Hi piss 7
Jechali pociągiem od pięciu godzin. Trasa była długa, a Lorencjusza już zaczynała boleć dupa. Poniewczasie zorientował się też, że wsiedli na gapę. No cóż, dopóki nikt ich nie wyrzuca, wszystko jest w porządku. Candy przez cały czas wpatrywał się w widoki za oknem.
- Jesteś z nami, czy znów odpłynąłeś? - zagadnął go Lorencjusz.
- Spoko-oko. Nie wiem, co mi wtedy odwaliło. Jakaś reakcja z opóźnionym zapłonem.
- Crush twierdzi, że potrafisz kontaktować się z przodkami.
- Jasne, on zawsze wie więcej. Nie tylko ja widzę różne rzeczy po LSD.
- Nurtuje mnie to, co mówiłeś. Może gdybyś się znowu sztachnął, dokończyłbyś wątek.
- Nie sądzę. Jak idę spać to już nie śni mi się to co dzień wcześniej.
- Nie warto spróbować?
- Rzucam to cholerstwo.
- Co? Widziałeś hipisa, który nie ćpa? Odłączasz się od naszej wspólnoty, brachu.
- Dalej będę uprawiał wolną miłość.
- No tak, to jednak możesz zostać.
- Kilka dni i przebyliśmy więcej mil, niż w ciągu całego życia.
- Zbliżamy się do kresu podróży. Przynajmniej ja. Pogadam sobie z Johnem Dee, a potem wracam. I albo przywalę Vase’owi albo się powstrzymam. Zależy, czy faktycznie mnie wyrolował.
- No cóż, bracie. Na to wygląda.
Do przedziału, w którym siedzieli hipisi wszedł nagle starszy mężczyzna w garniturze. Spojrzał na obecnych i się zawahał.
- O nie, kontroler - szepnął Lorencjusz. - Udawajcie, że nie żyjecie.
Wszyscy spuścili głowy. Facet jednak po prostu usiadł na siedzeniu obok i nie pytał o bilety. Koło nóg postawił wielką walizkę. Lorencjusz odetchnął.
- Dobra, chłopaki. Alarm zażegnany.
Crush nie podnosił głowy i zaczął głośno chrapać.
- Naprawdę zasnął. Ten chłop cały czas mnie zaskakuje.
Nowy pasażer uśmiechnął się do nich i zagadnął:
- Dokąd panowie jadą?
- Do Kentucky, w odwiedziny do starego kumpla.
- Ja podróżuję po znanych łowiskach. Szukam gigantycznych okazów.
Rozmowa przestała się kleić, więc Lorencjusz wyciągnął skręta. Starszy mężczyzna odchrząknął.
- Jesteście hipisami? - zapytał.
- Tak. A co, nie widać?
- O rety. Muszę do kibla.
Facet szybko opuścił przedział, zabierając ze sobą walizkę. Więcej się nie pojawił. Po jakimś czasie Crush obudził się z krzykiem.
- Co jest? O, to wy. Śniło mi się jakieś gówno. Pokaż mi ten twój papier.
- Po co? - zdziwił się Lorencjusz.
- Przypomniałem sobie pewną historię. Ten list może zawierać ukryty przekaz. Trzeba wywabić treść na zewnątrz polewając kartkę sokiem z cytryny, a potem podpalając.
- Już kompletnie ci odwaliło. Wystarczy ogrzać nad ogniem.
- W dodatku nie mamy cytryny,
- To nic, będziemy improwizować.
Crush wziął papier od Lorencjusza, a potem zapalił zapalniczkę i zaczął powoli zbliżać ją do kartki. W końcu zaczęła płonąć.
- Co ty wyprawiasz? - krzyknął Lorencjusz.
- Chyba przesadziłem.
Szybkim ruchem wyrzucił płonąca makulaturę za okno. Lorencjusz jęknął.
- To moja przesyłka. Teraz to nawet nie mam, czego dostarczyć.
- Kupisz pustą kartkę i udasz, że nic się nie stało.
- A jak tam faktycznie była ukryta wiadomość?
- Wtedy tajne rozkazy nie dotrą, gdzie trzeba. Che, che. Nic wielkiego.
- Tobie łatwo gadać, a mnie dupa boli.
- Na twoim miejscu nie mówiłbym tego tak głośno. Niedaleko stąd jest Parada Zboczeńców. Jeszcze cię wezmą za jednego z nich.
- O nie. Faktycznie lepiej milczeć.
Po kolejnych kilku godzinach dotarli wreszcie do stolicy Kentucky. Wysiedli i zostało im teraz tylko jedno zadanie - odszukać dom, w którym mieszka John Dee. Na szczęście koperta ocalała i mogli rozpocząć poszukiwania.
KONIEC SEZONU PIERWSZEGO
Komentarze (6)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania