej muszę, Chors. Takie jest moje zadanie.

Zmienił się. Pamiętałem go, gdy przepełniony złością z racji funkcji strażnika, jaką musiał pełnić, zbuntował się przeciwko Odynowi i razem ze mną wypijał litry ambrozji na słowiańskich ziemiach. Następnie powróciwszy do Skandynawii, miał dać początek trzem warstwom społeczeństwa. A gdy znowu zeszliśmy się - w czasie, gdy plemiona słowiańskie zaczęły zakładać własne państwa, Hajmdal uspokoił się, a ja do tej pory nie mogłem dociec, co było tego przyczyną. Przeprosił Odyna, zaczynając sumiennie wypełniać swoje obowiązki.

- Jesteś inny, Chors - dłonią zatoczył koło, jakby chcąc nim objąć całą moją osobę. - Ciemność nieco z ciebie uszła.

Nie odpowiedziałem. Pomijając doskonały słuch i wzrok, Hajmdal bez problemu wyczuwał także aury.

- Nie przyszedłem tu, byśmy roztrząsali moją osobowość – mruknąłem. - Idziesz ze mną czy nie?

- Nie - odpowiedział krótko. - Nie mogę się stąd ruszyć.

Potaknąłem. Rozumiałem jego decyzję. Odwróciłem się, gotowy by odejść.

- Chors.- zatrzymał mnie w pół ruchu. - Za każdym razem, gdy Forseti od ciebie wracał, mówił mi, że wydajesz się zmieniać - uniósł kącik ust. - Teraz widzę, co miał na myśli. - wyrwałem się z jego uścisku.

- Powiedziałem, że nie interesują mnie wasze sentymentalne pogaduszki na mój temat- warknąłem, ruszając w drogę.

Hermod, który pozostał jeszcze, by zamienić kilka słów z Hajmdalem, dogonił mnie na swym pająku o końskim pysku.

- Jedź sam.- powiedziałem do niego.- Chcę przypomnieć sobie, jak wygląda Asgard. Zapomniałem ile piękna miała w sobie ta kraina.

Nordycki posłaniec potaknął, po czym pognał konia i popędził przed siebie.

Odetchnąłem rześkim powietrzem równiny Idawall, przepełnionym wonią kwiatów i wiosny. Trawa zapełniona po brzegi przebiśniegami, kołysała się w rytm muzyki, jaką wygrywała lutnia. Tę postawili Bogowie w centrum Asgardu ku pamięci zmarłego Baldura. Patrzyłem na majestatyczne, piaskowe góry wznoszące się za Lasem Idunn.

Idunn...

Ruda, bezczelna dziewczyna. Nie widziałem jej już trochę. Ulegając pokusie, skręciłem w ścieżkę, która tam prowadziła. Starałem się objąć oczyma każdy, nawet najmniejszy detal, jaki uległ zmianie. Każde drzewo, kryształowy głaz czy kolor marmuru ogromnej fontanny z wizerunkiem Odyna. Drzewa znacznie urosły od ostatniego razu, kiedy dane było mi je widzieć. W krainie bogów tempo wzrostu roślin było znacznie wolniejsze. Czas był dla nas bardziej łaskawy. Wizerunek Odyna został dokładnie odrestaurowany. Wracając do zamierzchłych czasów, podczas walk z Olbrzymami uległ on całkowitemu zniszczeniu.

Po walce z Lokim, gdy wściekłość zalała mój umysł przyczyniłem się do wycięcia połowy lasu. I zniszczenia figury Odyna.

Bez wyraźnej przyczyny. Byłem po prostu wściekły.

Gdy tylko przekroczyłem linie drzew, ogarnęło mnie uczucie błogiego spokoju. Prawie zapomniałem jak wielką moc posiadał ów las. Jakby wszelkie problemy trapiące mój umysł ulatniały się. Jakby wojny zaraz miały ustać...

Majestatyczne, wielkie drzewa kołysały się bezwiednie w rytm wiatru, który tylko one czuły. Przez wiązki gałązek tworzących sklepienie nad moją głową, przedostawało się chłodnawe, nordyckie Słońce. Wszystko tu było idealne. Pozbawione skazy.

- Co tu robisz?- usłyszałem zza pleców. Idunn stała w cieniu, a ja słyszałem jej przerwany oddech.

- Przyszedłem cię odwiedzić.

- Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.

- Nie wolno odwiedzić, starych znajomych po latach?

- Nie, jeśli ma się świadomość tego, w jakich warunkach nastąpiło rozstanie.

- Nadal jesteś zła?

- Tak.

-Nie żyw do mnie urazy, Idunn. Nie byłem sobą...

- Jaką mogę mieć pewność, że teraz jesteś? Skąd mogę wiedzieć, że to się nie powtórzy? Że tym razem nie zniszczysz połowy moich dzieci?

-Przepraszam, Idunn...

Nim zauważyłem dobyła hebanowej laski, którą budziła przyrodę do życia i roztrzaskała mi ją na głowie.

- ""Przepraszam" nie wystarczy.

Straciłem przytomność.

 

***

 

Nie miałem pojęcia jak się tu znalazłem.

W sali balowej, w której miało odbyć się wesele Forsetiego.

Moja głowa pękała od potężnego ciosu. Siedziałem na czymś zadziwiająco miękkim, a czyjaś dłoń klepie mnie po policzku.

- ..rs... hej, Chors !

Spojrzałem zdezorientowany na Hermoda. Ogromna, biała sala, z wysokimi filarami podtrzymującymi sklepienie, na których były zdobienia przedstawiające piękno ludzkiego ciała, przywodziła mi na myśl tylko jedno miejsce.

Znajdowałem się w Breidabiik. Skąd się tutaj wziąłem? Jeszcze raz omiotłem wzrokiem złote ściany, wysokie okna zdające się sięgać nieba oraz sufit z dziesiątkami lampionów... A raczej szklanych kul z milionami świetlików wewnątrz. Uniosłem kącik ust. Baldur miał w zwyczaju łapać te stworzonka na ważniejsze wydarzenia, by oświetlały jego pałac.

Najwidoczniej Forseti chciał w ten sposób uczcić pamięć swojego ojca.

- Skąd się tutaj wziąłeś? - zapytał. Nie przywitałeś się z Forsetim... I... - urwał. - Wyglądasz strasznie... Stało się coś?

- Nie, raczej nie - skłamałem - Gdzie jest ten wielkolud?

Hermod zaśmiał się nerwowo.

- Na pewno go nie przeoczysz.

- Dlaczego? Był u mnie sto lat temu. Nie mógł się dużo zmienić.

- Obejrzyj się..

- Wujek Chors! - mamucie ramiona zmiażdżyły mnie jak robaka. Poczułem jak kręgi w moim kręgosłupie wydają nieprzyjemny odgłos.

- For... Forseti – wydusiłem. - Ni... Nie mogę odd... Oddychać.

- Wybacz, - postawił mnie na ziemi, a ja popatrzyłem w twarz o dwie głowy wyższego ode mnie dryblasa.

Cały czas posiadał spojrzenie ojca - przenikliwe i skrzące oraz nadal ten sam naiwny uśmieszek. Uniosłem kącik ust.

- Tęskniłem za tobą.

- Ja za tobą również.

Forseti roześmiał się w głos.

- W takim razie musimy uczcić to spotkanie- mówiąc to, objął mnie ramieniem. - Niech wujaszek, lepiej pójdzie za mną. Sprowadziłem trunki ze Chin.

- Zao Zhun nadal handluje swoimi cudami?

- Nieustannie - wyszczerzył zęby, a ja przez ułamek sekundy zdołałem dostrzec grymas na jego twarzy, zdradzający fałsz w jego lekkim pożyciu.

- Gdzie twoja matka? - zapytałem, poznając jego myśli.

Tak, jak myślałem. Gdy tylko o nią zapytałem, jego mina od razu zrzedła.

- Moja matka... Jest chora. Bardzo chora. - szeptał, jakby nie chciał, by ktokolwiek go usłyszał. - Jabłka Idunn już jej nie pomagają - zdobył się na słaby uśmiech. - Dlatego przyspieszyliśmy ślub z Eir, by mogła to zobaczyć. Ale wujaszku, nie czas na takie smutne tematy. Dzisiaj wszyscy się radujemy!

- Gdzie jest Nanna? - zapytałem, nie dałem się zwieść masce fałszywej radości. - Chcę z nią porozmawiać.

Forseti pokręcił zrezygnowany głową.

- Jak zwykle, nie dasz się przegadać. Jest w komnatach nad salą balową... Możesz tam iść.

Musiałem stanąć na palcach, by rozwichrzyć jego jasne włosy, tak jak kiedyś. Jak kiedyś... Gdy był dzieckiem.

- Czytasz mi w myślach, Forseti. Poczekajcie na nas z tą waszą ceremonią. Nanna jest na niej honorowym gościem.

Syn Baldura potaknął, po czym zniknął wśród tłumnie przybyłych gości. Dopatrzyłem się bóstw ze wszystkich krajów.

Agni, bóg ognia z Indii – mój najukochańszy kucharz z tamtych rejonów. Soma, który pomimo, iż patronował temu samemu co ja, iloraz jego inteligencji równał się zeru. Quetzalcoatl, aztecki bóg nazywany pieszczotliwie Quetzim, jak zwykle z maską węża i sztucznymi skrzydłami, roztaczał wokół siebie atmosferę głębokiej depresji. Quetzi niegdyś bardzo mi pomógł, ale szczerze powiedziawszy, niewiele z tego pamiętałem. Gdy nasze oczy się spotkały, uniosłem dłoń na znak powitania, na co ten odpowiedział skinieniem głowy. Widziałem jego spojrzenie. Domyśliłem się, że wiedział on coś, o czym ja nie miałem pojęcia. Quetzi zawsze wiedział więcej.

Nie spodziewałem się, iż wszyscy odpowiedzą na zaproszenie Forsetiego i przybędą do Asgradu. Podejrzewałem, iż częściowo zrobili to ze względu na Baldura. Baldur był szanowanym bogiem i wspaniałym muzykiem.

- Kogo ja tu widzę? - zdrętwiałem, słysząc głęboki, basowy ton. - Czyżby to był nie kto inny, acz sam „Demoniczny Chors"?

Horus stanął przede mną z rękami skrzyżowanymi na piersi, a tatuaż sokoła wypalony na jego policzku, zdawał się być w ciągłym ruchu. On zawsze wypominał mi tylko jedno...

- Pamiętasz jak zgubiłeś się na Saharze, Chors, i nie miałeś wystarczająco mocy, by wrócić do Nawii? - uśmiechnął się zjadliwie. - Tak to jest, jak rusza się na dłuższe wędrówki po Ziemi, bez wsparcia wiernych....

Uwaga.... TERAZ.

- Pamiętasz, kto Cię wtedy uratował? - powiedzieliśmy w tym samym momencie. Horus zmarszczył brwi. Kontynuował.

- A ja nadal nie widzę nagrody - ponownie przewidziałem jego słowa.

Bóg nieba wyrzucił wściekle ręce w górę. Zaraz jednak wyszczerzył do mnie małe, białe zęby. Jego "wściekłość" ulotniła się w jednej chwili.

- Nie odwiedzasz nas - wypomniał mi. - Co się z tobą dzieje? Mój ojciec o ciebie pytał.

- Jest tutaj?

Zaprzeczył ruchem głowy.

- Przekaż mu, że miałem tak zwane „ ciężkie czasy". Odwiedzę was w najbliższej przyszłości. A teraz wybacz mi, ale muszę przyprowadzić pewną damę. Nie za długo zacznie się ceremonia.

Horus złapał mnie za ramię zanim zdążyłem odejść.

- Dadźbóg u nas jest. Nie chce wracać do Nawii.

Słysząc jego imię, coś ścisnęło mnie za gardło,

- Po co mi to mówisz? - zapytałem, choć doskonale znałem odpowiedź.

- Jesteście braćmi Jednego Dnia. Powinniście...

- Nic nie powinniśmy - uciąłem.- A teraz wybacz, mam coś do zrobienia.

Odszedłem od niego, wbiegając prędko po schodach. Długi korytarz z czerwonym dywanem ciągnął się w prawo i w lewo. Komnata Nanny znajdowała się zaraz przy schodach. Otworzyłem drzwi, wchodząc do biało-fioletowej sypialni. Blada, przemęczona twarz ledwo widoczna zza kołdry, zwróciła się w moją stronę.

Nanna umierała. Czuć to było z daleka. Woń śmierci unosiła się nad nią niczym mgła. Sypialnie Baldura i Nanny zapamiętałem jako pokój pełen miłości, wypełniony wonią kwiatów i licznymi malunkami przestawiającymi ich rodzinę. Baldur ich kochał. Kochał ponad życie. Pamiętam jak kiedyś powiedział mi, że gdyby Nanna uroniła choć jedną łzę z jego powodu, skoczyłby z urwiska kończąc jako przegrany. Zazdrościłem mu tej miłości. Zazdrościłem najbardziej w świecie.

Jednak teraz.... Atmosfera pokoju, który budził we mnie niegdyś tyle uczuć, zmieniła się nie do poznania. Tak jak wcześniej chciałem w nim przebywać, teraz miałem ochotę uciec stąd jak najdalej.

- Hej, księżniczko – powiedziałem czule.

Przysunąłem ku sobie krzesło, stojące w rogu skromnie urządzonej komnaty, po czym przysiadłem obok jej łóżka. - Twój syn się żeni. Jesteś szczęśliwa?

Nanna wykrzywiła twarz na wzór uśmiechu.

- Oczywiście, Chors. Jego szczęście jest moim szczęściem. - zakasłała chrypliwie.

- Co się dzieje, Nanna?- zapytałem prosto z mostu. Kobieta roześmiała się cicho.

- Jestem chora...

- Widzę.

Wzięła głęboki wdech.

- Wyrocznia Warnecka powiedziała, że umrę w przeciągu osiemnastu obrotów Ziemi.

Przełknąłem ślinę.

- Dlaczego? Przecież jabłka Idunn...

-... Jabłka Idunn nie są w stanie mi pomóc, Chors. Próbowaliśmy wszystkiego. To tak jakbym... To zupełnie jakbym... Umierała ze starości.... Dziwne uczucie.

- Bogowie się nie starzeją...

- Wiem. Wszyscy to wiedzą. Zatem dlaczego to się dzieję?

- Znasz przyczynę? Dlaczego akurat ty?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

- Nie mam pojęcia, ale nie czuję żalu. Nie czuję smutku... - urwała i po dłuższej chwili milczenia uśmiechnęła się jak dawniej. - Mam nadzieję, że po drugiej stronie spotkam mojego męża - wyznała.

Wpatrywałem się w nią tępo.

- A Forseti?

- Forseti rozumie moją samotność. Wie, że ani on, ani nikt inny nigdy nie będzie w stanie jej do końca wypełnić. Chors, ja na to czekam. Na śmierć. Nie boję się jej. Nie uczyniłam niczego złego... Może to Jedyny chce, abym odeszła? Może to jego wola?

- Nanna... O czym ty mówisz?

Wyobraziłem sobie samego siebie na łożu śmierci. Czy gdybym umierał, byłbym równie spokojny co Nanna?

Gdy ponownie złapał ją atak kaszlu, darowałem sobie kontynuowanie tej rozmowy. Powinniśmy się cieszyć. Jedyna spuścizna po Baldurze właśnie brała ślub. Wzdychając ciężko, chwyciłem ją za ramię i pomogłem podnieść się z łóżka.

- Dasz radę się sama ubrać?

Zgromiła mnie wzrokiem.

- Daj spokój. Nigdy nie pozwoliłabym się przebrać przyjacielowi mojego męża.

- To się pośpiesz. Nie będzie dobrze wyglądało, gdy najbliżsi Forsetiego spóźnią się na jego uroczystość.

Nanna uniosła brew.

- Tak jakbyś naprawdę się tym przejmował... - powiedziała sarkastycznie, po czym zniknęła za kotarą. Wróciła po chwili, pomalowana i ubrana w fioletową, balową suknię. Suknię koloru oczu Baldura.

- I jak? - uśmiechnęła się delikatnie.

- Cudnie – mruknąłem. - Chodźmy już.

- I to wszystko? Powiedziałbyś coś więcej.

- Przecież powiedziałem, że wyglądasz cudnie.

- Nie brzmiało to przekonująco.

Zamrugałem kilkakrotnie. Kobiety...

- Wyglądasz dzisiaj zjawiskowo, czcigodna Nanno.

Podeszła do mnie z szerokim uśmiechem całując w czoło i chwytając pod ramię. Choć udawała silną, miała bardzo słaby uścisk.

- I to rozumiem. Chodźmy, Chors.

Wszyscy czekali na nas pod Yggradsilem, drzewem tak starym, iż pamiętało narodziny bogów.

- Jak zwykle - mruknął Horus.. Wraz z przybyłymi wyszliśmy na dwór. Nanna trzymała mnie cały czas pod rękę. Bałem się, że jeśli puściłaby mnie, upadłaby z hukiem na ziemię. Nie czułem od niej energii, jaką dawała wcześniej. Nanna nie kłamała mówiąc, że umiera. Nanna naprawdę umierała. Po prostu. Niezniszczona. Niezabita. Tylko umierała, ponieważ przestała być nieśmiertelna.

Dlaczego tak się działo? Śmierć ze starości nie miała do nas dostępu.

Boga można było tylko zniszczyć.

Wróciłem do rzeczywistości widząc Forsetiego ze swoją przyszłą żoną, trzymających się za dłonie i odzianych w białe, śniegowe szaty. Pomiędzy nimi stał Odyn, który wyglądał komicznie z tą swoją laską w kształcie pioruna i kryształową koroną.

- Od kiedy Odyn bawi się w kaznodzieję? - szepnąłem Nannie do ucha, na co ta zaśmiała się słabo.

- Odyn w wiele rzeczy się bawi, ale niestety żadna z nich nie jest pożyteczna. - odszepnęła.

Horus, stojący przed nami spojrzał na nas karcąco.

- Co tym razem?

- Rozmawiacie – wytknął. - To ważna uroczystość.

- Niekulturalnie upominać matkę pana młodego, nie sądzisz? - zapytała Nanna, na co zaśmiałem się w duchu. Cięty język pozostał nadal, chociaż z minuty na minutę uchodziła z niej cała energia.

Odyn odchrząknął raz i drugi, jednak gdy rozmowy nie ucichły, wziął głęboki wdech i ryknął swym dudniącym głosem.

- CISZA! To ślub, a nie schadzka! Psia mać.

Cisza jak makiem zasiał.

Odyn odchrząknął po raz trzeci. Tym razem spokojniej. Omiótł wzrokiem twarze przyszłych małżonków, po czym stuknął kilkakrotnie laską w podłoże, a Yggradsil rozpylił wokół narzeczeństwa biały pył. Forseti uśmiechnął się tak szczerze i szeroko. Uśmiech również odziedziczył po ojcu.

Poczułem ból. To miejsce było dla mnie jedynie wspomnieniem. Głosem, który ucichł.

- Spotykamy się tutaj, by połączyć węzłem małżeńskim tych oto dwoje bogów....

- Naoglądał się pewnie za dużo mszy w telewizji chrześcijan. - mruknąłem do Nanny, na co ta zgromiła mnie wzrokiem. Nienawidziła, gdy żartowałem z kultu Najwyższego. Kobieta wsparła się głową o moje ramię. Była słaba. Cholernie słaba. Widać, że samo opuszczenie pokoju kosztowało ją wiele.

- ... W tym jakże to ważnym dniu w imię Najwyższego, naszego twórcy, chciałbym przypieczętować oto małżeństwo symbolem ognia - pstryknął, zaś u jego boku pojawiła się Freja.

Piękna, majestatyczna, z kasztanowymi, prostymi włosami sięgającymi do pasa. Cera - jasna, niemal zlewała się z pyłem pokrywającym narzeczeństwo, a usta wykrzywiały się w niewyraźnym uśmiechu. Na dłoniach niosła wianki uplecione przez jej córki, Hnoss i Gersimi.

Uśmiechając się, nałożyła je na głowy małżonków. Eir się rozpłakała, na co Forseti pogładził ją po policzku. Był szczęśliwy. Tylko to się liczyło.

Odyn wyszczerzył zębiska w szerokim uśmiechu.

- A więc teraz czas na zabawę! – ryknął. - Psia mać.

Zerknąłem na Nannę.

- Dawno razem nie świętowaliśmy.- powiedziałem.

Kobieta uśmiechnęła się słabo. Również płakała. Ze szczęścia swojego jedynego syna.

***

Gdy tylko część formalna dobiegła końca, przybyli goście niczym zwierzęta rzucili się na jedzenie i ambrozję. Jak zwierzęta.

I oni się nazywali bogami?

Pili tak dużo, że zwracali z nawiązką. Jedli tak wiele, że niektórzy musieli poluzować paski od spodni, żeby nie wystrzeliły jak z procy. Brak jakiegokolwiek umiaru.

Nanna po krótkiej chwili wróciła do pokoju, tłumacząc się tym, że źle się czuje. Nikt jej nie zatrzymywał. Nikt nie pytał. Każdy bał się nie jej, a tego co się z nią działo.

Nie minęła godzina, a niektórzy spali już smacznie pod stołami. Sączyłem trzeci kubek japońskiego sake i obserwowałem rozgrywającą się przed moimi oczami plątaninę „boskiego" dna. Perun odnalazł by się w tym towarzystwie. Jednak Forseti poza mną nie utrzymywał kontaktów z innymi słowiańskimi bogami, dlatego ani jeden nie pojawił się na ceremonii zaślubin.

- Przepraszam za wcześniej, Chors. Byłam wściekła, zrozum - znajomy głos obudził mnie z rozmyślań. Uniosłem głowę znad kubka, dostrzegając zawstydzoną twarz.

Idunn. Uśmiechnąłem się. Goście, którzy zasiadali przy moim stole, bawili się na środku sali, albo wypoczywali, niezdolni do wypowiedzenia jakiegokolwiek słowa. Rudowłosa dziewczyna, którą traktowałem jak siostrę, zajęła miejsce obok mnie, podwijając kwiatową sukienkę.

- Bogowie mówili, że boisz się olbrzymów. Dlatego omijałeś Asgard.

- Bo tak jest. Nienawidzą mnie.– mruknąłem, beznamiętnie biorąc kolejny łyk boskiego napoju. Idunn uniosła brwi.

- Możesz ich zwodzić, ile chcesz, jednak mnie nawet nie próbuj,, Tęskniłam za tobą, Chors. Myślałam, że już nigdy cię nie zobaczę.

Popatrzyłem na nią kątem oka, udając, że nie rusza mnie jej smutna, blada twarz.

- Nie mogłem.. Nie mogłem, bo...

- Nie kłam - jej oczy koloru wiosennych liści przeszyły mnie na wskroś. - Nie odwiedzałeś Asgardu, ze wzgląd na Baldura. Nadal słyszysz echo. Echo jego lutni.

Nie odpowiedziałem. Miałem nadzieję, że w końcu przestanie przewiercać mnie wzrokiem, jednak ostro się przeliczyłem.

- No co? - zapytałem końcu nie wytrzymując.

- Nie jesteś wściekły, że to powiedziałam? - zapytała wyraźnie zdziwiona.

- A wyglądam na wściekłego?

Znowu cisza.

- Zmieniłeś się, Chors.

Przewróciłem oczami.

- Słyszałem to już dzisiaj.

- Naprawdę... - powiedziała, uśmiechając się.. - Cieszę się, że wróciłeś - przytuliła się do mnie mocno, a ja przełknąłem ślinę, czując na sobie jej piersi. Poklepałem ją niezdarnie po plecach.

- Ja również Idunn, ale zejdź bo...

- A, no tak - zarumieniła się poprawiając czerwone, bujne włosy. Wyciągnęła ku mnie dłoń. - Zatańczysz ze mną, Chors?

- Raczej nie.

- Śmiesz odmawiać mojej córce, Demonie? - głos ojca Idunn, karła Svalda zwanego też Iwaldim, sprawił, że ciarki przeszły mnie po plecach.

Odkąd Bragi, zaręczony od dziecka z jego córką, zerwał więzi uciekając ze swą kochanką w czeluście Egiptu, Svald, każdego chłopaka, który ważył się spojrzeć na Idunn, traktował jak wroga publicznego. Musiało minąć ponad czterysta lat, aby ta specyficzna rodzinka nabrała do mnie jakiegokolwiek przekonania... A potem... A potem zniknąłem ze świata bogów, a Idunn latami nie wychodziła z lasu. Przywiązała się do mnie. Pamiętałem nawet dzień jej narodzin. Wykluła się z ziarnka, które Svald zasadził w pamięci po zmarłej żonie.

- Nie śmiałbym.

Svald był wściekły. Widziałem to.

- Moja córka cierpiała przez ciebie! Uczyniłeś najokrutniejszą rzecz w świecie, Chors! Martwiliśmy się o nią. Ja i jej bracia!

Podniosłem dłoń.

- Wystarczy. Już wszystko zrozumiałem.

- Nic nie zrozumiałeś.

- Tato, już dość... - pomiędzy nas wkroczyła Idunn, patrząc na ojca z wyrzutem. - Przybył. Nie jestem zła.

Uniósł brew.

- Ostatni raz, Idunn. A ty... lepiej uważaj. Nawet Totsukanotsurugi nie pomoże ci tym razem.

Niebezpiecznie skrócił dzielącą nas odległość.

- Rozumiemy się?

- Tak. A teraz wybacz, muszę zatańczyć z pewną damą... - wlepiłem wzrok w Idunn i podałem jej swą dłoń, pozwalając jej porwać mnie na parkiet. Nim zdążyłem się jakkolwiek poruszyć, Idunn wtuliła głowę w moją pierś, a ja zrozumiałem jak bardzo odbiła się na niej moja nieobecność. Pocałowałem ją w czubek głowy, jak brat całujący swą młodszą siostrę.

- Może skończysz już te całe czułości?

Zdrętwiałem słysząc znajomy głos w swojej głowie.

- Weles?

- A kto inny?

- Won z mojej głowy.

- Miałeś odnaleźć Żar-ptaka, a ty bawisz się w Asgardzie.

- Co ci się tak z tym śpieszy, co?

- Chors, wszystko w porządku?- głos Idunn.

- Bo do Asgardu zmierza.... - ucięło.

Minęła chwila nim się otrząsnąłem po telepatycznym kontakcie.

- Co się stało?

- Nic – skłamałem. - W ogóle jakim cudem znalazłem się na sali, Idunn?- zmieniłem prędko temat. Kontakt mentalny został zakazany, gdy Najwyższy ujawnił swoje istnienie. Powiedział nam, iż nie chce, byśmy mieli przed sobą jakiekolwiek tajemnice.

Zaśmiała się nerwowo.

- Moi bracia cię przynieśli.

- Fjalar i Galar mnie tu przynieśli? - wykrztusiłem, niemal nie wydając z siebie żadnego dźwięku.

- Owszem.

- Cud, że żyję - powiedziałem i objąłem się w pasie jakby obydwaj wypruli mi przy okazji bebechy.

- SŁUCHASZ MNIE?! - drgnąłem, słysząc krzyk Welesa.

- Powiedziałem ci coś na temat przebywania w moim umyśle.

- Co? - Idunn spojrzała na mnie podejrzliwie odsuwając się na długość ramion.

- Powiedziałeś to na głos, Chors...

- Posądzę cię o szpiegostwo.

- Nic się nie dzieję, Idunn. Wymsknęło mi się.

- Wcale nie.

- Wcale tak.

- Co się dzieje, Chors?- znowu Idunn.

Cholera.

- Będę musiał cię na chwilę zostawić.

- Dobra decyzja.

- Zamknij się, Weles.

Idunn chwyciła mnie za dłoń.

- Wrócisz? - zapytała półszeptem.

- Tak, ja....

- CHORS! - potężny krzyk sprawił, iż pałac Forsetiego zadrżał w fasadach. - Wiem, że tu jesteś, morderco!

- O tym właśnie chciałem ci powiedzieć. - wypowiedziawszy te słowa, Weles opuścił moją głowę, a ja poczułem jak moje gruczoły potowe zaczynają pracować w błyskawicznym tempie.

- Thjazi - szepnąłem, gdy czyjeś potężne uderzenie wstrząsnęło ziemią. Chwyciłem Idunn za ramiona.

- Wybacz, ale muszę cię opuścić. Natychmiast.

- Co tu się dzieje, do cholery?! - zagrzmiał głęboki ton Odyna, a jego gniew przelał się do umysłu przybyłych. - CHORS! - ryknął, gdy zobaczył mnie wykradającego się z sali. - Możesz mi to wyjaśnić?

- Może później – szepnąłem. - Śpieszę się - mówiąc to wybiegłem z pomieszczenia, a Odyn (najwyraźniej mocno wstawiony) przyjął to jako głupi żart, gdyż zaniósł się głośnym śmiechem.

- Ambrozja ma jednak swoje dobre strony - powiedziałem sam do siebie, pędząc jak szalony w stronę Bifrostu. Nie chciałbym zadrzeć z Odynem. Jego prawdziwa siła znacznie przewyższała moją.

Zastałem tam Hajmdala w towarzystwie dwóch walkirii, Wyjącej i Wściekłej, z włóczniami wycelowanymi w obleśnego, wielkiego stwora stojącego po przeciwnej stronie mostu.

Olbrzym.

- CHORS, WIDZĘ CIĘ! - ryknął, a ja zdrętwiałem, gdy Hajmdal wraz ze swymi towarzyszkami odwrócili głowy w moim kierunku. - Przybyłem by się zemścić, szczurze. Zabiłeś Lokiego. Zabiłeś moich braci. Nie powinieneś tu wracać. Twój smród dotarł nawet do mnie.

Jego głos zdawał się poruszać niebo i ziemię.

Olbrzymy z Trymheimu były pamiętliwe i nigdy nie rezygnowały z zemsty.

Większość miała jakieś układy ze zdradzieckim Lokim, a ja zabiłem go , zanim wywiązał się ze swoich obietnic.

Olbrzymy nigdy nie odpuszczały. Zawsze dopełniali zemsty. Wizja śmierci z rąk olbrzymów nie należała do przyjemnych. Udając zawstydzenie, uniosłem delikatnie dłoń na przywitanie stając na skraju mostu.

Hajmdal zwrócił się do mnie.

- Myślałem, że to już wyjaśnione – powiedział.

- Nigdy nie było nic wyjaśniane. - odpowiedziałem mu.- Thjazi... nie moglibyśmy zawrzeć rozejmu?

- Rozejmu?- roześmiał się.- Rozejm nie istnieję.

- Istnieję. Możemy porozmawiać.

- Demoniczny Chorsie. Koniec gierek.

Nim zdążyłem mrugnąć, Thjazi przemienił się w ogromnego orła. Przeleciał przez most i pikując, porwał mnie w szpony niosąc ku górze.

- Puść mnie!

Próbowałem wyrwać się z jego uścisku, niestety bezskutecznie.

Wiedziałem, że nie było innego wyjścia. Czując jak jego pazury boleśnie wbijają mi się w skórę krzyknąłem:.

-TOTSUKANOTSURUGI!

W mojej dłoni zapłonęła długa samurajska katana. Nienawidziłem jej wzywać. Zabierała mi ona tony chi potrzebnego do prawidłowego funkcjonowania. Ciąłem jego skrzydło. Uścisk momentalnie się zwolnił, a ja niczym kłoda, zacząłem spadać. Kątem oka dojrzałem pędzącą walkirie, które chciała mnie uratować przed upadkiem. Uniosłem kącik ust, wiedząc, że jej pomoc miała okazać się zbędna.

Lecąc głową w dół, zakreśliłem mieczem ognisty krąg i w tym samym momencie zatrzymałem się milimetry nad ziemią. Wojowniczka warknęła złowrogo, gnając konia ku olbrzymowi, który wtargnął na teren Asgardu.

- Co to ma być?! - usłyszałem wszechpotężny ryk Odyna. Słychać go było nawet z tak wielkiej odległości od pałacu. - Kurczak?

Westchnąłem ciężko, odsyłając Totsukanotsurugiego.

Pijani bogowie...

Nawet się nie spostrzegłem, gdy odyńskie płomienie uczyniły z dumnego olbrzyma pieczoną kaczkę.

Ogromne ptaszysko zwaliło się na ziemię, a tumany dymu wznosiły się ku górze, Odyn uśmiechnął się zadowolony, a reszta bogów zaczęła mu skandować.

Tyle krzyku o nic. Uczyniłem krok w stronę pałacu.

Powietrze zawirowało. Czyjaś ręka chwyciła mnie za ramię, ciągnąc w środek czegoś obrzydliwie lepkiego. Czułem jak gęsta papka spowijała moje ciało, by potem wypluć mnie jak odpadek. Spojrzałem prosto w oczy Welesa, sprawcy całego zajścia.

- Weles? - zapytałem z niedowierzaniem, gdy zorientowałem się, że ponownie znajduję się w Mroku, krainie Nawii. - Coś ty zrobił?

- Jestem bogiem magii. Potrafię wszystko...- zamarł nieruchomy, a jego oczy na moment znalazły się w innym wymiarze.

- Czego chcesz?

-Ściągnąłem cię tutaj, bo Żar-ptak sam nie przyleci do ciebie... Im więcej czasu tracisz, tym mniejsze prawdopodobieństwo, że nadal go tam zastaniesz. Gdy trop się urwie będzie po nas.

Chwyciłem go za kołnierz koszuli.

- Myślisz, że poszukiwania Feniksa są dla mnie ważniejsze od ślubu syna mojego zmarłego przyjaciela?

- Musisz zdecydować co jest dla ciebie ważniejsze, Chors. Czy błahe przyjemności, jakimi żyjesz od wielu lat, czy znalezienie odpowiedzi na pytanie nurtujące cię od wszech wieków.

- Zrobię co będę chciał.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Karawan 25.06.2019
    domek był zarówno moją własnością i ucieczką od paranoi. Był wyposażony jedynie w niezbędne rzeczy do życia, - Drugie "był" całkowicie zbędne :)
    do życia, czyli sypialnię, - "czyli" do kosza :)
    Piwne oczy dziewuchy zatrzymały - dziewucha w moim odbiorze ma pejoratywne zabarwienie. Czy to celowy zabieg czy też brak wyrazu bliskoznacznego słowu dziewczyna?
    Ale dlaczego nada tu stał? - brak litery
    powiedział w końcu, a mnie wmurowało - Postawiłbym kropkę w miejsce przecinka i chyba inaczej zredagowałbym zaskoczenie ;) )
    Kobieta uśmiechnęła się słabo. Również płakała. Ze szczęścia - Również płakała - zmieniłbym. Po uśmiechu, nawet słabym, klasyczne łzy szczęścia ale nie płacz, kojarzący się z żalem i smutkiem - takie mam odczucie - przepraszam ;)
    Tyle marudzenia. Dziękuję za opowieść napisaną składnie i z przyjemnością przeczytam CD.
  • Koala 25.06.2019
    Dziękuję!;) Prócz dziewuchy poprawie wszystko. Lepiej to brzmi. Wyrazu dziewucha użyłam celowo. Myślałam sobie, że czytelnik domyśli się że dzieję się to dawno. Ale skoro tak mówisz... Hmm. Pomyślę

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania