Poprzednie częściHistoria Voxanne 1.

Historia Voxanne 13.

30 kwietnia 1892 roku, okienko John’a Murray, Bank Londyński, Londyn, Anglia.

 

 

John Murray nienawidził swojej pracy. Ciągłe siedzenie w jednym miejscu, wpatrywanie się w te nużące cyferki i obsługiwanie bogatych snobów nie należało do przyjemnych zajęć. Ponad to jego szef, Gregory Chandler, był prawdziwym tyranem i poganiaczem niewolników. Po banku również chodziły plotki, że ma słabość do kieliszka.

John najchętniej już dawno rzuciłby tą pracę w diabły, gdyby nie to, że był głową rodziny i musiał utrzymać żonę i dzieci. Najchętniej otworzyłby piekarnie, ale jego żona nie chciała o niczym słyszeć. Mawiała zawsze: „John, bądź poważnym mężczyzną, aby twoi synowie się ciebie nie wstydzili. Jesteś za stary na takie fanaberie”. John czuł się też już zbyt stary i zmęczony na bycie ojcem i mężem. Jego szanowna małżonka była najbardziej upierdliwą kobietą jaką znał, kiedyś piękna i z dowcipem, a teraz złośliwa, zrzędliwa i na dodatek zwyczajnie tłusta.

Jego synowie również nie byli ideałami. Woleli bić się na patyki i skakać po meblach w salonie, na które on tak ciężko pracował, niż czytać klasyczną literaturę i uczyć się matematyki. Od córki zbyt wiele jeszcze wymagać nie mógł, była za mała, aby w ogóle zrozumieć słowo „matematyka” czy też „klasyczna literatura”.

John dziękował Bogu, że ten dzień był spokojny. Zazwyczaj niespokojny dzień, oznaczał problemy. Do południa wypełnił papiery i napił się kawy, rozkoszując się tym spokojnym, zwyczajnym dniem, doceniając, że nikt nic od niego nie chce. Od czytania gazety oderwało go chrząknięcie. Odłożył ją na bok i przeniósł wzrok na swojego klienta… Klientkę. Młodą, piękną kobietę o ciemnej oprawie oczu i czarnych, spiętych wysoko włosach. Ubrana była w dobrej jakości, czarną suknię z wysokim kołnierzem i koronkowymi wstawkami. Prócz tego miała na sobie czarny, krótki żakiet i modny kapelusz, wpięty we włosy. John od razu poznał, że jest zapewne bogata, wysoko urodzona. Piękna i bogata, jakie to życie jest niesprawiedliwe, pomyślał, mając w pamięci swoją żonę. Później przybrał jednak postawę dobrego pracownika banku i uśmiechnął się do kobiety.

- Dzień dobry, w czym mogę pani pomóc?

- Chciałabym wybrać swój majątek z skrytki.- odparła melodyjnym, przyjemnym dla ucha, sopranem.

- Jest tego pani pewna?

- Jak najbardziej, panie Murray.- odparła, nadal uprzejmie, choć w jej głosie pojawiła się stalowa nutka.

- Oczywiście, proszę pani. Pani godność?

- Voxanne Blackwood.

Oczy John’a rozszerzyły się ze zdziwienia. Doskonale pamiętał te wszystkie artykuły w gazecie o zaginionej dziewczynie, imieniem Voxanne Blackwood.

- Panna Blackwood? Ależ, proszę pani! Przez ostatnie pół roku cała policja pani szuka!

Kobieta uśmiechnęła się lekko, drwiąco.

- Doprawdy, panie Murray?

- O tak. Gazety piszą, że została pani porwana, panno Blackwood.

- Jak pan widzi, jestem cała i zdrowa. Chce też wybrać mój majątek, jak już wcześniej wspomniałam. I to przed zamknięciem banku.

John zarumienił się lekko i bardzo szybko poprawił, na powrót stają się dobrym pracownikiem londyńskiego banku.

- Ależ oczywiście, panno Blackwood. Będzie pani musiała złożyć kilka podpisów.

- Gdzie trzeba, panie Murray.- odparła.- Zaczynajmy, muszę jeszcze odwiedzić wujostwo.

 

 

31 grudnia 1892 roku, salon pani Waltshire, kamienica państwa Waltshire, Londyn, Anglia.

 

 

Cornelia Waltshire niejedno w swoim życiu przeżyła i miała swoją własną opinie na wiele spraw. Była twardo stąpającą po ziemi kobietą, jedną z wysoko urodzonych dam Londynu. Lubiła porządek, nienawidziła tajemnic, nieodpowiednich manier i zimnej herbaty. Uważała też, że w jej obowiązku jest znać wszelkie najnowsze ploteczki, więc często organizowała spotkania przy herbacie w swoim salonie, zapełnionym atłasowymi kanapami, drogimi obrazami i rzadkimi książkami. Zapraszała inne damy Londynu i godzinami rozmawiały o innych przedstawicielach społeczeństwa.

Dziś takie spotkanie odbywała z panią Lydią Cerran, jej długoletnią znajomą, z którą spotykała się systematycznie. Pani Cerran była kobietą spokojną, również kochającą porządek i ład oraz plotki. Na dzisiejszej herbatce obecna była też córka Cornelii, Victoria. Przyjechała z pensji na święta i miała zostać aż do końca przyszłego tygodnia. Cornelia była bardzo dumna ze swojej córki, choć nigdy nie przyznała by tego na głos. Victoria była ładna, dobrze ułożona i wykształcona, wzbudzała zainteresowanie u odpowiednich mężczyzn, przynajmniej zdaniem pani Waltshire i jej męża, pana Waltshire.

Cornelia, odginając elegancko mały palec u prawej ręki, napiła się herbaty z porcelanowej filiżanki i spojrzała łaskawie na swoją dobrą znajomą.

- Więc Katherine się zaręczyła? To cudowna nowina, moja droga.- powiedziała.

- Również tak uważam. Ser Balfour to porządny człowiek, na dodatek spokrewniony z samą królową.

- Masz niebywałe szczęście. I twoja córka także.- skwitowała Cornelia, kiwając głową.- A co u Sophie Blunt? Słyszałam, że również się zaręczyła.

Pani Cerran pokiwała głową.

- Tak, tak. Z ser Beckett’em.

- Z George’em Beckett’em?- zainteresowała się Victoria.- Czy on czasem nie zalecał się do jej kuzynki, Voxanne Blackwood?

- Ależ tak.- zgodziła się Lydia.- Katherine miała drużbować na ich ślubie, przyjaźniła się z Voxanne.

- Voxanne zniknęła pewnej nocy z domu, Victorio.- przypomniała Cornelia.

- Ależ przecież pod koniec kwietnia pisałaś do mnie, że widziano ją w banku, gdy wybierała majątek, a potem w domu jej wujostwa. Pani Blunt wycofała zeznania z policji i przestano jej szukać.- powiedziała Victoria.

Pani Waltshire pokiwała głową.

- To prawda, jednak nikt jej od tego czasu nie widział.- odparła.- Znów rozpłynęła się w powietrzu.

- A ta twoja sąsiadka?- spytała Lydia.- Ludzie mówią, że to sama Voxanne.

Cornelia skwitowała to pogardliwym prychnięciem.

- To zwyczajne plotki, Lydio. Voxanne Blackwood nie byłoby stać na taki dom w żadnym wypadku.- stwierdziła.

- Może masz rację. W końcu tą dziewczynę zawsze ciągnęło do ludzi, a twoja sąsiadka, jak sama mówisz, nigdy nie opuszcza domu.

- Jak to?- zdziwiła się Victoria.

- Dokładnie tak.- pokiwała głową Cornelia.- Nigdy nie widziałam jej choćby przed domem. Nie odpowiada na zaproszenia towarzyskie, nikt nigdy jej nie widział na oczy. Jedynie ta jej pomocnica, panna Spencer.

- Nieprzyzwoita kobieta.- żachnęła się Lydia.- Ponoć jest tą sufrażystką i była kilkakrotnie aresztowana.

- A wierna jest tej kobiecie jak pies.- podsumowała Cornelia.- No i odwiedza ją też doktor Graham.

- Ale… Towarzysko?- szepnęła Victoria.

- Wydaje mi się, że ta kobieta jest chora. Pojawiał się u niej co miesiąc, choć przez ostatnie trzy bywał przynajmniej raz na dwa tygodnie.- wyznała Cornelia.- Pytałam go o to, ale on uparcie milczy.

- Pewnie dużo mu płaci.- stwierdziła Lydia, kiwając głową.

- No i jeszcze ta zagadkowa śmierć jej agenta nieruchomości. Zginął tydzień po sprzedaniu jej domu, ponoć się powiesił.

- To wszystko jest podejrzane.

- Dokładnie, moja droga. Czy mówiłam ci, że panna Spencer co miesiąc udaje się do portu po jakąś przesyłkę dla tej kobiety? Punktualnie ostatniego dnia każdego miesiąca wyjeżdża wieczorem i wraca w nocy z dziwną paczuszką.

- Może to coś nielegalnego?

- Zapewne.- Cornelia pokiwała głową.- Raz widziałam jak ta kobieta stoi w oknie, czekając na pannę Spencer.

- Jak wyglądała, matko?- spytała Victoria.

- Och, było ciemno w pokoju. Widziałam tylko sylwetkę i te ciemne, lodowate oczy.- Cornelia wzdrygnęła się.- Przerażające.

- Znasz jej nazwisko?- znów spytała Victoria.

- W papierach widnieje Blackbourne. Nie ma imienia. Ostatnio jej dom wygląda na opuszczony.

- Sądzisz, że umarła?- spytała Lydia.

- Nie wiem, moja droga.- przyznała niechętnie Cornelia.- Dziesięć dni temu był u niej doktor Graham, dzień później w nocy podstawiono powóz i przedwczoraj też, również w nocy. Od tego czasu nie widać nawet tej Spencer.

-Tajemnicza kobieta widmo.- uśmiechnęła się pod nosem Victoria.- Dość przerażające.

- Raczej podejrzane, Victorio.- skwitowała pani Cerran.- Żaden człowiek z czystym sumieniem nie chowa się we własnym domu przez osiem miesięcy.

- Och, więc może ma je bardzo brudne? Może ma wiele tajemnic do ukrycia?- spytała entuzjastycznie młoda dziewczyna.

- Zapewne.- skrzywiła się jej matka.

 

Na tym kończę to opowiadanie. Dziękuję wszystkim, którzy poświęcili swój czas na przeczytanie, skomentowanie i ocenienie moich wypocin. :)

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Johnny2x4 02.03.2017
    Piąteczka ląduję na pięknym wzgórzu opowiadania twego autorstwa :D
  • SisterofBlood 02.03.2017
    Dzięki wielkie :D
  • maga 03.03.2017
    Spotkało mnie nie mile rozczarowanie na samym końcu tego opowiadania. Powinienem uiścić to oceną bardzo straszną. Szkoda, że jest koniec tego opowiadania. Wszystkie 13 części przeczytałem i każda mi się podobała. W tej części, stworzyłaś fajny klimacik w banku.
    Daje piątala.
  • Pasja 03.03.2017
    Oj tak nas zostawiasz zawieszonych w próżni, a co dalej z Voxanne...nieładnie, oj nieladnie. Oczywiście żartuję, każdy jest panem swojej opowieści. Ta część szczególnie była interesująca i piękne opisy i dialogi. Ogromna piątka za całość. Pozdrawiam serdecznie i miłego dnia życzę
  • BeerAfterShow 03.03.2017
    Dlaczego to musi być koniec? :(
    Niemniej jednak zakończenie bardzo fajne. Daje możliwość sprawdzenia wyobraźni czytelnika. Za całokształt złote 5 :D :)
  • KarolaKorman 26.06.2017
    Tu znowu mnie zaskoczyłaś, że to koniec :( Bardzo fajna część. Ten londyński klimat, herbatka i ploteczki :) Wiele można ujrzeć podglądając przez okno :) Zostawiłaś takie otwarte zakończenie. Można sobie wiele dopisać. Ja odczytałam, że Voxanne nie jest szczęśliwa z powrotu do Londynu :( Zostawiam 5 i pozdrawiam, życząc weny przy pisaniu kolejnych opowiadań :)
  • maga 26.06.2017
    Autorka już nie odpowiedziała na mój komentarz. Znikła z opowi. Licze na to, że kiedyś powróći. Bardzo mi się spodobały jej opowiadania.
  • KarolaKorman 26.06.2017
    Tak właśnie to jest :( Ktoś tutaj wpada i... odchodzi, pozostawiając niedosyt.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania