Poprzednie częściGuru

Guru – przygotowania (cz. III)

Tego dnia ponownie rozmawiałem z Bogiem. Czy wystarczy mi sił, by zrealizować jego zamierzenia? Wychodząc przed dom, zauważyłem dużą grupę pielgrzymów, o których mi mówił. Moim zadaniem było ich uzdrowienie, a On w swoim czasie do nich przyjdzie i ujawni zadania, jakie stoją przed nimi. Była tam też moja przyszła towarzyszka życia, która została mi ponownie przydzielona. To z nią dwa tysiące lat temu, jeszcze w poprzednim wcieleniu głosiłem słowo Boże. Wiele z tego, co mówiłem, zostało zapomniane, a jeszcze więcej przeinaczone. Teraz zaś ponownie kroczyłem ścieżką Wszechmogącego i realizowałem jego cele. Szedłem niesiony wiarą i udzielałem pomocy śmiertelnie chorym pielgrzymom. Dotykałem ich i odsyłałem do domu, odbierając im jednak pamięć tego zdarzenia, która miała ujawnić się w odpowiednim czasie. Oni stawali się ukrytym narzędziem Boga, narzędziem nie do uchwycenia przez zwykłych śmiertelników. Uzdrowiłem ich dokładnie dwustu i doszedłem do mojej wybranki. Przede mną stała piękna trzydziestokilkuletnia, długowłosa brunetka, z cudownymi dużymi zielonymi oczami oraz pełnymi ustami. Ubrana była w stare znoszone ubranie, które czasy świetności miało już dawno za sobą. Jednak jej postawa świadczyła raczej o tym, iż mam przed sobą prawdziwą boginię, próbującą dzięki brzydocie stroju wtopić się w tłum innych. Przed nią, na wózku siedział zdecydowanie zbyt otyły 15-letni chłopiec, który był przeciwieństwem matki. Chłopiec miał zespół downa, ponadto jedno z jego oczu pokryte było ropą, na rękach widniały nigdy niegojące się rany, które wciąż dawały znać o sobie. Na dłoniach miał natomiast stygmaty, które świadczyły, iż mieliśmy do czynienia z kimś niezwykłym. Właśnie ten chłopak, miał poprowadzić ludzkość, jak mnie już nie będzie. By jednak to się stało, musiałem go uzdrowić, co jednak nie było takie proste jak w przypadku reszty pielgrzymów.

- Chodźcie za mną. Możecie do mnie mówić Jan.

Uśmiechnąłem się do nich, delikatnie odsunąłem Martę i zacząłem pchać wózek w kierunku dwóch wielkich dębów rosnących na środku polany. To tam, miała otworzyć się nowa karta historii w dziejach człowieka.

- Marto, stań przy dębie, plecami do niego przywierając.

Dziewczyna nie wiedziała, skąd znam jej imię, jednak bez sprzeciwu wypełniła prośbę. Nieśpiesznie podniosłem spod drzewa sznur, który wcześniej przygotowałem i zacząłem dziewczynę przywiązywać do dębu. Kobieta niespokojnie zerkała na mnie.

- Co robisz? Po co? Zostaw mnie! – próbowała się uwolnić, było już jednak za późno.

- Zaufaj Bogu. Musisz być przywiązana, gdyż to, co zobaczysz, mogłoby zniweczyć spowodować działania utrudniające uzdrawianie syna.

- Zostaw mamę, zostaw! - Piotr z trudem wstał z wózka i zaczął mnie nieporadnie okładać pięściami.

Chwyciłem chłopca, delikatnie naciskając punk na jego szyi i Piotr utracił możliwość jakiejkolwiek obrony. Chwilę potem leżał na trawie, z niepokojem wpatrując się w skrępowaną matkę.

- Marto, to jest początek twojej nowej drogi. Będziesz tak jak i ja kroczyć ścieżką wytyczoną przez Jedynego. Jesteś zarazem jedyną osobą na całym świecie, na którą nie mam żadnego wpływu, nie słyszę także twych myśli. Proszę Cię, obserwuj to, co się tu będzie działo i opisz to dla przyszłych pokoleń. - poprosiłem moją wybrankę.

- Dlaczego to robisz? Czemu nie uzdrowisz mojego syna tak jak tych wszystkich innych?

- Marto przyszłaś tu do mnie, bo Bóg tego chciał. Nie sposób uzdrowić w pełni twego syna tak jak tamtych. Moja moc musi połączyć się z mocą natury. Tylko wtedy dokonam wszystkiego, co niezbędne, by twój syn, poprowadził ludzi, jak mnie już nie będzie.

- Nie chcę, by Piotrek, kogokolwiek prowadził. Wypuść nas i pozwól odejść. – Marka nie poddawała się, chciałaby, aby ten koszmar jak najszybciej się skończył.

Nie dyskutowałem już więcej z dziewczyną, wziąłem drugi sznur, postawiłem chłopaka przy drzewie i także go przywiązałem, tak by był dokładnie naprzeciw swojej matki. Teraz Marta mogła jedynie patrzeć na przerażonego syna. Uklęknąłem, wzniosłem ręce do góry i rozpocząłem modlitwę.

- Dziękuję Ci Boże za sprowadzenie do mnie tych przerażonych owieczek, które jeszcze dzisiaj poznają prawdę o Tobie. Dziękuję ci Boże, że mogę kroczyć wyznaczoną przez Ciebie ścieżką. Dziękuję także za uzdrowienie tego oto chłopca, niech on z całej mocy swojego serca służy Ci, jak mnie już zabraknie.

Na polanie zaczął wiać bardzo silny wiatr, rozwiewając moje długie, siwe włosy. Podszedłem do Piotrka, położyłem dłoń na jego głowie i cicho kontynuowałem modlitwę. Ciało chłopca zaczęło drżeć, a z ust wypływała ślina.

- Zostaw go! – Marta podjęła kolejną próbę zatrzymania tego, co nieuniknione.

Z gardła chłopca wydobywał się charkot, a z poranionych rąk i dłoni zaczęła wypływać krew, która spływała na ziemię. Na miejscu kropel krwi zaczęły wyrastać niezapominajki.

- Te kwiaty mają nam przypominać o dzisiejszym dniu. Nie możemy ponownie zapomnieć, co jest najważniejsze w życiu. Już raz na to pozwoliliśmy i pogrążyliśmy się w mroku.

-Przestań! – Marta obserwowała z przerażeniem swojego syna, jak i wszystko to, co się wokół niego działo. W miejscu kropel krwi urosły kwiaty!

Ja natomiast nadal trzymałem dłoń na głowie chłopca i czułem, jak powoli z jego głowy wypadają włosy. Jego ciało wyginało się w nienaturalny sposób. Również i z jego twarzą coś dziwnego zaczęło się dziać. Wykrzywiała się ona w jakieś absurdalne, groteskowe kształty. Marta wciąż krzyczała, z przerażaniem patrząc na syna, a z jej oczu spływały łzy. Jak mogła do tego dopuścić!

- Proszę, przestań!

Nie zamierzałem przestać. Stałem z zamkniętymi oczami, wciąż dziękując Bogu. Wiatr wiał jak szalony, co w ogóle mi nie przeszkodzono, niezmiennie trzymałem więc dłoń na głowie chłopca.

Tymczasem wyglądało, iż w środku ciała Piotra, obudziły się setki robaków, które zaczęły się wewnątrz niego przemieszczać. Ciało chłopca wciąż się wyginało, co powodowało jednak, iż stawało się one bardziej smukłe i delikatne. To, co się działo z Piotrem, miało bezpośredni wpływ na drzewo, do którego był przywiązany. Jego liście wpierw pożółkły, następnie zaś zaczęły opadać. Marta przerażona patrzyła na to nienaturalne zjawisko i tylko płakała bezradnie. Dodatkowo zachodzące na czerwono słońce, zasłaniane przez tysiące spadających liści, odbierały temu wydarzeniu jakąkolwiek realność. Odgłos spadających gałęzi umierającego dębu, potęgował jej odczucia. Czuła się jak bohaterka kreskówki, która obserwuje nierealne sceny, wymyślone jedynie po to, by przyciągnąć uwagę widowni. Świecące wprost w jej oczy czerwone słońce, przebijało się do jej mózgu i zaczęło jej przekazywać prawdę o jej istnieniu. Przez ułamek sekundy znajdowała się w jakimś innym świecie, świecie gdzie przy drodze było poustawianych wiele olbrzymich krzyży, na których wisieli skazani. Teraz zaś znowu patrzyła na syna, którego przemiana powoli się kończyła. Skośne oczy tak charakterystyczne dla jego choroby, teraz były okrągłe, ciało jego stało się smukłe, a rany powoli zabliźniały się. Im jej syn był w lepszym stanie, w tym gorszym stanie było drzewo, które utraciło już całą swoją koronę, a i pień stawał się spróchniały. Ponownie spojrzała na mnie, niezmiennie modlącego się i trzymającego rękę na głowie jej syna. I wtedy to dojrzała, dojrzała we mnie jej ukochanego, o którego powrót prosiła, będąc jedynie duszą. Wciąż otrzymywała odmowy i informację, iż w czasach ostatecznych będą ponownie mogli być razem. Mimo pytań nigdy nie otrzymała informacji, co to są czasy ostateczne i kiedy one nastąpią. Uzdrowienie syna obudziło jej pamięć z ludzkiego bytu.

Widząc, iż proces uzdrawiania został zakończony, zdjąłem rękę z głowy Piotra, rozwiązałem go, następnie to samo zrobiłem ze swoją wybranką. Chłopiec dotykał swojego ciała i nie mógł w uwierzyć w to, co wyczuwał. Był zupełnie zdrową osobą i mógłby na nowo rozpocząć zwykłe życie, gdyby nie te głosy. One mu mówiły, co powinien robić.

- Dziękuję mistrzu – oczywiście gdzieś w głębi duszy chciał się uwolnić ze swojego ułomnego ciała. Teraz zaś będąc wolny, wiedział, dlaczego je otrzymał, ono miało go nauczyć szacunku do innych, miało go wyczulić na krzywdę ludzką. Teraz zaś przyszedł czas na podjęcie nowej drogi, na której końcu miał być zbawiony.

- Pamiętaj o tym, co się tutaj stało i nie ustawaj w wierze. – Pouczyłem go, następnie zaś schyliłem się i zerwałem kilka niezapominajek.

- Kochanie to dla ciebie. Opisz wszystko, co widziałaś i ususz te kwiaty, które były światkami cudu.

- Boże, Jan..., to naprawdę ty.

- Tak, to ja Marto, cieszę się, że znowu możemy być razem. Jak wiesz, są to czasy ostateczne i nie wiemy, ile tym razem Bóg dał nam czasu. Szanujmy więc to, co mamy i wykorzystajmy na przygotowanie świata, do nowych czasów. Marto, jutro rano przyjdą mnie aresztować i ja z nimi pójdę. To jest bardzo ważne. Dzisiaj cieszmy się z ponownego spotkania.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Sanguis Vita 22.05.2017
    To jest jak dla mnie Wyśmienite! Swym Tekstem Nawiązujesz do Dawnej Przeszłości i Rzeczach które wtedy się Zjawiły.
    Lecz nie Podoba mi się Napisałem to tak... Podobnie? A Raczej... Bez Żadnych Uczuć.
    To Zwykły Tekst który mi się Podoba ale do 5 Gwiazdek mu jeszcze Trochę Brakuję, Kolego. :)
  • Józef Kemilk 22.05.2017
    Dzięki, to jest fragment większej całości. Zapraszam to pierwszych dwóch części.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania