"Gulu. Pamiętne lato" (fragment powieści) - strumień świadomości Jarreda

jestem swobodnym j e ź d ź c e m wypatrującym z n i k aj ą c e g o p u n k t u

jestem mgłą kładącą się na wypalonych wspomnieniami szlakach

moich zaginionych śladów jestem a może byłem? to co mi zabrałaś to co

było tobą ukryłaś daleko przed moimi stęsknionymi oczami

k o k a in o…

k o k a i n o ? czy tylko lubiłaś kokainę?

k o k a i n o któraś była moją h e r o i n ą…

gdy kładłaś się rozpościerałaś pode mną u stóp gór Sierra Nevada

gdzie ruszyliśmy tropem ukrytego skarbu a potem byśmy go rozdali roznieśli

poobdzielali współplemieńców naszego wspólnego domu bo przecież

wszyscy ludzie są braćmi gdy błąkaliśmy się włóczyliśmy wśród skał

które wbite w horyzont wyglądały jak białe domy na zboczach wzgórz

San Francisco a nad nimi chmurna twarz Gary’ego Snydera – syna boga

gór gdy płakałaś na zadupiach hrabstwa Warren gdzieś między Stewartsville

a Asbury gdy całowaliśmy się w stepowej ulewie gdy każdy

dzień obsypywał nas nieskazitelnymi nowościami rozkapryszonych chwil

no i ta deszczowa nieskrępowana noc w jakiejś stodole w Ohio czemu

akurat z nami pochowały się nietoperze mówiłaś że nie możesz tak gdy

one nad nami wiszą i patrzą się a ja zamknąłem ci oczy pocałunkiem

potem zstąpiłem na twoje dziewicze ciało pełnią mojego nieopanowanie

gorącego uczucia a potem oblekłem cię w rozkosz poznania mówiąc że

będę kochać cię dłużej niż będzie stać Statua Wolności że prędzej wyschną

Missisipi i Rio Grande

bo wszystko jest tylko namiastką c i e b i e

a w Karolinie Północnej gdzie bracia Wright odbyli swój pierwszy

lot samolotem miał miejsce mój pierwszy lot mój pierwszy odlot pierwszy

odjazd drugi był na Route 66 a może to była Route 666? bo iście

diabelska fura w postaci d z i k i e g o mu s t a n g a nurzała się w asfalcie

i topiła go gdy dali mi nawet nie wiem co to było bo upiłem się my

psychodeliczni kowboje beat generation nie nie dojechaliśmy do Miasta

Aniołów po kilku kilometrach za Amarillo gdy pierwszy się obudziłem

samochód stał na środku autostrady i już wiedziałem co mnie obudziło

chrapanie trzech straceńców gdy tak patrzyłem w kierunku Arizony

wydawało mi się że widziałem wóz przesiedleńców na tych ostępach

i bezdrożach wskazałem im drogę do Hollywood nie wiem czy podziękowali

czy w ogóle na mnie patrzyli gdy odjechali moim oczom ukazała

się latarnia morska Neddick Cape a może to była Wieża Diabła? stał

na niej cadillac z Detroit czy centrum kontroli lotów z Houston pozwoliło

na to lądowanie? w nagłym zrywie poszedłem do domu po dwóch

godzinach minęli mnie kumple i pojechali pognali dalej kilka minut

później może po godzinie stali na środku autostrady chrapali naćpani

teraz ja ich minąłem hej kojoty z Arizony! krowy z Teksasu! mustangi

z Nevady! bizony z Montany! hej śpiochy z Oklahomy! obudźcie się i nie

wierzcie nikomu po trzydziestce!

ratuje nas tylko upojenie się wolnością Kalifornio!

pamiętacie, jak pruliśmy za miasto na sawannę, gdzie dochodził zasięg

pirackich rozgłośni radiowych z pasma FM gdzie z magnetofonem

nagra IV-S spędzaliśmy całe noce rejestrując na taśmach albumy jakie

tam puszczali? a nasz kumpel Peter Jimi Lepszy Niż Hendrix dawał nam

w swoim garażu gitarowe koncerty na zdezelowanym gibsonie ze wzmacniaczem

VOX AC coś tam i głośnikami laney tak wiem chodzi o odwrócenie

się tyłem do świata dlatego poszliście na Nagi Lunch a ja spotkałem

drugie słońce słońce mojej duszy gdy spozierałem gdy zaglądałem do

duszy mojego s ł o ń c a do twojej niezgłębionej otchłani

k o k a i n o czy tylko lubiłaś kokainę?

k o k a i n o któraś była moją h e r o i n ą…

viva Las Vegas! krzyczałaś potem gdy galopowaliśmy gdy drałowaliśmy

i gazowaliśmy moim pierwszym odlotowym dodgem phoenix po

pustyniach Nevady a w i a t r chciał nam urwać głowy jebać pokój! jebać

wojnę! czyń miłość zamiast wojny! czyn miłość zamiast pokoju! i wylądowaliśmy

już nie wiem kto na kim ale nasi sąsiedzi w motelu blue way

długo nie mogli zasnąć a może to był motel ostatniego odjazdu? ujeżdżanie

złotego strzału na niebieskiej drodze do najwspanialszego boga?

pruliśmy dodgem przez prerie nebraski które zatrzymały nas w jednym

miejscu na kilka godzin hippisowskiej narkotyczno-seksualnej uczty pod

samym n i e b em na kawałku ziemi który uczynił nas adamem i ewą

nago zajadającymi się jabłkami oblanymi alkoholem i czyniącymi czas

naszej pachnącej t r aw ą w o l n o ś c i początkiem stworzenia przyrządzenia

rozkręcenia ludzkości hej! damy początek ludzkości? tak damy

całe niebo początków damy wszechpoczątek wszechwszystkiego! i połączyliśmy

swoje c i a ł a na rozgrzanej planetą słońce z i emi dając istnienie

ś w i a t u oraz niezmierzonej ilości monstrualnie gargantuicznych

konstelacji śródświatów podświatów i nadświatów i chociażby przenieśli

most Brooklyński i Golden Gate robiąc z nich skrzyżowanie gdzieś na

środku stanu Kansas to i tak

wszystko jest tylko namiastką c i e b i e

wszystko jest małością przy twoim narkotycznym c i e l e i z a p a c h u

wszystko jest niedosytem mizernością ubóstwem i marnością znikomością

nieznacznością i skromnością wszystko jest banalnym bezbarwnym

bezpłciowym mdłym i pospolitym płytkim monotonnym epigońskim lapidarnym

i głuchym zbiorem ludzkich kukieł

k o k a i n o czy tylko lubiłaś kokainę?

k o k a i n o któraś była moją h e r o i n ą…

śpiew śpiewem obłąkanym unaocznił mi promiennie roziskrzoną

gorejącą rozsłonecznieniem prawdę jaśniejącą w przestworzach moich

podniebnych strzelistych niebotycznych nieprzebranych szlaków każdy

najmniejszy zakątek wolności zgłębionej przez dwie osoby najpiękniejszą

ze sztuk w najpiękniejszym z krzyków stojąc na szczycie iglicy Empire

State Building wykrzykując: zakazuje się zakazywać!!! po tym można już

umrzeć pogodzić się z tym że s z t u k a mi ł o ś c i wyczerpała wyssała

z człowieka życie pozostawiając go skazanego na swojego samobójczego

brata bliźniaka który chodzi za człowiekiem z drżącymi dłońmi próbując

zdecydowanie dotknąć przegubów moich dłoni krok w krok jakbym

dotykał lustra gdy nie pozostało po tobie nic oprócz ogromnego ciężaru

palącego w sercu

jutro nie istniało

pachniałaś kwiatami moja wolność pachniała kwiatami z dodatkiem

magicznych kropel z dna najgłębszego z kraterów Księżyca pachniałaś

Księżycem w nocy jego zimnem a w dzień jego chłodem nieprzeniknioną

tajemnicą lekko unoszącą się w przestrzeni między nami czy to ta tajemnica

mi c i e b i e zabrała?

wszystko jest tylko namiastką c i e b i e

pachniałaś Księżycem i podobnie jak on byłaś nieosiągalna i niedosiężna

z wyjątkiem widm jakie nawiedzają mnie od lat nienawidzę samotnego

zapachu kwiatów życie dało mi ciebie życie zabrało mi c i e b i e

życie uratowało mnie potem przed niechybnym stoczeniem się w otchłań

księżycowego krateru skąd dochodził zapach wspomnień spotkałem tam

Armstronga Aldrina i Collinsa chcieli mnie zabrać na z i emi ę ale ja

przywarłem przykleiłem uczepiłem się krawędzi krateru ostrej jak brzytwa

i poraniłem sobie nadgarstki obudziłem się w szpitalu a jednak zabrali

mnie gdzieś ze sobą w dłoniach miałem pierwiastki pozasłonecznych

układów planetarnych błyszczące kamienie jak wtedy gdy tata przyniósł

pierwszy kolorowy telewizor w pięćdziesiątym piątym roku a ja wyfrunąłem

wzbiłem się i odleciałem w kolorowy świat który poznałem osobiście

w Starym Jorku bo przecież nie Nowym w stolicy świata wyarchitekturzyli

nam kamienne niebo przez które nie może się przebić s ł o ń c e swoimi

wymysłami zamieniali samobójców w szybowce zbyt ciężkie aby wyrysować

w chmurach znak wolności

ratuje nas tylko upojenie się w o l n o ś c i ą Kalifornio!

hej panie Timothy Leary pański krawat z wytatuowaną Statuą

Wielkiej Wolności powiewa w stronę Południowej Kalifornii gdzie

nigdy nie pada deszcz tak uruchomiłem się, dostroiłem i wycofałem

a teraz spoglądam na zachód i widzę K r a i n ę Wi e l k i c h O s t ę -

p ó w pełnych świętego powietrza nasłonecznionych wolnych od zła

pustyni gdzie drzwi percepcji uchylają się i widać w nich szczęście

a może wzbijemy się ku górze i przelecimy nad k u k u ł c z y m g n i a z -

d em wylądujemy i pobuszujemy w z b o ż u tańcząc w oświeconych

umysłach tym razem w o l n o ś ć nas nie uśmierci nie zginiemy we

wszechodprężających oparach palonych traw przecież urodziliśmy się

czwartego lipca!

s w o b o d n y j e ź d z i e c zawsze w pogoni za z n i k a j ą c y m

p un k t em

w lustrze widziałem Deana Moriarthy’ego w ucieczce przed światem,

który ścigał mnie cieniem chylącym się ku mnie gdy s ł o ń c a zakrywały

mi najwyższe budynki życia budynki miast ulic i trwożnego chaosu

jutro nie istniało

D h a rmo – włóczyliśmy się między mandarynkowymi drzewami

pod marmoladowym niebem tam marzyciele stanęli w obliczu wojny

i z gingsbergowskim skowytem podbili Woodstock a wcześniej klejnot

koronny lat sześćdziesiątych Monterey Pop a później Isle Of Wight i serię

festiwali Big Sur Folk

Janis

Jimi

John

Jim

a Jarred…?

pamiętasz gdy wkładałem ci kwiaty we włosy a lato miłości olśniło

oczarowało i oślepiło nas swoją uroczą wolnością? Scott McKenzie miał

rację i Joe McDonald dokonaliśmy ludzkiego połączenia w lipcu w San

Francisco i wbiliśmy się w hippisowski karnawał byliśmy w sobie i na

zewnątrz siebie byliśmy w świetle i światło było w nas byliśmy w d omu

s ł o ń c a przeszliśmy przez d r z w i i odnaleźliśmy siebie w sobie i w innych

w braciach i siostrach pamiętasz dźwięki The Animals? rozpływały

się w z wolna uzależniających oparach rozświetlających umysł swoją

płynną krystalicznością i przejrzystością jak podążaliśmy ścieżką łączącą

wszystkie alternatywne pokłady rzeczywistości jak rozszczepione nasze

osobowości były jednocześnie w jednej bryle wirowały gdy połączyliśmy

nasze ciała w jednej istocie nieskazitelnej w o l n o ś c i pamiętasz krople

w których zakochaliśmy się krople wody spływające po szklankach z piwem

w Club 47 w Cambridge? pamiętasz piosenkę „White Rabbit” Jefferson

Airplane którą pierwszy raz usłyszeliśmy na nielegalnym kempingu

koczowników na południe od parku Panhandle?

jutro nie istniało

gdy wszyscy zjednoczyli się w symbiozie ekstatycznego przeżywania

na happeningu Human B-In na tych dziesiątkach darmowych koncertów

rockowych w Parku Golden Gate a potem gdy w czerwcu dał pokaz Jimi

Hendrix Experience gdy widzieliśmy Janis Joplin na koncercie letniego

przesilenia albo w dzielnicy Toluca Lake skrzyżowaliśmy swoje muzyczne

teorie z wieloma muzykami Timothy dałeś wolność naszym umysłom

świat otworzył dla nas swoje podwoje i wyruszyliśmy w podróż dookoła

ni e z g ł ęb i one g o b a śni owe g o świ at a lud z ki c h d o z n ań

aby biec szybować pędzić cieszyć się wiatrem w dłoniach w naszych długich

włosach twoje czarne falowane włosy pachniały nieujarzmioną

s w o b o d ą karmiłaś mnie sobą uzależniając śmiertelnie od tchnienia

przy t o b i e i w t o b i e byłaś mną a ja t o b ą niektórzy mówili o wojnie

o śmierci a my jakbyśmy nie wierzyli te stepy były naszą wspólną

Statuą Wolności pełną rozpromieniającej świat m i ł o ś c i powinienem

skończyć jak wy J J J J wielka czwórka moich czasów i mojego całego życia

ja s w o b o d n y j e ź d z i e c zawsze w pogoni za z n i k a j ą c ym

p unk t em

hej R o s e ! Jack zabierze cię na odległe od cywilizacji Big Sur albo

na Ibizę nieskażoną cywilizacyjnym szumem amerykańskich pijanych

bożków szukaliśmy własnego miejsca na ziemi a potem w kosmosie i wracaliśmy

na naszą planetę wciąż w drodze do San Francisco gdzie ludzie

zawsze są uśmiechnięci, a stacja KPFA częstuje nas porcją niekomercyjnej

mu z y k i i w końcu dotarliśmy do Eugene gdzie słońce zawsze świeci

nawet jak pada deszcz A l i c j o B . kocham cię ale jakie to słowo ma

znaczenie przecież m i ł o ś ć wynika sama z siebie gdy zieleni się ameryka

L u c y zabierz mnie do swojego diamentowego nieba gdzie białe króliki

wcale nie uciekają przed wilkami stepowymi wcale nie zjadają całych pól

pełnych kwiatów z Zabriskie Point widzieliśmy stada chartów afgańskich

które chciały wzbić się do lotu jak nasze długie włosy gdy powiał w i a t r

k o n t r k u l t u r y tak daleko do nieba mówiłaś a ja ci nie wierzyłem bo

niebem byłaś ty tak bliskim wciąż jesteśmy w drodze mówiłaś a ja ci nie

wierzyłem bo moim celem byłaś ty tak bliskim

bo przy tobie wszystko jest tylko namiastką

moje niebo jasne jak oczy Janis Joplin ostateczne niebo jest tobą potem

okazało się że to ty byłaś cały czas w drodze a ja dla ciebie tylko przystankiem

w wędrówce przez bunt przeciw dozgonnej m i ł o ś c i następnie

rozsypałem i rozwiałem mój bukiet kwiatów które tak psychodelicznie

pospadały dookoła na wyschniętej ziemi która przyjęła wszystkie moje

łzy i pozostała sucha później już bez natchnienia wszedłem do wielkiego

lasu pełnego cudownych g r z y b ów i przeciąłem na przegubach dłoni

te żylaste pełne mojej anemicznej krwi nici łączące mnie z głośnym echem

miłosnego soku narkotyku który nie dawał się obudzić w obłąkanym

tańcu karmiący niepowstrzymanie płomienną energią oddechu wciąż dopominającego

się o więcej i więcej i więcej byłaś mi zielenią i powietrzem

i deszczem i słońcem narkotykiem mojego serca duszą mojego narkotyku

fontanną łez… moim ż y c i em i śmi e r c i ą w oparach szaleństwa

i zapachu krwi byłaś – tak się nazwałem J a r r e d B y ł a ś – to jedyne

co mnie określa

ratuje nas tylko upojenie się w o l n o ś c i ą , Kalifornio!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania