Gryźcie się w nadgarstki!
Pogodynka przepowiedziała chmury i rzeczywiście było pochmurno. Padał deszczyk, taka lekka mżawka; dzieciaki już wybiegały bawić się w kałużkach. Bert siedział na schodach lekko przygnębiony - głównie z powodu pogody, trochę mniej z powodu rodziców. Drzwi od domu były zamknięte, matka wyrzuciła klucze gdzieś hen na jakieś drzewo (widział wyraźnie, jak wychyla się z okna na piętrze), więc nie mógł już wrócić, bo było zamknięte od środka. Usiadł więc na schodach i czekał, bo mama nie potrafiła się na niego długo gniewać.
— Nie wejdziesz do domu, dopóki nie przestanie padać! — usłyszał z okna za plecami. — Nawet nie próbuj szukać klucza!
Bert pomyślał, że niepotrzebnie go wyrzucała, bo mając klucz przy sobie byłby zdecydowanie bezpieczniejszy, ale widocznie matka była bardziej dzika i niemyśląca niż zazwyczaj. Westchnął tylko, spojrzał na zegarek i skupił się na rytmicznym uderzaniu kropelek wody w wiszący nad nim rozkładany daszek. Kap, kap, kap... Kap, kap, kap...
— Cześć Bert — przywitała się Berta, koleżanka z klasy.
Nie zauważył nawet, kiedy się do niego zbliżyła. Na swój specyficzny sposób okazał lekkie zaskoczenie, jeden malutki grymas udający uśmiech i zaraz wrócił do ignorancji, traktując jej sylwetkę, jak powietrze i próbując przez nią dostrzec syna sąsiada lądującego twarzą na asfalcie.
— Znowu cię wyrzuciła? — powiedziała, siadając obok. — Chyba już się przyzwyczaiłeś, prawda?
Bert, kątem oka spoglądając na dziewczynę, starał się ułożyć w głowie jakąś sensowną odpowiedź. Z natury był introwertykiem, rzadko z kimkolwiek rozmawiał, z nią za to częściej, zazwyczaj swobodnie, ale teraz, w całej tej sytuacji, potrzebował chwili by wydusić z siebie jakieś słowa.
— Ta, już się przyzwyczaiłem — odrzekł cicho. — Może gdzieś pójdziemy? Nudno tu...
— Chyba żartujesz. Nigdzie się nie ruszam w taką pogodę.
— Ale... — Bert, całkowicie zaskoczony odpowiedzią, musiał zebrać myśli. — Mimo to przyszłaś tutaj.
— Możesz to potraktować jako przejaw mej łaskawości — Berta zadarła nosa. — Przyszłam, żeby posiedzieć u ciebie w domu. Normalnie bym tego nie zrobiła.
— Więc... zależy ci na mnie?
— Nie.
— To o co chodzi?
— Nudziłam się. Tylko tyle.
— Tylko tyle... — powtórzył Bert — Już przez chwilę myślałem, że mnie lubisz — Uśmiechnął się do dziewczyny.
— Chciałbyś — Pstryknęła go w nos. — Jeszcze dużo ci brakuje, bym mogła cię polubić.
— Czyli mam jakieś szanse?
— Może — Berta wstała, otrzepała spodnie. — Spróbuję zapukać. Może twoja mama chociaż mnie wpuści do środka.
— Zostawisz mnie tutaj? — Chłopak również wstał. — Chyba przyszłaś tu specjalnie dla mnie.
— Nie. Przyszłam dla siebie — Spojrzała Bertowi w oczy, uśmiechnęła się — A poza tym zawsze chciałam zobaczyć, co tam trzymasz w pokoju...
— Hej! Będziesz grzebać w moich rzeczach?
— Będę — Zbliżyła się do drzwi, zapukała — Chyba, że mnie powstrzymasz.
— Jasne, że cię powstrzymam. Chyba nie myślisz, że dasz radę tak po prostu wejść do mojego pokoju.
— No proszę, Bert... Coś ty taki odważny?
— W obliczu zagrożenia zyskuję pewność siebie — rzekł z energią w głosie — Mogłaś o tym nie wiedzieć.
— Mogłaś — powtórzyła matka Berta, która akurat przyglądała się rozmowie.
— Ach, nie zauważyłam, kiedy pani otworzyła — Berta zwróciła się w stronę kobiety — Jestem przyjaciółką Berta. Mogę wejść?
— Nie — odrzekła stanowczo, łapiąc za klamkę.
— Czeeeemu?
— Nie chcę tu nikogo, kto przyjaźni się z Bertem. Przynajmniej dopóki ma karę.
— A może pani daruje mu tę karę, hę? — zapytała Berta, wyłączając chłopaka z rozmowy.
— Nie — zatrzasnęła drzwi. — Jeszcze sobie trochę posiedzi na zewnątrz! — wykrzyknęła przekręcając zasuwę.
— Pff — prychnęła Berta — Okropna ta twoja matka.
— Wiem. Nie musisz tego mówić.
Berta usiadła na schodach. Rozejrzała się wokół, poprawiła gumki spinające włosy w dwa kitki. Po chwili Bert się dosiadł, spojrzał na nią, na ulicę. Oboje wrócili do punktu wyjścia, tyle tylko, że padało już mocniej, a chmur wcale nie ubywało. Dłoń dziewczyny była blisko Berta, niemalże go dotykała, końcówkami paznokci zahaczała o jeansowe spodnie. W zasadzie dopiero Bert zdał sobie sprawę, jak blisko jest drugiej osoby, koleżanki z klasy, czasami kogoś więcej, być może kogoś ważnego dla jego wystraszonego serca. Pomyślał, że może złapie jej dłoń, powie coś milszego, niż zazwyczaj. W końcu padało i wyglądało na to, że zbyt szybko nie przestanie, ona raczej się stąd nie nie ruszy, a przed deszczem chroni ich tylko składany daszek, a nie sufit pokoju. Nie była to komfortowa sytuacja. Żadne z nich nie było przesadnie zadowolone, ale Bert nie mógł powiedzieć, że jest specjalnie nieszczęśliwy i tak samo pewnie było z Bertą. Siedzieli tak teraz, trochę osamotnieni, bo choć patrzą w tę samą stronę, nie myślą o tym samym, nie próbują się porozumieć. Dziewczyna jednak przerwała ten impas.
— Ja bym się zabiła na twoim miejscu.
— Dosyć odważne stwierdzenie — odrzekł szybko Bert.
— To okropne. Rodzice nie powinni cię tak traktować.
— Czyli jednak się mną interesujesz.
— Nie — odrzekła stanowczo — Po prostu uważam, że to nie fair.
— Nie masz na to wpływu — odrzekł smętnie. — Jesteśmy za młodzi. To nie my ustalamy, co jest fair lub nie.
— Ale jesteś wkurzający! Durna ta twoja gadka. Jeśli uważasz, że nie możesz nic zrobić, to jesteś po prostu głupi.
— Mówi ta, która nie chce się ruszyć spod drzwi, bo pada.
— Dobrze — Berta wstała, wyciągnęła rękę do Berta — Wstawaj. Pójdziemy, gdzie chcesz.
— Co? Już nie boisz się deszczu?
— Nie — odrzekła, spoglądając Bertowi w oczy. — Nie będę się bała czegoś, na co nie mam wpływu.
Chłopak coś w końcu zrozumiał. Cała ta głupia sytuacja, spotkanie-niewypał, ich rozmowa... Chyba dzięki temu poczuł się choć trochę lepiej. Bert zawsze myślał, że mało jest rzeczy, które są w stanie go poruszyć lub zmienić tok myślenia. Cóż, miał farta, bo właśnie napotkał jedną z nich.
— Yhhh... Decyduj się. Zdążę cała zmoknąć zanim gdziekolwiek pójdziemy.
— Może być twój dom?
— Mój dom? — Berta zdziwiła się. — Czemu chcesz tam iść?
— Nigdy tam nie byłem. Ty już mnie odwiedzałaś. Musisz się odwdzięczyć.
— Wiesz, że pójście do domu znajomej dziewczyny to co innego, prawda?
— Wiem — Bert zebrał w sobie odwagę, złapał ją za rękę — Więc chodźmy.
— Niech ci będzie. To twój szczęśliwy dzień — odrzekła, trochę się czerwieniąc.
Deszcz nie padał już tak mocno. Zza chmur na moment nawet wyłoniło się słońce, choć jego nikły blask niezbyt poprawił pogodę. Trudno byłoby w zasadzie sądzić, by coś tak małego w jakikolwiek sposób mogło zmienić to, co aktualnie się dzieje. Przynajmniej próbowało. Zawsze warto.
— Puszczaj! — Berta wyrwała dłoń z uścisku — Co ty sobie myślisz? Nie lubię cię aż tak by pozwalać ci na trzymanie mnie za rękę!
Bert również próbuje, choć równie mały, co te słońce wobec nieustępliwego deszczu.
***
— Na co się gapisz?
— Ładnie wyglądasz w przemokniętych ubraniach.
— Weź. Nie wyobrażaj sobie za dużo.
Pewnego dnia Bert, mimo braku wielkiego grona znajomych lub popularności, zdobędzie to, co zazwyczaj uzurpują sobie ci, którzy uznawani są za przebojowych: akceptację Berty Brunt. Póki co jednak ciągle gryzie się w nadgarstki, spędza wiele godzin pod frontowymi drzwiami, a wolnych chwilach myśli o tym, co czeka go w momencie, gdy jego rodzice znormalnieją. Zapewne spotka się wtedy z Bertą, tym razem w milszych warunkach. I tyle. W zasadzie nic więcej.
//szczęśliwego nowego roku!//
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania