Hej, Corey

- Hej, Corey.

- Ha?

- Corey - to moje imię. Jak nazywasz się ty?

- Odejdź.

- Dlaczego?

- Jesteś za młody, aby mnie znać.

 

Zawsze chciałem mieć przyjaciela, tylko jednego. W zasadzie to życzenie już się spełniło, jednak Mrok wolał walczyć z Jasnością, aniżeli towarzyszyć mi w moim spokojnym bycie. Chociaż "spokojem" jest ignorowanie wezwania do pojedynku z Życiem, nadal uznaję to za ten właściwy, nieprzesiąknięty niczym innym "spokój".

 

- Hej, Corey. Przedstawiałem ci się, to prawda, ale chyba zdążyłeś mnie zapomnieć.

- Ja nie zapominam, odejdź.

- Proszę, nie wyglądasz groźnie.

- Masz cholerne dziesięć lat. Odejdź.

 

Mój świat to klatka, jednak mało kto o tym wie, bowiem wszyscy wolą płakać w miejscu, niż dojść do jednej ściany, dotknąć jej, a może i znaleźć przejście do Nieba. Hah. Haha. Hahaha. Przepraszam, lubię kłamać. Nieba nie ma. Ale przejście jest. Przechodzą przez nie nieliczni, tylko ci, którym zależy. Lubię, gdy je przekraczają. To cudowny widok. Nie jestem zły, naprawdę. Wierzycie mi?

 

- Hej...

- Spać. Już.

- Opowiedz mi jakąś historię.

- Najpierw odłóż nóż.

- Zrobisz to?

- Odłóż.

 

Nie dość, że jestem dość wątłej budowy, to siłą fizyczną również nie grzeszę. Kieruję się jedynie intelektem i resztką zdrowego rozsądku, który mi pozostał. Rzeczywiście nie jest go wiele, ale wciąż się staram.

 

- Gdzie jest mój żółw?

- Zgadnij.

- Powiedz, proszę.

- Pobawmy się w chowanego.

- To dobry pomysł?

 

Nie chcę być samotny. Kocham towarzystwo, ale... nie powinienem. Bardziej potrzebuję dobroci niż bliskości. Bycie złym jest o wiele gorsze od bycia samotnym, nawet jeśli przez samotność również jesteś zły. Tak uważam.

 

- Masz piękne oczy.

- Po raz pierwszy odzywasz się do mnie sam z siebie. Coś się stało?

- Ty się stałeś. Przerwałeś mój spokój.

- Przepraszam, ale wiesz co? Ty też masz piękne oczy. Są o wiele piękniejsze od moich. W nich można utonąć.

- Widzisz, co zrobiłeś? Zobaczyłeś je... Zobaczyłeś moje oczy...

 

Tu nie ma luster, nie widzę swojego odbicia, cienia ani osoby. Kieruję się jedynie dotykiem i wiem, że urody mi nie brakuje. Oczarowałem niejedną osobę, ale mimo wszystko wolę tego nie robić. Bycie złym jest o wiele gorsze od bycia samotnym. Dlatego muszę być sam.

 

- Kocham cię.

- A ja cię nienawidzę.

- Kochaj mnie.

- Znienawidzę cię jeszcze bardziej.

- Nienawidź mnie swoją miłością.

 

Czemu Corey jest taki głupi? Czemu łapie moją dłoń tak często, że bez niej czuję się nieswojo? Jestem zagubiony w swojej nicości, ale nie mogę go potrzebować. To grzech, a... a ja nie będę grzeszyć.

 

- Corey, przemyślałem to.

- I?

- I nienawidzę cię, ale... ale tym uczuciem...

- Miłością?

- Jeżeli tak się nazywa...

 

Nie patrz tak na mnie. Pro... proszę... Peszysz mnie... Czuję się nagi, a... a przecież nie jestem... Mam na sobie szatę mroku, zagłady, koszmaru! Nie przestraszysz mnie swym spojrzeniem! Jestem jak wilk! Jak władca nocy! Ja!... Ja... J-ja... Wolę być zły niż samotny. Przepraszam.

 

- Trzymasz mnie ciasno.

- Jesteś taki ciepły.

- Tak nazywa się człowieczeństwo. Chcesz trochę?

- Daj spokój. Od dwunastu lat męczysz mnie swoją obecnością po drugiej stronie. Powinieneś dorosnąć na tyle, aby wiedzieć, że trochę tej waszej ludzkości jest... palące... O tak, wypala mnie. Brzydzę się tym.

- Mną też się brzydzisz?

- Nie.

 

Znów zaczynasz?! Nadrywasz mój spokój! Nie masz prawa! Odejdź! Nie! Nie mów tego! Nie chcę walczyć! Czemu mi go nie oddasz?! Jednego chłopaka?! Nie zawiodę cię! Nie skrzywdzę go! Naprawdę... Błagam... Zaufaj mi! Tak się starałem...! Boże...

 

- Hej, Corey.

- Tęskniłem.

- Ja też. Muszę ci coś powiedzieć.

- Tak?

- Kocham cię.

- Ja ciebie też.

 

Kiedy tak na niego patrzę... coraz bardziej rozumiem, że bycie złym jest gorsze od bycia samotnym... Jest dla mnie zbyt beztroski, młody, niedoświadczony... Nie pasujemy do siebie. Ale czy mogę go odepchnąć? Po tak długim czasie? Nie, coś na pewno się stanie... Prawda?

 

- Dotknij mnie mocniej. Jeszcze raz.

- Grabisz sobie. Kościół cię wyklnie.

- Dla ciebie zrobię wszystko. Szaleję za tobą.

- Jestem groźny.

- Więc czemu tak o mnie dbasz?

- Jesteś moim malutkim człowieczkiem. Jak mógłbym tego nie docenić?

 

Wiedziałem... Zapędziliśmy się... Słyszysz, Boże? Spójrz na mnie tym swoim poważnym spojrzeniem i pogróź mi palcem. Dorosłem na tyle, żeby to zrozumieć. Co? Co mówisz? Że rosnę tylko w sercach? Zagnieżdżam się jak pasożyt i powoli przejmuję nad nimi kontrolę? Nigdy tego nie robiłem. Przecież wiesz, że nie opuszczałem swoich czterech ścian. To on... To Corey wyciągnął do mnie dłoń... Byłem pewien, że...

 

- Mam raka.

- Przepraszam.

- Ale mam też ciebie. To dobrze, że mnie nie zostawisz.

- Nie mów tego.

- Wybacz, ale nie lubię kłamać.

- A ja lubię. I wiesz co, Corey? Nienawidzę cię.

- To miłe, dziękuję.

 

Hej, nie płaczcie... Przecież się do was uśmiecha... Ja też. Patrzcie, macham do was. Jest dobrze. Dbam o niego. Odwiedzam go każdej nocy, leżę przy jego boku, nasłuchuję bicia serca, oddycham jego powietrzem... Twierdzi, że to dobre. Że to kocha. Nie wierzycie mu, prawda? Spokojnie, ja też.

 

- Ale tu... cudownie.

- Nie! Nie zgadzam się, wyjdź!

- Pozwól zostać mi tutaj minutę, nie więcej. Już kocham to miejsce.

- Jest moje. Nikt nie powinien się tu dostać, a w szczególności ty.

- Nawet jeśli mnie kochasz?

- Nawet.

 

Dobrze, że wyszedł w porę. Było blisko. Chciałbym się nie zagapić i zareagować w porę, ale... kocham jego oczy. A one zawsze mną dyrygują. Nakazują mi bliskość i oddanie. Czemu normalni ludzie zakochują się w sobie, a on wybrał akurat... mnie?

 

- Oni każą mi wracać, ale nie posłucham ich, obiecuję ci to.

- Nie płacz, proszę. A teraz, wróć do nich. Mają rację.

- Kochaj mnie tak, jak kochałeś do tej pory... Dotykaj mnie z takim samym uczuciem... Bez tego... ja... ja...

- Przeżyjesz.

- Nie mów tak...!

- Nie lubię mówić prawdy, ale jeszcze bardziej nie lubię odbierać. Wracaj do swoich.

- Ty jesteś mój.

- Jestem wolny, niczyi, samotny. Odejdź.

- Nie mogę.

- Wiedziałem.

 

Jesień... Tak ładnie wygląda, prawda, Boże? Och, ależ ja wcale nie zmieniam tematu! Moja podzielność uwagi obejmuje zarówno jego ciało, jak i widok za oknem. Obserwuję, przecież wiesz. Co? Nie, nie, nie. Nie trzymam jego dłoni. To... To tylko Mrok stoi obok. Przyrzekam. Już nigdy nie zakocham się w żadnym człowieku.

 

- Jesteś tu dziwnie długo.

- Prawda?

- Nie podoba mi się to.

- Za to mi bardzo.

- Co u ciebie? Jak się trzymasz, Corey?

- Słabo, ale wiem, że jesteś obok.

 

Jestem, byłem i będę. Przy każdym, nie tylko tobie. Nie czuj się wyjątkowo. Po prostu namieszałeś mi w głowie i tyle. Często daję się ponieść. Naprawdę nie wiem, czemu cię kocham.

 

- Hej, Corey...

- Corey'a tu nie ma. Jestem Mrok.

- Czy Corey może wrócić?

- Zgubił się.

- A drzwi?

- Nie znalazł ich.

 

Nie chcę kochać, a jakoś zawsze to robię. Bycie złym jest gorsze od bycia samotnym - powtarzam to sobie codziennie, a mimo to nie potrafię nie zaakceptować tego pożądania. A pragnie mnie wielu, tylko... czy ja ich też?

 

- Hej, Lorie.

- Ha?

- Lorie - to moje imię. Jak nazywasz się ty?

- Nie. Nie tym razem.

 

* * *

 

Długo niczego nie dodawałam, postanowiłam więc, że to zmienię. Nuta wieczorowej powagi, może komuś przypadnie do gustu ;) Krótka historia Śmierci i tego, jak wygląda starcie z nią.

 

Wszystkie powtórzenia są celowe.

 

Zachęcam do oceny i komentowania. Chętnie przyjmę wszystkie rady i poprawki :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Niemampojecia96 27.12.2016
    Strasznie mi się podoba stylem i formą i takim nastrojem, że trochę mgliście i chuja wiadomo o co chodzi, najzupełniej kontent itp
  • Ignis 27.12.2016
    Bardzo mi miło. Uwielbiam pisać opowiadania w takim stylu :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania