Poprzednie częściGospoda pod sierpem. Prolog. Cz. 1

Gospoda pod sierpem. Jedenaście dni do wizyty cz.1

Jedenaście dni do wizyty.

 

Jak zwykle o dziesiątej wparowałem do swojego biura. Czacha jeszcze mi dymiła. Zaraz zacznie się codzienne przyjmowanie raportów.

Pierwsza zamelduje się Martasek i złoży relację z wczorajszego utargu. Jest szefową działu sprzedaży. Miałem rację.

– Witaj.

– Jak było wczoraj?

– Marnie jak zwykle. Znowu podłożyli nam kilka fałszywek. Te nowe banknoty z wizerunkiem preprezydenta są łatwe do podrobienia, nie mają żadnego zabezpieczenia, a ludzie jeszcze po kątach trzymają stare kserokopiarki.

Mamy cholerne szczęście. Dostaliśmy dużo papieru do własnoręcznego pisania samokrytyki. Na strychu gospody zamelinowaliśmy drukarkę laserową. Co prawda, tonery były na wykończeniu, ale jeszcze coś tam drukowała.

– Czyli nasza produkcja wraca do nas. Trzeba je puszczać w obieg gdzieś dalej, bo nas w końcu namierzą.

– Tak, tylko nikt z naszych nie dostał ostatnio przepustki na opuszczenie miejsca zamieszkania.

– A kto ma największe szanse?

– Calo i Seb, mają się pobrać w najbliższym czasie.

Biedacy, ile to już lat starają się o zgodę na zawarcie małżeństwa? Co najmniej cztery. Na szczęście uważają. Już sobie zacząłem wyobrażać najazd komisji moralności, etyki społecznej, odpowiedzialności zbiorowej, meblowej i cholera wie, jakich jeszcze.

– To, czemu tego nie robią? – zapytałem po chwili milczenia.

– Brakuje im kilku papierków.

– Jakich?

– Paru zezwoleń, bo wszystkie deklaracje już wypełnili.

– Powiedz mi, pytam się ze zwykłej ciekawości. Ile dzieci zobowiązali się wychować?

– Siedem.

– Siedem to będą mogli, o ile dobrze pamiętam, wybrać sobie wspólne rozliczenie podatku dochodowego. A jakie stawki dla potomstwa zadeklarowali?

– Jeszcze się zastanawiają, pierwsza trójka będzie płacić sześćdziesiąt procent, kolejna dwójka siedemdziesiąt, a pozostałe po czterdzieści, albo odwrotnie. Calo wrzuciła wszystko na liczydło i analizuje, co im się bardziej opłaci.

– Ciągle to samo, powinna zastanowić się, co bardziej opłaci się ojczyźnie – zażartowałem.

– Masz dzisiaj wisielczy humor.

Martas, blondynka o długich prostych włosach, dość korpulentna trzydziestoletnia dziewczyna. Sama nie zamierzała zakładać rodziny, chociaż miała duże wzięcie. Niejednemu zamotała w głowie swoim powłóczystym spojrzeniem niebieskich oczu. Spojrzałem w nie, przez chwilę poszukiwałem naszego wybawienia. Niestety, nie znalazłem, a miałem nadzieję, kto, jak kto, ale Martas była moją faworytką.

Do gabinetu wpadła Teo z mokrym ręcznikiem na głowie.

– Słuchaj, znowu dowalili nam pięć etatów, skąd my weźmiemy ludzi do pracy?

– Ile mamy wakatów?

– Czternaście.

– Nie wiem, czy pamiętacie, ale kiedyś było u nas bezrobocie i ludzie wychodzili na ulice, żądając pracy. To były dobre czasy.

– Słowo strajk jest zabronione, lepiej nie wypowiadaj go, bo wylądujesz w puszce. Podobnie za rebelię, mohe... coś tam.

Przypomniałem sobie, najpierw pojawił się... beret, potem inne słowa, gdzieś pod koniec tej astronomicznie długiej list – rebelia.

– Nie martw się, nie mają miejsc. Jeśli o to chodzi, to się nic nie zmieniło. Puszki są pełne. Liczę, że będzie jakaś amnestia, może kilku nam przyślą. Trzeba napisać pismo do wsi, aby dali nam paru byłych skazańców.

– Teraz podobno politycznych wysyłają do knajp, kopalnie mają już nadmiar.

– I gdzie tu sprawiedliwość. Oni mogą sobie wybierać, a my mamy wakaty.

– Sprawiedliwość też jest zabroniona – przypomniała mi Teo.

– A co jest dozwolone?

– Jedynie słuszna decyzja naszej Partii.

– Teo, jak ty to robisz? Dopiero, co wróciłaś ze zgniłej Unii i już opanowałaś tak perfekcyjnie nasze słownictwo?

– Staram się.

Teo, pomimo swoich lat była bardzo ciekawa wszystkiego, co się działo w kraju. Dużo czytała i to ją zgubiło. Chciała poznać życiorys Bolka, a ten umieszczono już w wykazie ksiąg zabronionych.

– Wracajmy do obrotów. Martasku, ilu wczoraj mieliśmy klientów?

Martas zwlekała z odpowiedzią. Nie chce mnie wkurwić – pomyślałem zrezygnowany. – Pełna sala gości, czy jak tak wiele wymagam od życia?

– Dwunastu. Tylu tylko otrzymało zezwolenie na wejście do knajpy.

– Dwunastu na całą wiochę? Kto wydaje zezwolenia?

– Pierwszy sekretarz Red.

– Czy on zwariował? Chce doprowadzić do bankructwa system dystrybucji i obrotu towarami luksusowymi. Przecież jedzie razem z nami na tym samym wózku. Muszę z nim pogadać.

Do gabinetu weszła Lukrecja. Dzisiaj wyglądała znacznie lepiej niż wczoraj. Ach te punkty za imię, wyraźnie ją podbudowały.

– Mamy nowy problem.

– Co się stało?

– Cenzura odwaliła nam menu.

– O co tym razem im chodzi?

– Nie zdążyłam przeczytać sprawozdania z obrad Centralnego Instytutu Kontroli Menu, a tam było zalecenie, aby nie podawać wagi porcji mięsa i wędliny. Można tylko podawać ziemniaków.

– Jaką wstawiłaś?

– Zgodnie z poprzednimi zaleceniami – trzy deka mięsa i cztery wędliny.

– Przecież to były normy na tydzień, a ty wrzuciłaś na kartę menu, oj Lutko, Lutko.

– Nasi klienci jedzą tylko u nas i to raz na dwa tygodnie. Nie przekroczyłam norm.

– Niech ci będzie. Nowe zalecenia, nie jest źle, znaczy się, że teraz będą mniejsze porcje i będziemy mogli więcej sprzedać.

– Co sprzedać? My i tak nic nie mamy.

– Ważne, żeby było w jadłospisie, ładnie wygląda. Jeżeli byśmy mieli napisać, co mamy, to mielibyśmy tylko pyry. Co robi Kwart?

– Pozakładał wszędzie pułapki na szczury. Stara się chłop.

Chyba będę musiał uważać na to, co jem. Postanowiłem odszukać Lili. Powiedziano mi, że szwenda się po całej gospodzie i każdemu zagląda w oczy. Chyba każdej – przemknęła mi myśl. Wróciłem do gabinetu dyrektorskiego.

Pojawiła się Lili. Bardzo zgrabna brunetka. Niedawno obchodziła dwudzieste piąte urodziny.

– Powiedz mi, czy znalazłaś jakieś rozwiązanie?

– Sprawdziłam jeszcze raz wszystkie licencje. Nie mamy licencjonowanej tancerki z kurwikami.

– Zabrzmiało to tak, jakbyśmy mieli jakąś, ale bez licencji.

– Nie, nie mamy.

– Kontaktowałaś się z agencjami artystycznymi?

– Tak, powiedzieli, aby napisać podanie, to rozważą. Dadzą odpowiedź za miesiąc.

– Cholera, to, co my zrobimy. Kurwiki muszą być.

– Jest pewne rozwiązanie.

– To mów, mogłaś od tego zacząć.

– Po długich poszukiwaniach znalazłam dwie pary oczu z kurwikami, ale jest pewien problem. …

– Nie potrafią tańczyć?

– Potrafią.

– Mów! Kto to? Lutka?

– Nie.

– Teo?

– Nie.

– No to wyduś w końcu z siebie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (1)

  • ausek 26.10.2016
    Przeczytałam, choć nie ukrywam, że źle mi się czytało dialogi. Strasznie ubogie są. Nie wiadomo kto co mówi, a przed moimi oczami właściwie nic się nie działo. Odniosłam wrażenie, jakby wszyscy stali i tylko mówili - a to strasznie nienaturalnie wypadło. Tekst statyczny w odbiorze. Nie oceniam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania