Horrendum – o tym jak człowieka pochłonął chaos
Klimatyczny podkład dla chętnych => https://www.youtube.com/watch?v=n0pZ3JSDLPg&ab_channel=JamayrProductions
Ciszę przerywa potężny huk, jaki momentalnie zagłusza twój pełen przerażenia wrzask. Echo eksplozji rozbrzmiewa wciąż w zdezorientowanym umyśle, a ciało, nad którym straciłeś kontrolę, osuwa się na ziemię. Nie wiesz co się dzieje. Krzyczysz rozpaczliwie o pomoc, jednak prócz przeraźliwego szumu rozsadzającego bębenki w uszach nie słyszysz zupełnie nic. Błądzisz dookoła wzrokiem szaleńca, lecz widzisz jedynie niewyraźne przebłyski. Wszystko jest rozmazane i nierzeczywiste, pozbawione ruchu i życia. Otwierasz spierzchnięte usta by zaczerpnąć oddechu niby ryba wyrzucona na brzeg, jednak to tylko pogarsza sprawę – jest tylko proch i pył.
Wtem ziemia zaczyna drzeć. Uderzasz boleśnie potylicą o skały, ale nie czujesz bólu – jedynie doprowadzający na skraj szaleństwa szum, wypełniający każdy skrawek twego ciała.
Podłoże rozsuwa się powoli, tworząc ziejącą mrokiem szczelinę, ty zaś nie jesteś w stanie kiwnąć nawet palcem. Cały czas próbujesz odzyskać władzę w nogach i uciekać, ratować się...! Na próżno. Osuwasz się po stromej krawędzi, po czym bezwładnie, na podobieństwo szmacianej lalki, spadasz w przepaść. Ciemność zamyka się nad tobą niczym fala rozszalałego oceanu, a ty lecisz w dół z niemożliwą wręcz prędkością, pewny że jeszcze chwila a skóra płatami zacznie odchodzić od kości... Ale nawet tu tą przerażającą nicość wypełnia huk końca świata.
Gdybyś mógł z pewnością skręcałbyś się konwulsyjnie nie mogąc znieść tego nieludzkiego cierpienia, od którego powinieneś dostać wylewu... Jednak tobie nie dane jest nawet krzyknąć... a każda sekunda trwa wieki.
W pewnym momencie nie marzysz już o niczym innym niż o rychłej śmierci. Łykając łzy z napięciem wyczekujesz dna rozpadliny, pragniesz wbić się w ziemię – pozostać tylko mokrą plamą, upstrzoną pogruchotanymi kośćmi i wnętrznościami jakie wylałyby się z roztrzaskanego korpusu. Lecz śmierć nie nadchodzi.
I zupełnie niespodziewanie wszystko cichnie, a ty orientujesz się, że wisisz w powietrzu otoczony bezkresną bielą. „Czy ja umarłem?” – zastanawiasz się. „Czy to już koniec?”
Bierzesz głęboki oddech, po czym próbujesz unieść dłoń by rozmasować zaschnięte, zdarte od bezgłośnego krzyku gardło. Oblewa cię zimny pot, a żołądek skręca się w supeł, kiedy uświadamiasz sobie, że nadal nie możesz drgnąć. Walczysz z własnym ciałem, a słone krople spływają ci po czole i skroniach.
Otwierasz szeroko do granic możliwości przekrwione oczy, gdy kość ramienna pęka z głuchym trzaskiem. Po policzkach ciekną łzy, tworząc zacieki z brudu i kurzu. Ślina i gęsta wydzielina z nosa nie robią ci już różnicy – niech lecą. I tak jest tu tylko biel.
W nicości panuje martwa cisza. Słychać jedynie twój żałosny szloch jakim dławisz się z bólu i przerażenia. „Czym sobie zasłużyłem?” – dręczysz się w myślach. „Za co? Za co to wszystko?!”
Skóra cierpnie ci na plecach, gdy temperatura spada gwałtownie. Choć nie masz pod ręką termometru z niewiadomych przyczyn w twej głowie rozbrzmiewa głucho "minus trzydzieści stopni Celsjusza". Drżysz teraz nie tylko ze strachu i cierpienia, ale i z zimna, jakie ślizga się po twym sparaliżowanym ciele. Dojmujący chłód wnika w tkanki, mrozi krew. Czujesz jak palce, uszy i nos powoli skuwa nieznośne zimno. Spierzchnięte wargi sinieją, a na rzęsach i brwiach osadza się szron. Słyszysz wściekłe wycie wiatru, jego upiorny chichot zwiastujący długie męczarnie. Dopiero po dłuższej chwili dostrzegasz płatki śniegu.
Z początku wydaje się to pięknym widokiem, przypominasz sobie czas dzieciństwa – niewinnych zabaw przed wigilijną ucztą, bitwy na śnieżki i gorące kakao. Lecz im dłużej na nie patrzysz tym mniej piękne się wydają. W pewnym momencie rozpoczynają swój szaleńczy taniec, zostawiając cię bezbronnego w samym sercu zamieci. Zawierucha nie ma końca. Wiatr dmie silnie, przykrywając cię wciąż rosnącą warstwą puchu. Modlisz się o szok termiczny, o zawał, o cokolwiek! ...Ale nic nie nadchodzi. Jest tylko biel.
Wtem następuje kolejny huk, wszystko dookoła gaśnie wraz z zatrważającym zimnem, a ciebie samego otula lepki, gęsty wręcz mrok. Spokój. Cisza.
I nagle, wywołując intensywną palpitację serca, rozbrzmiewa ten przerażający dźwięk miliardów gardzieli i gromów, a ciemność wybucha mieszanką dzikich barw. Wszystko miga z prędkością za jaką nie jest w stanie nadążyć ludzkie oko, rozmazując się w plamę o nieokreślonym kolorze. Krzyczysz ze wszystkich sił, lecz nic nie jest w stanie zagłuszyć tego straszliwego zgiełku zniszczenia. Z przewodu słuchowego cieknie krew.
Słyszysz szepty w dziwnym nieznanym ci języku, przypominającym porykiwania jeleni i skrzek żab. To co z siebie wydajesz to już nie krzyk – to nieludzkie, rozdzierające wycie. Zasię dalej jest tylko gorzej...
W tym przepełnionym szaleństwem chaosie rozbrzmiewa nagle potężny ryk trąb. Psychodeliczna kakofonia rozsadza ci głowę, pozbawia zdrowego rozsądku i resztek świadomości.
Wybuchasz niespodziewanie histerycznym śmiechem, a twe ciało, w akompaniamencie łamanych kości i rwanych ścięgien, wbrew twej woli układa się na kształt krzyża. Nie jesteś już tym kim byłeś jeszcze przed kilkoma sekundami – została z ciebie jedynie pusta skorupa o strawionej obłędem duszy. Jesteś czernią i bielą. Jesteś echem eksplozji i rykiem trąb. Jesteś nicością. Jesteś chaosem.
Od autora:
Tekst chyba sprzed pół roku, miał na celu wywołać w czytelniku jak najwięcej negatywnych emocji xd Zwykle nie używam czasu teraźniejszego ani tego typu narracji, ale jak widać zdarzają się wyjątki. Zainspirował mnie ciężki utwór, którego niestety nie mogę znaleźć ;// To chyba tyle.
Komentarze (19)
Dzięki za obszerny komentarz (jak ja takie lubię!) i odwiedziny ;))
Chyba już niewiele jest mnie w stanie zaskoczyć, a widząc twój tekst, już zawczasu mogę domyślać się, że "ładnych kwiatków" nie będzie.
Czasem w snach można doświadczyć, poczucia spadania w jakiejś otchłani i teges. Pustki... czy też samotności, ale nigdy nie dochodzi do momentu finalnego, czyli właśnie tego łamania kości. Ciekawe dlaczego? Osobiście, nie wierzę w symbolikę przekazu poprzez sen, jakiegoś odzwierciedlenia rzeczywistości, ale wiem, że wiele nowatorskich pomysłów miało tam swoją genezę. Pewnie pod wpływem środków chemicznych, możnaby osiągnąć coś podobnego, ale właściwie po co. No i konsekwencje takich doznań, to niekoniecznie byłby progres. Pozdro ;)
Środków chemicznych nie zażywam, za to muzykę jak najbardziej - i to ona bardzo często jest inspiracją. Chociaż przyznam, że snów nie mam najnormalniejszych i niekiedy zdarza mi się z nich coś zaczerpnąć.
Dzięki za podzielenie się, swego rodzaju, refleksją. Doceniam ;)
Widać że potrafisz pisać. Czytało mi się przyjemnie i szybko. Narracja też mi się podobała. Nic tylko bić brawo: )
W pełni zasłużona piątka.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania