Poprzednie częściHistoria Voxanne 1.

Historia Voxanne 10.

12 kwietnia 1892 roku, Księżycowe Miasto,Wyspa Ferox.

 

 

Drogi były tu kamienne, domy z gładko zeszlifowanych skał. Znajdowało się tu niewiele zieleni, było raczej szaro i dość ponuro, surowo. Czekał na nas człowiek, dość tęgi, ubrany w kożuch z mysimi włosami związanymi w kucyka. Oszpecała go blizna, biegnąca przez pół twarzy. Aldrian szepnęła mi na ucho, ze to Grove, jeden z zaufanych ludzi władcy, odmłodzony trzy razy, liczył sobie dziewięćdziesiąt lat, choć wyglądał góra na czterdzieści.

Słyszałam, że rytuały Ludzi Księżyca nie są tak dobre, jak woda z Czystego Jeziora. Woda utrzymuje cię młodą przez jakiś czas, nie starzejesz się w ogóle, póki regularnie ją pijasz, zamraża twój wiek. Natomiast ich rytuały są odmładzające. Kiedy przybywa im zmarszczek i siwych włosów, poddają się mu, by przez następna dziesięć lat starzeć się z powrotem. Ich rytuały również nie chronią przed śmiercią, wydłużają jedynie życie, ale kostucha i tak w końcu cię dopadnie.

Grove powitał nas niskim ukłonem, po czym zaprowadził do jednego z skalnych budynków i zaprosił na kolację w budynku głównym o zachodzie słońca.

Potrzebowałam wziąć kąpiel i przebrać się w coś cieplejszego. W pokoju, który zajęłam, stała metalowa wanna, a dwie kobiety, przysłane do usługiwania nam, napełniły ją ciepłą wodą. Odzwyczaiłam się od mycia w wannie, odkąd mieszkałam z elfami, myłam się w rzece. Dostałam też nowe ubrania. Skórzane spodnie, białą koszulę, skórzany gorset, wysokie, ciemne i ocieplane buty oraz krótką, skórzaną kurtkę z futrem. Włosy zostawiłam rozpuszczone, rozczesałam je jedynie.

Główny budynek znajdował się w środku miasta, miał okrągły kształt i tam zbierali się wszyscy Księżycowi Ludzie na posiłki. Na środku stało palenisko w którym trzaskał ogień, a komin odprowadzał dym na zewnątrz. Dostaliśmy miejsce najbliżej głównego stołu, gdzie siadał wódz, Podróżniczka oraz jego dzieci. Z tego co wiem to Księżycowa Dama, jak nazywano tutaj tą kobietę, choć mówiono o niej też Szara Wojowniczka, i wódz nie mieli dzieci, on miał jedynie syna i córkę z wcześniejszą kobietą. Zanim ona się pojawiła w Neverland.

Wódz Księżycowych Ludzi był wysokim, umięśnionym i srogo wyglądającym mężczyzną z niemal białymi włosami i bystrymi, czarnymi oczami. Twarz miał gładko ogoloną, chodził ubrany w skórę niedźwiedzia i wyglądał jakby skończył czterdzieści lat. Nikt nie usiadł, póki on tego nie zrobił.

- Gościmy dziś naszych wróżkowych przyjaciół. Dziękujmy bogom, że dotarli do nas bezpiecznie.- powiedział.- Niech rozpocznie się uczta!

Najpierw jedliśmy jakąś zupę mięsną, zabielaną śmietaną. Była tłusta i słona. Następnie dostaliśmy dość zwartą kaszę, podejrzewam, że gotowaną w mleku, i smażone mięso, prawdopodobnie dziczyzna. Jako, że przez ostatnie osiem dni nie jadałam ciepłych posiłków, zjadłam wszystko ze smakiem, popijając słodkim, mocnym winem.

Księżycowa Dama nie pojawiła się na kolacji. Czułam się odrobinę zawiedziona, a mój niepokój osiągnął stan apogeum, a chwile później drzwi do pomieszczenia otworzyły się. Wszyscy zamarli, kiedy do środka weszło kilkunastu ludzi. Reaghar zacisnął dłonie na sztućcach tak mocno, że aż pobielały mu kłykcie.

- To Draconi.- wyjaśniła szeptem Aldrian.- Mają umowę z Ludźmi Księżyca. Obierają od nich haracz i w zamian za to ich nie atakują. Nie sądziliśmy jednak, że przybędą dzisiaj.

- Nic nam nie zrobią?- odszepnęłam.

- Nie mogą. Są na ich ziemiach. Póki księżycowi im płacą, nie mogą nikogo tutaj skrzywdzić.

Dowódca Draconów wyszedł do przodu dopiero przed samym stołem władcy. Nigdy nie widziałam przystojniejszego mężczyzny. Wysoki na prawie sto dziewięćdziesiąt centymetrów, miał czarne, gęste włosy do nasady karku i lodowate, czarne jak dwa węgle oczy. Jego rysy twarzy były surowe, wyglądał na człowieka dobiegającego czterdziestki, był dobrze zbudowany, umięśniony o szerokich barkach i sylwetce pływaka. Nosił się w czerni i czerwieni. Miał na sobie czarny płaszcz ze srebrnymi guzikami, ciemne spodnie i buty oraz czerwoną koszulę. Na palcach widziałam srebrne pierścienie.

- To James Jones.- znów szepnęła Aldrian.- Chodź mówią na niego Kapitan Śmierć. Jeden z Draconów, którzy wyszli przez portal w dwunastych czasach. Brał udział we wszystkich trzech wojnach i ma latające statki.

Co też oznacza, że ma niemal pięć tysięcy lat. Byłam zafascynowana jak długo można pozostać młodym, nieśmiertelnym i jak długo ludzie mogą drżeć ze strachu na dźwięk twojego imienia. Kapitan Śmierć uśmiechnął się do wodza w kpiący sposób.

- Wybacz, że przeszkodziłem w kolacji.- odezwał się głębokim barytonem.

Wódz odchrząknął.

- Ty i twoi ludzie jesteście tu zawsze mile widziani.

- Cieszy mnie to. Jestem pewien, że znajdzie się dla nas miejsce przy stole, prawda?- odparł Dracon.- W końcu, jak widzę, macie dziś międzynarodowe posiedzenie. Książę Reagharze, słyszałem, że się żenisz. Moje kondolencje.

Reaghar miał kamienną maskę zamiast twarzy, jedynie zaciśnięte pięści zdradzały jak bardzo jest zdenerwowany i jaką nienawiścią darzy tych ludzi.

- Dobrze słyszeć, że ta wspaniała nowina dotarła nawet do twoich uszu, kapitanie Jones.

Dostawiono jeszcze jeden stół, a Draconi zajęli przy nim miejsca. Ludzie Kapitana Śmierci byli głównie rosłymi mężczyznami, ubranymi w ciemne kolory. Zauważyłam z zainteresowaniem, że bycie pięknym nie jest cechą tylko elfów i wróżek, ale także właśnie Draconów. Wódz Księżycowych Ludzi uniósł kielich w górę.

- Wasze zdrowie.

Większość elfów nie wypiła tego toastu, ja również odczekałam. Nie chciałam, by później mieli do mnie o to pretensje.

Jones nie jadł, jedynie napił się wina podczas toastu.

- Nie chciałbym się dopominać, jestem pewien, że nie zapomniałeś, ale przywitano nas z pustymi rękami.

- Księżycowa Dama zaraz przyniesie waszą zapłatę.- odparł wódz.

Aldrian nachyliła się w moją stronę.

- Potrafią komunikować się w myślach, rzucili na siebie czar jedności umysłów.

Byłam podekscytowana. Miałam ją w końcu zobaczyć. Kiedy kobieta weszła, wszystkie oczy zwróciły się ku niej, a moje serce zatrzymało się. Ubrana w wilcze skóry i płaszcz z srebrną klamrą z jakimś kamieniem w środku, niosła w rękach drewnianą skrzyneczkę, którą postawiła przed Draconem.

- Twoja zapłata, kapitanie Jones.

- Miło znów cię widzieć, Lilien.- odparł.

Moje serce znów ruszyło, a mnie zalało uczucia, których nie umiałam nazwać. W moich myślach panował chaos. Niedowierzanie, szok, rozpacz, poczucie bycia zdradzoną, gniew, smutek, wściekłość, a potem już tylko paląca nienawiść. Sama nie wiedziałam, kiedy wstałam i spojrzałam na kobietę z nieogarniętą wściekłością, ale też i bólem.

- Jak śmiałaś?!- wycedziłam.

Ignorowałam fakt, że każdy obecny człowiek na sali spojrzał teraz w moją stronę. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona, nie poznawała mnie.

- Jakim ty człowiekiem jesteś?!- znów spytałam.

Głos drżał mi z wściekłości. Ona mnie nie poznawała, ale ja ją załam bardzo dobrze. Duże, szare oczy, spięte srebrną spinką czarne włosy, jasna, nieskazitelna cera, pełne usta i smukła sylwetka o przeciętnym wzroście, sto sześćdziesiąt pięć centymetrów, odziana w białą suknie z futrem niedźwiedzia polarnego, zarzuconym na ramiona. Tak, moja matka, Lilien Blackwood, nic się nie zmieniła. Nadal wyglądała jakby miała te dwadzieścia osiem lat. Nadal wyglądała jak wtedy, gdy widziałam ją po raz ostatni, kiedy całowała mnie w czoło na do widzenia.

- Wybacz mi, dziewczyno, ale nie wiem czym mówisz.- odparła, mierząc mnie spojrzeniem.

Chyba Aldrian pociągnęła mnie za nadgarstek, szepcząc, abym usiadła. Nie wiem, zignorowałam to.

- Nie?!

Kilka szklanych przedmiotów popękało, ale byłam zbyt zajęta próbą zapanowania nad sobą, swoją wściekłością, rozrywającym mnie od środka bólem i nienawiścią, aby zwrócić na to większą uwagę.

- Kimkolwiek jesteś, znajdujesz się w moim domu. Okaż mi szacunek.

Domu. To słowo zabolało mnie tak, jakby ktoś przeszył moje serce na wskroś. Rozerwał je na maleńkie, wiecznie krwawiące kawałeczki.

Moja matka odwróciła się ode mnie z zamiarem odejścia. Pojawiłam się przed nią, nawet nie zauważając, że użyłam mocy, straciłam nad nimi panowanie. Nic mnie teraz nie obchodziło. Kobieta drgnęła, jej ręka powędrowała w stronę pochwy na miecz, jak ręka większości Księżycowych Ludzi. Tyle, że wtedy odezwała się Aldrian:

- Voxanne, proszę. Przeproś i zajmij swoje miejsce.

Kobieta zamarła. Spojrzała na mnie swoimi szarymi oczami, które rozszerzyły się z ze zdziwienia, może szoku. Oczami, które kiedyś kojarzyły mi się z ciepłem, bezpieczeństwem, w które wpatrywałam się jako mała dziewczynka, kiedy matka czytała mi poezję George Eliot czy choćby „Opowieść wigilijną”.

- Voxanne?- szepnęła.

Spłynęło na nią zrozumienie. W jej oczach pojawił się szok, przerażenie i ból oraz wstyd. Wiele wstydu i skruchy.

- Geraldzie.- powiedziała, nie odrywając wzroku ode mnie.- Geraldzie, to ona. Moja córka.

Uniosła drżącą dłoń, chciała dotknąć mojego policzka. Odtrąciłam ją. Ludzie cicho szeptali między sobą, zszokowani tym, co działo się na ich oczach. Ja czułam się zdradzona, zraniona. Wszystko w co wierzyłam, okazało się kłamstwem. Tyle raz leżąc w łóżku i nie mogąc zasnąć, w ciemnościach, zastanawiałam się, jakby to było móc spotkać ją jeszcze raz. Pożegnać się. Powiedzieć jej jak bardzo ją kocham. Że tęsknie. Tym czasem ona mnie porzuciła. Tęskniłam, płakałam i myślałam o osobie, która mnie zostawiła. Nie chciała mnie. To bolało. I to bardzo.

- Porzuciłaś mnie.- powiedziałam.- Zostawiłaś. Wiesz ile nocy spędziłam, tęskniąc za tobą, matko?

Lilien potrząsnęła głową.

- Nie. Proszę… To nie tak, Voxanne. Proszę.

- Nie tak?!- wysyczałam, wkładając w swoje słowa tyle jadu ile tylko zdołałam.- Więc jak?! Jak było?!

- Tęskniłam za tobą każdej nocy, córeczko. Zastanawiałam się czy jesteś szczęśliwa i bezpieczna. Myślałam o tobie.

- To nie zmienia faktu, że mnie porzuciłaś!- krzyknęłam.

Naczynia popękały na pół, nie panowałam nad swoją magią. Ludzie byli przestraszeni, moja matka zdumiona.

- Masz moc? Bogowie, ty naprawdę ją masz.- spojrzała w stronę stołu przy którym nadal siedział oniemiały wódz.- Geraldzie, woda napełniła ją magią.

Nie rozumiałam o czym ona mówi. Moja matka znów przeniosła spojrzenie na mnie.

- Miałam piętnaście lat, gdy mnie porwano, Voxanne. Handlarze niewolników z Pretismo zbierali ludzi z ulic Londynu. Udało mi się uciec, gdy atakowali osadę elfów. Tak trafiłam na Ferox. Spotkałam wróżki, pomogły mi, udzieliły schronienie, ale co raz częstsze ataki Draconów stawały się dla mnie niebezpieczne, nie umiałam się jeszcze wtedy bronić. Gerald zaproponował gościnę. Zakochaliśmy się w sobie. Jego żona mnie otruła, nienawidziła mnie. Jedynym ratunkiem była woda z Czystego Źródła, ta jednak odesłała mnie do domu. Przez trzynaście lat próbowałam tu wrócić, a tamtego dnia, podczas burzy, nadarzyła się okazja. Nie sądziłam jednak, że woda da ci moc. Liczyłam, że przeżyjesz swoje życie szczęśliwa, kochana i bezpieczna. Diane mogła ci to zagwarantować.

Dlatego wróżki powiedziały, że moja moc wywodzi się stąd. Zawdzięczałam ją temu, że moja matka piła wodę z jeziora. Moje myśli były chaotyczne. Kochana czy nie? Porzucona czy też nie całkiem? Obraz mojej matki jako nieszczęśliwie zakochanej, młodej kobiety, próbującej odnaleźć drogę do ukochanego przez większość życia, zmuszonej do małżeństwa z moim ojcem, a potem, gdy nadarza się okazja, bez zastanowienia porzuca córkę, byle tylko móc wrócić do Geralda… Okazja? Z jej słów wynika, że ona nie ma mocy. Jak powróciła do Neverland bez niczyjej pomocy? Dlaczego mój ojciec przy tym zginął?

- Jak się tu dostałaś?- spytałam chłodno.

Pamiętałam treść dokumentów, opowieści innych Podróżniczek. Wpatrywałam się w nie przez tyle czasu, że znałam jej na pamięć. Jeden z nich mówił o możliwości otworzenia przejścia z naszej Ziemi do Neverland. Nie było opisane dokładnie jak ma to wyglądać, jedynie, że potrzebna jest potężna moc i ofiara. Miałam podejrzenia do tego, jak moja matka się tu dostała.

- Czarownice z potężnego rodu poddały mi sposób.- powiedziała.- Zrobiłam to co kazały i udało mi się.

- Złożyłaś mojego ojca w ofierze!- warknęłam.

Potężna moc burzowego morza i krwawa ofiara z Bogu ducha winnego człowieka! Moja matka… Nie. Lilien, nie zasługiwała, aby określać ją „matką”. Lilien spuściła na chwilę wzrok, ale potem spojrzała na mnie z żelazną stanowczością.

- Jakoś musiałam się tu dostać.

- On nie zasługiwał na śmierć! Skoro chciałaś odejść, mogłaś choć pozwolić bym miała ojca!- krzyknęłam.

- On nie zasługiwał?!- teraz ona krzyknęła.- Twój ojciec, obrzydliwy Janson Blackwood, zasługiwał na wszystko co najgorsze! Nie potrafił nic, beze mnie byłby nikim. Jedyną jego umiejętnością było bicie i patrzenie czy równo puchnie!

Wzdrygnęłam się. Jako mała dziewczyna nigdy nie zaobserwowałam między rodzicami wielkiego uczucia, ale nie zaobserwowałam też przemocy. Mój ojciec był chłodnym, surowym i milczącym człowiekiem, ale nigdy nie podniósł na mnie ręki. Nadal go kochałam, po tylu latach, i ciężko było mi uwierzyć, że kiedykolwiek skrzywdził Lilien.

- Utopiłaś go czy on sam to zrobił?- spytałam chłodno..

- Ja tylko skierowałam powóz na odpowiednią drogę.

- Nie masz nawet cienia wyrzutów sumienia?

Nie mogłam w to uwierzyć.

- Żałuję jedynie, że nie było sposobu, aby zabrać cię ze sobą.- odparła spokojnie.- Ale nie mogę zmienić przeszłości. Poza tym, odchodząc ochroniłam cię bardziej niż zostając.

-Nasza rodzina jest przeklęta.- powiedziała.

Zaśmiałam się histerycznie. Och, zabiłaś mi ojca, porzuciłaś mnie, upozorowałaś własną śmierć, a teraz każesz o to obwiniać klątwę? Zebrani w sali ludzie drgnęli na dźwięk mojego śmiechu, jakby przestraszeni. Ja i Lilien te sprawy powinnyśmy rozstrzygnąć we dwie, ale byłam zbyt zaślepiona gniewem i bólem, aby przejmować się tym teraz.

-- To nie jest zabawne, córko.

- Nie nazywaj mnie tak!- syknęłam, a potem dodałam.- Jesteś żałosna, Lilien.

Patrząc na to, że wyglądała na siedem lat starszą ode mnie, ciężko byłoby mi ją nazwać „mamą”. No i na to nie zasługiwała.

- Zaczęło się od twojej prababci. Naraziła się potężnej czarownicy, uwiodła mężczyznę w którym ta była zakochana. Wiedźma rzuciła na nią urok, chcąc by cierpiała, przeklinając wszystkie kobiety z rodziny Blackbourn.- powiedziała.- Każdą kobietę z krwi twej, dosięgnie czar złowrogi, po trzykroć urok dosięgnie jej wrogi, skarb swój straci, będzie osamotniona, przez bliskiego zdradzona, a gdy czas jej przeminie, z rąk bliskiego zginie.- wyrecytowała płynnie, wywróciłam oczami, a ona kontynuowała.- Twoja prababka, Julie, straciła swój skarb, jej matka, praprababcia Elizabeth, zginęła dzień po ślubie. Została zdradzona przez twoją babkę, a moją matkę, umieściła ją w szpitalu psychiatrycznym, aby nie musieć zajmować się schorowaną matką. Miesiąc później zabił ją jej mąż w przypływie szału.

Ten sam przez którego ponoć została rzucona klątwa? Cudownie, nie było warto. Lilien kontynuowała, nie zważając na mój kpiący uśmiech.

- Anne, twoja babcia, a moja mama, straciła narzeczonego, miłość jej życia. Później zdradził ją mąż, mój ojciec, Joseph uciekł z młodszą kobietą do Stanów, okradając twoją babkę ze wszystkich pieniędzy. Trzy lata potem została zamordowana przez swoją siostrę, ciotkę Georginę. Mnie jeszcze nikt nie zdradził i nadal żyję, ale straciłam już swój skarb. Ciebie.

- Nie straciłaś mnie.- odparłam chłodno.- Ty mnie oddałaś, porzuciłaś, wyrzekłaś się mnie. Żadna tu wina klątwy, tylko twoja. Wolałabym, abyś naprawdę zginęła. Brzydzę się tobą.

Odwróciłam się napięcie, uniosłam dumnie podbródek i wyszłam z sali, cały czas starając się usilnie nie rozpłakać. Aby powstrzymać łzy, przygryzałam dolną wargę do krwi. Tępy ból pulsował w mojej klatce piersiowej. Kiedy moje policzki uderzyło zimne, nocne powietrze zrobiło mi się trochę lepiej. Wzięłam głęboki oddech i przeczesałam palcami czarne włosy. Próbowałam się uspokoić. Zapanować nad sobą. Zrozumieć o co właśnie chodzi.

To wszystko wydawało się kolejnym nocnym koszmarem. Zmarła matka, która jednak żyje, porzuciła mnie i zabiła mojego ojca, aby dostać się do magicznego świata, do swojego ukochanego. Moja moc, pochodząca z magicznego jeziora, której wody napiła się moja matka, aby przeżyć. Portal do innego świata, stworzony dzięki śmierci mojego ojca. Przeklęta rodzina, samotność, utracone skarby, zdrady i śmierć. Brzmiało to wszystko jak z jakiejś książki.

Czy wierzyłam w klątwy? Ostatnio wierzyłam we wszystko. Klątwa mogła być słabą wymówką Lilien. Mogła też być prawdą. Czułam się samotna, od zawsze, ale prawdopodobnie większość ludzi znała to uczucie. Nic nie straciłam, prócz matki, ale nie sądziłam by była ona moim skarbem. Już nie. Nikt mnie nie zdradził, jedynie ona, porzucając. Czy to oznacza, że dwa z trzech przekleństw wypełniło się? Czy zbliża się moja śmierć?

Zadrżałam na tą myśl. Nie mogłam umrzeć! Świat stał przede mną otworem. Nie mogłam zginąć. Zasługiwałam na życie, pełne władzy, szczęścia, potęgi, mocy. Wieczne życie.

Poczułam jak ktoś kładzie rękę na moim ramieniu. Podskoczyłam przestraszona i odwróciłam się. Reaghar patrzył na mnie ze smutkiem, współczuciem.

- Tak mi przykro, Voxanne.- powiedział miękko.- Tak mi przykro, słońce.

Przytulił mnie. Położyłam głowę na jego piersi, a on objął mnie ramionami. Słyszałam miarowe bicie jego serca, delikatnie gładził mnie po plecach, niemal uspokajająco. Pachniał lasem, piżmem i typowo męskim, przyjemnym zapachem. Nie mogłam się przy nim rozpłakać, nie mogłam.

- Będzie dobrze.- mówił cicho.- Wszystko będzie dobrze.

- Wzruszająca scena, tylko co powiedziałaby na to twoja narzeczona, mój drogi książę?

Odskoczyliśmy od siebie. Kapitan Śmierć stał w ciemnościach ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, przypatrując się nam bacznie. W tej chwili wyglądał na jeszcze groźniejszego niż wcześniej.

- Jones!- warknął Reaghar, osłaniając mnie własnym ciałem.

- Kapitan Jones, jeśli łaska, książę.- odparł drwiąco, a potem zwrócił się do mnie.- Nie przedstawiono nas sobie. Jestem kapitan James Jones, jeden z pierwszych Draconów, Wielki Kanclerz Pretismo.- skłonił mi się nisko.

Uniosłam dumnie podbródek i wysunęłam się zza wróża.

- Voxanne Blackwood.

- Och, to już wiem. Każdy wie po tym przedstawieniu, jakie ty i Szara Dama wystawiłyście.- wpatrywał się we mnie intensywnie.- Bardzo ci współczuję, panno Blackwood. Zostałaś perfidnie okłamana, porzucona przez osobę, która powinna kochać cię najbardziej na świecie, a zamiast tego założyła nową rodzinę, zapominając o tobie.

- Doskonalę zdaje sobie sprawę w jakiej sytuacji jestem, kapitanie Jones. Nie musi mi pan o tym przypominać.

- Zostaw nas, kapitanie.- powiedział chłodno Reaghar.

Kapitan Śmierć go zignorował, nadal wpatrując się we mnie.

- Wiem jak się czujesz. Ja też zostałem zdradzony przez najbliższych. Ta paląca nienawiść w żyłach, czerwona mgiełka wściekłości przed oczami i kujący ból w sercu.

Nazwał to wszystko, czego ja nie potrafiłam. Spojrzałam na niego z zainteresowaniem.

- Mogę ci pomóc, panno Blackwood. Ja sobie z tym poradziłem, mogę pokazać ci jak to zrobić.

- Nie słuchaj go, Voxanne. On kłamie. Chce jedynie byś zaprowadziła go do jeziora.- rzucił Reaghar.

- Jestem gotowy zawrzeć z tobą umowę, panno Blackwood.- dodał Kapitan Śmierć.

Uniosłam dumnie podbródek.

- Ja nie zdradzam przyjaciół, kapitanie Jones. - odparłam po chwili.- Proszę uważać. Wilki w górach są dość niebezpieczne, szczególnie o północy.

Kapitan skłonił się.

- Będę uważać, panno Blackwood.

Ruszyłam w stronę domu, który zajmowaliśmy. W połowie drogi zaczęłam biec. Reaghar krzyczał coś za mną, ale zignorowałam go. Weszłam do środka i zamknęłam się w pokoju, który mi dano. Usiadłam na łóżku, chowając twarz w dłoniach. Mokre łzy pokryły moje policzki. Usłyszałam pukanie do drzwi.

- Voxanne?

Nie odpowiedziałam mu.

- Voxanne, mogę wejść?

- Nie!

Reaghar westchnął, usłyszałam to przez drzwi.

- Będę w jaskini z jeziorem. Przyjdź do mnie, jeśli będziesz potrzebować rozmowy.

Poczekałam aż odejdzie, a potem zwinęłam się w kłębek na łóżku i zaczęłam żałośnie łkać.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • BeerAfterShow 23.02.2017
    Składam tu oficjalną petycję o kolejny rozdział, bo ciekawość mnie zżera! 5 :)
  • SisterofBlood 23.02.2017
    Bardzo mi miło, dziękuję :)
  • Pasja 24.02.2017
    Pięknie, spotkanie córki z matką, która umarła. Poznanie prawdy. Świetne opisy uczty i fajne dialogi. Bardzo orginalne złożenie kondolencji przez Jonasa z powodu ożenku. 5 Miłego dnia życzę
  • Pasja 24.02.2017
    Możesz głosować na forum na tekst do bitwy 19 o samotności. Zagladnij. Pozdrawiam
  • SisterofBlood 24.02.2017
    Dziękuję bardzo za ocenę i również życzę miłego dnia :) Głos oddaje się tutaj http://www.opowi.pl/forum/literkowa-bitwa-na-rymy-19-w780/ ?
  • Pasja 24.02.2017
    SisterofBlood na forum jest wątek glosowanie
  • maga 27.02.2017
    Nie ominąłem też i części dziesiątej 5)
  • SisterofBlood 27.02.2017
    Dzięki :)
  • KarolaKorman 08.04.2017
    ,, słyszałem, że się żenisz. Moje kondolencje.'' - świetne życzenia
    Tak jak się domyślałam :) Spotkanie nie należało do przyjemnych, czar cudownej matki, którą tak kochała - prysł. Bardzo to smutne, 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania