I najbardziej szkoda mi...

Jest rok 2025. Wyjrzawszy za okno dostrzegłem chwiejącą się delikatnie na wietrze, jeszcze zieloną (mimo późnej jesieni) gałązkę. Liście już nie te co na początku okresu wegetacyjnego. Żywy blask minął poddając się powoli coraz to mroczniejszym odcieniom.

Gałązka należy do drzewa od wielu lat stojącego na środku podłużnego ogrodu. Nie bawię się w rozpoznawanie gatunków. Pomimo wielu wiosen spędzonych w tym miejscu jakoś nie za bardzo czułem potrzebę zapoznania się z moim, jakby nie patrzeć, współlokatorem.

Jedyna relacja jaką nawiązujemy, to ukradkowe spojrzenia. Ja z tarasowego okna, a ono przez rozchylone zasłony sypialni (jak tak o tym pomyśleć to jest to nawet trochę straszne. Nikt chyba nie chce być podglądany nocą).

Jak co rano, pijąc kawę o znanym, znanym na całym świecie smaku, przyrządzoną przez nowy, fikuśny ekspres, oglądam telewizję. Na początku patrzę bezcelowo w sterty zapodawanych mi reklam. Każda z nich próbuje wcisnąć mi jakiś inny produkt. Być może pojedynczo mogłyby coś zdziałać lecz liczebność okazała się ich porażką. Nie dociera do mnie nic, a ja po raz kolejny patrzę w niebieskie szkło, wypalając zmęczone oczy.

Prognoza pogody znów informuje o największych jesiennych upałach, odnotowanych względem minionych lat. Każdy następny obieg Ziemi wokół Słońca to nowy rekord. Zupełnie jakby każde okrążenie biegacza stawało się jego nowym życiowym czasem. Nie wiem jednak czy Matce Planecie należy za to dziękować.

To właśnie po prognozie pogody, gdy stygnąca na dnie filiżanki resztka kawy utraci swoją zdatność do spożycia, zaczyna się dziennik poranny. Kolorowa wejściówka z muzyką niczym z filmów o super bohaterach zwiastuje koleją falę z morza niepociesznych informacji.

Zaczynają jak zwykle od krótkiej zapowiedzi i jak zwykle najciekawsze zostawiają na koniec. Na dzień dzisiejszy przygotowali jednak coś specjalnego. To właśnie dziś mija sześć lat od oświadczenia klimatycznego, napisanego przez światowej sławy naukowców i przekazanego do organu nazywającego się Głową Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Pamiętam jak dziś. Raport był rzetelny i zakładał wiele różnych scenariuszy i wiele kreatywnych i skutecznych metod zapobiegania niszczeniu środowiska naturalnego naszej planety. Pamiętam też pierwsze zadane przez polityków pytanie. „To ile możemy jeszcze nic nie robić?” a odpowiedź na nie była równie lakoniczna jak i przerażająca. „Pięć lat”.

Pięć lat nim na Ziemi zajdą nieodwracalne dla środowiska zmiany. Pięć lat aby skończyć spłatę kredytu na świat jaki zabraliśmy przyszłym pokoleniom. Czy w pięć lat da się tego dokonać?

Mamy rok 2025 – pierwszy rok po zajściu nieodwracalnych zmian. W dzienniku po raz kolejny słyszę o brakach wody w wielu miejscach w Polsce. Jakaś grupa świeżo upieczonych studentów politechniki wrocławskiej informuje przed szklanym okiem o ich pomyśle na filtrowanie wody z Bałtyku. Sześć lat temu można by pomyśleć, że głównym problemem wód morskich jest sól. Teraz to wygląda zupełnie inaczej. Niezliczone ilości mikroplastiku trafiają do naszych organizmów z każdym kęsem pożywienia i z każdym łykiem napoju. Rodzi się więc pytanie czy warto filtrować tę wodę, skoro i tak zasialiśmy już w sobie to ziarenko zdobyczy cywilizacyjnej?

Po wypowiedzi kogoś z ONZ (kogo nazwiska i tak nie zapamiętam) lekko zirytowany wyłączam telewizor. Przez tarasowe okno zagląda do mnie ogródkowe drzewo. „Znów nic nie robią. Znów starają się ukryć oczywiste zmiany w ogólnym stanie planety” mówię a zwiewna, wciąż zielona gałązka przytakuje mi, kołysząc się na delikatnym wietrze. Może to i dziwne, że gadam do drzewa. Muszę jednak powiedzieć, że w wielu sprawach tylko ten cichy obserwator jest mnie w stanie zrozumieć.

Dzisiaj mam szczęście. Nie ma silnych wiatrów. Huragany czy tornada to od paru lat chleb powszedni. W połączeniu z coraz większymi temperaturami tworzą świat niczym przeznaczony dla bohaterów opowieści fantasty. Bardzo brakuje mi jednak w tym świecie magii. Czasami lubię uciekać myślami i rozważać czy aby to nie sama ludzkość ją zabiła? Może kiedyś istniały wróżki, krasnoludki i smoki, lecz nieustępliwi rycerze, krzyczący kapłani i oczywiście stosy palonego drewna (najprawdopodobniej działo się to gdzieś w okresie średniowiecznym) pomogły przyspieszyć wyginięcie tych mistycznych istot.

I teraz my, ci którzy krótkowzrocznie puszczają oko do nadchodzącej przyszłości, podkładamy pod własne nogi płomień.

 

Jest rok 2035. Temperatury w Afryce osiągnęły poziom niepozwalający na dłuższe funkcjonowanie na jej terenie człowieka. Niegdyś bujne lasy równikowe, których pożary i wypalania niejednokrotnie były przyczyną sporów politycznych i wybuchów kampanii społecznych, zniknęły na zawsze. Liczby wymarłych gatunków nie podam gdyż ta już dawno przekroczyła ludzkie pojęcie ogromu. Masowe migracje ludzi, za wszelką cenę próbujących znaleźć schronienie w państwach Europy, w Stanach Ameryki czy w północnej Azji, znacząco wpłynęły na gospodarkę wielu państw.

Jest styczeń. W sklepach nie znajdzie się już ani jedna kurtka zimowa. Do pracy wychodzę w bluzie. Niektórzy powiedzą, że osiemnaście stopni to i tak dość mało, lecz dla mnie ta temperatura nie stanowi problemu. Od zawsze byłem zimnolubny.

Po raz kolejny przy porannej kawie słucham doniesień z całego świata. Obdarta z liści gałązka ogrodowego drzewa macha do mnie powykrzywianymi palcami przez tarasowe okno. Mój kompan tracił liście, to fakt. Według wstępnych szacowań wszystkie następne zimy, dla drzew które posługują się temperaturowym zegarem biologicznym, będą zielone. Będzie dzięki temu może trochę wygodniej. Grabienie liści przestanie być wielkim jesiennym problemem.

 

Jest rok 2040. Wszystkie media informują o zamknięciu przez Rosję granic. Odcięcie się tak wielkiego państwa od napływu imigrantów z pewnością poprawi stan wewnętrznej gospodarki naszych wschodnich sąsiadów. Jak nie trudno się domyśleć ta decyzja nie podoba się jednak pozostałym władcom świata.

Kryzys w Niemczech spowodował nagły wzrost cen niemieckich produktów. Wyssane co do grosza zasiłki socjalne sprawiły, że wielu obywateli nie ma za co żyć. Ja znów spokojnie popijam wszystkie złe informacje gorącą kawą. Kubek tego napoju kosztował mnie sześćdziesiąt złotych. Inflacja spowodowała, że mogę się czuć jak bogacz. Ekspres odmówił posłuszeństwa z dwa miesiące temu (czyli w lutym) a mnie brak funduszy na jego naprawę. Części i tak były niemieckie więc teraz cudem byłoby ich zdobycie.

 

Jest rok 2050. Od dwóch lat we Włoszech, Hiszpanii, Portugalii, Francji i w okolicach dawnej Jugosławii panuje anarchia. Hmm… może to jednak zbyt mocne słowo. Faktem jest natomiast, że służby państwowe nie są już w stanie utrzymać w ryzach swoich obywateli. Nie mają im zwyczajnie niczego do zaoferowania. Ogromna inflacja i zdezelowana napływem imigrantów gospodarka sama napędziła koło coraz ostrzejszych i odważniejszych demonstracji. Już nikt nie pyta, kiedy wprowadzona zostanie możliwość adopcji dzieci dla par homoseksualnych. Teraz wszyscy pytają się gdzie woda i jedzenie?

Sytuacja w Stanach również nie wygląda najlepiej. Po zupełnym odcięciu się Rosji amerykańska duma nie jest w stanie przełknąć sukcesu największego (żeby nie powiedzieć odwiecznego) wroga kraju wolności.

Nie mówiłem jeszcze o śmieciach których produkcja osiągnęła niewyobrażalne rozmiary. Odkąd państwa Europy nie mogą eksportować swoich „produktów” do Chin, puste opakowania, butelki, worki i papiery latają po zatłoczonych ulicach niesione potężnymi wiatrami.

Huragany nie są przyjacielem mojego współlokatora. Pomimo solidnego pnia i wielu lat doświadczenia i on nie był w stanie oprzeć się nadejściu nowej władzy – władzy chaosu. Widziałem jak jeden z klejnotów korony drzewa oderwał się i przez chwilę jeszcze szalejąc na wietrze, ostatecznie upadł do stóp zielonego władcy. Jedyny pożytek z tego wydarzenia to wpuszczenie większej ilości światła do środka mojego budynku. W końcu też paparazzo nie będzie zaglądał mi w nocy do sypialni.

 

Jest rok 2052. Z ciekawszych wydarzeń mogę jedynie opisać przebiegunowanie planety. Pomimo iż nikt nie ma teraz głowy do naprawiania światowej sieci nawigacyjnej ze względu na tysiące innych problemów, dla transportu nie uczyniło to większej różnicy. Drogi i tak były nieprzejezdne już od jakiegoś czasu. Nawigacja i tak na nic by się nie zdała. Połowa świata jest już od dawna niedostępna. Raz tylko słyszałem o organizowanych na Pustynię Afrykańską wycieczkach (ale kto by na to jeździł?)(Tak, od teraz mamy Pustynię Afrykańską. Jest to największa na świecie pustynia a jej oryginalną cechą jest fakt ciągłego powiększania).

Pozostałe informacje, nadawane przez radio (telewizor stracił rację bytu jakoś razem z przebiegunowaniem), są z goła normalne. Znów mówi się o zagrożeniu wojną. Państwa arabskie już dawno się powybijały próbując zająć nowe terytoria. Wtedy jeszcze nikt na szczęście nie użył bomby atomowej. Ostatnia detonacja została dokonana przez stany jako ostrzeżenie dla Rosji. Ładunek o sile wielokrotnie większej od znanych nam z opowiadań bomb został zdetonowany w górnej warstwie atmosfery. Normalnie spowodowałoby to masowe protesty i zachwianie międzynarodowego paktu o nie użyciu broni jądrowej, jednak kto się tym teraz przejmował?

 

Jest rok 2059. Moje życie wygląda zupełnie inaczej. Dom zmienił się nie do poznania. Głównie dlatego, że został zniszczony. W wyniku trwającego konfliktu między państwami Europy i rosnących napięć oraz braku jedzenia i wody ludzie zaczęli walczyć już nawet między sobą. Nie wiem ile jeszcze czasu potrzebują na zrozumienie, że niczego nie da się już odwrócić.

Siedzę pod drzewem oparty o gruby pień. Jest późna jesień. Liści już nie ma; nie było też latem. Wysuszony filar jest jedynym co pozostało mi z dawnego życia. Zapasy wody szybko się kończą a coraz trudniej znaleźć miejsca gdzie ciecz ta nadaje się do picia. Jeśli zapytacie mnie jak przeżyłem te lata nie odpowiem wam. Po prostu nie wiem. Życie jakoś samo się toczyło niczym puszczony ze zbocza kamień. Zabrakło Syzyfa który miałby siłę wtaczać go z powrotem.

 

Jest rok 2060. Leniwym spojrzeniem obserwuję niebo. Malusieńki obiekt pojawił się na środku błękitnego ekranu. Nie ma już państw, nie ma narodów, nie ma nawet małych grup. Każdy jest samotnym wilkiem. Nie ma jedzenia, nie ma wody. Nie (ma) zdań. Nie ma juz znakow diakrytycznych. Niema ortografiji czy, inter,punkcji. Wszystko wydaj’ę skrócone i nigdy nie’stniejące.

Widzę pomarańczową kulę rozszerzającą się na tle nieba. U jej szczytu ciemny borowik. Jeżeli miałbym jakieś ostatnie przemyślenia to chyba najbardziej szkoda mi tego drzewa. Nie ludzi. Ludzie sami sobie ten los zgotowali. Należy płacić za swoje błędy. Najbardziej szkoda mi drzewa…

Pomarańczowa kula jest coraz bliżej…

Temperatura na zewnątrz to czterdzieści stopni…

Pięćdziesiąt…

Siedemdziesiąt…

Sto…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 6

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (14)

  • Wertyt 17.10.2019
    Na 5. Przeczytałem z ciekawością. Ale...
  • Wertyt 17.10.2019
    W XIX w. Paryż i Londyn miały zniknąć pod końskimi odchodami. Konwencja helsińska 50 lat temu stwierdziła, że ludzkość nie przetrwa do XXI w. Potem stworzyła Komisję i trzepią szmal aż miło. Chiny nie są importerem śmieci, lecz ich eksporterem. Ale mogę się mylić...
  • Pontàrú 17.10.2019
    Z tymi chinami to jest tak, że my wywozimy do nich śmieci bo kraje europejskie nie mają jak ich przetwarzać. Dzięki, że wpadłeś :)
  • Agnieszka Gu 17.10.2019
    Przybędę, jak się wyśpię... Teraz zaznaczam, coby nie przeoczyć :)
  • Pontàrú 17.10.2019
    Rozumiem. Sen czasem była dobrem luksusowym ;)
    Wypatruję Twojego przybycia z niecierpliwością ;)
  • Pontàrú

    "Żywy blask miął poddając się powoli coraz to mroczniejszym odcieniom." - chodzi o to, że żółcieją? Co oznacza "mią"?

    "Na początku patrzę się bezcelowo w sterty zapodawanych mi reklam..." - po co to "się" w środku zdania?

    "Temperatura na zewnątrz ro czterdzieści stopni…" - ro?

    Sporo niepotrzebnych dookreśleń "mi".

    Nakreslony obraz przyszłości dość ciekawy, choć nie sądzę abyśmy mieli aż tak duży wpływ na to, co dzieje się obecnie z klimatem Ziemi. Zmiany były, są i będą. I to niezależnie od tego, czy se mniej czy bardziej pokrzyczyny. Już w XIX wieku wieszczono koniec ludzkości. Świetny sposób na trzepanie kasy. Sprawdza się do dziś.

    Co do samego opowiadania to jest dość sprawnie napisane, jednak wymaga sporo korekt. A górze podałam kilka. Widze, że Ritha też trochę wymieniła.

    Czytałam już twoje opowiadania z serii Star Wars i tamte były bardzo dopracowane. Tutaj, mam wrażenie, podleciałeś na żywioł. I niestety przełożyło się to na technikę pisania.
    A szkoda. Bo potrafisz dużo lepiej i sprawniej pisać.
    Pozdrowionka :)
  • Pontàrú 20.10.2019
    Aga jednostrzały
    Ok, powinno być poprawione. W końcu udało mi się za to wziąć. Szczerze informacja o tym, że przeczytałaś moje opowiadania Star Wars bardo mnie zdziwiła ale i uradowała. Niestety nie jestem za dobrym kompanem na Opowi ale może masz jakąś serię u siebie do polecenia? Z chęcią zobaczę jak wyglądają Twoje prace a i pewnie wiele się nauczę :)
  • Pontàrú na opowi mam dwa konta Aga jednostrzały (do krótkich opowiadań) i Agnieszka Gu (do dłuższych serii) - wybierz sobie coś. Może serię o Baśce - jeśli lubisz coś dłuższego (scifi z ślazakami w kosmosie) lub pojedyncze scifi opowiadania z Aga jednostrzały. Wedle uznania. A z tą nauką ode mnie to nie przesadzajmy :)) Sama się dopiero uczę :))
    Pozdrowionka :))
  • Ritha 17.10.2019
    Zaznaczam i ja, podlecę ze świeżymi ślepkami.
  • Ritha 18.10.2019
    Ok, najpierw kilka uwag:
    „Gałązka należy do drzewa od wielu lat stojącego na środku podłużnego ogrodu. Nie bawię się w rozpoznawanie gatunków. Pomimo wielu wiosen spędzonych w tym miejscu jakoś nie za bardzo czułem potrzebę zapoznania się z moim, jakby nie patrzeć, współlokatorem” – troszkę mieszasz czas, teraźniejszy z przeszłym

    „Jak co rano, pijąc kawę o znanym, starym smaku, przyrządzoną przez nowy, fikuśny ekspres” – rozumiem zamysł symetryczności stwierdzeń (stary/nowy), ale stary smak brzmi dziwnie

    „Na początku patrzę się bezcelowo w sterty zapodawanych mi reklam” – patrzę* (bez „się”)

    „Być może pojedynczo mogłyby coś zdziałać lecz Ich liczebność okazała się ich porażką” – powtórzenie 2 x „ich” (dodatkowo jedno jest z dużej litery w środku zdania)

    „Nie dociera do mnie nic[,] a ja po raz kolejny patrzę się w niebieskie szkło, wypalając zmęczone oczy” – patrzę* i wywaliłabym też „a ja”

    Ok, odpuszczam dalsze grzebanie, resztę przeczytam dla treści, bo czas goni :)

    „Pięć lat aby skończyć spłatę kredytu na świat jaki zabraliśmy przyszłym pokoleniom” – to mi się podoba

    Podoba mi się tutaj dużo rzeczy, detale – gałązka jest fajnym zbliżeniem kamery, zawężeniem kadru z globalnych problemów na tą właśnie to jedno drzewo. Datowanie jest fajne, osadza mocniej w realiach. No i samo pomysł – lubię okołoapokaliptyczne historie.

    „Bardzo brakuje mi jednak w tym świecie magii. Czasami lubię uciekać myślami i rozważać czy aby to nie sama ludzkość ją zabiła? Może kiedyś istniały wróżki, krasnoludki i smoki, lecz nieustępliwi rycerze, krzyczący kapłani i oczywiście stosy palonego drewna (najprawdopodobniej działo się to gdzieś w okresie średniowiecznym) pomogły przyspieszyć wyginięcie tych mistycznych istot” – to też mi się podoba, jest takie baśniowe

    Oj jeszcze tu mi się rzuciło w oczy:
    „Zycie jakoś samo się toczyło niczym puszczony ze zbocza kamień” – Życie*

    „Nie (ma) zdań. Nie ma juz znakow diakrytycznych. Niema ortografiji czy, inter,punkcji. Wszystko wydaj’ę skrócone i nigdy nie’stniejące” :D sprytny myk, już zaczęłam poprawiać :D

    Zaczytałam się, kurde, fajnie piszesz.
  • Pontàrú 18.10.2019
    Dzięki za pokazanie błędów. Z pewnością poprawię.
    Cieszę się, że Ci się spodobało a zwłaszcza, że trafiły do Ciebie te co ważniejsze zdania :)
  • Kapelusznik 18.10.2019
    Bardzo fajne przemyślenia
    Sam napisałem coś podobnego: http://www.opowi.pl/homo-sapiens-czyli-monument-ludzkosci-a50360/
    Zrodził nas ten świat i się nim zadławimy
    5
    Pozdrawiam
  • Pontàrú 18.10.2019
    Rzucę okiem trochę później. Dzięki, że wpadłeś
  • Lamb 22.10.2019
    Piękny, bogaty o glebokie przemyslenia, wprawnie napisany teskt. Ukazujacy postepujaca destrukcje, wyniki biernosci, a nie dzialania, zdziczenie, niedbanie o wlasny dom, ktory jest planetą.
    Bardzo mi sie podobalo, zwlaszcza relacja z drzewem.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania