Poprzednie częściHuk Aniołów ~ Prolog

Huk Aniołów ~ Rozdział 6

Osiem lat później — Londyn, Anglia.

 

Po powrocie do domu moje życie uległo obrotowi o sto osiemdziesiąt stopni. Matka nie mogąc uwierzyć w to, że ocalałem, postanowiła nie opuszczać mnie ani na krok. Edukację, mimo wszelkich trudności, pobierałem w domu. Mówiąc o trudnościach, nie miałem na myśli miejsca zamieszkania. Posiadłość należąca do mojej rodziny była jedną z największych w całym mieście, a jej położenie trzy kilometry na północ od Londynu, przyczyniło się do powstania żartu, że to Pałac Cormacków jest stolicą Anglii. I jeszcze dziesięć lat temu sam w to nie wierzyłem, jednak podczas Rewolucji Przemysłowej rodzina mojego ojca trzymała w szachu fabryki i manufaktury. Nic więc dziwnego, że wieść o ślubie brytyjskiego admirała i handlarki futrem wywołała poruszenie nawet wśród królewskiego dworu. Z miłością nie wygrasz, słuchaj zawsze swego serca, powtarzał mój nieżyjący ojciec, ale wracając. Trudności w zdobywaniu wykształcenia miały podłoże w moim charakterze. Byłem buntowniczy, uparty i bardzo pewny siebie, co nie znaczy, że głupi. Chłonąłem wiedzę masowo, czytając gazety, książki, słuchając opowieści i plotek o dawnych czasach. Nauczyciele widzieli we mnie potencjał i mieli anielską cierpliwość, lecz zdarzyło im się kilka razy sprać mnie po tyłku lub plecach drewnianą linijką. Jeśli chodzi o przedmioty, gdzieś miałem chemię, biologię i filozofię. Szedłem w kierunku szermierki, historii, astronomii i marynistyki. Już w wieku szesnastu lat skonstruowałem pierwszy kajak, a rok wcześniej zostałem okrzyknięty Najmłodszym Mistrzem Szermierki podczas mistrzostw w Londynie. Moje życie wróciło na dawne tory, do czasu kiedy w gazecie ukazał się artykuł o Czarnobrodym, który napadł i spalił francuską wyspę Barbados. W ułamku sekundy wróciły do mnie wszystkie wspomnienia: zatopienie Sokoła, śmierć ojca, spłonięcie Anioła, pobyt w rezydencji rodziny De la Crox i duże, niebieskie oczy panny Katriny, witające mnie każdego poranka. Łza zakręciła mi się w oku.

Tamtego dnia pobiegłem ile sił w nogach do matki i opowiedziałem jej wszystko, co wydarzyło się osiem lat temu. Wtedy podjąłem decyzję, że nie będę jej martwić, ale artykuł wyrwał mnie z postanowienia.

— Shay — powiedziała matka, trzymając mnie w ramionach. — Nie wiem co powiedzieć, ale zrozum, że to było osiem lat temu i nie powinieneś do tego wracać. Twój ojciec popłynął do Nowego Świata z ważną misją, ty zaś znalazłeś się tam przypadkiem. Życie pisze różne scenariusze, ale nic nie poradzisz.

— Skąd wiesz? — zapytałem łamiącym się głosem. — Ja nawet nie napisałem jej listu, że bezpiecznie wróciłem. Zachowałem się jak dzieciak, bo byłem dzieckiem. Jedyne, co zrobiłem, to zapomniałem. Z miłością...

— Nie cytuj własnego ojca — przerwała mi matka. — To, że on tak gadał, jest spowodowane tylko jednym. On był dorosły i wiedział, czego chce od życia, ty nie.

— Mam dwadzieścia lat...

— I wciąż zachowujesz się jak dwunastolatek. Ten sam, który zakradł się na statek, ten sam, który wystraszył się pijanych marynarzy i zatrzasnął w magazynie. Jesteś tak samo nieodpowiedzialny.

Tak samo, pomyślałem w duchu. Kolejna cecha do mojej listy. Nieodpowiedzialność.

Patrzyłem na nią spod burzy rozczochranych włosów. Zmieniła się. Zaczęła się garbić i wolniej chodzić, blond włosy przesiąkały srebrem, a pod niebieskimi oczami wyskoczyły worki. Skóra straciła elastyczność, ale wciąż dostrzec można było jej surowe rysy. To właśnie wtedy moja buntownicza natura stanęła do walki z wizją syna, który swoimi wyczynami wpędzi matkę do grobu.

— Płyń — powiedziała po chwili milczenia. — Dam ci okręt, załogę i środki na podróż. Odnajdź miłość z dzieciństwa i stań się lepszym człowiekiem.

— Dziękuję — wyszlochałem jej w sukienkę. Tak samo, gdy miałem pięć lat i chciałem uniknąć pasa od ojca. — Co cię przekonało?

— Jesteś jak ojciec — powiedziała z lekkim uśmiechem. — Pewny siebie, buntowniczy, uparty i bezczelny, ale kocham cię całym sercem.

Raz jeszcze ucałowałem suknię rodzicielki i z nadzieją w sercu udałem się do miasta. Matka może i jest w stanie zapewnić mi środki i okręt, ale załogę skompletuję sam.

***

— To po co nas wezwałeś? — zapytał czarnoskóry osiłek w koziej skórze, opróżniając drugi kufel piwa.

— Płynę na Barbados i potrzebuję załogi — odpowiedziałem. — Zabierzesz się?

Mój rozmówca zaprzeczył skinieniem głowy i otarł brodę z resztek piany.

— Słyszałeś, co podobno Czarnobrody odwalił na tej wyspie? Wyrżnął wszystkich, puścił z dymem miasteczko i zniknął we mgle. Może i jestem odważny, ale nie szalony. Poza tym nie wierzę, że piratowi ujdzie to płazem. Nie tym razem.

— O czym ty mówisz? — spytałem zaciekawiony.

— Nie słyszałeś? Admirał Bucket wziął pod skrzydła magnatów francuskich, jako pokutę za wcześniejsze podjazdy i prowokacje do wojny. Na jego liście znaleźli się Napoleonowie, Karolingowie i rodzina De la Crox, która zdobyła poparcie w Nowym Świecie.

— Niemożliwe. Bucket jest przeciwko żabojadom od urodzenia.

— Więc musi mieć nielichy powód, by z nimi robić interesy. To typ spod ciemnej gwiazdy. Mówi się, że...

— No! Dokończ. — Spojrzałem mu w głęboko w czy i dostrzegłem wahanie.

— Że umyślnie wysłał Alberta Cormacka, by zatopił Sokoła. Tu nie chodziło o złoto, a o politykę.

— Co ty wygadujesz?

— Twój staruszek, jak sam mówiłeś, trzymał łapę na fabrykach. Również tych zbrojeniowych. Pomyśl przez chwilę. Zniszczenie Anioła dało pretekst, że Francuzi są lepiej uzbrojeni, więc broń z fabryk, w tym i gotowe galeony wysłane by były do Ameryki na wojnę. Arsenałem zarządzałby Bucket, jako nowo mianowany admirał. Wiesz, do czego zmierzam?

— Powiedzmy — przytaknąłem i usiadłem, by pozbierać myśli. — Skąd masz te informacje?

— Mogę zdradzić tylko tyle, że podczas moich krótkich wakacji w Hawanie poznałem kobietę z ambasady brytyjskiej.

Musiałem się napić. Świat zaczął wirować wokół mnie, a kolory powoli blakły. Czegoś takiego się nie spodziewałem. Opadłem na oparcie krzesła i przytknąłem do ust podany mi kufel. Opróżniając go jednym haustem, ponowiłem swoją propozycję. Siedzący naprzeciwko mnie osiłek ponownie odmówił, lecz wskazał na trzydziestu mężczyzn za swoimi plecami.

— Ja nie popłynę, ale dam ci załogę.

— Twoje zdrowie, Wiliamie.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • anonimowa kasia 16.07.2016
    Dobre, 5
  • Tina12 16.07.2016
    Ta hisoria jest super. 5
  • zaciekawiony 16.07.2016
    "ale wracając." - wracając co?

    "spalił francuską wyspę Barbados." - nie wiem jak to jest przedstawione w grach, ale cały XVIII i XIX wiek Barbados była brytyjska.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania