I nie musisz się już bać...

Gonią mnie.

Czuję, jak łapie mnie zmęczenie, lecz nie mogę przestać biec. Uciekam już pół godziny, ale jest ich coraz więcej.

Każdego dnia zastanawiam się, jak długo będzie to trwało. Może jutro już ich nie będzie? A może nigdy nie znikną? Chyba nikt nie zna odpowiedzi. Czasem myślę, że to tylko głupi eksperyment, a my jesteśmy szczurami laboratoryjnymi. Czasem zastanawiam się, gdzie Zaraza ma początek.

Palą mnie łydki. Muszę złapać oddech. Nie mogę. Nie teraz.

Strzał. Kolejny. I następny. Ktoś niedaleko strzelał z pistoletu. Tata. Mama. Wrócili po mnie.

- Eli! - krzyknął tatuś. - Elizabeth, zatrzymaj się!

Zrobiłam to. Zamarłam. Nikogo za mną nie było.

Ostatni raz widziałam rodziców rano. Już było po południu. Martwiłam się o nich. Co, jeśli ich dopadli? Co, jeśli już nie żyją?

Stop. Nie mogę tak myśleć. Na pewno mnie szukają.

Rozejrzałam się po lesie. Pusto. Pora iść dalej, inaczej stanę się kolacją dla Zarażonych.

 

- Otwórz, Eli - uśmiechnęła się. - No dalej!

Mamusia stała obok mnie patrząc, jak drżącymi rączkami otwierałam prezent. Zachwyconym wzrokiem odszukałam spojrzenie tatusia. Także się uśmiechał. W dużym pudełku znajdowała się śliczna granatowa sukienka.

- Ubierzesz ją? - spytał.

- Jasne! - pisnęłam i pobiegłam do łazienki.

Ściągnęłam koszulkę i wciągnęłam przez głowę nowy nabytek.

 

Krew.

Zauważyłam, że rozcięłam sobie nogę. Całe spodnie pokrywała czerwona ciecz. Jak wyczują, będzie koniec.

 

- Wyżej! - huśtawka, na której siedziałam, unosiła się wysoko i opadała.

Zamknęłam oczy, czułam się cudownie. W końcu zaczęłam zwalniać, aż przestałam wzbijać się w powietrze. Otworzyłam oczy i podeszłam do stojącego za mną tatusia.

Stał zgięty w pół opierając dłonie na kolanach. Położyłam malutką rączkę na jego plecach.

- Tatuś?

Nagle się podniósł.

- Berek! - krzyknął i zaczął uciekać.

A mamusia siedziała i śmiała się patrząc na nas.

 

Jest już noc, a rana nie przestaje krwawić. Prawdopodobnie jest głęboka. Cholernie piecze.

W którymś momencie ulokowałam się na drzewie, żeby mnie nie dosięgnęli, ale żebym widziała, czy przypadkiem nie przechodzą tędy rodzice.

Robiłam się coraz bardziej senna.

 

- Jaki chcesz smak?

Siedziałam na jego ramionach.

- Truskawkowy! - byłam bardzo szczęśliwa, bo kto by nie był, gdyby spędził cały dzień z najcudowniejszymi rodzicami na świecie?

Cały czas śmialiśmy się, aż bolały nas brzuchy.

Nie chciałam, by to się skończyło.

- Tatusiu - zaczęłam czując na czole kropelki zimnego deszczu. - Chyba zaczyna padać.

- Mam pomysł - powiedział podając mi loda, po czym skierował się w stronę domu.

Tatuś zawsze miał szalone pomysły i prawie każdy z nich mi się podobał. Raz bawiliśmy się na placyku w czasie ulewy. Następnego dnia byłam chora, ale ogromnie szczęśliwa.

 

Dwa dni minęły.

Byłam wykończona szukaniem ich. Rana bolała, ale przynajmniej nie krwawiła.

Drzewo stało się moim schronieniem i każdego wieczora wracałam w to miejsce.

Wiedziałam, że już nie znajdę rodziców.

 

Było ciemno, ale tatuś przyniósł moją lampkę ze stolika nocnego. Od zawsze bałam się ciemności.

- Jak ci się podoba? - usiadł na poduszce.

- Bardzo przytulnie - uścisnęłam go. - Zawsze chciałam mieć zamek z kocyków. Dziękuję.

- Dla ciebie wszystko, skarbie.

Wcześniej upiekł ciasteczka. Zjadaliśmy jedno po drugim, aż rozbolały nas brzuchy.

Bardzo późno byłam niesamowicie zmęczona, więc mój tatuś zaniósł mnie do łóżeczka, gdzie położył się obok i został.

Mój bohater.

 

Szelest liści.

Mama.

Tata.

Rodzice zarażeni.

Spadam.

Widzisz mnie, Mamusiu?

Widzisz mnie, Tatusiu?

Już zaraz będę z wami…

- I nie musisz się już bać - ledwie słyszalne słowa wydostały się z moich ust, gdy mama zacisnęła szczęki na mojej łydce. - Jestem tu i na zawsze zostanę. Zamknij oczy i śpij, niech odfruną koszmary…

Ciemność.

 

- Boję się - powtórzyłam już po raz setny tej nocy.

Mamusia i tatuś leżeli obok mnie w moim łóżeczku, przytulali, głaskali po głowie kilka godzin. Ani razu nie narzekali na mnie.

- Pamiętasz babcię? - spytała mama.

Kiwnęłam głową. Jak mogłabym zapomnieć?

- Ona zawsze śpiewała mi, gdy nie mogłam zasnąć. Miała piękny głos.

Pamiętam. Uwielbiała śpiewać. Sprzątając śpiewała, gotując śpiewała. Gdy złamałam rękę, siedziała przy mnie i śpiewała.

- I nie musisz się już bać - zaczęła mamusia, miała śliczny delikatny głos. - Jestem tu i na zawsze zostanę. Zamknij oczy, niech odfruną koszmary. Zamknij oczy, a ja będę przy tobie...

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • Poprzednie części tej historii były wierszami. Dlaczego "I nie musisz się już bać..."jest napisana w formie prozatorskiej? Obca Planeto, czy to twoja pierwsza próba prozatorska?
  • ObcaPlaneta 21.04.2017
    To nie są poprzednie części. W tytule jest pewnie ten sam wyraz co w innych i dlatego tak jest.
  • Chodzi w tym wypadku o lęk?
  • ObcaPlaneta 21.04.2017
    Możliwe.
  • Enchanteuse 22.04.2017
    Podoba mi się. Skrajne wyczerpanie sprawia, że sny stają się rzeczywistością. 5
  • ObcaPlaneta 22.04.2017
    Dziękuję
  • Justyska 17.05.2018
    Po dzisiejszym tekście wybrałam losowo. Bardzo przypadł mi tekst do gustu, tak sprawnie poprzeplatane wspomnieniami z dzieciństwa i zazębienie na końcu. Miłość rodzicielska w dwóch wymiarach. Gwiazdki zostawiam i pozdrawiam:)
  • ObcaPlaneta 17.05.2018
    Oo, nie spodziewałam się, że ktokolwiek jeszcze czyta moje stare wypociny.
    Ogromnie dziękuję za chęci oraz również pozdrawiam :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania