Goniąc dusze - Prolog

Światło powoli przelewa się przez zakurzone i ubłocone okno, wprost na pudełka po chińskim żarciu z IndiaExpress, ułożone w ładną, schludną, półtorametrową wieżę stojącą na panteonopodobnej konstrukcji z kartonów z pizzerii Chessino. Niezrażone tym widokiem, pomarańczowe światło poranka sunie dalej, napotyka biurko przypominające masowy grób wszelkiej małej elektroniki. Nad mogiłą stoi stary zegarek cyfrowy. Obwód ciekłokrystalicznego wyświetlacza wypisuje na nim 6:50. W końcu pierwszy promyk dociera dociera do czegoś, co od biedy można nazwać łóżkiem, składającego się z samego materaca. Pomarańczowa linia wędruje teraz po materacu, przechodzi przez stertę kocy, wchodzi na ścianę i zatrzymuje się przy suficie.

Marnej jakości głośniczek w radiobudziku zaczyna swą zwykłą poranną litanię, składającą się z trzasków przerywanych momentami urywaną melodią piosenki The Ramones. Stara się jak może. Naprawdę. Ale ciężko jest być radiem w czasach, gdy nawet radiofale są rzadkim i cennym surowcem. Radiobudzik nie został stworzony, by wybebeszać go, a potem ładować zamiast anteny mikrochip z jednym utworem, który po kompresji wyłącznie melodią jako tako przypominał “Beat On The Brat”.

Koce powoli rozłażą się na boki, a z nich, niczym nieco przyduży, bezskrzydły i brzydki motyl, który przepoczwarza się z jeszcze brzydszej brązowej, moherowej gąsienicy wyłania się najpierw ruda, rozczochrana czupryna, potem jedna ręka, aż w końcu możemy podziwiać typowego porannego nastolatka w prawie pełnej krasie. Trochę czasu minie, aż nogi zorientują się, że cała reszta ciała już znajduje się w pozycji pionowej. No, prawie cała.

Chłopak schylił się powoli, w stronę krawędzi łóżka, rozrzucając na boki resztki nocnego kokonu, by sięgnąć po zawiniątko. Zaspane palce lewej dłoni powoli zdarły szarą szmatę ze stalowej ręki, by potem delikatnie odłożyć materiał obok łóżka, a ramię przymocować do tułowia. Syknął, kiedy połączenia nerwowe ponownie zaczęły działać.

Potem wstał, podtrzymując się dziury w ścianie, stworzonej specjalnie dla tego celu (nie do końca umyślnie, ale jednak dla tego właśnie celu) i na jednej nodze zaczął manewrować między odpadkami, by w końcu dotrzeć do szafy, gdzie schowana była druga, leżała na stercie ciuchów, gotowa do akcji. Kolejne chwilowe uderzenie bólu, potem tylko chwila, potrzebna, wy założyć na siebie starte jeansy, nie-do-końca pierwszej świeżości koszulkę i zakurzony płaszcz. Do końca ubrany, zdjął z szafy wielkie, czarne pudło, wyciągnął starego, dobrego Ptaka Pustyni- wielki pistolet strzelający z pocisków do działa ręcznego .357 Magnum z 14 calową lufą, potem poręczną Różę Śmierci, czyli mniejszą już klamkę, z której dało się strzelać więcej niż 6 razy z rzędu bez ryzyka urwania ręki. Obydwa wylądowały w kaburach, większy pod pachę, mniejszy obok uda. Potem ukochany Żniwiarz, czyli półtora-metrowy miecz dwuręczny, wykonany ze specjalnego rodzaju metalu, zawsze ostrego i lżejszego od klasycznej stali. Ten wylądował na plecach. Potem zostały już tylko duże słuchawki nauszne i gogle spawalnicze, głosniczki powędrowały na szyję, a okulary na czoło. Do pokrowca po uzbrojeniu wepchnął wszystkie graty z biurka, z radiobudzikiem na czele, ponownie przeszukał całe mieszkanie, w poszukiwaniu wszelkich przedmiotów, które mógł przeoczyć za pierwszym razem. W końcu wetknął słuchawki na uszy, podłączył pod starego ipoda, zarzucił kaptur, a okulary spawalnicze zrzucił z czoła na oczy.

-No to huzia- mruknął pod nosem pozbawiony duszy chłopak i wyszedł przez drzwi awaryjne z przedostatniego piętra 12-kondygnacyjnego budynku wprost na pustynię, która zakonserwowała pozostałe 10 pięter razem z mieszkańcami milionami ton piasku.

-Słońce wciąż świeci, nic jeszcze nie próbowało mnie zeżreć, przespałem prawie całą noc… to będzie dobry dzień.-

Następne częściGoniąc dusze - Rozdział 1

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania