Poprzednie częściHistoria Voxanne 1.

Historia Voxanne 12.

13 kwietnia 1892 roku, Księżycowe Miasto,Wyspa Ferox.

 

 

 

Przed świtem wróciliśmy do naszego lokum, przemykając się po cichu między uliczkami miasta. Byliśmy zmęczeni, spełnieni i szczęśliwi. Pozwoliłam sobie na to szczęście, przynajmniej na te kilka godzin. Nie miałam wiele czasu, aby się wyspać, jedynie kilka godzin do śniadania i rozpoczęcia nowej przygody. Byłam poddenerwowana, czułam znajomy ucisk w brzuchu. Co jak coś nie wyjdzie? Jeśli jednak Lilien mnie pokona? Jaka będzie reakcja Reaghar’a? Zapewne mnie znienawidzi, ale nawet jego nienawiść nie mogła mnie powstrzymać. Wiedziałam czego chcę. Zawsze wiedziałam.

Nie spieszyłam się, aby dotrzeć na śniadanie. Byłam ciekawa i jednocześnie bałam się widoku jaki zastanę, po przekroczeniu progu głównego budynku. Wahałam się chwilę, zastanawiając się, czy na pewno słusznie postępuję. Nie dobrze. To co na mnie czekało zza zamkniętymi drzwiami było złe, przyczyniłam się do tego zła, byłam za nie w pełni odpowiedzialna. Chciałam spełnić swoje marzenia, krzywdząc innych, dojść do celu po trupach. Jednak jeśli moja matka mogła być okrutną egoistką, porzucić mnie, upozorować własną śmierć, raniąc przy tym najbliższych, zrobić te wszystkich złe rzeczy dla własnego szczęścia, dlaczego ja nie mogłam? Dlaczego ja nie mogłam choć raz być zła, ale dostać to co chcę? Zasłużyłam na szczęście.

Pchnęłam drzwi i weszłam do środka. W progu powitało mnie ciało mężczyzny, jednego z załogi James’a. Puste oczy wpatrywały się w przestrzeń, obok niego była duża plama krwi, wydobywająca się z poderżniętego gardła. Wybiło mnie to na chwilę z rytmu, ale zaraz potem zebrałam się w sobie i zmierzyłam salę wzrokiem. Naczynia i jedzenie leżało na podłodze, stoły odsunięte były pod samą ścianę, związani i zakneblowani Ludzie Księżyca oraz wróżki klęczeli po prawej stronie. Nie byli ranni, nie licząc u niektórych rozwalonych nosów, warg czy podbitych oczu. Prócz tego jednego trupa przy wejściu, nie widziałam innych. Zebrana od Ludzi Księżyca i wróżek broń leżała na jednym ze stołów. Draconi siedzieli na ławkach lub stali przed związanymi. Mieli się dużo gorzej, wyglądało to tak, jakby powstrzymywali się od krzywdzenia Księżycowych Ludzi i wróżek, jedynie broniąc siebie.

- Jest i gwiazda dzisiejszego poranka.

Kapitan Jones uśmiechnęła się w moją stronę. Był ubrany cały na czarno w koszulę, spodnie i skórzany, długi aż do kostek płaszcz z złotymi guzikami. W pasie przepasany był pasem ze złotą klamrą, przy którym nosił szable i pistolety. Czarne włosy miał zmierzone i uśmiechał się zawadiacko do mnie. Piraci i jeńcy spojrzeli na mnie jednocześnie. Na twarzach tych pierwszych malowało się zaskoczenie, ale dość pozytywne. Najwyraźniej Kapitan Śmierć nie powiadomił ich dla kogo dziś walczyli. Natomiast Ludzie Księżyca i wróżki byli zszokowani, na ich twarzach malowało się poczucie zdrady, ból, niedowierzanie, rozgoryczenia, a na końcu nienawiść. Czy tak samo wczoraj wyglądała moja twarz?

Byłam opanowana, promieniował ode mnie chłód, byłam oazą spokoju. Oderwałam w końcu wzrok od twarzy tych, których zdradziłam i przeniosłam ją na twarz James’a.

- Straciłem dla ciebie człowieka.- powiedział, nadal jednak pewnie się uśmiechając.

- Może trzeba było walczyć lepiej?- zasugerowałam spokojnie.

Powoli zaczęłam iść w jego stronę, pod butami trzaskały mi skorupy szkła.

- Och, nie mogłem, najdroższa. Jestem związany umową z Ludźmi Księżyca. Nie może ich spotkać z mojej ręki żadna krzywda. Dopełniłem umowy. Nie brałem udziału w walce, moi ludzie ich jedynie skrępowali.

Stanęłam obok niego i znów przeniosłam wzrok na klęczących, skrępowanych ludzi. Bardzo szybko odnalazłam wśród nich twarz Geralda, był uosobieniem furii, walczył z więzami i kneblem. Obok niego klęczał jego dwudziestopięcioletni syn, Hector, on był spokojny. Dalej związana była dziewiętnastoletnia Sapphire, a potem Lilien. W jej oczach malowała się czysta rozpacz i nienawiść. Tak. Była bezbronna, na mojej łasce. Bezsilna. Rozkoszowałam się jej przeżyciami, czerpiąc z nich wręcz chorą satysfakcje. Moja nienawiść do niej karmiła się tym widokiem.

- Chcesz zacząć przedstawienie?- spytał James.

Pokiwałam głową, a potem zwróciłam się do Dracona, stojącego najbardziej na prawo.

- Rozwiąż ją.

Wskazałam głową na Lilien. Dracon posłusznie to uczynił. Kobieta od razu wstała na równe nogi i wyjęła knebel z ust.

- Jak mogłaś?!- wykrzyknęła, patrząc się na mnie z płonącą furią w oczach.

- Zabawne. Wczoraj pytałam cię dokładnie o to samo- zaśmiałam się lodowato.

- Zdradziecka suka!

Splunęła pod moje nogi. Wzruszyłam ramionami.

- Zdarza się. Ale jestem przynajmniej honorową suką.

Wzięłam jedną z szabel, leżących na stole i rzuciłam jej pod nogi.

- Jeśli mnie pokonasz, to przeżyjesz.

Spojrzała to na mnie, to na broń.

- Nie mam zamiaru przyłożyć ręki do tego barbarzyństwa.- syknęła.- Nie zabije cię, jesteś moją córką!

- Wzruszające, Lilien.- stwierdził James.

Opierał się nonszalancko o stół, ze skrzyżowanymi rękami na piersiach, przypatrując się nam z delikatnym, kpiącym uśmieszkiem.

- I zadziwiające.- dodał po chwili.- Nie miałaś takich obiekcji, porzucając ją. Krok w jedną czy drugą stronę, to nic nie zmienia. Jej lub twoja śmierć mogą ocalić inne życia.

- Nie zamierzam podnieść tej szabli.- powtórzyła uparcie, wpatrując mi się prosto w oczy.

- Jeśli tego nie zrobisz, poderżnę gardła wszystkim. Każdemu po kolei.- powiedziałam pewnie.

Dostrzegłam w oczach James’a coś na kształt szacunku. Te słowa wypłynęły z moich ust, nim pomyślałam. Jeszcze kilka miesięcy temu nie odważyłabym się, aby je wypowiedzieć. Co się zmieniło? Teraz nawet mnie to nie ruszyło. Wydawało się wręcz naturalne, nawet nie okrutne. Zbyt bardzo zależało mi na wygranej, żeby poświęcić rozważaniom na ten temat więcej uwagi. Na twarzy Lilien pojawił się szok.

- Nie zrobisz tego.- powiedziała pewnie.

- Chcesz się przekonać, droga mamusiu?- syknęłam i wzięłam do ręki broń, leżącą na stole.- Zabij mnie lub patrz, jak oni giną.

- Odwołuję się do twojego rozsądku.- powiedziała już mniej pewnie, na jej twarzy pojawiły się wątpliwości.

Natarłam na nią, zaciskając zęby ze złości i nienawiści. Uchyliła się, padając na ziemię, chwytając szable, przetaczając się prawie trzy stopy w bok i wstając na równe nogi. Uniosła broń, srebrna klinga błysnęła złowrogo.

- Błagam cię, Voxanne.- powiedziała.- Nie musimy tego robić. Proszę, córeczko. Opamiętaj się.

- Nie. Nazywaj. Mnie. Tak.- wycedziłam i znów na nią natarłam.

Ostrza uderzyły o siebie z szczękiem. Odepchnęłam ją i znów zaatakowałam. Lilien była szybka i silna, ale głównie broniła się. Nie atakowała, jeszcze.

- Proszę, Voxanne, zakończmy to.- powiedziała błagalnie.

- Och, zakończymy. Twoją śmiercią, Lilien.

To było jak taniec. Szybkie, płynne ruchy, zgrzyt stali uderzających o siebie, paląca nienawiść i determinacja, napędzająca mnie. Lilien odskoczyła w tył, a potem opuściła klingę niżej, przygotowując się do cięcia płasko w prawe biodro, ale mnie już tam nie ma. Odskoczyłam w bok, a potem zrobiłam piruet i znów uderzyłam. Tym razem to Lilien uciekła, wykonując przewrót w tył, chwyciła broń w obie ręce i zaczęła krążyć wokół mnie, jak jastrząb, szykujący się do ataku, wypatrujący słabość ofiary. Widziałam po jej twarzy, że była zaskoczona moimi umiejętnościami, siłą i szybkością.

- Możesz podziękować Reaghar’owi.- rzuciłam jedynie.

Znów zaczęłyśmy doskakiwać i odskakiwać od siebie. Nasze szable spotkały się po raz kolejny. Uderzyłam ją łokciem w szczękę i pchnęłam, jednocześnie podcinając. Lilien wylądowała na podłodze, uderzając boleśnie głową o skalne podłoże. Zamachnęłam się, chcąc zadać ostateczny cios, jednak ona przeturlała się pod stół i wyszła spod niego z drugiej strony. Chyba dotarło do niej, że ja nie zamierzam zrezygnować.

Z kocią gracją wskoczyła na stół, ja również po chwili znalazłam się na nim. Walka rozpoczęła się na nowo. Choć przecież nigdy nie dobiegła końca. Popełniłam błąd, wykonałam wyrzut ostrza na całą długość ręki, szeroki, poziomy cios, który całkowicie mnie odsłonił. Lilien to wykorzystała, w ostatniej chwili udało mi się odskoczyć do tyłu, na ziemię, dzięki czemu klinga jej ostrza spotkała się z moim ramieniem, nie brzuchem. Piekący ból rozszedł się po moim ramieniu, krew wypłynęła z rany, ale zignorowałam to. Obrażenie nie było dość poważne, bym zaniechała walki. Lilien zeskoczyła ze stołu, pojawiając się przede mną. Wykonała cięcie, płaski cios z myślą o szerokim cięciu, odbiłam uderzenie, ześlizgując jej szable po ostrzu. Nasze bronie po raz kolejny się skrzyżowały, Lilien złapała mnie za rękę, jednocześnie z wielką siłą naciskając na ostrze, próbując wytrącić mi je z rąk. Udaremniłam to, by chwile później uderzyć ją rękojeścią w szczękę. Odsunęła się w tył i splunęła krwią, szkarłat pokrył jej wargi.

- To twoja ostatnia szansa. Przestań, Voxanne.

- Więc zgiń.

Nie wiem ile to trwało. W pewnym momencie w mojej głowie pojawił się dość szalony pomysł, który zaraz wcieliłam w życie. Podrzuciłam broń, łapiąc ją w lewą rękę i ignorując ból w ramieniu, wykonałam pchnięcie. Szybkie, płynne, dokładne i z zaskoczenia.

Ostrze zagłębiło się w piersi Lilien, a ona zatrzymała się, patrząc na mnie wielkimi oczami, z niejakim niedowierzaniem. Jej biała bluzka zaczęła barwić się na czerwono w niezwykle szybkim tempie. Przez chwilę nie wierzyłam, że mi się udało. Nie mogłam tego pojąć, było to nieprawdopodobne. Potem cofnęłam szable, zakrwawiony metal wysunął się z jej ciała. Broń Lilien upadła z łoskotem na podłogę, ona sama runęła do tyłu. Oddychała bardzo szybko, urywanie, przyciskając dłoń do rany, w taki sposób, jakby chciała zatamować krwawienie. Przyklęknęłam przy niej i niezwykle delikatnym ruchem odgarnęłam jej włosy z twarzy, wpatrując się w jej wykrzywioną bólem twarz, w jej szare oczy. Wiedziała, że to jej koniec. Rozumiała to i właśnie to ją najbardziej przerażało. Zakrztusiła się krwią.

- Jak to było? Zdradzona i zabita przez bliskiego?- spytałam.

Nachyliłam się nad nią i wyszeptałam jej do ucha.

- Mam nadzieję, że sczeźniesz w piekle, matko.

Chwyciła mnie za nadgarstek, ściskając go mocno, ale kilka sekund później puściła go. Życie z niej uszło, pozostawiając za sobą pustą skorupę. Wstałam, podpierając się na mieczu. Rozejrzałam się dokoła. Panowała cisza, na twarzach moim sojuszników malował się podziw, zaskoczenie i szacunek. Na twarzach Ludzi Księżyca żywa nienawiść i wściekłość, wódz łkał, łzy spływały mu po policzkach. Oczy Reaghar’a były tak pełne bólu, zranienia i rozpaczy, jak tylko mogły być. Przeniosłam wtedy wzrok na James’a.

- To była piękna walka.- stwierdził.

Podszedł do Lilien i przyklęknął przy niej. Zamknął jej oczy, a następnie oderwał kawałek materiału z białej koszuli i podszedł do mnie. Delikatnie obwiązał moje zranione ramię tkaniną, powstrzymując krwawienie. Spojrzał mi prosto w oczy, trwaliśmy tak przez chwilę.

- Rozwiąż wodza.- powiedział cicho, nadal nie spuszczając ze mnie wzroku.

Któryś z jego ludzi to zrobił, Gerald natychmiast znalazł się przy ciele Lilien i podniósł je delikatnie, biorąc ją w ramiona.

- Jak mogłaś?- powiedział.- Moja ukochana.- szeptał gorączkowo.- JAK MOGŁAŚ?!- wrzasnął, wbijając we mnie nienawistne spojrzenie.- To była twoja matka!

- Nigdy nią nie była.- odparłam.- Wyrzekam się wszelkich więzów z nią.

Jakby na potwierdzenie tych słów sięgnęłam do złotego naszyjnika. Wahałam się jedynie chwilę, później pociągnęłam za łańcuszek, rozrywając go. Upadł na ziemię, a ja poczułam się dość dziwnie. Nie zdejmowałam go, odkąd skończyłam cztery lata. Nie mniej, poczułam się też w jakiś sposób… Wolna.

- To były sprawy rodzinne.- powiedziałam spokojnie.- Nie należysz do niej i nigdy nie należałeś. Skoro o rodzinie mowa….

Sięgnęłam do pasa James’a i wyjęłam jeden z jego pistoletów z kabury, a następnie wycelowałam w Sapphire.

- Zabrałeś mi moją, więc ja odbiorę ci twoją.- dokończyłam spokojnie.

Potem nacisnęłam spust. Pierwszy raz w ogóle trzymałam w ręce pistolet, ale trafiłam idealnie, w środek czoła dziewczyny. Sapphire upadła do tyłu, z szeroko otwartymi oczami. Spodziewałam się wyrzutów sumienia, w końcu ona nie była winna niczemu. Jednak one nie nastąpiły.

Gerald wrzasnął, drgnęłam przestraszona, a ona wstał, puszczając ciało Lilien, i z krzykiem rzucił się na mnie. Nie wiem w jaki sposób udało mi się uchylić się, ale zrobiłam to w ostatniej chwili. Gerald wpadł na stół i z łoskotem spadł na ziemię. Zamarłam.

Powoli uniósł się na rękach, z niejakim niedowierzaniem i obrzydzeniem patrzyłam na jego pokrytą krwią twarz, w lewe oko wbiło mu się szkło, ale mężczyzna to zignorował. Najwyraźniej nienawiść do mnie, rozpacz i wściekłość były zbyt silne.

- Zabije cię, suko!- warknął.

James wyciągnął pistolet i wycelował w wodza Księżycowych Ludzi.

- Jeszcze krok, panie Stone, a dołączy pan do córki i ukochanej. A po panu, reszta pana ludzi.

Gerald zacisnął pięści.

- Umowa zerwana, Jones!

- Nie sądzę.- odparł chłodno James.- Za pół roku zgłosimy się po naszą zapłatę.

- Gówno dostaniecie!

Mój sojusznik uśmiechnął się groźnie.

- Wtedy ostrzelamy miasto. Wasz dom stanie się waszym grobem.- odparł, a następie położył mi rękę na ramieniu.

Drgnęłam.

- Wszystko co miało się stać, wydarzyło się. Czas na nas, moja słodka Voxanne.

Czułam się otępiała. Jeszcze do końca nie pojmowałam co się stało. Czułam się jak za szkłem. Coś się działo przede mną, ale mnie to nie dotyczyło. James cały czas trzymał rękę na moim ramieniu, prowadząc mnie. Wyszliśmy na zewnątrz z całą jego załogą. Statek czekał na nas w chmurach, z niego spuszczono kilka lin, które przygotowane były dla nas.

- Obejmij mnie za szyję, najdroższa. Tylko mocno.- polecił mi James.

Spełniłam polecenie, nie zastanawiając się nad nim. James owinął sobie linę wokół prawej ręki, a lewą ręką mnie objął. Wciągnięto nas na pokład, odkryłam, że Jones ma więcej załogi, niż się spodziewałam. Z nami wcześniej było około dwunastu ludzi, teraz jedenastu, skoro jeden zginął. Na statku znajdowało się prawie dwudziestu. Rozejrzałam się niespokojnie. Podjęłam współpracę z Kapitanem Śmiercią, więc jego ludzie powinni być moimi. Nie należało jednak przesadzać ze zbytnią ufnością, tego nauczyłam się na własnym doświadczeniu. Wróżki mi zaufały, nie chciałam popełniać ich błędu. O nie. Wiedziałam, że teraz mogę wierzyć i polegać jedynie na sobie.

- Witaj na pokładzie mojego statku.- powiedział James i puścił mnie.- Witaj na pokładzie Queen Anne’s Revenge.

Zmierzyłam wzrokiem wszystko jeszcze raz, ale nie odezwałam się.

- Kapitanie, wszyscy już są.- powiedział jeden z mężczyzna.

- Odwiązać cumy, hisować żagle, spinaker również! Wiatr nam sprzyja, chłopcy.- powiedział z zadowoleniem Jones.

- Aye, kapitanie!

- A kierunek, ser?

- Terytorium wróżek, panie Dagger.

- Aye, ser!

Stałam przy prawej burcie, obserwując spokojnie jak wznosimy się w górę, aż nad chmury, opuszczając Księżycowe Miasto, po chwili całkiem straciłam je z oczu. Byłam spokojna, niesłychanie spokojna. James stanął obok mnie i oparł się łokciami o balustradę. Spojrzał na mnie.

- Jesteś szczęśliwa? W końcu zemściłaś się.

Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią.

- Myślałam, że będę czuć się lepiej. Że bardziej mnie to zadowoli.

- Och, zemsta to nie seks i klejnoty, najdroższa.- zaśmiał się.- Jednak z biegiem czasu zacznie cię to bardziej cieszyć, zapewniam.

Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam. Nie myślałam póki co o przyszłości, tak naprawdę nie myślałam póki co o niczym. Miałam pustkę w głowie.

- Nadal zamierzasz się przenieść do Londynu na rok?

- W skrytce w banku mam biżuterię. Chce ją zabrać. Niektóre ubrania od ciotki również. Chce wszystko po dokańczać.

- Oczywiście.- zgodził się.- Lecz teraz dostaniemy się do Czystego Jeziora.

Wbiłam wzrok w przestrzeń.

- Tak. Po wieczność i moc.- zgodziłam się.

Następne częściHistoria Voxanne 13.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • maga 02.03.2017
    Ta część obfitowała w wiele emocji 5)
  • SisterofBlood 02.03.2017
    Dziękuję :)
  • maga 02.03.2017
    Zemsta łamie zasady zdrowej logiki. Czy Voxanne przechytrzy Jemsa?
  • SisterofBlood 02.03.2017
    maga Raczej nie, za bardzo zależy jej na tym co on może jej dać. Mają takie same cele i są pozbawieni moralności, to chyba układ idealny :)
  • Pasja 02.03.2017
    Smutne i dla mnie niewyobrażalne. Zabić matke, ojca, dziecko, kogoś najbliższego. Mnie się wydaje, że każda zemsta boli i jest okrutna. Czy Voxanne będzie z tym bagażem szczęśliwa? I czy dobrze wybrała wiążąc się z Jonesem. Sprawdź tekst, trochę brakło ogonków. 5. Pozdrawiam serdecznie
  • SisterofBlood 02.03.2017
    Dziękuję za ocenę, przejrzę tekst jeszcze raz :) Również pozdrawiam.
  • BeerAfterShow 03.03.2017
    CO? Nie byłam gotowa na tyle emocji i akcji na raz! Z Voxanne jednak kawał silnej psychicznie baby! 5!
  • KarolaKorman 26.06.2017
    Nie podejrzewałam, że jednak to zrobi. Tak bardzo kochała mamę, pisała listy do zmarłej, bo była dla niej jedyną otuchą, bliską jej osobą. Jednak jest prawda w tym, że od miłości do nienawiści dzieli człowieka bardzo cienka linia - Ty to pokazałaś tym opowiadaniem. Bardzo smutne, że tak się stało i bohaterka nie czuje wyrzutów, coś w jej wnętrzu się pogmatwało, pogubiło, albo któryś z zażytych specyfików ma taką obojętną moc. Zostawiam 5 :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania