Grzech

Przestrzeń publiczna już dawno przestała być tym, czym była przed wynalezieniem telefonii bezprzewodowej i mobilnego Internetu. Prawdopodobnie bezpowrotnie minęły czasy, gdy podczas niedzielnego popołudniowego spaceru po wyludnionym parku, można było usłyszeć śpiew ptaków siedzących na pobliskich gałęziach. Obecnie ludzie przez wprowadzenie zakazu handlu, na nowo odkrywają miejskie zielone miejsca do wypoczynku i tylko wcześnie rano zanim biegacze pojawią się w alejkach, ćwierkający koncert dochodzi ze wszystkich stron. Chcąc słuchać treli zamiast odgłosu żwiru pod butami, wystarczy w pogodny dzień siąść się na pobliskiej ławce i relaksować się niepowtarzalnym dźwiękiem. Wtedy wydaje się, że nawet wiatr poruszający liśćmi jest zaproszony na ten występ jako współwykonawca. Obecnie odgłosy natury wypiera głośno odtwarzana muzyka i rozmowy telefoniczne, które w większości powinny być prowadzone ze względu na poruszany temat w ustronnych miejscach. Podobnie było tym razem, lecz wypowiedziane słowo klucz zelektryzowało i zmobilizowało sporą część wypoczywających przy stawie, a zwłaszcza najbliższych spacerowiczów. Jak było to ważne, niech świadczy fakt, że rodzice nakazali dzieciom ciszę pod groźbą kary cielesnej. Maluchy natychmiast wyczuły prawdziwość tych zapowiedzi i nie było to głupie gadanie w rodzaju – zejdź, nie wchodź tam, bo jak sobie coś zrobisz, to ciebie zabiję – ton użyty w pogróżkach zapowiadał coś bardziej niszczycielskiego, niż gdy mamusi przerwało się oglądanie ulubionego serialu, czy tatusiowi meczu, a obojgu harcowania w sieci.

- Jesteś prawnikiem, wymyśl coś żebym nie płacił podatku od grzechu!

Wyartykułowanie głośno tych słów stanowiło dowód, że sprawa jest poważna i do żywego dotknęła krzykacza. Rozmawiający przez telefon pod wpływem emocji, nie zwracał uwagi gdzie jest i co mówi. Darł ryja niczym hejnalista mariacki w południe i wykrzykiwał różne inwektywy pod czyimś adresem, zazwyczaj nieużywane w kulturalnych rozmowach, a w wypowiedziach telewizyjnych wypiskane dla dobra ogółu. Natychmiast rozległy się różne komentarze i domysły, które starały się rozwikłać zagadkę. Podobnie i ja nieświadomie przyłączyłem się do ogółu, z racji mentalności mieszkańca prowincjonalnego miasta, który został wychowany i wyedukowany na rodzimej ziemi. Pierwsze moje przypuszczenie, po usłyszeniu słowa grzech, brzmiało.

- Chcą zalegalizować prostytucję i nałożyć na nią podatki? W ten sposób zlikwidują jedno z głównych źródeł dochodów gangsterom. Stłamszą i ograniczą nagabywanie prawdziwych Polaków w lasach ciągnących się wzdłuż naszych pięknych dróg powiatowych. Panienki lekkich obyczajów przestaną namawiać niewinnych i nieświadomych do cudzołóstwa, przez zachęcanie do ryzykownej rozrywki, zamiast modlitwy w kościele. Innym racjonalnym wyjaśnieniem była próba podważenia istniejącego ładu, przez zaatakowanie politycznego przeciwnika zarzucając mu nieprzestrzeganie norm moralnych i zdradzanie żony. Czyżby wynajęci detektywi przyłapali faceta na niezobowiązującym seksie, donieśli i ona w ramach zadość uczynienia zażądała jakiegoś złotego drobiazgu dla siebie, albo nowej wypasionej fury? Akurat ta wersja wydawała mi się najbardziej racjonalna i wiarygodna. Tylko miałem świadomość, że w dzisiejszych czasach najmniej się liczy zdrowy rozsądek, a więcej haki na innych, dostatnie życie i wygoda.

Konferencja telefoniczna trwała w najlepsze, tylko nic z niej nie mogłem wywnioskować, ponieważ oprócz przekleństw były w użyciu słowa „ty”, „on”, „ja” i zgłoski „i”, „o”, „a”. Taka konwersacja mogła stanowić swoisty wybieg uniemożliwienia przeniesienia na formę pisemną przebiegu rozmowy. Stenotypistka za żadne skarby świata nie byłaby w stanie sporządzić sensownej notatki, a co dopiero zanotować długiej wypowiedzi. Podobnie ja byłem skazany na porażkę, lecz w przeciwieństwie do niej niedaleko mnie przebywało dwóch nastolatków, którzy niczym sprawozdawca meczu piłkarskiego na bieżąco komentowali wydarzenie. Chłopcy jak się szybko zorientowałem byli biegli w posługiwaniu się językiem w jakim była prowadzona rozmowa telefoniczna i po tonacji oraz akcentowaniu głosek i spółgłosek doskonale wiedzieli o czym jest mowa i czego dotyczy. Prawdopodobnie gdyby sami nie zainteresowali się tym tematem, inni bez ich udziału też nie pogłębiliby zagadnienia, zwłaszcza innego nazewnictwa tego samego problemu. Właśnie od nich usłyszałem oficjalną nazwę, brzmiącą podatek dla zdrowia i nic mi to nie wyjaśniło, lecz w iście ekspresowym tempie nasunęło nowe pytania. Zanim jakieś wymyśliłem, damski głos za moimi plecami powiedział.

- Wścieka się na podatek od niezdrowej żywności, który dotyczy cukru, soli i tłuszczu.

Gdyby nie szczękający w pobliżu pies z pewnością dowiedziałbym się znacznie więcej. Niestety do tego nie doszło i pozwoliłem sobie bez cienia wyrzutów sumienia snuć domysły. Bez wstawania z ławeczki i szukania w Internecie z przypuszczeniami trafiłbym doskonale, o co chodzi władzy i ustawodawcom w wielu krajach. Jedynie laikowi wydaje się, że ważne decyzje podejmuje się po zapoznaniu z wynikami badań naukowych. Właśnie tam określone są granice gdzie znajduje się nadmiar, który negatywnie wpływa na konsumentów i sprawa załatwiona. Tylko wszystko, co dotyczy finansów publicznych podobnie jak moneta ma dwie strony i jak zawsze zdrowie obywateli schodzi na drugi plan, ponieważ najważniejsze są wpływy do budżetu. W tym przypadku wszystkie chwyty są dozwolone i jakiekolwiek usprawiedliwienie wyciągania kasy jest przydatne. Doskonałym pretekstem jest walka z otyłością uznaną za chorobę przewlekłą, przez którą umiera trzy razy więcej ludzi niż z niedożywienia. Jeżeli społeczeństwo w danym kraju pije dużo napojów wysoko słodzonych, to nakłada się podatek na cukier oraz słodziki. Gdy tak się nie dzieje na czarną listę wciągane zostają tłuszcze zwierzęce, nabiał, mięso, paczkowane słodycze, chipsy, słone przekąski, przyprawy w proszku, płatki śniadaniowe, syropy, koncentraty, dżemy. Kreatywność urzędnicza nie zna granic i z pewnością do tej listy zostaną wkrótce dołączone następne w zależności od widzimisię decydentów w danym kraju.

Nasi przedstawiciele, wybrani w ostatnich wolnych wyborach, w przerwach między walkami politycznymi, dostrzegli problem jaki powoduje śmieciowe jedzenie na jaką stać najbiedniejszych, czyli żywność wysoko przetworzona i otyłość do jakiej doprowadza. Nadwaga została uznana przez Światową Organizacje Zdrowia za najgroźniejszą chorobę przewlekłą. Nieleczona powoduje spustoszenie w organizmach konsumentów. Szczególnie groźne są choroby układu krążenia, cukrzyca typu 2, negatywnie wpływa na zespół metaboliczny, wywołuje zaburzenia hormonalne i zwiększa zachorowalność na niektóre nowotwory. Politycy prawdopodobnie ze łzami w oczach podnosili podatek na wodę, dlatego kranówce dostało się osiem procent, butelkowanej dwadzieścia trzy, chipsy ziemniaczane mają osiem, w przeciwieństwie do kukurydzianych dwadzieścia trzy, jabłuszka pięć, banany osiem, cukier osiem, a czekolada dwadzieścia trzy. Projekt ustawy trafił do sejmu, a tam posłowie bardzo poważnie potraktowali problem spożywania nadmiaru cukru, więc postanowili przetestować go na sobie. Już na początku kadencji pani marszałek z tego powodu zamówiła dziesięć ton słodyczy. Każdy z pewnością znajdzie coś dla siebie pośród marcepana, migdałów, czekolady z nadzieniem wiśniowym, albo malinowym. Całość można popić toną kawy lub sześćdziesięcioma tysiącami opakowań herbaty. Oczywiście wszystko w doskonałych cenach: filiżanka kawy za trzy złote, ciastko cztery, świeżutka bułeczka jedynie trzy. Jeżeli jeszcze ktoś ma jakieś wątpliwości co do poświęcenia przez naszych przedstawicieli własnego organizmu do badań nad otyłością, to niech dorzuci do swojej wiadomości, że każdy z nich w ciągu roku musi zjeść pięćset czterdzieści trzy schabowe, ponieważ taką wydajność mają maszyny zakupione do tego celu. Należy przy podliczaniu pamiętać o przerwach w posiedzeniach i po ich uwzględnieniu łza w oku się kręci, jak tych schabowych w jednym dniu debaty sejmowej do pochłonięcia dla jednego przypada kilkanaście, lub kilkadziesiąt.

Dania po dwóch latach stosowania podatku od tłuszczów zwierzęcych wycofała się z tego pomysłu. Natomiast nam to nie grozi i przykładem jest zakaz uprawiania maku. Kiedyś go wprowadzano z troski o zdrowie smakoszy kompotu z makowin. Teraz koneserzy wciągają dopalacze i odżywki z dodatkami do odlotu, lecz żadna cholera nie skusi się na wysiłek zebrania słomy makowej do przetworzenia, ponieważ gotując nawet wodę przypalają.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Vincent Vega 31.01.2020
    Drzewiej było lepiej, starcze gadanie.
  • Marian 31.01.2020
    Coś w tym całym szaleństwie jest.
    Pozdrawiam.
  • Kiedyś były inne czasy i inne problemy, dziś są nowe czasy i nowe problemy...
  • Pasja 04.02.2020
    Ciekawe rozważania snujesz. Czas biegnie i coraz częściej popadamy w szaleństwo poszukiwania nowych pragnień. Wzorowanie się na innych krajach nie zawsze przynosi dobre rozwiązania. Nie przynosi też nierozsądne myślenie. Ale jak nie wiemy o co chodzi?

    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania